Czasem do człowieka się przyczepi taki jeden bądź dwa...
Autor: KAWKA
Tytuł: ŚMIERTELNIE DOBRA PIOSENKA
Chciałbym się jeszcze powłóczyć z Tobą
Póki żyjemy i mam Cię obok
Przypadłość śmiertelników.
Nie mogę uwierzyć, że mnie też to spotkało.
Towarzyszę ludzkości od zarania dziejów i zawsze starałem się
nadążać za aktualnymi trendami. Ostatnio było mi trochę trudniej ze względu na
zatrważające tępo z jakim zachodziły zmiany. Nie mówiąc już o tym, że przez
rosnący pod niebiosa współczynnik naturalny, mam coraz więcej roboty. W każdym
razie dopiero niedawno zainwestowałem w komputer, żeby
Zjechać z Tobą w dół po poręczy
zacząć nadrabiać zaległości, jakich sobie narobiłem, nie
śledząc od początku rozwoju internetu. Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że
tak bardzo mnie to pochłonie. Założyłem sobie nawet dla jaj konto na facebooku
i nie minęło pół dnia, kiedy zacząłem dostawać pierwsze zaproszenia do
znajomych. Świetnie się bawiłem udzielając się na niektórych grupach. W
angażowaniu się w działalność antyszczepionkowców dostrzegłem szansę na
rozwiązanie w przyszłości mojego problemu z nadmiarem pracy. W każdym razie
dopóki
żyjemy i mam Cię obok
nie odkryłem YouTube wszystko było w porządku. Nigdy nie
interesowałem się specjalnie muzyką i teraz też oglądałem głównie vlogi i
szeroko pojęte „śmieszne filmiki”. Początkowo przeraziłem się stanem umysłu
ludzi, którzy zasubskrybowali Salad Fingers. Kilkaset kanałów później doszedłem
do wniosku, że istoty ludzkie są o wiele bardziej interesujące, niż mi się
wydawało. Nie mówiąc już o tym, że w końcu zrozumiałem o czym rozmawiają
współczesne nastolatki. Zwykle na pasku obok, w proponowanych, wyskakiwały mi
podobne nagrania, tych samych autorów, albo związanych z tymi samymi tematami.
Jednakże był od tej reguły jeden wyjątek.
Oranżada.
Piosenka z dwunastoma milionami wyświetleń. Z płyty z
plastrem pomarańczy na okładce. Właściwie nic specjalnego. Przez dłuższy czas
zwyczajnie ją ignorowałem. Nie miałem najmniejszej ochoty
Błąkać się w obrazach świętych
jej słuchać. Intrygowało mnie jednak, jak działa diabelski
algorytm, który bez przerwy mi ją podsuwał. Pewnego dnia stało się. Nie
zdążyłem zareagować na czas, a miałem włączone autoodtwarzanie i YouTube w
końcu dopiął swego. Chciałbym
się jeszcze powłóczyć z Tobą
żeby nigdy do tego nie doszło, ale w końcu jej posłuchałem.
To uruchomiło następny algorytm, (czy to to słynne złośliwe oprogramowanie?)
który wciskał mi Oranżadę co drugi cholerny filmik. Nie mogłem ani na chwilę
tracić czujności, żeby później nie
Skoczyć w kałużę
musieć słuchać jej coraz bardziej nienawidzonej przeze mnie
melodii. To chyba musiało się tak skończyć. Ostatecznie Oranżada wkręciła mi
się w mózg i nie pomogło mi nawet wywalenie przez okna komputera.
