poniedziałek, 25 czerwca 2018

MOTYW XLI - ZAPOWIEDŹ

Panie, Panowie i przerażające stwory nawiedzające nasz wymiar. Zapraszamy do udziału w naszej zabawie, każdy może wziąć udział. Wystarczy tylko wysnuć opowieść na dowolny temat i przynieść ją do naszego namiotu (opowiadaniezmotywem@gmail.com) przed upływem dwóch tygodni (08.07, 23:59).
Wziąć udział można tylko jeśli poda się hasło: NIEBIESKIE SZKIEŁKO

wtorek, 12 czerwca 2018

MOTYW XXXX - DEFORMACJA

Czy wszyscy sprawnie odmeldowali się na placu apelowym? Sprawdzamy listę.

Autor: KRASNOLUD 

Pół godziny drogi od wioski, w środku lasu znajdowała się polana, a na niej rósł pokrzywiony dąb. Nikt nie wiedział, dlaczego, mając dookoła tyle przestrzeni i światła, nie wybił się prosto do góry, tylko wyginał się pod dziwacznymi kątami. Szaman Ilja wszystkim we wsi mówił, że to dar i znak, więc wszyscy wierzyli.

Na początku na polanę weszli kowal i snycerz. Artiom i Aleksij owinęli dąb dookoła pasmem skóry, zacisnęli na nim łańcuch, a potem poszli do lasu żeby przynieść chrust. Niedługo potem pojawił się Dymitr z żoną, który rozsądzał spory w osadzie i dowodził, gdy trzeba było bronić się przed większym zagrożeniem. Po nich zaczęli się schodzić rolnicy, myśliwi i drwale z żonami i dziećmi po postrzyżynach. Na końcu zjawił się stary Misza, który mieszkał przy lesie i wychodził z chaty tylko na rytuał. Szaman Ilja pojawił się znikąd, jakby cały czas był na polanie. Może tak właśnie było.
A gdy wszyscy już się zebrali, można było zacząć obrządek.

Mieszkańcy stali półkolem wokół drzewa i Ilji, mur jednakowo skupionych twarzy.
 - Drzewo nas chroni – zawołał szaman przenikliwym głosem.
 - My chronimy Drzewo – odpowiedział zgodnie tłum.
 - Drzewo opiekuje się nami.
 - My opiekujemy się Drzewem.
 - Drzewo nas karmi.
 - My karmimy Drzewo.
Ilja odwrócił się od zebranych i padł na kolana przed drzewem. Zaczął bić pokłony, a gdy w końcu wstał, podszedł i przysunął ucho do dębu.
 - Drzewo zabierze nasze skazy! – krzyknął szaman.
 - Ofiarujmy nasze skazy Drzewu– odkrzyknął tłum i padł na kolana. Teraz wszyscy oddali pokłon bóstwu, które za nich cierpi.
Ilja stał z rękami wyciągniętymi w górę i wpatrywał się w koronę drzewa. W niesamowity sposób liście odbijały się w jego oczach. Dał znak mieszkańcom, że należy wstać.
 - Co przynieśliście Drzewu?
 - Ja ofiaruję gałąź z mojej gruszy – odezwał się Dymitr.
Podszedł do drzewa niosąc sporą, pogiętą gałąź, pełną guzów i narośli. Położył ją przed szamanem i wrócił na miejsce, nie spuszczając z nich wzroku. Ilja skinął ręką na kowala, który przyniósł naręcze chrustu i obłożył nim gałąź. Pod wszystko podsypał trochę żaru przyniesionego z kuźni w hubce i rozdmuchał ognisko. Po chwili wszystko płonęło niewielkim, ale gorącym ogniem. Ilja wdychał dym, który wydawał się zupełnie nie drapać go w gardło i oczy. Liście nad płomieniami poruszały się i szaman pokiwał głową.

