poniedziałek, 19 lutego 2018

MOTYW XXXVII - ZAPOWIEDŹ

<fanfary zapowiadające>

Z rozkazu króla, za dwa tygodnie (4.03, niedziela, 23:59) ogłasza się festyn.
Tańce, śpiewy, hulanki, co tylko komu przyjdzie do głowy.
Wielkie zbieranie opowieści pod adresem opowiadaniezmotywem@gmail.com
Wszelkich przybyłych prosi się o podanie hasła: WYKOPALISKA

<fanfary kończące>

poniedziałek, 12 lutego 2018

MOTYW XXXVI - GEKON

Na dziś nasze małe zoo ma do zaoferowania aż cztery gekony. Na szczęście nigdzie się nie rozpierzchły.


Autor: MŁOTEK

- Ej Michał, chyba mam pomysł na tatuaż!- Krzyknął do Michała Piotrek.
- Jaki? Nagą dziewczynę z kuflem piwa w ręce? Czy może Fiata po rosysjkim tuningu? – zawołał, stojąc pod skalną ścianą, roześmiany Michał.
- Mam Auto! Piwo i dziewczyny... też coś, to tylko moje hobby.  A od fiata się odwal, kiedyś kupię coś lepszego! – Piotrek,  budował stanowisko do asekuracji z pętli na skalnej półce, 50 metrów nad ziemią.
- Nie asekuruję! To co tam w końcu sobie wydziarasz? – Michał wypiął linę z przyrządu, wział krótki rozbieg i zatrzymał się przy plecaku. Wyciągnał kanapkę i butelkę wody – jakieś góry, czy mozaikę ze szpeju? A może Mount Everest? To by było dość oryginalne – rechot blondyna odbijał się echem od pobliskich, nasłonecznionych skał.
- Jak ruszysz tyłek tu na górę to ci powiem. Możesz iść!
- Dobra! Daj mi pięć minut, skończę kanapkę i zasuwam!
****
- Kurcze, niezle to było – powiedział wdrapując się, zasapany Michał -  ta przewiecha całkiem prosta, co nie?
- No.
-...Ale... na połogu później było grubo, mało chwytów i wszystko w odciągu, jakbym w Piachach, się w rysach wspinał... nie lubię tego.
- Ano, nie było tam tak źle.
- Nie bylo tak źle! – to stwierdzenie rozbawiło Michała -  na dwadzieścia metrów drogi założyłeś jeden przelot i mówisz, że nie było tak źle!
- No bo wiesz... chwyty to klamy, nogi na tarcie, dobrze się szło, więc nie chciałem marnować energii... z resztą, i tak nie było czego gdzie osadzić – oznajmił Piotrek ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalony! Palce ci się same kleją do ściany, czy co? Jakiś superglue wziałeś ze sobą? Człowieku czy ty się śmierci nie boisz? – Michał dalej się śmiał, był niepoprawnym optymistą.
- Z tobą nigdy – odpowiadział mu uśmiechem Piotr. – To co, chwila przerwy i do góry?
- Taaaaak, a jak z tym tatuażem?
- Wiesz co, w  sumie to trochę głupia historia. Przeglądałem stare książki z dzieciństwa u mnie w mieszkaniu. W jednej o zwięrzętach i ich rekordach znalazłem opis takiej fajnej jaszczury, gekona. Chodzą one po ścianach i po suficie. Pomyślałem kurde, trochę jak my. Jak możesz znaleźć jakies fajne przejście to biegniesz do ściany i się wspinasz, jak jest słońce to grzejesz się na kamieniu, a jak nie ma co robić to się relaksujesz. W sumie to jestem trochę taką jaszczurką. Stąd ten pomysł.

