poniedziałek, 16 stycznia 2017

MOTYW XXX4 - PRZEDŁUŻENIE

Przedłużamy czas trwania motywu do 29.01 (z nadzieją, że zdążą skończyć się sesje, a moja klawiatura wróci do normy)
Opowiadania można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Motyw: MEDAL

wtorek, 3 stycznia 2017

MOTYW X3+I3 - IDEAŁ

Witamy po długiej przerwie i już w nowiutkim, błyszczącym 2017 roku (który jeszcze nie zdołał się popsuć). Mamy nadzieję, że zechcecie z nami zostać i pisać, a na zachętę te dwa opowiadania.


Autor: MŁOTEK
Tytuł - "Tryptyk na cztery"

Stefan był malarzem na skraju załamania nerwowego. John był obrazem. Stefanowi kończyły się pieniądze na życie, malował każde możliwe zlecenie by tylko przetrwać do kolejnego miesiąca. Jego prace były pozbawione artyzmu i polotu. Mechaniczne, podobne do siebie. Stefanowi robiło się smutno, kiedy dzień po dniu patrzył na kolejne bezuczuciowe prace swojego twórcy. Robiło mu się smutniej, gdy Stefan pił pod wieczór by lepiej malować, a tylko się pogrążał. Było mu też smutno stale- od ponad miesiąca nie mógł doczekać się drugiej reki, przez co trudno było mu jeść wieczorami jagnięcinę z kolorowych farb olejnych. Każdego poranka musiał zbierać z podłogi resztki rozrzuconego mięsa i usuwać poza kadr, by Stefan niczego nie zauważył.
*****
                W jesienny deszczowy wtorek namalowane zostały dwa obrazy z martwą naturą. Wazony wypełnione jeszcze pięknymi, dogorywającymi kwiatami stały dokładnie naprzeciwko Johna. Stefan zadowolony z efektów swej pracy postanowił ruszyć dalej z „Kulturalnym prostakiem na przyjęciu”. John też się cieszył, wreszcie miał otrzymać drugą, sprawną rękę. Ktoś zastukał w drzwi.
- Stefan! Gdzie są pieniądze za rachunki! Wiem, że tu jesteś, otwieraj!- spłoszony Stefan podszedł do drzwi i musiał je otworzyć, z zapłatą czynszu Panu Marduno zwlekał już miesiąc. Pieniędzy dalej nie miał, lecz jego szczątkowe poczucie godności nie pozwoliło dłużej się ukrywać.
- O, dzień dobry panie MardŁUP!- Stefan dostał prawym sierpowym.
- Miesiąc zwlekasz z moim czynszem, a wiesz jak się umawialismy! Nie masz pieniędzy to wylatujesz.- Marduno był wyraźnie zdenerwowany. Wszedł do mieszkania i zaczął się nerwowo po nim kręcić. – A pamiętasz aneks do umowy? Nie ma pieniędzy, leci tuba w ryj. Tubę dostałeś, teraz pora żebyś się wynosił.
- Ale Panie Marduno, może jakoś się dogadamy.
- Gówno, a nie się dogadamy, do jutra ma cię nie być...chociaż- coś zafascynowało Pana Marduno-wezmę sobie ten obraz i dam ci jeszcze tydzień na spłatę pieniędzy- Marduno podniósł płótno z pięknym wazonem kwiatów.
-Tylko nie ten- cicho stęknął Stefan dalej zwijając się na podłodze.
- Co tam mówiłeś? Że zapłacisz mi od razu za kolejny miesiąc z góry? W porządku, zuch chłopak.- mówiąc to Marduno ironicznie się uśmięchnął- Jeśli nie, to wyląduejsz na bruku i nie tylko twarz będziesz miał obitą.- Pan Marduno wsadził obraz pod pachę i wyszedł trzaskając drzwiami.

