Panie, Panowie i przerażające stwory nawiedzające nasz wymiar. Zapraszamy do udziału w naszej zabawie, każdy może wziąć udział. Wystarczy tylko wysnuć opowieść na dowolny temat i przynieść ją do naszego namiotu (opowiadaniezmotywem@gmail.com) przed upływem dwóch tygodni (08.07, 23:59).
Wziąć udział można tylko jeśli poda się hasło: NIEBIESKIE SZKIEŁKO
poniedziałek, 25 czerwca 2018
wtorek, 12 czerwca 2018
MOTYW XXXX - DEFORMACJA
Czy wszyscy sprawnie odmeldowali się na placu apelowym? Sprawdzamy listę.
Autor: KRASNOLUD
Pół godziny drogi od wioski, w środku lasu znajdowała się
polana, a na niej rósł pokrzywiony dąb. Nikt nie wiedział, dlaczego, mając
dookoła tyle przestrzeni i światła, nie wybił się prosto do góry, tylko wyginał
się pod dziwacznymi kątami. Szaman Ilja wszystkim we wsi mówił, że to dar i
znak, więc wszyscy wierzyli.
Na początku na polanę weszli kowal i snycerz. Artiom i
Aleksij owinęli dąb dookoła pasmem skóry, zacisnęli na nim łańcuch, a potem
poszli do lasu żeby przynieść chrust. Niedługo potem pojawił się Dymitr z żoną,
który rozsądzał spory w osadzie i dowodził, gdy trzeba było bronić się przed
większym zagrożeniem. Po nich zaczęli się schodzić rolnicy, myśliwi i drwale z
żonami i dziećmi po postrzyżynach. Na końcu zjawił się stary Misza, który
mieszkał przy lesie i wychodził z chaty tylko na rytuał. Szaman Ilja pojawił
się znikąd, jakby cały czas był na polanie. Może tak właśnie było.
A gdy wszyscy już się zebrali, można było zacząć
obrządek.
Mieszkańcy stali półkolem wokół drzewa i Ilji, mur
jednakowo skupionych twarzy.
- Drzewo nas
chroni – zawołał szaman przenikliwym głosem.
- My chronimy Drzewo
– odpowiedział zgodnie tłum.
- Drzewo opiekuje
się nami.
- My opiekujemy
się Drzewem.
- Drzewo nas
karmi.
- My karmimy Drzewo.
Ilja odwrócił się od zebranych i padł na kolana przed
drzewem. Zaczął bić pokłony, a gdy w końcu wstał, podszedł i przysunął ucho do
dębu.
- Drzewo zabierze
nasze skazy! – krzyknął szaman.
- Ofiarujmy nasze
skazy Drzewu– odkrzyknął tłum i padł na kolana. Teraz wszyscy oddali pokłon
bóstwu, które za nich cierpi.
Ilja stał z rękami wyciągniętymi w górę i wpatrywał się w
koronę drzewa. W niesamowity sposób liście odbijały się w jego oczach. Dał znak
mieszkańcom, że należy wstać.
- Co
przynieśliście Drzewu?
- Ja ofiaruję
gałąź z mojej gruszy – odezwał się Dymitr.
Podszedł do drzewa niosąc sporą, pogiętą gałąź, pełną
guzów i narośli. Położył ją przed szamanem i wrócił na miejsce, nie spuszczając
z nich wzroku. Ilja skinął ręką na kowala, który przyniósł naręcze chrustu i
obłożył nim gałąź. Pod wszystko podsypał trochę żaru przyniesionego z kuźni w
hubce i rozdmuchał ognisko. Po chwili wszystko płonęło niewielkim, ale gorącym
ogniem. Ilja wdychał dym, który wydawał się zupełnie nie drapać go w gardło i
oczy. Liście nad płomieniami poruszały się i szaman pokiwał głową.
- Drzewo przyjęło
ofiarę. Co jeszcze przynieśliście Drzewu?
- Ja ofiaruję moje
prosię.
