W tym momencie wypada życzyć wesołych świąt, więc...
Rower.
Autor: KRASNOLUD
- Hej. Tu wolne? – spytał jakiś głos.
Aniela podniosła wzrok. Przed nią
stał jakiś wstawiony facet i pokazywał na siedzenie obok niej.
Rozejrzała się po autobusie i dostrzegła sporo wolnych miejsc,
jednak facet wisiał na rurze przed nią i nie wyglądał jakby
chciał pójść.
- Wolne - odpowiedziała, bo co mogła
zrobić. „Sześć przystanków”, policzyła w myślach. Niedużo.
Wytrzyma.
- Maciej jestem. A ty?
- Aniela.
- Ładne imię. Jakaś nowelka Prusa
tak nie miała?
Nie spodziewała się tego. Naród
oczytany nie był i jedyną osobą, która wiedziała o istnieniu
takiej książki była jej babcia. Która zresztą wymogła na
rodzinie, by tak nazwali wnuczkę. Najgorsza decyzja w życiu.
- Książka. Stąd się wzięło w
ogóle.
Dlaczego mu to mówi? Irytujący
zwyczaj, niestety miała go od podstawówki. Nie tylko nie umiała
kłamać, ale też, gdy tylko ktoś okazał zainteresowanie, gęba
jej się nie zamykała. Do znajomych potrafiła mówić godzinami,
nie żeby to było jakieś specjalnie interesujące.
- A myślałem, że nikt nie czyta. Ja
czytam. Teraz mniej, bo to czasu człowiek nie ma. Ale kiedyś to nie
szło przestać. Myślisz, że jak pijany to od razu gbur i nieuk?
- Nie, skądże – zaprzeczyła, bo
co miała powiedzieć. Zawsze się denerwowała, jak widziała ludzi
pod wpływem alkoholu. Nic nie mogła na to poradzić, bała się
ich. Zrobią coś głupiego, na co trzeźwi by się nie odważyli. Z
pijanym nie ma się co kłócić.
- Tjaa. Zawsze tak myślą. Widzę po
oczach, że tak właśnie myślisz. Nie masz racji. Nie jestem
nieukiem. Wiesz, mam stypendium naukowe.
- A gdzie studiujesz?
- Politechnika – w jego głosie
zabrzmiała duma, której Aniela nie do końca była w stanie
zrozumieć. Kilkoro znajomych, którzy tam studiowali, wypowiadali
się w raczej niepochlebnych słowach o poziomie i organizacji
uczelni. Stanowczo nikt z nich nie był dumny – A ty?
- Uniwerek.
- Widać. Choć nie brzmisz. Ale to
nie to samo. Z drugiej strony, jakbyś studiowała na politechnice,
to nie byłoby dobrze.
- Dlaczego?
- Dziewczyny dzielą się na ładne,
mniej ładne i te z politechniki – powiedział tonem znawcy. –
Nikomu nie życzyć. Żadnej dziewczynie znaczy. A ty jesteś jak
imię. Ładna.
Aniela zdębiała. Oprócz babci nikt
jej nigdy nie powiedział, że jest ładna. Otrząsnęła się.
- A te z uniwerku?
- Mądre i mniej mądre. Ale mówiłem
już. Nie brzmisz głupio. Ja brzmię. Jestem pijany. Tyle że
widzisz. Normalnie tyle nie piję. Prawie w ogóle.
- To dlaczego teraz...
- Dziś jest specjalna okazja.
Najlepszy dzień w roku.
Aniela zastanowiła się chwilę,
próbując przypomnieć sobie który dzisiaj.
- 15 marca? Coś specjalnego się
wtedy dzieje?
- Niee. Znaczy nie wiem. Może –
Maciej wyglądał jakby trochę się zgubił w swoich myślach. Po
chwili jednak kontynuował - Ale nie. Dla mnie spełniły się dziś
wszystkie marzenia. Dostałem mi patent, skończyłem badania na
inżyniera, do pracy znaczy. Wygrałem w totka. Kilka stów, ale
wiesz. Studentowi to co łaska robi różnicę. A. I przyklepałem
umowę o mieszkanie. Wszystko super. I jednej rzeczy mi do szczęścia
brakuje.
