<fanfary zapowiadające>
Z rozkazu króla, za dwa tygodnie (4.03, niedziela, 23:59) ogłasza się festyn.
Tańce, śpiewy, hulanki, co tylko komu przyjdzie do głowy.
Wielkie zbieranie opowieści pod adresem opowiadaniezmotywem@gmail.com
Wszelkich przybyłych prosi się o podanie hasła: WYKOPALISKA
<fanfary kończące>
poniedziałek, 19 lutego 2018
poniedziałek, 12 lutego 2018
MOTYW XXXVI - GEKON
Na dziś nasze małe zoo ma do zaoferowania aż cztery gekony. Na szczęście nigdzie się nie rozpierzchły.
Autor: MŁOTEK
- Ej Michał, chyba mam pomysł na tatuaż!- Krzyknął do Michała Piotrek.
Autor: MŁOTEK
- Ej Michał, chyba mam pomysł na tatuaż!- Krzyknął do Michała Piotrek.
- Jaki? Nagą dziewczynę z kuflem piwa w ręce? Czy może Fiata
po rosysjkim tuningu? – zawołał, stojąc pod skalną ścianą, roześmiany Michał.
- Mam Auto! Piwo i dziewczyny... też coś, to tylko moje
hobby. A od fiata się odwal, kiedyś
kupię coś lepszego! – Piotrek, budował
stanowisko do asekuracji z pętli na skalnej półce, 50 metrów nad ziemią.
- Nie asekuruję! To co tam w końcu sobie wydziarasz? –
Michał wypiął linę z przyrządu, wział krótki rozbieg i zatrzymał się przy
plecaku. Wyciągnał kanapkę i butelkę wody – jakieś góry, czy mozaikę ze szpeju?
A może Mount Everest? To by było dość oryginalne – rechot blondyna odbijał się
echem od pobliskich, nasłonecznionych skał.
- Jak ruszysz tyłek tu na górę to ci powiem. Możesz iść!
- Dobra! Daj mi pięć minut, skończę kanapkę i zasuwam!
****
- Kurcze, niezle to było – powiedział wdrapując się,
zasapany Michał - ta przewiecha całkiem
prosta, co nie?
- No.
-...Ale... na połogu później było grubo, mało chwytów i
wszystko w odciągu, jakbym w Piachach, się w rysach wspinał... nie lubię tego.
- Ano, nie było tam tak źle.
- Nie bylo tak źle! – to stwierdzenie rozbawiło Michała
- na dwadzieścia metrów drogi założyłeś
jeden przelot i mówisz, że nie było tak źle!
- No bo wiesz... chwyty to klamy, nogi na tarcie, dobrze się
szło, więc nie chciałem marnować energii... z resztą, i tak nie było czego
gdzie osadzić – oznajmił Piotrek ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalony! Palce ci się same kleją do ściany, czy co?
Jakiś superglue wziałeś ze sobą? Człowieku czy ty się śmierci nie boisz? –
Michał dalej się śmiał, był niepoprawnym optymistą.
- Z tobą nigdy – odpowiadział mu uśmiechem Piotr. – To co,
chwila przerwy i do góry?
- Taaaaak, a jak z tym tatuażem?
- Wiesz co, w sumie
to trochę głupia historia. Przeglądałem stare książki z dzieciństwa u mnie w
mieszkaniu. W jednej o zwięrzętach i ich rekordach znalazłem opis takiej fajnej
jaszczury, gekona. Chodzą one po ścianach i po suficie. Pomyślałem kurde,
trochę jak my. Jak możesz znaleźć jakies fajne przejście to biegniesz do ściany
i się wspinasz, jak jest słońce to grzejesz się na kamieniu, a jak nie ma co
robić to się relaksujesz. W sumie to jestem trochę taką jaszczurką. Stąd ten
pomysł.
-Tam głupia, nie bądź taki zawstydzony, całkiem fajna
sprawa. Tylko wiesz, też kiedyś czytałem o gadach i akurat gekony to w dzień
się chowają pod kamieniami, albo w jakiś
zacięciach czy rozpadlinach.
- Tobie coś powiedzć Michał! Idź już do góry kurde, a nie,
zawsze wiesz lepiej.
- Dobra, idę. – rzekł Michał, wiecznie rozbawiony.
- Możesz iść – odpowiedział mu automatycznie Piotr, wiecznie
poważny.