Na środek polany wyszedł syn młynarza, ledwo po
postrzyżynach. W rękach niósł małego prosiaka, o wychudzonym ciele, bez ogona i
tylnych racic. Chłopak położył świnię na ziemi i powrócił na miejsce. Szaman podszedł
do zwierzaka, znów przywołał Artioma, który przytrzymał prosię, i wyciągnął
nóż. Ukląkł przy nim i szybkim ruchem wbił ostrze za czaszką. Zwierzak kwiknął
i znieruchomiał. Ilja wyciągnął nóż, machnął na kowala, który sięgnął po
przyniesiony wcześniej szpadel i zaczął kopać przy korzeniach dębu, ale na tyle
daleko by nie mógł ich łatwo uszkodzić. Szaman wziął zabitego prosiaka i włożył
go do dziury. W kilka chwil Artiom zakopał zwierzę. Gdy odszedł Ilja położył
się na ziemi i przyłożył ucho do świeżo usypanego kopca.
- Drzewo przyjęło ofiarę. Co jeszcze
przynieśliście Drzewu?
- Ja.
Na polanę wyszedł młody chłopiec, mniej więcej
dwunastoletni. Był to przygłup wioskowy Osip. Nie dość, że mało mówił, to
często bełkotał i się ślinił. Jego nogi były pokręcone, ręce krótkie, za to
tułów i głowa za duże. Szedł opierając się o matkę, która nic nie mówiła, tylko
patrzyła na dąb.
- Co chcesz
ofiarować?
- Ja.
Osip był gotów. Niewiele w jego głowie było jasnych
myśli, ale wiedział co robi – poświęca się dla wioski. Całe życie mówili mu jak
ważna dla nich jest łaska i ochrona drzewa. Nie musieli mówić – sam wiedział.
Nikt nie chciał się z nim bawić, ani dać mu pracy, bo był za głupi i za słaby. Chciał
być im potrzebny. I teraz w końcu był.
Podszedł do szamana, który skinął na Aleksija i Artioma.
Snycerz przytrzymał chłopaka, gdy kowal przykuwał go do łańcuchów na dębie.
Obaj wycofali się na swoje miejsca, gdy Ilja podszedł z nożem. Pokłonił się
głęboko przed Osipem, a potem odwrócił się do mieszkańców.
- Dopóki są skazy,
trzeba je oddawać Drzewu. Gdy nastanie pokój i szczęście, nie będzie więcej skaz!
Za to składamy ofiary.
Odwrócił się i wbił nóż w ciało Osipa. Chłopak wierzgnął i
odruchowo chciał uciec, ale uniemożliwiły mu to łańcuchy. Zaczął głucho wyć,
ale szaman sprawnym ruchem podciął mu gardło. Krew spływała po ciele chłopca,
wsiąkając w ziemię. Jego kończyny zadrgały kilkukrotnie, a potem cały
znieruchomiał.
Czekali, dopóki krew nie przestała wypływać, a wtedy
Artiom uwolnił ciało z łańcuchów i położył na ziemi. Ilja przyłożył ucho do
kory ubrudzonej krwią i tkwił przez moment w ciszy.
- Drzewo przyjęło
ofiarę!
Na te słowa wszyscy padli na kolana bez słowa, skłonili
się i w ciszy, nie zamieniając z nikim ani słowa odeszli do swoich domów.
Gdy zeszli z polany i zagłębili się w las dało się
posłyszeć ich głosy, najpierw pojedyncze, potem coraz liczniejsze. Wróciły
wcześniejsze tematy rozmów, obgadywanie sąsiadów, stary Misza opowiadał jakieś
straszne historie dzieciom. Ludzie wracali do życia.
Z polany niepostrzeżenie zniknął Ilja i pozostali tylko
kowal i snycerz, którzy wzięli ciało Osipa i zakopali je, gdzieś przy dębach
dookoła.
Autor: KAWKA
Tytuł: Głuchy telefon
Obudziłem się w budynku, w którym od 3 lat miałem zajęcia.
