poniedziałek, 28 stycznia 2019

MOTYW XLIII - ZAPOWIEDŹ

Mimo zimna i widoków za oknem nieciekawych, kontynuujemy naszą zabawę.

Twór dowolnej treści i objętości
wysyłamy na adres opowiadaniezmotywem@gmail.com
do 10.02 (niedziela), 23:57
z motywem: PIEKARNIK

poniedziałek, 14 stycznia 2019

MOTYW XLII - ŚNIEG

Mimo że zima zaskoczyła drogowców, udało nam się jednak zebrać tyle opowiadań:

Autor: MŁOTEK
Tytuł: „W narracji pierwszoosobowej spis morderstw popełniony”

Początek wymyślę później...
Na scenę wchodzi aktor.
                                                                                              Zaczyna się zwariowany spektakt zwany życiem.
Zdarza wam się taki dzień, kiedy po obudzeniu czujecie, że coś się zmieniło? I nie chodzi mi o spadające liście drzew w promieniach złocistojesiennego słońca. Ani o wiewiórki, które już nie skaczą wspólnie po sosnach bo jedną upolował głodny wilk, kiedy szukała orzechów na ziemi. Mam na myśli taki dzień kiedy budzisz się rano i wszystko brzmi inaczej, obco. Jeszcze nie zdajesz sobie sprawy co dokładnie się stało, ale węszysz pewną wielką zmianę. Jeszcze chwilę. Jeszcze moment…
♫♫♪♪♫♪♪
Jest piątek, jakiś tam rok około dziesięć lat wcześniej. Godzina wczesna, bo słońce jeszcze świeci, a ja wypoczywam w wolnym od pracy dniu. Zatrzymuję się na zjeździe, przy starej, asfaltowej drodze i wysiadam z wozu. To mój „parking” – miejsce gdzie zaczyna się stokowa stromizna, ale jest jeszcze na tyle płaska by pozostawić samochód bez obaw, że coś z nim się stanie. Co najwyżej zabierze mi go śnieżna lawina. Gdyby tak się stało mój dom leżący 12 metrów wyżej również by zniknął. To tylko dwanaście metrów wzwyż, ale ścieżka do niego ma jakieś 200. Ruszam krętą, wydeptaną śnieżna drogą ku górze.
10 kroków  Czy może małym kanionem? 
20 kroków Tej zimy opady śniegu były tak wielkie jak… no właśnie do czego by tu wam porównać…..
 30kroków Jak dawno nie były… ech… mistrz literacki. 
40 kroków Janet Maria Gonzales, wspominam moją byłą.
50 kroków Z jednej i drugiej strony ścieżki 1,5 metra warstwy białego niegdyś puchu, teraz zbita miazga twardej materii, której szpadlem nie dałoby się ruszyć, może pierwsze kilka centymetrów to rzeczywiście pierzyna ale spróbuj dotknąć reszty bez kilofa, nie da się, no po prostu się nie da niczego z tym zrobić, już prędzej 60kroków Claudia Meriadok bym ten asfalt rozbił, albo zrąbał drzewo niż dokopał się do czegokolwiek w tym śniegu, twardym śniegu, takim białym, zlodowaconą bryłą 80kroków, której nic nie przbije, żadne spojrzenie 100kroków Emma Stone nic nie dostanie się do wnętrza, do ziemi nie dotrze, 110 kroków Monica Johnosn, tylko ja i moje śnieżne pustkowie 113 kroków Jessica Brightwood w promieniach słońca spowici 114kroków Eva, Marica i Natasha ale te promienie nie rozpuszczą niczego, niczego nie dotkną tylko tej wrasty najwierzchniejszej 118 kroków Olivia, Monica, wszystko schowane na wieczność i spokój w duszy….
140kroków Jeeezu jak mnie poniosło. Też to czujesz,  jak jakiś szaleniec idę i liczę kroki i wpadam trans. Musiałeś mnie wziąć za dziwaka
150kroków Podziwiam domek dla ptaków zbudowany niegdyś przez mojego ojca.
170kroków Daniela….nie! chyba Julia, ech cholera, nie pamiętam już.
200kroków Zostawiłem w wozie parmezan do spaghetti. Dobra..zjem je jutro.  Śniegu napadało i do wnętrza kanionu ciężko mi się tutaj maszeruje.
210kroków teraz Martha
250kroków Serio, tak na poważnie, polecam spaghetii z parmezanem, ma zabójczo dobry, intensynwny smak. Naprawde nie ma nic lepszego niż starty paremzan.. oczywiście wśród serów.
300kroków, kobieta, kobieta, kobieta, już nie pamiętam imion
350kroków kolejna kobieta
354kroki znowu kobieta
374kroki  kobieta, pies, i drzwi wejśioce do mojego dużego domu.
♫♫♪♪♪♫♪♪♫