- Czego?
- Twojego numeru.
Zapadła chwila ciszy.
- Tu wysiadam – powiedziała Aniela,
wstając i poszła w kierunku drzwi. Maciej też uczynił ruch, jakby
chciał wstać, ale się powstrzymał.
- Cóż. Widocznie jednak nie
wszystkie. Nie mam szczęścia. No nic. Trzymaj się.
- Trzymaj się – odpowiedziała,
wciskając przycisk stop. Obejrzała się, czy aby nic nie zostawiła
i jej spojrzała raz jeszcze na Macieja – 712435602 – rzuciła i
wysiadła.
Dlaczego to zrobiła? Obcy człowiek,
będzie ją teraz męczył. Cholera, dlaczego?
Maciej wyciągnął z kieszeni komórkę
i uśmiechnął się pod nosem. Całkiem trzeźwo.
Autor: ALBATROS
"Ja, Albatros"
Obudził się wcześnie. Słońce
jeszcze nieśmiało wdzierało się przez żaluzje tworząc - w
połączeniu z wszechobecnym kurzem i dymem papierosów - iście
ponury nastrój.
Tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit i pewnie długo by pozostał w tym transie, gdyby nie łagodny damski głos ściągający go na ziemię.
- Wstałeś już, kochanie? – zamruczała kobieta, po czym jednym ruchem - na tyle zalotnym, na ile może się on wydawać na wpół przytomnemu, pijanemu człowiekowi - przekręciła się w jego stronę i wtuliła w tors. Nic jej nie odpowiedział. Wiedział, że i tak już śpi – zawsze się go o to pyta, po czym na nowo oddaje się w objęcia Morfeuszowi. Zupełnie, jak poprzedniej nocy oddała się jemu. Rutyna.
Zrzucił z siebie kołdrę i usiadł na skraju łóżka próbując zebrać myśli. Na próżno; wstał i podszedł wolnym krokiem do okna popatrzeć na sypiący śnieg.
Uwielbiał ten biały puch. Każdy inny – inny kształt, inne przeznaczenie, inne proporcje – zupełnie jak z ludźmi. Patrzył jak kolejne płatki łączyły się w pary i bezwładnie spadały na kolejne, już zamarznięte, śnieżne hałdy tylko po to, by wraz z przyjściem wiosny, zniknąć na zawsze.
Odwrócił się i, potykając się o puste butelki po winie, udał się w kierunku łazienki. Poranna toaleta po rutynowej nocy z koleżanką była kolejnym przystankiem w uświadamianiu sobie jak bardzo się zmienił, jak bardzo nie jest już tym kochanym, ułożonym nastolatkiem którym był kilka lat temu. Kilka kosmyków włosów mniej, bez radości w oczach ale za to o kilka grzechów więcej na koncie – to mówiła mu twarz którą codziennie oglądał w lustrze. Tak bardzo chciał by kiedyś jej tam nie było, zamiast tego – pustka, czarna dziura, czarniejsza niż noc…
Strumień zimnej wody przywrócił mu trzeźwość myślenia.
Gorąca, gorzka herbata i tosty z dżemem – tylko tyle wymagał od porannego śniadania. Chwiejnym krokiem weszła do kuchni z prawie-uśmiechem na ustach rzucając „dzień dobry kochanie, smacznego”. Usiadła naprzeciwko niego i zaczęła się tłumaczyć z poprzedniej nocy, coś na temat tego, że nie można już tego powtórzyć, że to niemoralne. On jednak nie słuchał, jej słowa brzmiały mu jak brzęczenie much, nawet nie podniósł wzroku sponad gazety. „Weź się w garść, zacznij układać życie takim jakim chcesz by było” - widniało w porannym Metrowym horoskopie. „Z takimi mądrościami daleko zajdę, ciekawe czy ten kto pisał te brednie również pieprzył się poprzedniej nocy z eks-kobietą swojego życia” - pomyślał. Odłożył makulaturę i spojrzał na nią chłodno.