*****
Jaszczur na plecach wyglądał imponująco. Imponujące również
były umiejętności wspinaczkowe Piotra. Ostatnio zaliczył kilka dobrych przejść
w skałach. Wraz z Michałem zabrał się za kilka cięższych projektów. Zrealizowal
kilka zimówek w tatrach. A po dwóch sezonach zaczął sam szkolić kilku ludzi.
Michał mimo że kochał wspinaczkę nie podchodził do niej tak ambitnie jak Piotr,
może z racji posiadania trójki dzieci, a może własnej firmy. Trudno jest być
kochającym ojcem, świetnym mężem i właścicielem firmy, a jednocześnie doborowym
kompanem do każdej akcji górskiej. Na poczatku sierpnia Piotrka zwolnili z
ArdMedu, co nie było zaskakujące patrząc na ilość dni niepłatnego urlopu, które
w przeciagu ostatnich dwóch lat wziął. Michał postanowił zaryzykować i zatrudnić
Piotra jako konsultanta do spraw biznesowych z przemysłem farmaceutycznym,
ponieważ to właśnie był główny target jego firmy, zaś Piotr miał głowę na
wlaściwym miejscu, tylko źle ustawione priorytety. Michał oczywiście wymyślił
sobie, że to zmieni. Jednak pod
pretekstem zebrań firmowych wraz z Piotrem coraz częściej planowali różne
wyjazdy wspinaczkowe, analizowali przebiegi dróg na coraz wyższe szczyty,
obmyślali strategie i taktyki zdobycia każdej z nich. A potem zdobywali.
*****
-„Gekony należą do gadów i żyją w ciepłych, tropikalnych i
subtropikalnych krajach. Potrafią chodzić po suficie i po pionowej ścianie.
Najwiekszy z gekonów, będący jednoczesnie najwiekszym zwierzęciem które potrafi
spacerować po suficie, nazywa się toke.
Osiąga on 40 centymetrów i żyje na tropikalnych obszarach Azji. Gekony
chowają się w dzień pod kamieniami lub w rozpadlinach sklanych. W nocy wychodza
z ukrycia i wyruszaja na polowanie.” Dokładnie taki sam był Piotrek „Geko”
Majewicz. Nie miał problemu z
poruszaniem się po jakichkolwiek
ścianach. Był niesamowity. Ostatnimi czasami zapragnął wspinać się w
górach wysokich, gdzie jak wiadomo polowanie na szczyt zaczyna się nocą, gdy
śnieg ukrywa się w cieniu. Niestety ta chęć zdobycia największej zwierzyny, zgubiła
naszego Piotra. Mimo zamieci postanowił iśc do góry, choć prosiłem byśmy
zawrócili. Wtedy odciął się od mojej liny mówiąc: „ Jestem Geko, dam sobie radę”. Faktycznie dał sobie
radę, szkoda tylko, że zapomniał zejść ze sczytu. Niechaj jego postać
przyświeca nam jak niebezpieczne mogą być góry.- to właśnie Michał planował
powiedzieć. Zawsze optymistyczny, zawsze uśmiechnięty. Jednak tym razem miał
dość. „Jak kurwa mogłeś być takim debilem?! Jak? Po co się tam pchałeś idioto!
Kurwa, jaszczurka, tak? A ja jestem
jebanym chińskim smokiem i potrafię latać!” Wsiadł w samochód i odjechał ku północy.
Autor: KAWKA
Tytuł: Kocia muzyka
Znacie to uczucie, kiedy od dawna próbujecie coś osiągnąć i
w końcu, niespodziewanie, dzieli was od tego jeden mały krok? Ja też nie. To
była wspinaczka po pionowej, gładkiej ścianie, a ja nie miałem żadnej
asekuracji…
Siódma zero zero. Obudził mnie dźwięk A, jego częstotliwość
wynosi dokładnie 440 Hz. To właśnie do niego stroi się wszystkie instrumenty
przed koncertem. Dźwięk ten budzi mnie codziennie od ponad piętnastu lat. Może
kiedyś moje uszy nauczą się go rozpoznawać..
Niechętnie wstałem i zacząłem rozglądać się po pokoju za
ubraniem. Marynarka wisiała na oparciu krzesła obrotowego, tam gdzie ją wczoraj
powiesiłem, spodnie natomiast czekały wiernie na desce do prasowania. Później
odgrzałem sobie wczorajszą jajecznicę, zrekompensowałem to jednak mojemu
żołądkowi, pijąc kubek siemienia lnianego. Brr, cały czas mam wrażenie, że moje
wnętrzności zostały bezpowrotnie posklejane!