Siedzę i cały się trzęsę z irytacji. Odkąd zaczęły powstawać
pierwsze prymitywne utwory muzyczne, śmiertelnicy co jakiś czas nucili je pod
nosem. Wtedy wydawało mi się to dosyć zabawne i nieszkodliwe. Ot kolejna
usterka ludzkiego mózgu, która wyszła na jaw wiele milionów lat po oddaniu ich
do użytku. Cóż, Bóg konstruując ludzki umysł, prawdopodobnie nie przewidział
konieczności zainstalowania w nim jakiejś ochrony przed natrętną, powracającą
melodią. Ba, ciekawe, czy przyszło mu do głowy, że powstanie w ogóle coś
takiego, jak muzyka. Poza tym, fakt, że ten problem zaczął dotyczyć również
mnie, istotę żyjącą poza czasem, uświadomił mi, że
Chyba już dzisiaj nigdzie nie zdążę
to zjawisko jest czym o wiele bardziej... Odwiecznym, niż
początkowo sądziłem.
Dzisiaj Oranżada osiągnęła apogeum. Nie byłem nawet w pracy,
pierwszy raz od Małej Epoki Lodowcowej, kiedy złapałem przeziębienie. Trudno,
wyślę jutro Samaela, żeby zrobił porządek z tymi, którzy dzisiaj umrą. W sumie
cały czas się na mnie boczy o to, że nie puściłem go dwa tygodnie temu na
paradę równości. On jako anioł, nie ma jednoznacznie określonej płci i zaczął
się ostatnio utożsamiać z środowiskiem LGBT. Osobiście nic do tego nie mam. Gdy
przychodzi co do czego, traktuję wszystkich jednakowo. Wtedy jednak był mi
potrzebny. Wysłałem go do weterynarza z moim kotem, sam tymczasem miałem coś do
załatwienia z Zarazą. W każdym razie Oranżada osiągnęła apogeum, a ja
Siedzę na ławce, patrzę na słońce
zaczynam powoli odchodzić od zmysłów. Dlatego chyba nikt nie
może mnie winić, z powodu tego, co właśnie robię. Postanowiłem zemścić się na
twórcy Oranżady i
Zimnym zachłysnąć się majem
przyjść po niego przedwcześnie. I przyszedłem, jestem właśnie
w jego mieszkaniu i czekam, aż wróci rozmyślając, w jaki sposób najprościej
będzie mi
Poznać wszystkie diabły, anioły
się go pozbyć. Po rozpatrzeniu zawału serca, pękającego
tętniaka, przełomu tarczycowego i nagłego ataku wąglika, wziąłem się za snucie
nieco bardziej wyrafinowanych wizji. Czekałem bardzo długo i zaczynałem się
coraz bardziej niecierpliwić. Rozważałem akurat detonację bomby wodorowej w
jego salonie, kiedy nagle...
Nadszedł Koniec Świata.
Elfy, strzygi i upiory
- Śmierć? Co ty do cholery robisz w moim domu?
Jestem na tyle zdumiony, że zapominam nawet się zawstydzić.
- Rany, to naprawdę ty? Myślałem, że to tylko taka głupia
nazwa zespołu, no wiesz, coś jak Zabili Mi Żółwia..
Koniec Świata się zafrasował.
- Noo, nie miałem żadnego dobrego pomysłu, więc postanowiłem
występować po prostu pod swoim imieniem, jak Phil Collins i Madonna.
Unoszę brew z zaskoczeniem.
- Madonna?
Koniec Świata rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- To ona zainspirowała mnie do rozpoczęcia kariery. Znudziło
się jej już ukazywanie się na polanach i w kościołach, zapragnęła czegoś
więcej. Ale niestety daleko mi do
poziomu, jaki osiągnęła.
- W sumie ciężko się dziwić. Z taką nazwą- parskam śmiechem.
- Co masz na myśli?- pyta nieco urażony.
- Byłem kiedyś na twoim koncercie, grałeś akurat na
woodstocku, wtedy cię nie rozpoznałem. Ludzie pytali swoich znajomych: dokąd
idziecie? A oni odpowiadali: na koniec świata!
- Ech, wiem, co masz na myśli- Koniec Świata się skrzywił.-
Najgorzej było, jak graliśmy jako support. Wiesz, to całe: kiedy gra Pidżama
Porno? Oj, nieprędko. Dopiero po końcu świata.