Stefanowi pozbieranie się zajęło pona godzinę. Zakładało ono wyjście do sklepu po wódkę i smutne upicie się pod wieczór. Gdy Stefan na smutno się upijał często zalewał się łzami. Lecz dziś nie tylko on. John też płakał nad swoim jak i malarza losem.
*******
Stefanowi udało się opłacić rachunki, jego portfel w dziwnych okolicznościach zaczął przyciągać pieniądze. Namalował pewną niewiastę w jedwabnej halce, choć nie było wyjatkowa (jak uważał John i zapewne sam Stefan) podobała się zleceniodawcy i słono za nią zapłacił. Potem Stefan dostawał dużo zleceń dzięki temu obrazowi. Potrafił doskonale sportretować czy nawet namalować z samego opisu sylwetki ludzkie, jednak dla Johna były one puste, bez emocji i wyrazu. Bogaci mężowie zamawiali podobizny swoich żon, choć piękne, niewarte uwagi. Johnowi też ostatnio lepiej się przędło. Jego lewa kończyna była już kikutem, a na stole zawidniały nowe potrawy. Dzięki temu w całej sali, nawet poza ramami obrazu, pojawiały się nowe dania, których mógł próbować. Żyło im się coraz lepiej, a kwiaty w wazonie zawisły w końcu na ścianie, bo nie znalazły nabywcy.
******
W listopadzie do Stefana przyszedł student, z prośbą o namalowanie swojej ukochanej. Nie było go stać na uiszczenie zaliczki, więc zostawił zegarek. I zdjęcie kobiety. Była urocza, lecz przeciętnie ładna. Coś zachwyciło Johna w nowo powstającym dziele. Wyczuwał wszystkie maźnięcia pędzla na drugim płótnie i czuł, że będzie to niepowtarzalna praca. A gdy tydzień później Stefan zasnął pod wieczór, John całą noc wpatrywał się w „Piękną Elizę samotnie siedzącą na krześle”. Eliza zaś przyglądała się z zaciekawieniem Johnowi. Nie wymienili ze sobą żadnych słów, ponieważ obrazy jak każdy wie nie mówią, więc tylko uśmiechali się do siebie, aż wzeszło słońce.
Kolejnej nocy John nie mógł zasnąć cześciowo dlatego, że został namalowany jako aktywnie spędzający czas na przyjęciu młodzieniec, choć w główniej mierze przez swoje niespokojne myśli. Nie chciał aby Eliza odchodziła, a już jutro miał po obraz zjawić się biedny student. Zakochał się w niej. Wszystkie poprzednie namalowane kobiety nic dla niego nie znaczyły, były puste i sztuczne, ale ona, widział w niej coś pociągającego. Jej różowe policzki doskonale współgrały z piersiami wystajacymi z nad gorsetu. Błękitne oczy zniewalały swą silną barwą, a talia zachwycała drobnością. Uśmiech na kształtnych ustach dopełniał ten perfekcyjny obraz. John nie mógł tego tak zostawić, musiał z nią być. Eliza z kolei też chciała być z Johnem. Niestety niefortunny tytuł malunku uwięził ją na krześle. John wreszcie wpadł na pomysł. Rankiem Stefan nie mógł uwierzyć w to, co widział.
*****
Nad ranem Stefan chciał dokończyć rękę „Kulturalnego prostaka na przyjęciu”, a następnie poprawić szczegóły u Elizy. Niestety na obrazie z prostakiem nigdzie go nie było. „Czyżbym zamalował go jak spiłem się w nocy?”-pomyślał Stefan?-„Nic to, zajmę się Elizą”. Ale Eliza nie była już na obrazie sama. Obok niej klęczał prostak, a w ręce trzymał bukiet kwiatów, identyczny z tym, które Stefan namalował w wazonie ponas miesiac temu. Od tego momentu wisiały na ścianie. Poszedł spojrzeć na kwiaty. Nie było ich, pozostał tylko mokry ślad po wazonie na stole, a przewrócone naczynie lężace w kańcie obrazu wychodziło poza kadr. Stefan pomyślał, że zwariował, nie wiedział co to ma wszystko znaczyć. Był pewny że poprzedniego wieczoru dużo pił, był również pewny, że tak duże zmiany na obrazach wymagają wielu godzin pracy, a nie jednej nocy. Pół dnia siedział z myślą co począć. Studentowi skłamał, że przez przydaek rozlał na pracę rozpuszczalnik i namaluje mu drugą, za połowę ceny. Spławił też prostytukę, która odwiedzała go raz na dwa tygodnie. Sprawa z obrazami wywołuja u niego duży szok. W końcu wpadł na pomysł. Domalował pozostawiony kaszkiet na obrazie z przyjęciem jak i przewrócone krzesło. Na martwej naturze umieścił jedną, przez przypadek porzuconą chryzantmę. A podchodząc do Elizy powiedział do siebie:
- No Prostaku, zmażemy ten kaszkiet, ale wreszcie doczekasz się reki.- po czym Jhon sciągnął kaszkiet z głowy, wyrzucił go poza ramy i uśmiechnął się do Stefana.


Autor: KRASNOLUD

Mężczyzna stał w płytkiej, morskiej wodzie, tuż przy skałach. Obserwował małże. Fascynowało go przywiązanie tych zwierzątek do swojego domu, swojego miejsca na ziemi. Rozpuszczona sól lekko łaskotała go w stopy. Przyjemne uczucie, bardzo żałował, że po powrocie do domu nie będzie mógł się tak odprężyć. Właściwie teraz też nie powinien. Był na służbie. Za jego plecami światło reflektora nerwowo przebiegało wydmy w poszukiwaniu ukrywających się tam zbiegów.
Na szczęście nie musiał ich szukać osobiście, był dowódcą jednostki wysłanej do zbadania i zabezpieczenia terenu. To oznaczało, że kosmitów szukali jego podwładni, on mógł, przynajmniej przez chwilę, postać w jeszcze ciepłej wodzie i odpocząć. Potem znowu będzie musiał się wszystkim zajmować, planować następne kroki, rozmawiać z dowództwem, ale na razie mógł obserwować obcą przyrodę. Dowiedzieć się o niej nie było łatwo, spędził mnóstwo czasu wertując informacje, ale ta planeta go fascynowała.