Mój poranny rytuał zakończyłem zarzucając sobie na plecy
futerał z wiolonczelą i wsiadając na rower.
Do filharmonii jeżdżę codziennie na dziewiątą, ale zawsze
wychodzę trochę wcześniej, żeby nakarmić koty. Rower oparłem o ścianę
opuszczonego magazynu, w którym ostatnio pomieszkują, z kieszeni futerału
wyciągnąłem torebkę z suchą karmą i wszedłem do środka.
Jesteś później niż
zwykle, powiedziały koty. Mamy
nadzieję, że odpowiednio nam to zrekompensujesz, rekrucie.
- Oczywiście- odparłem, jak zwykle lekko onieśmielony. W
tamtym momencie patrzyło na mnie ponad dwadzieścia par oczu. To więcej niż
zwykle, musiało dziać się coś niezwykłego!
- Nie smakowała wam ta poprzednia, więc tym razem kupiłem
Whiskas.- Odetchnąłem dopiero, jak dostrzegłem aprobatę w zielonych ślepiach.
Nie było łatwo im dogodzić.
Pokarm rozpakuj i
odłóż na Miejsce. I pospiesz się, powierzymy ci dzisiaj Zadanie.
Wysypywałem do miseczek kocie chrupki i myślałem o tym
gorączkowo. Zadanie? Mnie? Nareszcie dostrzegły, że mogę przydać im się do
czegoś więcej niż dostarczanie jedzenia i koców. Nie mogę ich zawieść. Choćby
nie wiem co, nie mogę ich zawieść!
Rekrucie, już niedługo
twoje marzenia ziszczą się. W jednej chwili przepełniło mnie szczęście i
ekscytacja. Jesteś coraz bliżej stania
się jednym z Nas. Najpierw musisz udowodnić, że jesteś godzien. Przyjmij
Ekwipunek. Rozejrzałem się. Czarny kocur siedzący na schodach trzymał w
pyszczku białe rękawice. Wziąłem je od niego. Tuż za nim ruda kotka pochylała
się nad parą białych skarpet. Je również podniosłem. Potem spróbowałem ją
pogłaskać, ale syknęła na mnie, a dłoń zapiekła mnie od jej pazurów.
- Co to?- Spytałem nieśmiało, wycierając krew o rękaw.
Dzięki temu zdołasz
upodobnić się do Nas. Zasłonisz te odrażające, długie palce i gołą skórę. Poza
tym, Ekwipunek jest wykonany ze specjalnego materiału. Przypomina łuski
pokrywające łapy gekona i zapewni ci doskonałe przyleganie do szklanej
powierzchni.
Już miałem zadać kolejne pytanie, po co mi do licha umiejętność
przylegania do szkła, kiedy pewna myśl zaczęła mi się formować w głowie.
Filharmonia jest przecież oszklonym budynkiem.
… przez okno wejdziesz
do pokoju 304, w którym przechowywane będą te skrzypce przed koncertem, zabierzesz
je, a potem wyjdziesz przez drzwi. Od środka będzie się dało je otworzyć.
Przynieś je prosto tutaj, nie zatrzymuj się po drodze.
No tak! Dzisiaj będzie grał ten słynny skrzypek z Hiszpanii,
na trzystuletnich, zabytkowych skrzypcach, to o nie im chodzi.
Po chwili jechałem już na rowerze do filharmonii. Zostało mi
powierzone Zadanie.
* * *
Zziębnięty i roztrzęsiony wracałem do magazynu. Udało mi
się, w rękach, z których nie zdążyłem jeszcze zsunąć białych rękawiczek
kurczowo ściskałem skrzypce. Musiałem być ostrożny, cały czas słyszałem syreny
policyjne. I jeszcze pierwszy raz w karierze nie pojawiłem się na wieczornym
koncercie. Przemknęło mi przez myśl, żeby zadzwonić i powiadomić dyrygenta, że
zachorowałem, ale gdyby ktoś zeznał policji, że mnie tego dnia widział, mógłbym
zwrócić na siebie podejrzenia! Ale to nic, myślałem w duchu. Już niedługo
zostanę prawdziwym kotem, a to, co do tej pory osiągnąłem przestanie mieć
znaczenie.
Po cichu wślizgnąłem się do środka. Wewnątrz było ciemno,
ale widziałem nikłe światło odbijające się od oczu kotów. Czekały na mnie.