- Rozumiem- odpowiadam ze współczuciem.
- A jak bawiłeś się na koncercie?
- Co? Nie, nie miałem czasu na słuchanie- wyjaśniam.- Byłem
tam wtedy w sprawach służbowych, jakiś punk przesadził z amfetaminą.
Coś jeszcze nie daje mi spokoju.
- Zaraz, wspominałeś o Madonnie. Czy w takim razie Judas Priest..?
- Nie- ubiegł moje pytanie. - Judas Priest to zwyczajna grupa
śmiertelników.
Oddycham z ulgą. Przynajmniej tyle.
- W ogóle- zaczął Koniec Świata.- dawnośmy się nie widzieli, a w sumie
już niedługo będziemy musieli współpracować,
żeby zakończyć tę farsę. Co słychać u twoich braci?
Tym razem ja poczułem się trochę skrępowany.
- Nie mam ostatnio żadnych wieści od Wojny i Głodu- przyznałem. -
Natomiast Zaraza.. On żyje ostatnio we własnym świecie. Podobnie jak ty, z
tego, co widzę. Też bardzo zżył się z ludźmi. Został pisarzem.
Koniec Świata nie wyglądał na zbytnio zaskoczonego. Ku mojej uldze nie
ciągnął dalej tego tematu. Zamiast tego spytał:
- To powiesz mi w końcu, co cię do mnie sprowadza?
Z pewnymi oporami wyjaśniłem mu zaistniałą sytuację. Gdy skończyłem
wyglądał na dumnego, że jego piosenka spowodowała tyle spustoszenia.
- A próbowałeś
Spędzić dwie noce u wiedźm przeklętych?
posłuchać jej jeszcze raz? To czasami pomaga.
- Nie- stanowczo zaprzeczam.- Z każdym przesłuchaniem jest ze mną coraz
gorzej.
Zamyślił się.
- Musi istnieć jakiś powód, dla którego Oranżada zaczęła cię
prześladować. Może jest w twoim życiu ktoś, z kim chciałbyś robić wszystkie te
rzeczy, o których śpiewam, tylko nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli?
W pierwszej chwili chcę zaprzeczyć, jednak po dłuższym zastanowieniu
uświadamiam sobie, że w moim życiu jest ktoś, kto po milionach lat ścisłej
współpracy stał się kimś w rodzaju mojego przyjaciela, a którego istnienia
nigdy nie doceniałem.
Cóż- wzdycham.- Jeżeli ma mnie to uwolnić od tej piekielnej
piosenki...
- Samael- mówię parę godzin później, siedząc na ławce obok wciąż
naburmuszonego anioła i patrząc na słońce. Zaciskam mocniej rękę, w której
trzymam butelkę z oranżadą.
- Przepraszam.
Autor: KRASNOLUD
Padało. Wszyscy mieli już dosyć poszukiwań, które ciągnęły się od
kilku godzin, ale Karolina nie pozwalała nikomu odpuścić. Ira zawsze była
upartym psem, więc gdy nagle uciekła, nikt nie był specjalnie zdziwiony.
Mówili, że wróci, gdy zgłodnieje, w końcu miasteczko nie było duże, ruch
samochodowy też nie, zwłaszcza w październiku, gdy nie przyjeżdżali już
turyści. Nic jej się nie stanie, mówili, gdy zechce, to na pewno się znajdzie.
Karolina jednak czuła, że coś się nie zgadza i nie chciała odpuścić. Nie dała
się przekonać, przeciwnie, zmobilizowała całą rodzinę do poszukiwań i wyruszyła
na deszcz.
Miasto, miało mnóstwo wąskich uliczek i przesmyków między nimi. Taki
urok historycznych miejsc, gdy każdy budował jak chciał, bez żadnego planu
zagospodarowania przestrzennego. Nawet duży pies mógł przepaść bez śladu między
budynkami, a co dopiero kundel z ADHD. Karolina szła sama, zapuszczając się we
wszystkie zaułki, podczas gdy tata z resztą przeczesywali jak największy teren,
przesuwając się głównymi ulicami.