Dookoła mnie było cicho i ciemno. Wyglądało na to, że zasnąłem, czekając na
drugi termin egzaminu z epidemiologii. Żeby znaleźć na korytarzu wolną kanapę,
tę, na której właśnie leżałem, musiałem szukać naprawdę długo. W środku dnia to
miejsce aż roiło się od studentów kierunków medycznych. Ćwiczenia i egzaminy
odbywały się w części dydaktycznej i jeszcze nigdy nie opuściłem jej granicy,
ale tak naprawdę znajdowałem się w gmachu szpitala i była tu cała masa
zakamarków, w których można było zaszyć się na kilka godzin. Przeciągnąłem się
i usiadłem. Musiał być środek nocy. Widać, schowałem się tak skutecznie, że
nikt mnie stąd nie wyrzucił przed zamknięciem. Sięgnąłem po telefon komórkowy,
żeby sprawdzić dokładną godzinę, ale okazał się rozładowany. Westchnąłem. Pewnie
rozsądniej byłoby poczekać tu do rana i wrócić do domu tramwajem. Nie miałem
bladego pojęcia, czy dojeżdżały tu jakieś nocne autobusy, prawdę mówiąc szpital
stał na głębokim zadupiu. Mimo to, nie chciałem, żeby ktoś wpadł na mnie i mnie
ochrzanił za ten nieplanowany nocleg. Powoli wstałem i ruszyłem mrocznym
korytarzem w kierunku najbliższych schodów. Odgłosy moich kroków wydawały mi
się nienaturalnie głośne. Starałem się stąpać ciszej, ale ciągle wydawało mi
się, że słychać mnie w całym budynku. Zatrzymałem się na chwilę, żeby się
uspokoić. Czułem się coraz bardziej nieswojo. Nie do końca potrafiłem wyjaśnić,
dlaczego, po prostu miałem ochotę jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
Byłem na siebie trochę zły z tego powodu. Mam 23 lata, a jestem wystraszony jak
mała dziewczynka. Przyszło mi nawet na myśl, że będzie mi trochę głupio
opowiadać o tym jutro kumplom z grupy. Opowieści o zgłębianiu czeluści tego
miejsca byłyby na pewno bardziej interesujące niż fakt, że obudziłem się i
wziąłem nogi za pas, bo dookoła było ciemno i się przestraszyłem. Przez chwilę
nawet mnie korciło, żeby skręcić w jedną z bocznych odnóg i trochę się tu
jeszcze poszwendać, zrezygnowałem jednak z tego pomysłu. Gdy dotarłem do klatki
schodowej było mi już o wiele raźniej. Właśnie miałem zamiar postawić nogę na
pierwszym stopniu, kiedy okazało się, że niechcący kopnąłem kubek po kawie
leżący na podłodze przede mną. Stoczył się z głośnym grzechotem na sam dół.
Zamarłem i zacząłem nasłuchiwać. Akurat zdążyłem pomyśleć, że znowu świruję i
przecież nie ma czego się bać, kiedy usłyszałem cichy trzask. Dobiegał z dołu,
z kolejnego piętra. Wychyliłem się trochę i spojrzałem w tamtą stronę, było
jednak na tyle ciemno, że nie byłem w stanie nic zobaczyć. Po chwili moich uszu
dobiegło szuranie, jakby coś wlokło się w kierunku półpiętra. W moim kierunku.
Próbowałem odwrócić się i pobiec przed siebie, ale zdążyłem zauważyć, że
cokolwiek wydawało ten dźwięk, jest już na tyle blisko, żeby dosięgnąć do
kubka, który przed chwilą zrzuciłem. Był biały, więc widziałem wyraźnie jak
znikał mi z pola widzenia, zabierany przez coś, co tam siedziało. Moje stopy
nie chciały się już ruszyć. Kubek najwidoczniej w końcu przestał być źródłem
zainteresowania, ponieważ szybko usłyszałem jak ponownie toczy się po schodach.