- Jak skończysz, to zabierz swoje rzeczy i wyjdź – powiedział.
- Dlaczego? Nie chcesz mnie? Nie odpowiada Ci to? - zalała go falą pytań dokładając do tego uśmiech numer pięć, ten bezczelny.
- Po prostu wypierdalaj i nie pokazuj się więcej!
Bez słowa odeszła od stołu i poszła do pokoju zbierać swoje klamoty. Na szczęście nie było ich dużo - nie zniósłby jej widoku w swoim mieszkaniu dłużej niż to było konieczne, by się zaspokoić.
Dźwięk zamka, szelest zwijanych naprędce ubrań, dźwięk ekspresu do kawy (nie pamiętał by go włączał, widać musiała zrobić to ona), kolejne dziwne zgrzyty dobiegające z pokoju, kilka kroków, chwila na założenie butów, dźwięk naciskanej klamki i... trzask! „Nareszcie!” - pomyślał. Nie była już mu potrzebna, a jak przyjdzie ochota, to zna przecież numer. Prawie jak dziwka, tylko za tę konkretną się nie płaci, a jeszcze czasem kawę rano zrobi. Taki podryw na miarę XXI wieku. Jakie to smutne...
Tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit i pewnie długo by pozostał w tym transie, gdyby nie łagodny damski głos ściągający go na ziemię.
- Wstałeś już, kochanie? – zamruczała kobieta, po czym jednym ruchem - na tyle zalotnym, na ile może się on wydawać na wpół przytomnemu, pijanemu człowiekowi - przekręciła się w jego stronę i wtuliła w tors. Nic jej nie odpowiedział. Wiedział, że i tak już śpi – zawsze się go o to pyta, po czym na nowo oddaje się w objęcia Morfeuszowi. Zupełnie, jak poprzedniej nocy oddała się jemu. Rutyna.
Zrzucił z siebie kołdrę i usiadł na skraju łóżka próbując zebrać myśli. Na próżno; wstał i podszedł wolnym krokiem do okna popatrzeć na sypiący śnieg.
Uwielbiał ten biały puch. Każdy inny – inny kształt, inne przeznaczenie, inne proporcje – zupełnie jak z ludźmi. Patrzył jak kolejne płatki łączyły się w pary i bezwładnie spadały na kolejne, już zamarznięte, śnieżne hałdy tylko po to, by wraz z przyjściem wiosny, zniknąć na zawsze.
Odwrócił się i, potykając się o puste butelki po winie, udał się w kierunku łazienki. Poranna toaleta po rutynowej nocy z koleżanką była kolejnym przystankiem w uświadamianiu sobie jak bardzo się zmienił, jak bardzo nie jest już tym kochanym, ułożonym nastolatkiem którym był kilka lat temu. Kilka kosmyków włosów mniej, bez radości w oczach ale za to o kilka grzechów więcej na koncie – to mówiła mu twarz którą codziennie oglądał w lustrze. Tak bardzo chciał by kiedyś jej tam nie było, zamiast tego – pustka, czarna dziura, czarniejsza niż noc…
Strumień zimnej wody przywrócił mu trzeźwość myślenia.
Gorąca, gorzka herbata i tosty z dżemem – tylko tyle wymagał od porannego śniadania. Chwiejnym krokiem weszła do kuchni z prawie-uśmiechem na ustach rzucając „dzień dobry kochanie, smacznego”. Usiadła naprzeciwko niego i zaczęła się tłumaczyć z poprzedniej nocy, coś na temat tego, że nie można już tego powtórzyć, że to niemoralne. On jednak nie słuchał, jej słowa brzmiały mu jak brzęczenie much, nawet nie podniósł wzroku sponad gazety. „Weź się w garść, zacznij układać życie takim jakim chcesz by było” - widniało w porannym Metrowym horoskopie. „Z takimi mądrościami daleko zajdę, ciekawe czy ten kto pisał te brednie również pieprzył się poprzedniej nocy z eks-kobietą swojego życia” - pomyślał. Odłożył makulaturę i spojrzał na nią chłodno.