-Tam głupia, nie bądź taki zawstydzony, całkiem fajna sprawa. Tylko wiesz, też kiedyś czytałem o gadach i akurat gekony to w dzień się chowają pod kamieniami, albo w jakiś  zacięciach czy rozpadlinach.
- Tobie coś powiedzć Michał! Idź już do góry kurde, a nie, zawsze wiesz lepiej.
- Dobra, idę. – rzekł Michał, wiecznie rozbawiony.
- Możesz iść – odpowiedział mu automatycznie Piotr, wiecznie poważny.
*****
Jaszczur na plecach wyglądał imponująco. Imponujące również były umiejętności wspinaczkowe Piotra. Ostatnio zaliczył kilka dobrych przejść w skałach. Wraz z Michałem zabrał się za kilka cięższych projektów. Zrealizowal kilka zimówek w tatrach. A po dwóch sezonach zaczął sam szkolić kilku ludzi. Michał mimo że kochał wspinaczkę nie podchodził do niej tak ambitnie jak Piotr, może z racji posiadania trójki dzieci, a może własnej firmy. Trudno jest być kochającym ojcem, świetnym mężem i właścicielem firmy, a jednocześnie doborowym kompanem do każdej akcji górskiej. Na poczatku sierpnia Piotrka zwolnili z ArdMedu, co nie było zaskakujące patrząc na ilość dni niepłatnego urlopu, które w przeciagu ostatnich dwóch lat wziął.  Michał postanowił zaryzykować i zatrudnić Piotra jako konsultanta do spraw biznesowych z przemysłem farmaceutycznym, ponieważ to właśnie był główny target jego firmy, zaś Piotr miał głowę na wlaściwym miejscu, tylko źle ustawione priorytety. Michał oczywiście wymyślił sobie, że to zmieni.  Jednak pod pretekstem zebrań firmowych wraz z Piotrem coraz częściej planowali różne wyjazdy wspinaczkowe, analizowali przebiegi dróg na coraz wyższe szczyty, obmyślali strategie i taktyki zdobycia każdej z nich. A potem zdobywali.
*****
-„Gekony należą do gadów i żyją w ciepłych, tropikalnych i subtropikalnych krajach. Potrafią chodzić po suficie i po pionowej ścianie. Najwiekszy z gekonów, będący jednoczesnie najwiekszym zwierzęciem które potrafi spacerować po suficie, nazywa się toke.  Osiąga on 40 centymetrów i żyje na tropikalnych obszarach Azji. Gekony chowają się w dzień pod kamieniami lub w rozpadlinach sklanych. W nocy wychodza z ukrycia i wyruszaja na polowanie.” Dokładnie taki sam był Piotrek „Geko” Majewicz.  Nie miał problemu z poruszaniem się po jakichkolwiek  ścianach. Był niesamowity. Ostatnimi czasami zapragnął wspinać się w górach wysokich, gdzie jak wiadomo polowanie na szczyt zaczyna się nocą, gdy śnieg ukrywa się w cieniu. Niestety ta chęć zdobycia największej zwierzyny, zgubiła naszego Piotra. Mimo zamieci postanowił iśc do góry, choć prosiłem byśmy zawrócili. Wtedy odciął się od mojej liny mówiąc: „ Jestem  Geko, dam sobie radę”. Faktycznie dał sobie radę, szkoda tylko, że zapomniał zejść ze sczytu. Niechaj jego postać przyświeca nam jak niebezpieczne mogą być góry.- to właśnie Michał planował powiedzieć. Zawsze optymistyczny, zawsze uśmiechnięty. Jednak tym razem miał dość. „Jak kurwa mogłeś być takim debilem?! Jak? Po co się tam pchałeś idioto! Kurwa, jaszczurka, tak?  A ja jestem jebanym chińskim smokiem i potrafię latać!” Wsiadł w samochód i odjechał ku północy.


Autor: KAWKA
Tytuł: Kocia muzyka

Znacie to uczucie, kiedy od dawna próbujecie coś osiągnąć i w końcu, niespodziewanie, dzieli was od tego jeden mały krok? Ja też nie. To była wspinaczka po pionowej, gładkiej ścianie, a ja nie miałem żadnej asekuracji…

Siódma zero zero. Obudził mnie dźwięk A, jego częstotliwość wynosi dokładnie 440 Hz. To właśnie do niego stroi się wszystkie instrumenty przed koncertem. Dźwięk ten budzi mnie codziennie od ponad piętnastu lat. Może kiedyś moje uszy nauczą się go  rozpoznawać..
Niechętnie wstałem i zacząłem rozglądać się po pokoju za ubraniem. Marynarka wisiała na oparciu krzesła obrotowego, tam gdzie ją wczoraj powiesiłem, spodnie natomiast czekały wiernie na desce do prasowania. Później odgrzałem sobie wczorajszą jajecznicę, zrekompensowałem to jednak mojemu żołądkowi, pijąc kubek siemienia lnianego. Brr, cały czas mam wrażenie, że moje wnętrzności zostały bezpowrotnie posklejane!
Mój poranny rytuał zakończyłem zarzucając sobie na plecy futerał z wiolonczelą i wsiadając na rower.