Usłyszała pstryknięcie i stanęła pod daszkiem, by bezpiecznie obrócić
kasetę w walkmanie. Oczywiście, noszenie go było ekstrawagancją oraz hipsterstwem,
ale nie mogła się powstrzymać. Na kasecie było kilkanaście utworów, które jej
mama zgrała kiedyś z radia. Karolina nie słyszała ich nigdzie indziej, co w
dobie Internetu było wręcz nie do uwierzenia.
Także dlatego, że była to jedna z niewielu pamiątek po mamie, dziewczyna bardzo
dbała o kasetę i walkmana. Mimo to miała go teraz przy sobie, bo potrzebowała
każdego wsparcia, jakie mogła uzyskać.
Zadzwonił tata, że dotarli do granic miasteczka i nie będą szukać psa po
okolicznych wykrotach. Owszem, rozwieszą rano plakaty, pójdą w las, ale to
jutro. Dziś wszystkim należy się herbata z wkładką. Odparła, że za chwilę do
nich dołączy, po czym zapuściła się w kolejne uliczki. Kłótnia z ojcem przez
telefon nie miała sensu, a była już dorosła i mogła decydować o tym, co robi na
swoim urlopie. Mogła szukać ukochanego psa.
W tej chwili jednak weszła w
zaułek, a światło jej latarki wydobyło z mroku dziwny kształt. Mokry, futrzasty
i nieruchomy. Podbiegła do niego, mimo strachu, który nagle ją ogarnął. Padła
na kolana, a walkman wyleciał jej zza paska uderzając o ziemię. Przed nią
leżała jej ukochana suczka, pogryziona przez jakieś zwierzę. Na początku
myślała, że nie żyje, ale wtedy pies zaczął cicho skamleć. Wzięła ją delikatnie
na ręce i zaniosła do domu.
***
Kolejne dwa dni wizyty u ojca Karolina spędziła w domu, opiekując się
swoim psem i siedząc nieruchomo w pokoju. Walkman nie działał, ale kaseta
szczęśliwie przeżyła i dziewczyna katowała ją przez ten czas, używając starej
wieży, którą dostała na komunię.
Czasem do człowieka przylepia
się jakiś utwór, nie wiadomo, czemu. Czasem chodzi o schrypnięty głos
wokalisty, czasem o melodię, a czasem o słowa, które rezonują ze słuchaczem. Karolina
nie wiedziała, o co chodziło, ale utwory nie chciały się od niej odlepić przez
cały czas, gdy siedziała w swoim dawnym pokoju i próbowała nie myśleć.
***
Po dwóch dniach słońce wyszło zza chmur, a Karolina z pokoju. Nie
chciała z nikim gadać, ale potrzebowała się przewietrzyć, dlatego zdecydowała
się pójść do lasu, mimo że było zimno i mokro. Nie chciała patrzeć na brukowane
uliczki, ceglane domki, które mogłyby jej przypomnieć o tamtym wieczorze.
Karolina nigdy nie bała się lasu. Podobno spotykano tam czasem dzikie
zwierzęta, co powinno jej dać do myślenia, zwłaszcza teraz, ale nigdy ich nie
widziała, mimo że zapuszczała się w jego najdalsze zakątki. Po prostu nie
umiała się go bać. Uwielbiała las, bo kojarzył jej się z mamą. Zawsze zabierała
ją tam na długie spacery, a żywiczny zapach długo zostawał na jej włosach.
Żaden park nie mógł się równać z tym lasem, żaden zapach – z tym
matczynym.
Szła bez celu, nucąc piosenki z kasety. Mijała właśnie rozwidlenie
koło powalonego drzewa, gdy zobaczyła wilka.