- Jak skończysz, to zabierz swoje rzeczy i wyjdź – powiedział.
- Dlaczego? Nie chcesz mnie? Nie odpowiada Ci to? - zalała go falą pytań dokładając do tego uśmiech numer pięć, ten bezczelny.
- Po prostu wypierdalaj i nie pokazuj się więcej!
Bez słowa odeszła od stołu i poszła do pokoju zbierać swoje klamoty. Na szczęście nie było ich dużo - nie zniósłby jej widoku w swoim mieszkaniu dłużej niż to było konieczne, by się zaspokoić.
Dźwięk zamka, szelest zwijanych naprędce ubrań, dźwięk ekspresu do kawy (nie pamiętał by go włączał, widać musiała zrobić to ona), kolejne dziwne zgrzyty dobiegające z pokoju, kilka kroków, chwila na założenie butów, dźwięk naciskanej klamki i... trzask! „Nareszcie!” - pomyślał. Nie była już mu potrzebna, a jak przyjdzie ochota, to zna przecież numer. Prawie jak dziwka, tylko za tę konkretną się nie płaci, a jeszcze czasem kawę rano zrobi. Taki podryw na miarę XXI wieku. Jakie to smutne...
Autor: PUDEL
Nie było łatwo.
"Rozmawianie z kobietą to sztuka"
- tak zawsze mu powtarzali. Nigdy nie znalazł w sobie dość odwagi,
żeby zacząć z nimi polemizować, ale nie zgadzał się z tym
stwierdzeniem. Absolutnie się z nim nie zgadzał.
Właściwie powód był bardzo prosty -
w swoim życiu kierował się kilkoma prostymi zasadami. Po pierwsze
- nie ufać ludziom wygłaszającym arbitralne tezy nie poparte
żadnymi dowodami. Po drugie - dołożyć wszelkich starań, żeby
każdą taką tezę obalić. Po trzecie - nie spocząć aż do
chwili, w której osiągnie ten cel.
Jak łatwo się domyślić, szczera,
serdeczna i bezwarunkowa nienawiść do tak zwanych "mistrzów
podrywu" definiowała jego życie odkąd pamiętał. Nie
wiedział, dlaczego uparł się akurat na walkę z ich wizją świata,
ale - nie ulegało to wątpliwości - była to najważniejsza walka
jego życia. Wiele złych decyzji, których dopiero teraz zaczynał
żałować, podjął w poszukiwaniu argumentów, dowodów, wyjaśnień
i nowych hipotez. I jedno musiał sobie przyznać - odniósł sukces.
Być może nie tak spektakularny, jak sobie wyobrażał, być może
niewspółmierny do kosztów, być może gorzki - ale sukces.
Poświęcił całe swoje życie, żeby znaleźć rozwiązanie.
I znalazł...
Panicznie bał się samotności. I nie
powinien czuć się samotny. Kobiety były gotowe zabijać się o
niego - nie tylko te piękne, ale też - szczere, inteligentne,
współczujące... Gdyby tylko chciał, mógłby zatrzymać się na
jednej z nich i zbudować sobie życie. Dokładnie takie, jak sobie
wymarzył dawno temu, gdy jeszcze był młody i naiwny...
O! Kolejna wiadomość.
Spojrzał na zegarek i zaczął
odpowiadać...
Oczywiście, nie mógł powiedzieć
nikomu. Jaki sens ma walka o indywidualizm, prawo do własnej recepty
na szczęście, jeśli jej podsumowaniem jest stworzenie nowych
ograniczeń, wydeptanych ścieżek, nowych konwenansów?
Żaden. Był tego pewien. Żaden.
Przez ułamek sekundy wydawało mu się,
że zrobiło się jasno. Ale to niemożliwe - kilka tygodni temu
przepaliła się żarówka i doszedł do wniosku, że właściwie nie
ma to dla niego żadnego znaczenia. Cichy blask monitora
wystarczał...
Dawno temu zastanawiał się, dlaczego
nie może z tym skończyć.