 - Drzewo przyjęło ofiarę. Co jeszcze przynieśliście Drzewu?
 - Ja ofiaruję moje prosię.
Na środek polany wyszedł syn młynarza, ledwo po postrzyżynach. W rękach niósł małego prosiaka, o wychudzonym ciele, bez ogona i tylnych racic. Chłopak położył świnię na ziemi i powrócił na miejsce. Szaman podszedł do zwierzaka, znów przywołał Artioma, który przytrzymał prosię, i wyciągnął nóż. Ukląkł przy nim i szybkim ruchem wbił ostrze za czaszką. Zwierzak kwiknął i znieruchomiał. Ilja wyciągnął nóż, machnął na kowala, który sięgnął po przyniesiony wcześniej szpadel i zaczął kopać przy korzeniach dębu, ale na tyle daleko by nie mógł ich łatwo uszkodzić. Szaman wziął zabitego prosiaka i włożył go do dziury. W kilka chwil Artiom zakopał zwierzę. Gdy odszedł Ilja położył się na ziemi i przyłożył ucho do świeżo usypanego kopca.

 -  Drzewo przyjęło ofiarę. Co jeszcze przynieśliście Drzewu?
 - Ja.
Na polanę wyszedł młody chłopiec, mniej więcej dwunastoletni. Był to przygłup wioskowy Osip. Nie dość, że mało mówił, to często bełkotał i się ślinił. Jego nogi były pokręcone, ręce krótkie, za to tułów i głowa za duże. Szedł opierając się o matkę, która nic nie mówiła, tylko patrzyła na dąb.
 - Co chcesz ofiarować?
 - Ja.
Osip był gotów. Niewiele w jego głowie było jasnych myśli, ale wiedział co robi – poświęca się dla wioski. Całe życie mówili mu jak ważna dla nich jest łaska i ochrona drzewa. Nie musieli mówić – sam wiedział. Nikt nie chciał się z nim bawić, ani dać mu pracy, bo był za głupi i za słaby. Chciał być im potrzebny. I teraz w końcu był.
Podszedł do szamana, który skinął na Aleksija i Artioma. Snycerz przytrzymał chłopaka, gdy kowal przykuwał go do łańcuchów na dębie. Obaj wycofali się na swoje miejsca, gdy Ilja podszedł z nożem. Pokłonił się głęboko przed Osipem, a potem odwrócił się do mieszkańców.
 - Dopóki są skazy, trzeba je oddawać Drzewu. Gdy nastanie pokój i szczęście, nie będzie więcej skaz! Za to składamy ofiary.
Odwrócił się i wbił nóż w ciało Osipa. Chłopak wierzgnął i odruchowo chciał uciec, ale uniemożliwiły mu to łańcuchy. Zaczął głucho wyć, ale szaman sprawnym ruchem podciął mu gardło. Krew spływała po ciele chłopca, wsiąkając w ziemię. Jego kończyny zadrgały kilkukrotnie, a potem cały znieruchomiał.
Czekali, dopóki krew nie przestała wypływać, a wtedy Artiom uwolnił ciało z łańcuchów i położył na ziemi. Ilja przyłożył ucho do kory ubrudzonej krwią i tkwił przez moment w ciszy.
 - Drzewo przyjęło ofiarę!
Na te słowa wszyscy padli na kolana bez słowa, skłonili się i w ciszy, nie zamieniając z nikim ani słowa odeszli do swoich domów.
Gdy zeszli z polany i zagłębili się w las dało się posłyszeć ich głosy, najpierw pojedyncze, potem coraz liczniejsze. Wróciły wcześniejsze tematy rozmów, obgadywanie sąsiadów, stary Misza opowiadał jakieś straszne historie dzieciom. Ludzie wracali do życia.
Z polany niepostrzeżenie zniknął Ilja i pozostali tylko kowal i snycerz, którzy wzięli ciało Osipa i zakopali je, gdzieś przy dębach dookoła.