Do filharmonii jeżdżę codziennie na dziewiątą, ale zawsze wychodzę trochę wcześniej, żeby nakarmić koty. Rower oparłem o ścianę opuszczonego magazynu, w którym ostatnio pomieszkują, z kieszeni futerału wyciągnąłem torebkę z suchą karmą i wszedłem do środka.
Jesteś później niż zwykle, powiedziały koty. Mamy nadzieję, że odpowiednio nam to zrekompensujesz, rekrucie.
- Oczywiście- odparłem, jak zwykle lekko onieśmielony. W tamtym momencie patrzyło na mnie ponad dwadzieścia par oczu. To więcej niż zwykle, musiało dziać się coś niezwykłego!
- Nie smakowała wam ta poprzednia, więc tym razem kupiłem Whiskas.- Odetchnąłem dopiero, jak dostrzegłem aprobatę w zielonych ślepiach. Nie było łatwo im dogodzić.
Pokarm rozpakuj i odłóż na Miejsce. I pospiesz się, powierzymy ci dzisiaj Zadanie.
Wysypywałem do miseczek kocie chrupki i myślałem o tym gorączkowo. Zadanie? Mnie? Nareszcie dostrzegły, że mogę przydać im się do czegoś więcej niż dostarczanie jedzenia i koców. Nie mogę ich zawieść. Choćby nie wiem co, nie mogę ich zawieść!

Rekrucie, już niedługo twoje marzenia ziszczą się. W jednej chwili przepełniło mnie szczęście i ekscytacja. Jesteś coraz bliżej stania się jednym z Nas. Najpierw musisz udowodnić, że jesteś godzien. Przyjmij Ekwipunek. Rozejrzałem się. Czarny kocur siedzący na schodach trzymał w pyszczku białe rękawice. Wziąłem je od niego. Tuż za nim ruda kotka pochylała się nad parą białych skarpet. Je również podniosłem. Potem spróbowałem ją pogłaskać, ale syknęła na mnie, a dłoń zapiekła mnie od jej pazurów.
- Co to?- Spytałem nieśmiało, wycierając krew o rękaw.
Dzięki temu zdołasz upodobnić się do Nas. Zasłonisz te odrażające, długie palce i gołą skórę. Poza tym, Ekwipunek jest wykonany ze specjalnego materiału. Przypomina łuski pokrywające łapy gekona i zapewni ci doskonałe przyleganie do szklanej powierzchni.
Już miałem zadać kolejne pytanie, po co mi do licha umiejętność przylegania do szkła, kiedy pewna myśl zaczęła mi się formować w głowie. Filharmonia jest przecież oszklonym budynkiem.
… przez okno wejdziesz do pokoju 304, w którym przechowywane będą te skrzypce przed koncertem, zabierzesz je, a potem wyjdziesz przez drzwi. Od środka będzie się dało je otworzyć. Przynieś je prosto tutaj, nie zatrzymuj się po drodze.
No tak! Dzisiaj będzie grał ten słynny skrzypek z Hiszpanii, na trzystuletnich, zabytkowych skrzypcach, to o nie im chodzi.
Po chwili jechałem już na rowerze do filharmonii. Zostało mi powierzone Zadanie.