Stał między drzewami, przypatrując
się jej uważnie. Śledził ją wzrokiem, ale nie bezmyślnie. Wydawał się wiedzieć,
kim jest. Karolina zmartwiała, nie wiedząc co robić. Trwali tak, dopóki
dziewczyna nie zaczęła się wycofywać. Szła tyłem, mając nadzieję, że nie
potknie się o żaden korzeń. Nie śmiała oderwać wzroku od drapieżnika, dopóki
droga nie skręciła i nie stracili się z oczu. Stała jeszcze chwilę, czekając,
co się wydarzy i czy zwierzę za nią podąży. Dopiero, gdy upewniła się, że jest
bezpieczna, odwróciła się i zaczęła biec.
***
Ostatniego wieczoru chciała zostać w domu. Miasto nie miało jej nic do
zaoferowania, poza tym tonęło w strugach deszczu. Było już późno, jej ojciec
spał, ona też powinna kończyć pakowanie i się kłaść, jeśli chcieli zdążyć na
jutrzejszy pociąg. Nie chciała wcale wychodzić na chłód i mrok, rozświetlany
tylko pomarańczowymi żarówkami latarń.
Ale Ira podniosła głowę, zaszczekała kilkukrotnie na coś za oknem i zbiegła po
schodach. Karolina wahała się, ale nigdy jeszcze nie widziała swojego psa zdenerwowanego
w ten sposób, a dużo już widziała. Założyła jej smycz i wyszły razem.
Suczka wiodła ją przez całe miasto, węsząc przy ziemi, mimo strug wody
zalewających drogi. W końcu dotarły do zaułka, które obie dobrze znały.
To tu dziewczyna znalazła Irę.
A teraz w kręgu światła zobaczyła wilka.
Nie zachowywał się wilczo, siedział w plamie światła i patrzył intensywnie na
Karolinę. Ignorował zupełnie psa, który jeżył się i pokazywał zęby. Dziewczyna odruchowo
ścisnęła mocniej smycz. Wilk popatrzył na nią jeszcze chwilę, po czym odwrócił
się i powoli zaczął odchodzić, jednak cały czas oglądał się na nią, jakby
chciał, by za nim podążyła. Co więc mogła zrobić? Poszła.
Wyszli z miasta na drogę do lasu. Błoto lepiło się do jej butów i łap
zwierząt, ale nie zwolnili, nawet Ira. W końcu weszli między drzewa i nie minęło
wiele czasu, aż dotarli na polankę, która jarzyła się niesamowitym, niebieskim
światłem. Po chwili dziewczyna zrozumiała, że jego źródłem jest niewyraźna,
przejrzysta postać po drugiej stronie, która z każdą sekundą nabierała ona
realności i wyrazistości. Karolina patrzyła na nią i nie wierzyła własnym
oczom.
– Mamo?
Postać poruszyła się. Wyglądała jakby nie była przyzwyczajona do
przebywania w ludzkiej formie. Otworzyła usta i próbowała coś powiedzieć,
jednak głos wydobył się z niej dopiero po kilku próbach.
– Córeczko?
Karolina zbliżyła się niepewnie. Czy to mogła być prawda?
– Co…co się z tobą działo?
– Ja… nie pamiętam wszystkiego. Część wspomnień jest jakby za mgłą.
– Ale skąd się tu w ogóle wzięłaś? Skąd ta polana, wilk? Jakim cudem…?
– Pytań było zbyt wiele, nie wiedziała, od czego zacząć.
Jej matka westchnęła.
– Stąd pochodzę. Tym jestem. Duchem tego lasu.
– Kim?!
– Duchem lasu. Strażnikiem, który go pilnuje. Kiedyś było nas więcej,
ale zawsze istnieliśmy i będziemy istnieć, dopóki zostanie chociaż jedno drzewo.