Autor: KAWKA
Tytuł: Głuchy telefon

Obudziłem się w budynku, w którym od 3 lat miałem zajęcia. Dookoła mnie było cicho i ciemno. Wyglądało na to, że zasnąłem, czekając na drugi termin egzaminu z epidemiologii. Żeby znaleźć na korytarzu wolną kanapę, tę, na której właśnie leżałem, musiałem szukać naprawdę długo. W środku dnia to miejsce aż roiło się od studentów kierunków medycznych. Ćwiczenia i egzaminy odbywały się w części dydaktycznej i jeszcze nigdy nie opuściłem jej granicy, ale tak naprawdę znajdowałem się w gmachu szpitala i była tu cała masa zakamarków, w których można było zaszyć się na kilka godzin. Przeciągnąłem się i usiadłem. Musiał być środek nocy. Widać, schowałem się tak skutecznie, że nikt mnie stąd nie wyrzucił przed zamknięciem. Sięgnąłem po telefon komórkowy, żeby sprawdzić dokładną godzinę, ale okazał się rozładowany. Westchnąłem. Pewnie rozsądniej byłoby poczekać tu do rana i wrócić do domu tramwajem. Nie miałem bladego pojęcia, czy dojeżdżały tu jakieś nocne autobusy, prawdę mówiąc szpital stał na głębokim zadupiu. Mimo to, nie chciałem, żeby ktoś wpadł na mnie i mnie ochrzanił za ten nieplanowany nocleg. Powoli wstałem i ruszyłem mrocznym korytarzem w kierunku najbliższych schodów. Odgłosy moich kroków wydawały mi się nienaturalnie głośne. Starałem się stąpać ciszej, ale ciągle wydawało mi się, że słychać mnie w całym budynku. Zatrzymałem się na chwilę, żeby się uspokoić. Czułem się coraz bardziej nieswojo. Nie do końca potrafiłem wyjaśnić, dlaczego, po prostu miałem ochotę jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Byłem na siebie trochę zły z tego powodu. Mam 23 lata, a jestem wystraszony jak mała dziewczynka. Przyszło mi nawet na myśl, że będzie mi trochę głupio opowiadać o tym jutro kumplom z grupy. Opowieści o zgłębianiu czeluści tego miejsca byłyby na pewno bardziej interesujące niż fakt, że obudziłem się i wziąłem nogi za pas, bo dookoła było ciemno i się przestraszyłem. Przez chwilę nawet mnie korciło, żeby skręcić w jedną z bocznych odnóg i trochę się tu jeszcze poszwendać, zrezygnowałem jednak z tego pomysłu. Gdy dotarłem do klatki schodowej było mi już o wiele raźniej. Właśnie miałem zamiar postawić nogę na pierwszym stopniu, kiedy okazało się, że niechcący kopnąłem kubek po kawie leżący na podłodze przede mną. Stoczył się z głośnym grzechotem na sam dół. Zamarłem i zacząłem nasłuchiwać. Akurat zdążyłem pomyśleć, że znowu świruję i przecież nie ma czego się bać, kiedy usłyszałem cichy trzask. Dobiegał z dołu, z kolejnego piętra. Wychyliłem się trochę i spojrzałem w tamtą stronę, było jednak na tyle ciemno, że nie byłem w stanie nic zobaczyć. Po chwili moich uszu dobiegło szuranie, jakby coś wlokło się w kierunku półpiętra. W moim kierunku. Próbowałem odwrócić się i pobiec przed siebie, ale zdążyłem zauważyć, że cokolwiek wydawało ten dźwięk, jest już na tyle blisko, żeby dosięgnąć do kubka, który przed chwilą zrzuciłem. Był biały, więc widziałem wyraźnie jak znikał mi z pola widzenia, zabierany przez coś, co tam siedziało. Moje stopy nie chciały się już ruszyć. Kubek najwidoczniej w końcu przestał być źródłem zainteresowania, ponieważ szybko usłyszałem jak ponownie toczy się po schodach. Potem padł jeszcze jeden suchy trzask i zobaczyłem jak ciemna, zniekształcona istota wlecze się po schodach w moim kierunku. Wtedy wrzasnąłem.