Budzisz się rano i jest jakoś inaczej… Nie rozumiesz co się stalo. Po trzech dniach ciągłego imprezowania i kolejnych dwóch odsypiania nagle budzisz się i coś się zmieniło. Miałeś kiedyś tak, że wstajesz z łóżka, ale tym razem, tego jednego dnia jest cisza. W mojej głowa mroźna cisza, tępy stukot żadengo dźwięku. Jakby ktoś walił młotem i jedyna słyszalna rzecz to nie pogłos tego młota, nie jego bezpośrednie uderzenia, tylko pustka. To tak jakby ktoś walił tym młotem i nie robiło to żadnego dźwięku… nie wiem czy wiesz co mam na myśli. Myslę sobie no nic, pewnie to przez kaca. Ale gdy wychodzę z domu i kładę się na mokrej ziemi by wypoczywać w ciepłych promieniach słońca dociera do mnie, że właśnie kładę się na mokrej ziemi by wypoczywać w ciepłych promieniach słońca. Gdzie śnieg! Gdzie lód? Ale mam przejebane…
Wyjaśnienia nie napiszę
                                               Schodzę ze sceny prosto do celi.
Skąd te dowody oni wszyskie wzięli?
Dobranoc


Autor: PUDEL

Krew.
Skąd, kurwa, wzięła się tutaj krew?

Praca w ochronie opuszczonego magazynu Agencji ma dziesiątki wad i tylko jedną zaletę – to jedna z tych placówek, w których nic nie ma prawa się dziać. Jak to było? "Zadupie zadupia, świetne miejsce dla pracownika po wypadku".
Aż do dzisiaj.

W miejscach w których rozlegają się hałasy zazwyczaj znajduję opadnięte gałęzie, czasem ptaki, jeszcze rzadziej średnie zwierzęta – lisy i sarny, które przeskakują przez coraz większe dziury w siatce. Kiedy słyszę słowa "plama na śniegu", na myśl przychodzi przede wszystkim mocz.
Nie tym razem. Dlaczego? Dlaczego krew, dlaczego tyle, dlaczego teraz?

Klnę w duchu, wspominając czasy, kiedy byłem sprawniejszy, nie dokuczała mi ta cholerna noga, a życie zdawało się mieć cel inny niż "jakoś dotrwać do emerytury".
Nie czuję się pewnie. Żałuję, że nie złożyłem więcej wniosków o przeniesienie, chociaż za dziewiątym razem trudno spodziewać się czegoś innego niż standardowa odmowa bez uzasadnienia. Andrzej, mój bezpośredni przełożony, mówi tylko "Po prostu musisz tu zostać. Przykro mi, nie mogę powiedzieć nic więcej".

Nie wiem, czy to nerwy, czy ta cholerna whisky wreszcie zaczęła działać, ale robi mi się cieplej. Rozpinam kurtkę pod szyją, klękam nad plamą. Patrzę na nią tak, jakby miała mi coś powiedzieć i zaczynam nasłuchiwać. Może niepotrzebnie się przejmuję? Może to dwójka lisów walczących o terytorium (zdarza się w tych okolicach) albo jakiś drapieżnik w starciu ze sporą ofiarą?
Chcę w to wierzyć, ale mam trudne do opisania przeczucie, że to nie to.

...

Rozdzierający uszy skrzek gdzieś w oddali.
Przysiągłbym, że w życiu nie słyszałem czegoś podobnego, ale coś we mnie chce zakończyć to zdanie znakiem zapytania.

Znam to uczucie.
Wada pracy dla Agencji – wiele z akcji kończy się częściowym lub całkowitym wymazaniem pamięci, do którego w gratisie dostajesz dzień w łóżku szpitalnym i tępy ból głowy, który niemiło kojarzy się z kacem.
Dlatego tak mało wiem o mojej nodze. Rana wyglądała tak, jakby kulka pochodziła z naszej broni, ale nikt nie chciał mi powiedzieć o tym, który z naszych mnie tak urządził.

Wyjmuję pistolet z kabury, kuśtykam w stronę magazynu. Zaczyna robić się ciemno, a chciałbym uniknąć używania latarki do przeszukiwania okolicy. W serialach wygląda to bardzo dramatycznie, ale zapalenie światła ma nieakceptowalną konsekwencję, jaką jest zdradzanie położenia jego właściciela.