Twój tata… cóż, to zwyczajna historia miłosna, jakich wiele. Ale duch lasu nie
może żyć poza swoim gajem, nie na dłuższą metę. Mimo że był tak blisko, nie
mogłam dłużej wytrzymać, w końcu się o mnie upomniał. Połączenie się z nim było
cudowne, jak powrót do domu, gdy nawet uświadamiałaś sobie, jak ci go brakuje.
Postać rozmarzyła się. Karolina patrzyła na nią z niedowierzaniem.
– Nie mogłaś się chociaż odezwać? – wybuchnęła dziewczyna – Przepadłaś
nagle, bez żadnego słowa, wszyscy myśleli, że zginęłaś. Gdy tata stracił
nadzieję i przestał cię szukać, przez tydzień nie wychodził z pokoju. Miałam
dziesięć lat! Jak miałam sobie z tym poradzić?!
Postać patrzyła na nią z niedowierzaniem. Choć była w pełni materialna
i nieprzejrzysta, w dalszym ciągu oświetlała polanę.
– To… to nie mogło być tak dawno temu, wciąż jesteś taka młoda, wciąż
wyglądasz jak moja mała dziewczynka.
Karolina wybuchnęła śmiechem, żeby nie wybuchnąć płaczem.
– Mam 25 lat. Od sześciu mieszkam sama, w innym mieście. Nie jestem
dzieckiem, już od dawna nie. Nie było cię przy mnie, gdy tego potrzebowałam.
– Nie mogłam być! Nie sposób było drugi raz odejść. Nawet nie zdawałam
sobie sprawy z upływu czasu. Ale teraz? Mamy szansę go nadrobić! Zostań ze mną.
Możesz żyć tutaj, jako duch lasu. Zaopiekuję się tobą, tak jak powinnam. W
końcu będziemy mogły być razem.
Karolina spojrzała na nią, jakby dopiero teraz ją dostrzegła. Tęskniła
za mamą. Ile godzin przepłakała w pokoju, marząc, że nagle się pojawi? Ile razy
słuchała kasety, tylko dlatego, że była prezentem od niej? W końcu mogłaby
powiedzieć jej o tych wszystkich rzeczach, które się wydarzyły, o całym jej
życiu.
Jej życie. Kawalerka w Krakowie, skończone studiach, niezbyt ciekawa praca, ale
być może dzięki niej dorobi się własnej firmy. Przyjaciele, którzy tam zostali.
Bartek z biurka obok, który tak jej się podobał. Tata, który nadal mieszkał w
tym samym miejscu, oddalonym tylko o kilka kilometrów stąd, nieświadomy tego wszystkiego.
Ira, która warowała obok niej, kładąc uszy po sobie, ale wiernie jej
towarzysząc.
Spojrzała na świetlistą postać przed sobą.
– Nie, mamo. Dziękuję, ale nie.
Odwróciła się i zaczęła biec. Bała się, że gdyby matka ją zawołała,
nie umiałaby się nie zatrzymać.
Dopiero na skraju lasu zwolniła i złapała oddech. Obok niej biegła
zmęczona Ira. Przestało padać, a niebo pojaśniało. Zbliżał się świt. Karolina
zerknęła na zegarek. Podczas tego krótkiego spotkania minęło ponad pięć godzin.
Wzięła zmęczoną suczkę na ręce i szybkim krokiem wróciła do domu. Po cichu weszła do swojego pokoju i zaczęła
się pospiesznie pakować. Wiedziała, że nie ma wiele czasu, tata za chwilę się
obudzi i będzie chciał wiedzieć, czemu jeszcze nie jest gotowa. Nie mogłaby mu
powiedzieć prawdy, ale skłamać też nie byłaby w stanie. Miała pustkę w głowie.
Kołatał się tam tylko cytat z Pratchetta „Ty żyłaś dłużej, ale ja jestem
starsza od ciebie”.
Zarzuciła torbę na ramię i wyszła z pokoju.
Na biurku został popsuty walkman i kaseta.