Potem padł jeszcze jeden suchy trzask i zobaczyłem jak ciemna, zniekształcona
istota wlecze się po schodach w moim kierunku. Wtedy wrzasnąłem.
Obudziłem się z krzykiem na ustach i sercem bijącym jak
szalone. Dopiero po chwili oprzytomniałem i uzmysłowiłem sobie, że leżę na
czymś miękkim, a dookoła mnie jest ciemno. Nic mnie nie bolało, słyszałem tylko
swój przyspieszony oddech. Poczułem ulgę, to jednak był sen. To uczucie szybko
mnie niestety opuściło, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności a ja
doświadczyłem dejavu. Leżałem na tej samej kanapie na korytarzu uczelni, był
środek nocy i cholernie chciałem się stamtąd wydostać. Przez dłuższy czas
leżałem nieruchomo i z duszą na ramieniu nasłuchiwałem trzasków i szurań.
Dookoła panowała jednak głucha cisza. Potem najciszej jak potrafiłem usiadłem i
rozejrzałem się. Nic podejrzanego. Ok, pomyślałem, najkrótsza droga do wyjścia
prowadzi przez schody. Oczywiście w tamtym momencie było to ostatnie miejsce, w
którym chciałbym się znaleźć, postanowiłem więc ruszyć w przeciwnym kierunku.
To w końcu szpital, w szpitalu przez całą dobę leżą pacjenci, muszę dostać się
do klinicznej części budynku, myślałem rozgorączkowany. Z korytarza, którym
podążałem skręciłem w inny, wyglądający dość obiecująco. U jego wylotu paliło
się światło. Gdy tam dotarłem i upewniłem się, że nadal nie słyszę niczego
niepokojącego, ostrożnie wyszedłem zza winkla. Moim oczom ukazały się windy.
Biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie już nigdy nie uda mi się zejść bez lęku po
schodach, ucieszył mnie ich widok. Wcisnąłem guzik i od razu tego pożałowałem.
Echo nadciągającej windy niosło się przez korytarze. Odwróciłem twarz w stronę,
z której przyszedłem. W chwili, w której metaliczny głos oznajmił, że winda
dojechała na trzecie piętro, ponownie ujrzałem tego przerażającego stwora.
Wynurzył się zza rogu. Najpierw stanął do mnie tyłem. Tym razem światło bezlitośnie
ujawniło mi wszystkie szczegóły. Miał ciemnobrązową, postrzępioną skórę. Był
wychudzony i jakiś taki zdeformowany. Wyglądał jakby miał problem z utrzymaniem
równowagi, jego ciało było przechylone za bardzo do przodu. Gdy spojrzałem w
dół, ujrzałem, że ręce, które zwisywały mu do kolan były zakończone
zakrzywionymi szponami. Potem usłyszałem trzask i ku mojemu przerażeniu, popatrzył
mi prosto w oczy, nie ruszając się z miejsca. Odwróciła się powoli sama jego
głowa, o sto osiemdziesiąt stopni. W tym samym momencie zaczął kuśtykać w moją
stronę, odsłaniając czarne dziąsła w mrożącym krew żyłach uśmiechu, ja
natomiast wskoczyłem do windy wciskając na oślep guziki z numerami pięter.
Obudziłem się zlany potem. Momentalnie oprzytomniałem.
Leżałem na kanapie na korytarzu uczelni. Wszystko wyglądało tak samo, jak
poprzednio. To było dokładnie to samo miejsce. Wszystko było identyczne, z
jednym wyjątkiem. Było widno. Wstałem i zacząłem biec na oślep. Gdy wpadłem do
holu, miałem podobno obłęd w oczach. Patrzyłem oniemiały na ludzi, stojących
jak gdyby nigdy nic przez salami, na studentów wymieniających między sobą uwagi
dotyczące ostatniej wejściówki, na dziewczynę w okularach siedzącą na ziemi i
przewracającą w pośpiechu kartki z notatkami. Oparłem się o parapet i
zaczekałem, aż częstotliwość moich oddechów i skurczów serca powróci do
normalności. Był dzień. Wszystko było w porządku. Otaczali mnie ludzie. Ja
naprawdę zasnąłem, czekając na egzamin i doświadczyłem najbardziej
realistycznego i przerażającego koszmaru, jaki śnił mi się w życiu. I wygląda
na to, że w końcu udało mi się z niego obudzić.. Westchnąłem i postanowiłem w
końcu opuścić to miejsce. Tym razem skutecznie. Jednak, kiedy mijałem
dziewczynę z notatkami, mimowolnie rozpoznałem w jej dłoni znajomy kształt.