Otwieram drzwi niewielkiej szopy i próbuję w niej znaleźć noktowizor, nie robiąc hałasu, który mógłby zwrócić na mnie uwagę. "Noktowizor" to gówno z demobilu, które nie zawsze działa, ale pani Marta z zaopatrzenia regularnie zapewnia, że sprawny egzemplarz jest na liście zakupów na następny okres księgowy. "Następny okres księgowy", który ma dziwny zwyczaj nigdy nie nadchodzić.
Nie naciskałem – co najgorszego może się tu wydarzyć?

Seria z karabinu, skrzek, kolejna seria – znacznie bliżej, ale nie daję się rozproszyć.
Znalazłem! Jest nieźle. Zostało dopasować czułość do zapadającego mroku...
Kurwa.

Wypomnę to Marcie przy najbliższej okazji.

Zrzucam ten szmelc na podłogę. To by było na tyle, jeśli chodzi o ochronę terenu, zwłaszcza że – zgodnie z moją najlepszą wiedzą – od dawna nie ma tu nic cennego. Na tę chwilę priorytetem jest pilnowanie własnej skóry. Drzwi są lekko uchylone; próbuję ocenić sytuację, zwracając na siebie jak najmniej uwagi.

Ściemnia się naprawdę szybko, ale na tle śniegu widzę naprężoną ludzką sylwetkę. Trzyma karabin automatyczny, ale posługuje się nim bardzo oszczędnie. Łatwo to rozszyfrować – kończy mu się amunicja.

Cofa się w kierunku budynku po mojej lewej stronie. Jeszcze nie widzę, w co celuje – musiałbym otworzyć drzwi na oścież, co kłóci się z najważniejszym celem dnia dzisiejszego. Krótka seria. Skrzek. Czuję, jak w powietrzu unosi się zapach niepokoju.

Postać opiera się o ścianę. W tym samym momencie powietrze widoczne za krawędzią drzwi zaczyna drżeć. Opanowuje mnie niecierpliwość – nie umiem tego wyjaśnić, ale część mnie szczerze pragnie ujrzeć to, co się tam kryje.

Wiem, że jest coraz bliżej.

Ogromny, nieludzki, niemożliwy do opisania w żadnym języku cień pełznie w stronę budynku. Coś we mnie pragnie nasycić się tym widokiem – cokolwiek to znaczy – ale odrzucam to uczucie. Domyślam się, że człowiek jest już bezbronny, ale cień porusza się powoli, jeszcze zdążę...
...rzucił się na niego. Przeraźliwy krzyk. Wybiegam z magazynu.

Są za bardzo splątani.

Nie lubię grać w kości cudzym życiem, ale wiem, że bez tego nie ma żadnych szans.
Moja ręka wie, co robić – celuję tak dokładnie, jak to tylko możliwe i strzelam – raz, drugi, trzeci, czwarty, piąty. Ruch zaczyna ustawać, posyłam drugą serię pocisków – dla pewności.
Potwór osuwa się na ziemię.

Ostrożnie podchodzę, nie opuszczam broni. Celuję w bestię, ale równie uważnie obserwuję człowieka, który leży obok niej. Jest daleko, ale widzę, że drży, słyszę, jak oddycha.

Głęboki wdech – jakby chciał coś powiedzieć.

– Kurwa... Dostałem... – zachrypnięty głos brzmi dziwnie. Nie znam go, ale coś we mnie chce zakończyć to zdanie znakiem zapytania. Ta niby-obcość kojarzy się z chwilami, kiedy słyszymy swoje słowa na jakimś nagraniu.

Idę coraz wolniej. W powietrzu unosi się lęk – nie wiem, czy mój. Widzę, jak trzyma się za nogę.
Zapalam latarkę, kieruję światło w jego stronę.
Patrzę w twarz.
Swoją twarz.