Czy przyniosłeś nam
Przedmiot, rekrucie?
- Tak! Tutaj, zawinięte w obrus, który wziąłem z recepcji…
Odłóż go obok Miejsca
na Pokarm. I wyjdź.
Poczułem gorzki zawód.
- Ale.. Myślałem, że skoro udało mi się wypełnić to zadanie,
no wiecie..
Zamilcz! Wszystko
odbędzie się w swoim Czasie. A teraz opuść do miejsce albo odpowiedni czas
nigdy nie nadejdzie!
Przełknąłem ślinę ze zgrozą i zbliżałem się już do wyjścia.
W ostatniej chwili palnąłem jeszcze:
- A właściwie, do czego potrzebowaliście tych skrzypiec?
Yyyy.. Do grania
kociej Muzyki oczywiście!
- No tak, teraz wszystko rozumiem.- Wyszeptałem i wróciłem
do domu.
Następnego dnia mój pokój był przeszukiwany. Białe rękawice
wciąż leżały pod łóżkiem, na szczęście nikt nie domyślił się, że są powiązane z
kradzieżą. Po przesłuchaniu puścili mnie. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób
wiolonczelista mógł otworzyć zamknięte drzwi nie uszkadzając zamka. Przez to
wszystko nie mogłem jechać rano do kotów. Popędziłem do nich następnego dnia z
podwójną ilością karmy (tym razem mokrej, w puszkach). Z chęcią ją zjadły, ale
już nigdy do mnie nie przemówiły. Jeszcze przez długi czas po tym wydarzeniu
byłem zrozpaczony.
Okazało się, że krok, który dzielił mnie od osiągnięcia celu
zrobiłem w niewłaściwą stronę, spadając w przepaść.
* * *
Drzwi od magazynu otworzyły się. Stanął w nich mężczyzna w
średnim wieku. Ręką, na której znajdował się srebrny zegarek zaczął zrywać
kable przylegające do ściany. Potem schował je do kieszeni razem z mikrofonem i
głośnikami.
Co za frajer, pomyślał odchodząc.
Autor: KRASNOLUD
Leżę na ciepłej ziemi i patrzę na pełznącego po ścianie
gada. Jego łapki przywierają do rozgrzanego kamienia. Próbuję wyciągnąć dłoń w
jego stronę, ale nie mogę się ruszyć, choć widzę swoją rękę przed sobą, wystającą
z munduru o piaskowym wzorze. Gad pełznie do góry i tracę go z oczu, bo hełm zasłania
mi widok. Praży słońce. Gad pełznie po ścianie. Leżę bez ruchu.
***
Przez ułamki sekund było cicho, a potem dowódca dał rozkaz
do ataku i rozpętało się piekło. Ktoś (kto to był?) wrzucił do budynku granat i
huk ogłuszył mnie nieco, mimo zatkanych uszu. Wbiegliśmy do budynku w trójkę,
metodycznie przeszukując pokoje, szybko i skutecznie zabijając terrorystów. Nie
spodziewali się nas, fundamentalistyczne świnie, więc nawet się nie bronili. W
całym miasteczku, zamieszkałym, chwała Allahowi, tylko przez terrorystów, do
budynków wbiegali amerykańscy żołnierze. Ale wiedziałem, że czas działał na korzyść
naszych przeciwników, za chwilę zorientują się co się dzieje. Jakbym wykrakał,
w tym momencie usłyszałem strzały i krzyk Jane, współtowarzyszki broni.
Dokładnie nade mną, piętro wyżej. Dałem znak Kurtowi, by został na dole, a sam
pobiegłem schodami na górę. Rozejrzałem się po korytarzu. Kilka pomieszczeń po
bokach, w progu jednego z nich leżało ciało dziewczyny z mojego oddziału.
Oczywiście, nie podbiegłem do niej. Nie ruszała się już, a ja musiałem upewnić
się, czy jest bezpiecznie. Ruszyłem w tamtym kierunku metodycznie zaglądając do
kolejnych pokoi. Puste, z wyjątkiem jednego trupa terrorysty. Zatrzymałem się
przy Jane, która patrzyła pustym wzrokiem w sufit, w mundurze zachlapanym jej
krwią. Kucnąłem przy drzwiach, wyciągnąłem zawleczkę z granatu i wrzuciłem do
pokoju. Zanim zatkałem uszy usłyszałem „Allahu, ratuj”, a potem tylko huk. Z
dalszego pomieszczenia wyskoczył jeszcze jeden wahhabicki śmieć, ale zadziałało
wyszkolenie i zanim nawet pomyślałem, strzeliłem z mojego M16. Zalał się krwią
i upadł niedaleko Jane. Zajrzałem do pokoju, w którym granat zrobił niezłe
spustoszenie. Trzech martwych, czwartego dobiłem. Z resztą pomieszczeń uporałem
się szybko. Nie było tam ludzi, broni, jakichkolwiek istotnych sprzętów. Ot,
zwykły budynek mieszkalny.