* * *
Zziębnięty i roztrzęsiony wracałem do magazynu. Udało mi się, w rękach, z których nie zdążyłem jeszcze zsunąć białych rękawiczek kurczowo ściskałem skrzypce. Musiałem być ostrożny, cały czas słyszałem syreny policyjne. I jeszcze pierwszy raz w karierze nie pojawiłem się na wieczornym koncercie. Przemknęło mi przez myśl, żeby zadzwonić i powiadomić dyrygenta, że zachorowałem, ale gdyby ktoś zeznał policji, że mnie tego dnia widział, mógłbym zwrócić na siebie podejrzenia! Ale to nic, myślałem w duchu. Już niedługo zostanę prawdziwym kotem, a to, co do tej pory osiągnąłem przestanie mieć znaczenie.
Po cichu wślizgnąłem się do środka. Wewnątrz było ciemno, ale widziałem nikłe światło odbijające się od oczu kotów. Czekały na mnie.
Czy przyniosłeś nam Przedmiot, rekrucie?
- Tak! Tutaj, zawinięte w obrus, który wziąłem z recepcji…
Odłóż go obok Miejsca na Pokarm. I wyjdź.
Poczułem gorzki zawód.
- Ale.. Myślałem, że skoro udało mi się wypełnić to zadanie, no wiecie..
Zamilcz! Wszystko odbędzie się w swoim Czasie. A teraz opuść do miejsce albo odpowiedni czas nigdy nie nadejdzie!
Przełknąłem ślinę ze zgrozą i zbliżałem się już do wyjścia. W ostatniej chwili palnąłem jeszcze:
- A właściwie, do czego potrzebowaliście tych skrzypiec?
Yyyy.. Do grania kociej Muzyki oczywiście!
- No tak, teraz wszystko rozumiem.- Wyszeptałem i wróciłem do domu.

Następnego dnia mój pokój był przeszukiwany. Białe rękawice wciąż leżały pod łóżkiem, na szczęście nikt nie domyślił się, że są powiązane z kradzieżą. Po przesłuchaniu puścili mnie. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób wiolonczelista mógł otworzyć zamknięte drzwi nie uszkadzając zamka. Przez to wszystko nie mogłem jechać rano do kotów. Popędziłem do nich następnego dnia z podwójną ilością karmy (tym razem mokrej, w puszkach). Z chęcią ją zjadły, ale już nigdy do mnie nie przemówiły. Jeszcze przez długi czas po tym wydarzeniu byłem zrozpaczony.

Okazało się, że krok, który dzielił mnie od osiągnięcia celu zrobiłem w niewłaściwą stronę, spadając w przepaść.

* * *
Drzwi od magazynu otworzyły się. Stanął w nich mężczyzna w średnim wieku. Ręką, na której znajdował się srebrny zegarek zaczął zrywać kable przylegające do ściany. Potem schował je do kieszeni razem z mikrofonem i głośnikami.
Co za frajer, pomyślał odchodząc.