Od kiedy tylko ogłoszono w mediach, że znaleziono planetę, na której podobno istnieje życie, zgłosił się na ochotnika do zespołów badawczych. Na początku nie potrzebowali zbytnio tłumacza, ale kiedy gruchnęły pogłoski o rzekomej inteligencji niektórych istot, jego talent do języków bardzo się przydał. Niesamowite, jak bardzo podobni byli. Mniejsza, że był w stanie pojąć zasady głównych języków, ale ich wygląd! Dwie kończyny górne, dwie dolne, głowa górująca nad całą resztą organizmu, podział na dwie płcie!... Oczywiście były drobne różnice, na przykład kolor i rodzaj „skóry”, ale to drobiazgi. Ponownie rozgorzały debaty, czy każde rozumne życie musi przybrać ten sam kształt, czy może istnieć plan. Debaty, o których sądzono, że nigdy już nie powrócą.

- Xyglaf?
Za nim stał jeden z jego żołnierzy. Jego zielona, łuskowata twarz lekko falowała z napięcia, gdy obserwował dowódcę swoimi fasetkowymi oczami.
 - Gythan?
 - Znaleźliśmy zbiegów. Kobieta. Mężczyzna. To ci.
Nigdy nie mógł przyzwyczaić się do tych urywanych, krótkich zdań, które składały się na wojskowy styl. Do braku jakichkolwiek ozdobników, czy nawet tytułów.
 - Dobrze. Na statek. Wszyscy?
 - Tak.
 - Wracaj. Pilnuj. Czekaj.
Gythan postawił grzebień głowowy na znak szacunku, odwrócił się i odszedł w stronę statku unoszącego się nad plażą. Xyglaf obserwował swojego podkomendnego jak odchodzi, ale nie szedł za nim. Jeszcze nie. Chciał ukraść te kilka chwil dla siebie. Skupił się na mięczakach. Takie nieruchome. Zupełnie inaczej niż oni.
Jak to jest przeżyć całe życie miejscu swojego urodzenia? I nawet nie chodzi tu o planetę, ale wręcz dosłownie o skałę. Mikroskopijny punkt przestrzeni. Niewątpliwie tak pokierowała ewolucja, ale jak to możliwe? Przecież nawet ludzie pchali się do podróży, choć bliżej im do małży. Ale widocznie rozum i świadomość dawały więcej podobieństw niż wspólny materiał genetyczny.
Więc dlaczego się tak nie dogadywali?

Nigdy nie przypuszczał, że dorobi się stopnia oficerskiego. Ani że będzie wyłapywał ludzi. Niby przygotowywali się do spotkania z mieszkańcami Ziemi, a gdy przyszło co do czego, wszystko poszło nie tak jak powinno. Chaos, panika. I ludzie, którzy nie chcieli mieć z nimi nic do czynienia.
Jak ta dwójka… młodzi, głupi, przerażeni. Czy oni też kiedyś tacy byli? Jako rasa. Niepewni, spanikowani, nieumiejący zaufać, poradzić sobie z emocjami? Poświęcił dużo czasu, by badać ludzkość, ale nie znał zbytnio swojej historii. Była długa, wielokrotnie zmieniana i napisana zupełnie nieinteresująco. A może dzięki niej byłby w stanie nie tylko poznać ich emocje, ale także je rozumieć.

 - Xyglaf?
Tym  razem głos pochodził z komunikatora wszytego w kołnierz.
 - Kazałem czekać.
 - Wiadomość. Dowódca. Następne cele. 20 trofów stąd.
 - Idę.
Xyglaf po raz ostatni spojrzał na mięczaki przyssane do skał, a potem na statek unoszący się nad kamienistą plażą. Śmieszne. Z jednej strony one, przywiązane do miejsca urodzenia, stałe, ale niezdolne do zmiany. Z drugiej on, przedstawiciel rasy latającej po całym kosmosie, nie mogącej ustać w miejscu, która potrafiła dostosować się do każdych warunków, więc tak właśnie postępowała. Dwa krańce krzywej zwanej tutaj krzywą Gaussa. A gdzieś pomiędzy ludzie. Jak zwykle stojący w rozkroku, nie mogący się zdecydować kim chcą być, ani co zrobić w obliczu nieznanego.
Twarz mężczyzny zmieniła kolor na lekko brązowy, wyrażając tę samą emocję, którą ludzie wyrażają uniesieniem kącików ust.
Ale są inteligentną formą życia. Na razie sytuacja jest daleka od ideału, ale minie trochę czasu, wszyscy się opamiętają i w końcu będzie można normalnie porozmawiać. Z kimś kto żyje po drugiej stronie kosmosu. Innym, obcym, ale jednak podobnym.