Kubek z kawą.
Znowu poczułem się nieswojo.
Żeby dojść do wyjścia trzeba najpierw zejść po schodach.
Zaczęły trząść mi się nogi. Udało mi się jednak zacisnąć zęby i wmieszać w
grupę studentów zmierzającą w tamtym kierunku. Przez cały czas patrzyłem na
swoje stopy, szedłem szybkim krokiem. Zwolniłem dopiero, gdy zamknęły się za
mną automatyczne drzwi i poczułem na twarzy powiew wiatru. Nie odwracając się
za siebie wróciłem do domu. Nerwy puściły mi dopiero, gdy wszedłem do kuchni i
zastałem w niej robiącą sobie śniadanie mamę. Opowiedziałem jej całą historię,
tłumacząc, dlaczego jestem taki blady. Trochę się zmartwiła, powiedziała mi
jednak, że to dość powszechne zjawisko. Nazywa się fałszywe przebudzenie.
Podobno ludzie często go doświadczają, nie zdając sobie z tego sprawy, ponieważ
zapominają o tym tuż po tym, kiedy naprawdę się budzą. Zaakceptowałem takie
wyjaśnienie. Do czasu, kiedy wyciągnąłem z kieszeni komórkę i przekonałem się,
że jest rozładowana.
Obudziłem się. Nie musiałem otwierać oczu, żeby wiedzieć,
gdzie się znajduję. Tym razem znowu było ciemno. Ta sama cholerna kanapa, ten
sam upiorny korytarz. I cichy trzask dobiegający zza moich pleców.
Żartowałem. Nazajutrz obudziłem się we własnym pokoju.
No i to już cała historia, proszę pana. Czy pokaże mi pan
teraz nagrania z kamer z tamtej nocy? To nie jest tak, że jeśli ich nie zobaczę,
już do końca życia będę bał się zasnąć. Będę bał się obudzić.
Stary portier wzrusza ramionami i uruchamia film. Widzę
wszystko. Jak stoję na klatce schodowej. Jak mdleję na widok czegoś poza
zasięgiem kamery. W końcu, jak powyginany, zgarbiony stwór wyłania się z mroku
i wlecze moje bezładne ciało z powrotem w miejsce, w którym się obudziłem.
-Myślałem, że udało mi się wkręcić cię, że to był sen.
Trudno. Nie musisz się martwić, następnym razem się nie obudzisz.
Patrzę jak zahipnotyzowany w ekran monitora. Jednak, kiedy
słyszę trzask odruchowo zerkam w stronę, z której dobiegł. Stworzenie, które
wcześniej było portierem wyciągnęło głowę w moim kierunku, wykrzywiając ją
nienaturalnie i uśmiechając się. Ostatnie, co widzę, to ten uśmiech. Ostre,
nieregularne zęby i czarne dziąsła.
I wtedy się obudziłem.
Żartowałam, nie obudził się.
% % %
Kawkowy komentarz do opowiadania
Też tak macie, że czasami opowiadanie, które zaczynacie
pisać zupełnie różni się od efektu końcowego? Tak właśnie było w przypadku
Głuchego Telefonu.
Dość zabawne wydaje mi się to, że poczynając od trzeciego
akapitu, ten i każdy następny spokojnie może być ostatnim. Które zakończenie
byłoby najlepsze?
Subskrybuj:
Posty (Atom)