Autor: KRASNOLUD 

Leżę na ciepłej ziemi i patrzę na pełznącego po ścianie gada. Jego łapki przywierają do rozgrzanego kamienia. Próbuję wyciągnąć dłoń w jego stronę, ale nie mogę się ruszyć, choć widzę swoją rękę przed sobą, wystającą z munduru o piaskowym wzorze. Gad pełznie do góry i tracę go z oczu, bo hełm zasłania mi widok. Praży słońce. Gad pełznie po ścianie. Leżę bez ruchu.
***
Przez ułamki sekund było cicho, a potem dowódca dał rozkaz do ataku i rozpętało się piekło. Ktoś (kto to był?) wrzucił do budynku granat i huk ogłuszył mnie nieco, mimo zatkanych uszu. Wbiegliśmy do budynku w trójkę, metodycznie przeszukując pokoje, szybko i skutecznie zabijając terrorystów. Nie spodziewali się nas, fundamentalistyczne świnie, więc nawet się nie bronili. W całym miasteczku, zamieszkałym, chwała Allahowi, tylko przez terrorystów, do budynków wbiegali amerykańscy żołnierze. Ale wiedziałem, że czas działał na korzyść naszych przeciwników, za chwilę zorientują się co się dzieje. Jakbym wykrakał, w tym momencie usłyszałem strzały i krzyk Jane, współtowarzyszki broni. Dokładnie nade mną, piętro wyżej. Dałem znak Kurtowi, by został na dole, a sam pobiegłem schodami na górę. Rozejrzałem się po korytarzu. Kilka pomieszczeń po bokach, w progu jednego z nich leżało ciało dziewczyny z mojego oddziału. Oczywiście, nie podbiegłem do niej. Nie ruszała się już, a ja musiałem upewnić się, czy jest bezpiecznie. Ruszyłem w tamtym kierunku metodycznie zaglądając do kolejnych pokoi. Puste, z wyjątkiem jednego trupa terrorysty. Zatrzymałem się przy Jane, która patrzyła pustym wzrokiem w sufit, w mundurze zachlapanym jej krwią. Kucnąłem przy drzwiach, wyciągnąłem zawleczkę z granatu i wrzuciłem do pokoju. Zanim zatkałem uszy usłyszałem „Allahu, ratuj”, a potem tylko huk. Z dalszego pomieszczenia wyskoczył jeszcze jeden wahhabicki śmieć, ale zadziałało wyszkolenie i zanim nawet pomyślałem, strzeliłem z mojego M16. Zalał się krwią i upadł niedaleko Jane. Zajrzałem do pokoju, w którym granat zrobił niezłe spustoszenie. Trzech martwych, czwartego dobiłem. Z resztą pomieszczeń uporałem się szybko. Nie było tam ludzi, broni, jakichkolwiek istotnych sprzętów. Ot, zwykły budynek mieszkalny.
Wróciłem do Jane i podniosłem ją. Nie zostawialiśmy naszych za sobą, nawet jeśli byli już martwi. Zniosłem ją po schodach, ale przy wyjściu z budynku położyłem na podłodze. Bezpieczeństwo przede wszystkim, pomyślałem i zrzuciłem karabinek z ramienia. Kurt już wyszedł, podążyłem za nim na wąską uliczkę. Gdzieś dalej leżały ścierwa tych terrorystycznych świń, ale mój wzrok i lufę przyciągnął chłopczyk przede mną. Mały, ciemnowłosy, brudny, owinięty łachmanami, jak wszystkie dzieciaki w biedniejszych wioskach. Patrzyliśmy na siebie, sekundy ciągnęły się jak rozgrzana guma. Usłyszałem nawoływanie dowódcy, żebym się nie ociągał. Zostały nam ostatnie budynki do przejęcia, potem mogliśmy wrócić do bazy. Opuściłem lufę i odwróciłem się w kierunku głosu. Poczułem tylko podmuch na plecach i to wszystko…
***
Gekon podchodzi do mojej ręki i obserwujemy się nawzajem, flegmatycznie, ale uważnie. Gad nie jest jak jaszczurka, zwinny i szybki. Nie, jest pełen powagi i godności, człapie powoli, wpełzając na moją rękę pod mundurem. Nie jestem w stanie go strącić, choć jego łapki mnie łaskoczą. Słońce dalej praży, choć chyli się ku zachodowi. Kamienna ściana straszy pustymi oknami. Gekon wyłazi spod kołnierza mojej koszuli, wchodzi na twarz i chowa się w oczodole. 


Autor: RYBA ARBUZ
Tytuł: Ciemny zaułek 

Ciemny zaułek, mokra, bezdeszczowa noc w zamglonych zaułkach Londynu.
- Taak... Rżnij mnie mocniej! – krzyczała z rozkoszą Lilith do Jacka – Nie przestawaj...mocniej...Och..
Jack nie chciał przestawać. Nie po to zapłacił za dwa bilety do kina na beznadziejny melodramat, duży popcorn i dwie cole by teraz odpuszczać. Mocno ściskał jej piersi drażniąc sutki i z każdym szarpnięciem miał nadzieję sprawić jej orgazm.
- Och...Ach...Aaaach...aaaaaaAAAAAA! – Lilith nie mogła ustać, dostała skurczy ud. Jack nie przestawał pieścić jej łechtaczki. Zmienił członka na palce i pozwolił jej tryskać- och! Nie mogę przestań!!! Ach! Nie....Aaaa.- Lilith nie mogła opanować się w ekstazie.