Chyba po prostu nie potrafił
zrezygnować z tego życia. Poświęcił wiele - dlatego, żeby móc
szukać, żeby móc wybierać. I bał się wyboru. Nie potrafił się
do tego przyznać, ale najbardziej bał się słusznego wyboru -
takiego, który oznacza koniec poszukiwań. Takiego, który swoim
rozmiarem przesłoni wszystkie dotychczasowe poświęcenia...
Takiego, który zmieni jego życie.
Nie chciał nikogo skrzywdzić. Ale nie
było innej drogi.
Za każdym razem kończyło się tak
samo - obiecane spotkanie na koncercie nieistniejącego już zespołu
Labirynt w nieistniejącym już klubie Hot for Love.
Dalej - nowe konto - nowe życie, nowe
poszukiwania.
Starał się nie myśleć o sobie.
Okaleczony. Cierpiący. Uciekający
przed światłem, zamknięty w swojej niewielkiej jaskini.
Stały. Niezmienny.
Pustelnik dwudziestego pierwszego
wieku.
Autor: GRZEGOORZ
Z okazji rocznicy wybuchu powstania
ruchu wolności kobiet ogólnopłciowych, ergo cipek samodymarek,
postanowiliśmy dziś z kuplami pobawić się w przeżytek epoki i
zostać findesieklowskimi archeologami. Kopaliśmy zaprawieni tym
razem cudem stworzonym przez Maćka, skubanemu udało się skądś
wytrzasnąć borówki i upichcić z tego bimberek. Pyszota. Gdyby
było tego skarbu więcej, mógłbym mieć wątpliwości, czy to co
widziałem, było naprawdę tym, co widziałem, ale że jak zwykle
tego co dobre w chuj jest równie w chuj mało, nasz boskostan trwał
wybitnie krótko. Ale dość, byśmy znowu kopali. Rozkosze łamania
prawa. Po dzisiejszym znalezisku rozumiem odrobinę bardziej,
dlaczego zakazali grzebania w ziemi. Hehehe, pieprzona kapsuła
czasu. Sprzed 200 lat. Musiałem odkopać starego nettopa dziadka,
żeby móc odpalić usb 14.3, ale było warto. Dla jednego pliku -
konkretnie „umizgi”. Zapis metody funkcjonowania portali, gdzie
można było jak towar na półce wybierać kobietę, po to by z nią
rozmawiać. Obejrzeliśmy pokładając się ze śmiechu nagranie,
gdzie jakiś owłosiony leszczyk był ciągle odrzucany na
wideokonfie przez kolejne cizie. Samo to, że miały prawo odrzucać,
było wisienką na torcie. Muszę to jutro puścić mojej Wioli, też
się uśmieje. Co ludzie w tym widzieli, pojęcia zielonego nie mam,
ale trzeba przyznać, że archaiczny sposób przestrzennej
prezentacji audiowizuala profilu innych użytkowników robił
wrażenie.
Profil: Pseudokracja193#
Tekstura3D: zachód słońca nad Niagarą
Soundtrack: Dance me to the end of love – Leonard Cohen
Niunia siedziała z ręką pod brodą i chciała być postrzegana jako mądra i wolna, po czym rozebrała się z ciuchów, i skoczyła z wodospadu. Zew wolności. Tak, coś słyszałem.
Inna.
Profil: Poorystka. Hahahahaha, dobra jest ironiczne, świadome nawiązanie do tej kasty. Ciekawe czy była biedna, czy po prostu była purystką.
Tekstura3D: kosmos145
Soundtrack: Vangelismasterion – Outerspace symphony 45
Pseudointelektualne ścierwo. Kogo to obchodziło? Współczuję temu idiocie, który siedział przed monitorem i próbował się dodzwonić do tych cip. Mówili na to chyba podryw.
To nawet śmieszne jak bardzo kiedyś szanowali kobiety a jak one nie szanowały siebie.
Profil: Pseudokracja193#
Tekstura3D: zachód słońca nad Niagarą
Soundtrack: Dance me to the end of love – Leonard Cohen
Niunia siedziała z ręką pod brodą i chciała być postrzegana jako mądra i wolna, po czym rozebrała się z ciuchów, i skoczyła z wodospadu. Zew wolności. Tak, coś słyszałem.