Wróciłem do Jane i podniosłem ją. Nie zostawialiśmy naszych za sobą, nawet jeśli byli już martwi. Zniosłem ją po schodach, ale przy wyjściu z budynku położyłem na podłodze. Bezpieczeństwo przede wszystkim, pomyślałem i zrzuciłem karabinek z ramienia. Kurt już wyszedł, podążyłem za nim na wąską uliczkę. Gdzieś dalej leżały ścierwa tych terrorystycznych świń, ale mój wzrok i lufę przyciągnął chłopczyk przede mną. Mały, ciemnowłosy, brudny, owinięty łachmanami, jak wszystkie dzieciaki w biedniejszych wioskach. Patrzyliśmy na siebie, sekundy ciągnęły się jak rozgrzana guma. Usłyszałem nawoływanie dowódcy, żebym się nie ociągał. Zostały nam ostatnie budynki do przejęcia, potem mogliśmy wrócić do bazy. Opuściłem lufę i odwróciłem się w kierunku głosu. Poczułem tylko podmuch na plecach i to wszystko…
Wróciłem do Jane i podniosłem ją. Nie zostawialiśmy naszych za sobą, nawet jeśli byli już martwi. Zniosłem ją po schodach, ale przy wyjściu z budynku położyłem na podłodze. Bezpieczeństwo przede wszystkim, pomyślałem i zrzuciłem karabinek z ramienia. Kurt już wyszedł, podążyłem za nim na wąską uliczkę. Gdzieś dalej leżały ścierwa tych terrorystycznych świń, ale mój wzrok i lufę przyciągnął chłopczyk przede mną. Mały, ciemnowłosy, brudny, owinięty łachmanami, jak wszystkie dzieciaki w biedniejszych wioskach. Patrzyliśmy na siebie, sekundy ciągnęły się jak rozgrzana guma. Usłyszałem nawoływanie dowódcy, żebym się nie ociągał. Zostały nam ostatnie budynki do przejęcia, potem mogliśmy wrócić do bazy. Opuściłem lufę i odwróciłem się w kierunku głosu. Poczułem tylko podmuch na plecach i to wszystko…
***
Gekon podchodzi do mojej ręki i obserwujemy się nawzajem,
flegmatycznie, ale uważnie. Gad nie jest jak jaszczurka, zwinny i szybki. Nie,
jest pełen powagi i godności, człapie powoli, wpełzając na moją rękę pod
mundurem. Nie jestem w stanie go strącić, choć jego łapki mnie łaskoczą. Słońce
dalej praży, choć chyli się ku zachodowi. Kamienna ściana straszy pustymi
oknami. Gekon wyłazi spod kołnierza mojej koszuli, wchodzi na twarz i chowa się
w oczodole.
Autor: RYBA ARBUZ
Tytuł: Ciemny zaułek
Ciemny zaułek, mokra, bezdeszczowa noc w zamglonych zaułkach
Londynu.
- Taak... Rżnij mnie mocniej! – krzyczała z rozkoszą Lilith
do Jacka – Nie przestawaj...mocniej...Och..
Jack nie chciał przestawać. Nie po to zapłacił za dwa bilety
do kina na beznadziejny melodramat, duży popcorn i dwie cole by teraz
odpuszczać. Mocno ściskał jej piersi drażniąc sutki i z każdym szarpnięciem
miał nadzieję sprawić jej orgazm.
- Och...Ach...Aaaach...aaaaaaAAAAAA! – Lilith nie mogła
ustać, dostała skurczy ud. Jack nie przestawał pieścić jej łechtaczki. Zmienił
członka na palce i pozwolił jej tryskać- och! Nie mogę przestań!!! Ach!
Nie....Aaaa.- Lilith nie mogła opanować się w ekstazie.