Obudziłem się z krzykiem na ustach i sercem bijącym jak szalone. Dopiero po chwili oprzytomniałem i uzmysłowiłem sobie, że leżę na czymś miękkim, a dookoła mnie jest ciemno. Nic mnie nie bolało, słyszałem tylko swój przyspieszony oddech. Poczułem ulgę, to jednak był sen. To uczucie szybko mnie niestety opuściło, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności a ja doświadczyłem dejavu. Leżałem na tej samej kanapie na korytarzu uczelni, był środek nocy i cholernie chciałem się stamtąd wydostać. Przez dłuższy czas leżałem nieruchomo i z duszą na ramieniu nasłuchiwałem trzasków i szurań. Dookoła panowała jednak głucha cisza. Potem najciszej jak potrafiłem usiadłem i rozejrzałem się. Nic podejrzanego. Ok, pomyślałem, najkrótsza droga do wyjścia prowadzi przez schody. Oczywiście w tamtym momencie było to ostatnie miejsce, w którym chciałbym się znaleźć, postanowiłem więc ruszyć w przeciwnym kierunku. To w końcu szpital, w szpitalu przez całą dobę leżą pacjenci, muszę dostać się do klinicznej części budynku, myślałem rozgorączkowany. Z korytarza, którym podążałem skręciłem w inny, wyglądający dość obiecująco. U jego wylotu paliło się światło. Gdy tam dotarłem i upewniłem się, że nadal nie słyszę niczego niepokojącego, ostrożnie wyszedłem zza winkla. Moim oczom ukazały się windy. Biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie już nigdy nie uda mi się zejść bez lęku po schodach, ucieszył mnie ich widok. Wcisnąłem guzik i od razu tego pożałowałem. Echo nadciągającej windy niosło się przez korytarze. Odwróciłem twarz w stronę, z której przyszedłem. W chwili, w której metaliczny głos oznajmił, że winda dojechała na trzecie piętro, ponownie ujrzałem tego przerażającego stwora. Wynurzył się zza rogu. Najpierw stanął do mnie tyłem. Tym razem światło bezlitośnie ujawniło mi wszystkie szczegóły. Miał ciemnobrązową, postrzępioną skórę. Był wychudzony i jakiś taki zdeformowany. Wyglądał jakby miał problem z utrzymaniem równowagi, jego ciało było przechylone za bardzo do przodu. Gdy spojrzałem w dół, ujrzałem, że ręce, które zwisywały mu do kolan były zakończone zakrzywionymi szponami. Potem usłyszałem trzask i ku mojemu przerażeniu, popatrzył mi prosto w oczy, nie ruszając się z miejsca. Odwróciła się powoli sama jego głowa, o sto osiemdziesiąt stopni. W tym samym momencie zaczął kuśtykać w moją stronę, odsłaniając czarne dziąsła w mrożącym krew żyłach uśmiechu, ja natomiast wskoczyłem do windy wciskając na oślep guziki z numerami pięter.