Inna.
Profil: Poorystka. Hahahahaha, dobra jest ironiczne, świadome nawiązanie do tej kasty. Ciekawe czy była biedna, czy po prostu była purystką.
Tekstura3D: kosmos145
Soundtrack: Vangelismasterion – Outerspace symphony 45
Pseudointelektualne ścierwo. Kogo to obchodziło? Współczuję temu idiocie, który siedział przed monitorem i próbował się dodzwonić do tych cip. Mówili na to chyba podryw.
To nawet śmieszne jak bardzo kiedyś szanowali kobiety a jak one nie szanowały siebie.
Autor: KLAUDIA
- Julian! Gotowy? - krzyknęła stając w progu. - Mamy mało czasu, a wiesz, ze szef nie lubi, kiedy spóźniamy się z wykonaniem zadania.
- Wiem, wiem -chłopak wyszedł z łazienki przepasany ręcznikiem, przeczesujac dłonią włosy. - Seksowna Sophie. Czyżbyś miała ochotę na jakiś flircik po wykonaniu egzekucji?
- Nie przeginaj. Pamiętasz naszą naczelną zasadę? Kończysz jedną robotę i nie masz czasu na przyjemnosci, a bierzesz sie za następną. - puściła do niego oczko. - Julian, zero podrywów dzisiaj, okay? Czekam na dole, Romeo. - przesłała mu całusa w powietrzu i wyszła zamykajac za sobą drzwi. Skierowała się na dół, gdzie sięgnęła po kubek z zimną już kawą. Praca płatnego mordercy męczyła ją już trochę. Była niczym Bóg, który wymierza sprawiedliwość. Nie sprawiało jej to żadnej przyjemności, ale była w tym najlepsza. Jedyna w swoim rodzaju. Wraz z Julianem tworzyli zespół od ponad roku. Mieszkali razem, bo wtedy mogli szybciej wyruszyć w drogę, żeby załatwić daną sprawę. Na początku Julian podrywał Sophie, ale po jakimś czasie przestał, kiedy zauważył, że dziewczyna jest obojętna na jego wdzięki. Od tamtej pory co jakiś czas sprowadzał sobie do domu kolejne laski, które były tylko na jedną noc. Praca mordercy jest na tyle niebezpieczna, że boisz sie wejść w jakikolwiek związek z obawy, ze gdyby coś sie wydarzyło, to nie tylko ty będziesz w niebezpieczeństwie. Sophie doskonale znała to uczucie. Kiedyś pewna mafia ścigała ją za morderstwo jednego z nich. Uciekła im, ale jej rodzina na tym ucierpiała. Zabili każdego, kto miał z nią jakiekolwiek powiązanie. Był to dla niej ogromny cios i od tamtej pory stała się jakby z kamienia. Jej rozmyślania przerwał Julian, który właśnie wszedł do kuchni, nawołując ją do wyjścia. Wyszli z domu i wsiedli do czarnego BMW. Julian uśmiechnął sie do Sophie i ruszyli w stronę klubu. Zaparkowali z tyłu budynku i weszli do środka, przeszukując wzrokiem ludzi w poszukiwaniu tego jedynego. Dostali zlecenie na dilera, który handlował narkotykami wśród dzieci. Według Sophie było to cholernie niemoralne - sprzedawać heroinę dzieciom - ale ona była mordercą, więc nie miała prawa oceniać moralności innych. Kiedy wreszcie odnalazła ich dzisiejszy cel, odwróciła sie w stronę Juliana i zauważyła jak ten podrywał długonogą, blond tlenioną dziewczynę. Westchnęła i podeszła bliżej nich.
- Kotku, chodź, musimy iść. - uśmiechnęła sie słodko i spojrzała na dziewczynę. - On jest zajęty, skarbie. Spadaj. - złapała Juliana za ramię i pociągnęła w stronę Marka Jobsa, dilera. Dyskretnie wyjęła broń ze swojej torebki i nałożyła tłumik, zbliżając się do swojego celu. Było tu tak wiele ludzi, ale nie mieli okazji wybrać innej miejscówki na dokonanie egzekucji, gdyż kończył im się czas. Zerknęła porozumiewawczo na Juliana, kiedy rozdzielili się by chłopak mógł go zajść od tyłu. Sophie zbliżyła się do dilera, tanecznym krokiem, a ten uśmiechał się widząc ją. Będąc już bardzo blisko, przyłożyła mu broń do brzucha.