Po chwili przerwy sterczący penis Jack’a ponownie zanurzył
się w Lilith. Tym razem w gardle. Kiedy jego nowa dziewczyna (znali się
zaledwie od dwóch dni) sprawiała mu przyjemność Jack rozmyślał o swojej byłej,
Ginny. Nie obciągala tak świetnie, ale jej cipka i tatuaż śniły mu się po
nocach.
Wrócił do rzeczywistości by spuścić się zgrabnej blondynce
na twarz. To niesamowite jak mało osób, a właściwie nikt, porusza się bocznymi
ścieżkami między budynkami. Sperma zakleiła dziewczynie oczy i zalała sterczące
cycki. Jack zauważył coś przbiegającego po drugiej stronie zaułku, krzyżującego
się z inną drogą. To była jaszczurka? Nie mógł uwierzyć, w to co widział.
Szybko zapiął rozporek i pocałował klejącą się buźkę Lilith.
-Skarbie, widzimy się jutro o 20. U mnie. Wytrzyj się tylko
i załóż te fajne, czeronwe stringi i kabaretki, dobrze? Wymęczę cię tak, że nie
będziesz miała siły chodzić.
- Och...okey...już idziesz?
- Tak, musze lecieć moja cipeczko – Jack zniknął za rogiem
zostawiąjąc zorgazmowaną, mokrą dziewczynę, na mokrym kartonie, w mokrym
Londynie.
- Hm.... słodka – stwierdziła Lilith zlizując resztki
nasienia z twarzy.
@@@@@
Jack nie mógł odpuścić tej jaszczurce. Ruchanie ruchaniem,
ale czerwono-brązowy jaszczur przechadzający się zaułkami miasta nie mógł byc
przypadkiem. Z żółtą plamką na ogonie, jak na pośladku Ginny, która nie żyła.
Nie mógł zapomnieć tego tatuażu. Skręcił w kolejną uliczkę. Ledwo co dostrzegł
chowającego się za kolejnym rogiem gada. Czyżby mógł on doprowadzić go do
najsłodszej cipki na tej ziemi? Niemożliwe.... a może jednak?
Lampy przygasły, powoli zaczynało świtać. Po trzech
godzinach biegania za jaszczurką Jack musiał przystanąć na kolejnego puszkę.
Zaczynał tracić jej trop, a dopalacze zawsze pomagały mu się koncentrować.
Resztka zaschniętej spermy przykleiła jego penisa do nogawki, co było niemiłym
uczuciem, ale nie obchodzilo go to teraz. Jedyne czego chciał to dotrzeć do
Ginny.
@@@@@@
Miał dość, przez tę gęstą mgłę jego płaszcz całkowicie
przemókł, jednak podniecenie nie mogło go opuścić. Chyba ją zgubił. Choć nie!
Tam była, po drugiej stronie ulicy, a obok niej Ginny siedząca na śmietniku. Z rozwartymi nogami
pieściła swoją cipkę. Przyśpieszył do niej, wręcz puścił się biegiem.
@@@@@@
- David, co tu się stało? – Malcolm schylił się nad zwłokami
młodego mężczyzny. Czaszkę miał zmiażdżoną. Spod śmieciarki wystawało wyłącznie
jego górna część ciała.
- Facet wybiegł prosto pod samochód, nie miał szans przeżyć.
Za chwilę będzie koroner i ogarnie truchło, choć na kawę, obok jest mały lokal.
- Ale czemu?
-Czemu co?
-Czemu tak wybiegł? – Malcolm, był świeżakiem w policji, nie
do końca rozumiał rzeczywistość, szczególnie o tak wczesnej porze, jaką była
piąta rano.
- Widzisz tę puchę obok niego? To nowy speed. 210-XC, ale
ludzie mówią na niego Gekon. Podobno po nim odbija, fiut ci stoi cały czas. A
ty biegasz za jakimiś zmyślonymi pizdami żeby je przelecieć. Jak jaszczurka
szukająca najbardziej nagrzanego kamienia. Pewnie gościu przećpał i w pogoni za
jakąś laską się rozjebał o samochód.
- Kurde... ciężka sprawa... Nie da się jakoś odciąć dostaw
tego syfu do Londynu? – spytał podminowany Malcolm.
- Ech... Malcolm, Malcolm... to nie takie proste...- David
pokręcił głową z rezygnacją- Serio... chodż na tę kawę, opowiem ci wszystko po
drodze...
- Dobra – Policjanci przykryli zwłoki i podążali za aromatycznym
zapachem kawy roznoszącym się po całej ulicy. Interesujący początek dnia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)