Po chwili przerwy sterczący penis Jack’a ponownie zanurzył się w Lilith. Tym razem w gardle. Kiedy jego nowa dziewczyna (znali się zaledwie od dwóch dni) sprawiała mu przyjemność Jack rozmyślał o swojej byłej, Ginny. Nie obciągala tak świetnie, ale jej cipka i tatuaż śniły mu się po nocach.
Wrócił do rzeczywistości by spuścić się zgrabnej blondynce na twarz. To niesamowite jak mało osób, a właściwie nikt, porusza się bocznymi ścieżkami między budynkami. Sperma zakleiła dziewczynie oczy i zalała sterczące cycki. Jack zauważył coś przbiegającego po drugiej stronie zaułku, krzyżującego się z inną drogą. To była jaszczurka? Nie mógł uwierzyć, w to co widział. Szybko zapiął rozporek i pocałował klejącą się buźkę Lilith.
-Skarbie, widzimy się jutro o 20. U mnie. Wytrzyj się tylko i załóż te fajne, czeronwe stringi i kabaretki, dobrze? Wymęczę cię tak, że nie będziesz miała siły chodzić.
- Och...okey...już idziesz?
- Tak, musze lecieć moja cipeczko – Jack zniknął za rogiem zostawiąjąc zorgazmowaną, mokrą dziewczynę, na mokrym kartonie, w mokrym Londynie.
- Hm.... słodka – stwierdziła Lilith zlizując resztki nasienia z twarzy.
@@@@@
Jack nie mógł odpuścić tej jaszczurce. Ruchanie ruchaniem, ale czerwono-brązowy jaszczur przechadzający się zaułkami miasta nie mógł byc przypadkiem. Z żółtą plamką na ogonie, jak na pośladku Ginny, która nie żyła. Nie mógł zapomnieć tego tatuażu. Skręcił w kolejną uliczkę. Ledwo co dostrzegł chowającego się za kolejnym rogiem gada. Czyżby mógł on doprowadzić go do najsłodszej cipki na tej ziemi? Niemożliwe.... a może jednak?
Lampy przygasły, powoli zaczynało świtać. Po trzech godzinach biegania za jaszczurką Jack musiał przystanąć na kolejnego puszkę. Zaczynał tracić jej trop, a dopalacze zawsze pomagały mu się koncentrować. Resztka zaschniętej spermy przykleiła jego penisa do nogawki, co było niemiłym uczuciem, ale nie obchodzilo go to teraz. Jedyne czego chciał to dotrzeć do Ginny.
@@@@@@
Miał dość, przez tę gęstą mgłę jego płaszcz całkowicie przemókł, jednak podniecenie nie mogło go opuścić. Chyba ją zgubił. Choć nie! Tam była, po drugiej stronie ulicy, a obok niej Ginny  siedząca na śmietniku. Z rozwartymi nogami pieściła swoją cipkę. Przyśpieszył do niej, wręcz puścił się biegiem.
@@@@@@
- David, co tu się stało? – Malcolm schylił się nad zwłokami młodego mężczyzny. Czaszkę miał zmiażdżoną. Spod śmieciarki wystawało wyłącznie jego górna część ciała.
- Facet wybiegł prosto pod samochód, nie miał szans przeżyć. Za chwilę będzie koroner i ogarnie truchło, choć na kawę, obok jest mały lokal.
- Ale czemu?
-Czemu co?
-Czemu tak wybiegł? – Malcolm, był świeżakiem w policji, nie do końca rozumiał rzeczywistość, szczególnie o tak wczesnej porze, jaką była piąta rano.
- Widzisz tę puchę obok niego? To nowy speed. 210-XC, ale ludzie mówią na niego Gekon. Podobno po nim odbija, fiut ci stoi cały czas. A ty biegasz za jakimiś zmyślonymi pizdami żeby je przelecieć. Jak jaszczurka szukająca najbardziej nagrzanego kamienia. Pewnie gościu przećpał i w pogoni za jakąś laską się rozjebał o samochód.
- Kurde... ciężka sprawa... Nie da się jakoś odciąć dostaw tego syfu do Londynu? – spytał podminowany Malcolm.
- Ech... Malcolm, Malcolm... to nie takie proste...- David pokręcił głową z rezygnacją- Serio... chodż na tę kawę, opowiem ci wszystko po drodze...
- Dobra – Policjanci przykryli zwłoki i podążali za aromatycznym zapachem kawy roznoszącym się po całej ulicy. Interesujący początek dnia.