Obudziłem się zlany potem. Momentalnie oprzytomniałem. Leżałem na kanapie na korytarzu uczelni. Wszystko wyglądało tak samo, jak poprzednio. To było dokładnie to samo miejsce. Wszystko było identyczne, z jednym wyjątkiem. Było widno. Wstałem i zacząłem biec na oślep. Gdy wpadłem do holu, miałem podobno obłęd w oczach. Patrzyłem oniemiały na ludzi, stojących jak gdyby nigdy nic przez salami, na studentów wymieniających między sobą uwagi dotyczące ostatniej wejściówki, na dziewczynę w okularach siedzącą na ziemi i przewracającą w pośpiechu kartki z notatkami. Oparłem się o parapet i zaczekałem, aż częstotliwość moich oddechów i skurczów serca powróci do normalności. Był dzień. Wszystko było w porządku. Otaczali mnie ludzie. Ja naprawdę zasnąłem, czekając na egzamin i doświadczyłem najbardziej realistycznego i przerażającego koszmaru, jaki śnił mi się w życiu. I wygląda na to, że w końcu udało mi się z niego obudzić.. Westchnąłem i postanowiłem w końcu opuścić to miejsce. Tym razem skutecznie. Jednak, kiedy mijałem dziewczynę z notatkami, mimowolnie rozpoznałem w jej dłoni znajomy kształt.
Kubek z kawą.
Znowu poczułem się nieswojo.
Żeby dojść do wyjścia trzeba najpierw zejść po schodach. Zaczęły trząść mi się nogi. Udało mi się jednak zacisnąć zęby i wmieszać w grupę studentów zmierzającą w tamtym kierunku. Przez cały czas patrzyłem na swoje stopy, szedłem szybkim krokiem. Zwolniłem dopiero, gdy zamknęły się za mną automatyczne drzwi i poczułem na twarzy powiew wiatru. Nie odwracając się za siebie wróciłem do domu. Nerwy puściły mi dopiero, gdy wszedłem do kuchni i zastałem w niej robiącą sobie śniadanie mamę. Opowiedziałem jej całą historię, tłumacząc, dlaczego jestem taki blady. Trochę się zmartwiła, powiedziała mi jednak, że to dość powszechne zjawisko. Nazywa się fałszywe przebudzenie. Podobno ludzie często go doświadczają, nie zdając sobie z tego sprawy, ponieważ zapominają o tym tuż po tym, kiedy naprawdę się budzą. Zaakceptowałem takie wyjaśnienie. Do czasu, kiedy wyciągnąłem z kieszeni komórkę i przekonałem się, że jest rozładowana.

Obudziłem się. Nie musiałem otwierać oczu, żeby wiedzieć, gdzie się znajduję. Tym razem znowu było ciemno. Ta sama cholerna kanapa, ten sam upiorny korytarz. I cichy trzask dobiegający zza moich pleców.

Żartowałem. Nazajutrz obudziłem się we własnym pokoju.

No i to już cała historia, proszę pana. Czy pokaże mi pan teraz nagrania z kamer z tamtej nocy? To nie jest tak, że jeśli ich nie zobaczę, już do końca życia będę bał się zasnąć. Będę bał się obudzić.

Stary portier wzrusza ramionami i uruchamia film. Widzę wszystko. Jak stoję na klatce schodowej. Jak mdleję na widok czegoś poza zasięgiem kamery. W końcu, jak powyginany, zgarbiony stwór wyłania się z mroku i wlecze moje bezładne ciało z powrotem w miejsce, w którym się obudziłem.

-Myślałem, że udało mi się wkręcić cię, że to był sen. Trudno. Nie musisz się martwić, następnym razem się nie obudzisz.
Patrzę jak zahipnotyzowany w ekran monitora. Jednak, kiedy słyszę trzask odruchowo zerkam w stronę, z której dobiegł. Stworzenie, które wcześniej było portierem wyciągnęło głowę w moim kierunku, wykrzywiając ją nienaturalnie i uśmiechając się. Ostatnie, co widzę, to ten uśmiech. Ostre, nieregularne zęby i czarne dziąsła.

I wtedy się obudziłem.

Żartowałam, nie obudził się.

% % %

Kawkowy komentarz do opowiadania
Też tak macie, że czasami opowiadanie, które zaczynacie pisać zupełnie różni się od efektu końcowego? Tak właśnie było w przypadku Głuchego Telefonu.
Dość zabawne wydaje mi się to, że poczynając od trzeciego akapitu, ten i każdy następny spokojnie może być ostatnim. Które zakończenie byłoby najlepsze?