- Ani drgnij. Odezwij się choć słowem, a stracisz swoje życie w tej minucie. Ruszaj się. - syknęła mu do ucha, widząc rozglądającego się Juliana w poszukiwaniu jego pomagierów. Wyprowadzili Marka z klubu i zaprowadzili w ciemną uliczkę. Kiedy facet błagał o to, żeby dali mu żyć, Sophie wraz z Julianem, niewzruszeni, nacisnęli spust, tym samym odbierając mu życie. Wiedzieli, ze robią źle, ale wiedzieli też, że oczyszczają świat ze zła. Obydwoje musieli odreagować, dlatego wrócili do środka sie napić. Sophie po pewnym czasie spostrzgła się, że Julian już zaczął podrywać nową dziewczynę. Machnęła na to tylko ręką i oddała sie we władanie swoich myśli.
Autor: ONA
To
trwało już prawie trzy miesiące. Od pierwszego dnia, od
immatrykulacji nie mógł o Niej nie myśleć. Podobała mu się:
była inteligentna a do tego w jego typie: miała długie, ciemne
włosy, niebieskie oczy, jasną cerę, była wysoka, a biust miała
ani duży, ani mały – taki w sam raz. Na przerwach czas spędzała
zawsze z koleżankami bądź z twarzą w ekranie laptopa.
Chciał
do niej podejść, porozmawiać, lecz zawsze brakowało mu odwagi.
Nie chciał zrobić z siebie głupka nie wiedząc, o czym może z Nią
pogadać, by temat się po kilku zdaniach nie wyczerpał. Bał się,
że palnie jakąś głupotę, czy zacznie się jąkać. W domu
otwierał na Facebooku okienko wiadomości, u góry którego widniały
Jej dane, lecz ani razu nie napisał.
Zbliżały
się święta. Każdy każdemu składał życzenia, wszyscy umawiali
się na jakieś wyjście. On nie brał udziału w ogólnej radości.
Wszyscy go potrącali, pytali, co się stało. Nie odpowiadał. Nie
był w stanie. Mógł tylko stać i patrzeć bezmyślnie. Patrzył na
Nią.
Tego
dnia założyła koszulkę z motywem z jego ulubionego filmu –
Miasteczko Halloween. Na głowie miała czapkę Mikołaja,
włosy związała w dwie nisko osadzone kitki. Uśmiechała się,
rozmawiała z kimś przez telefon.
„Teraz,
albo nigdy” pomyślał. Ruszył w jej kierunku. Koledzy, którzy
domyślili się, co chce zrobić, klepali go w ramiona i życzyli
powodzenia.
Gdy
do niej podszedł zakończyła rozmowę. Spojrzała na niego,
uśmiechnęła się szerzej.
‘Niezła koszulka, też lubię ten film’ powiedział.
‘Wiem’ skinęła głową.
‘Skąd…?’
‘Wiem o tobie wszystko. Nie pytaj, skąd’ przerwała.
Skinął głową.
‘Czy chciałabyś… chciałabyś iść ze mną na grzańca? Dzisiaj, teraz?’
Uśmiechnęła się. Skinęła lekko głową.
‘Niezła koszulka, też lubię ten film’ powiedział.
‘Wiem’ skinęła głową.
‘Skąd…?’
‘Wiem o tobie wszystko. Nie pytaj, skąd’ przerwała.
Skinął głową.
‘Czy chciałabyś… chciałabyś iść ze mną na grzańca? Dzisiaj, teraz?’
Uśmiechnęła się. Skinęła lekko głową.
Kierując
się ku wyjściu nachyliła się do jego ucha i wyszeptała:
‘W końcu… już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz’.
‘W końcu… już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz’.