Autor: KRASNOLUD

Od kiedy tylko pamiętała, Magda zawsze gubiła się zimą w lesie. Gdy tylko pierwsze płatki śniegu zdołały przykryć ulicę, pole i dach domu, jej młodsza siostra wychodziła gdzieś miedzy drzewa i przepadała tam na długie godziny. Rodzice denerwowali się, martwili i urządzali poszukiwania, potem tylko denerwowali i martwili, aż w końcu została tylko irytacja. Jak ich córka śmie, rok w rok, wybiegać na śnieg i mróz, w kompletną dzicz, mimo zakazów, zamków w drzwiach i oknach. Ale sytuacja powtarzała się, Magda uciekała do lasu z domu, ze szkoły, od przyjaciółki. Zawsze jednak wracała, w nocy lub nad ranem, zmarznięta i wyczerpana.
A Ewa zawsze czekała na nią, w niewiadomy sposób wiedząc, że właśnie teraz jej siostra wróci. Szła do kuchni i robiła herbatę z cytryną, a po kilku latach też z wódką, na rozgrzanie.
Kiedyś, gdy była mała dopytywała siostrę, tak jak zresztą robili to wszyscy. Dziewczynka jednak milczała, nie wyjaśniając co się dzieje, co każe jej wychodzić w noc. Z czasem ludzie przestali pytać, Ewa na końcu. Cały czas miała nadzieję, że może przynajmniej ona usłyszy coś od swojej siostry. Magda jednak milczała.
Mimo to dogadywały się nieźle, wspierały się i kryły przed rodzicami. Wtedy, gdy Ewa wymknęła się by spędzić noc z Pawłem i wtedy, gdy Magda zaczęła popalać z koleżankami. Choć w te zimowe noce nie rozmawiały ze sobą albo wymieniały tylko nic nie znaczące uwagi, obydwie czuły, że mogą na siebie liczyć. Nocne oczekiwanie i herbata dawały im obu pewność i zaufanie.
Ewa nie pojechała na studia, nie chciała. Nigdy nie czuła się dobrze w szkole, za to lubiła pomagać rodzicom przy zwierzętach i w ogrodzie. Naturalnie więc została z nimi, zwłaszcza gdy matka zaczęła chorować i ojciec prawie całkowicie się wycofał. Paweł natomiast przejął zakład mleczarski po ojcu, więc on też nie zamierzał jechać do miasta. Nie ciągnęło ich w świat, tylko do siebie, dlatego wzięli ślub i zamieszkali razem u rodziców Ewy . Magda jednak wyjechała do miasta, studiować najpierw językoznawstwo, potem filologię klasyczną i germanistykę. W międzyczasie pokończyła kursy norweskiego i szwedzkiego i zagrzebała się całkowicie w rynku tłumaczeń. Poznała Tomka, Wojciecha i w końcu Fifiego, który jej się oświadczył.
Ale przez te wszystkie lata, a właściwie wszystkie zimy, wracała do domu, do śniegu i do lasu. Czasem przy okazji odwiedzania rodziny, czasem jednak Ewa budziła się znienacka w środku nocy i szła do kuchni przygotować herbatę. Niedługo po tym, drzwi otwierały się cicho i przychodziła jej siostra, nadal tak samo zziębnięta i zmęczona jak tamtej pierwszej nocy. W ich życiu zmieniło się wszystko, tylko nie to.

Którejś nocy, gdy Magda odwiedzała ich na święta, Ewa znowu to poczuła. Była czwarta w nocy i wszyscy spali, gdy zeszła do kuchni. Wstawiła wodę, nie kładąc gwizdka na czajniku, by nikogo nie obudzić. Zalała herbatę, wrzuciła cytrynę, postawiła kieliszek z wódką obok i czekała.

I czekała.
I czekała.
Ktoś wstał piętro wyżej, potem usłyszała odgłosy spuszczanej wody. Zerknęła na zegarek – piąta. Raczej nie miała dużych nadziei, ale poszła do pokoju siostry – pusty, nie licząc wpół rozpakowanej walizki. Łóżko pościelone, Magda musiała wyjść wieczorem. Ewa podeszła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz, nikogo. Ślady były trochę przysypane śniegiem, ale nadal doskonale widoczne. Jedna linia, prowadząca poza furtkę. Żadnych śladów powrotnych.
Wróciła do kuchni. Herbata stygła. Ewa czekała.
Koło szóstej stwierdziła, że nie ma co dłużej czekać. Wylała herbatę do zlewu, a wódkę do gardła, chwyciła płaszcz i latarkę i wyszła szukać siostry.

Ewa spojrzała niepewnie na ścianę drzew, z ledwo widoczną w niej ścieżką. W głąb lasu wiódł pojedynczy szlaczek śladów, które musiały należeć do jej siostry. Wzięła głęboki oddech i wyruszyła za nią.

Las był pusty, a przynajmniej taki się wydawał. Wszystko było pokryte bielą, która skrzypiała pod jej stopami. Jedyny odgłos, który słyszała, oprócz swojego oddechu.
Ślady wiodły ją coraz dalej. Co jakiś czas jej siostra musiała się zatrzymywać, jakby zastanawiała się co dalej. W niektórych miejscach śnieg był wydeptany, jakby chciała się przyjrzeć czemuś z boku ścieżki, ale Ewa nie widziała nic, co mogłoby przykuć wzrok jej siostry.
Nagle przed Ewą pojawił się kolejny zestaw śladów. Większe, głębsze, z wyraźnym bieżnikiem. Wyglądały na męskie i towarzyszyły teraz jej siostrze. Dlaczego miałaby spotykać się jakimś facetem tutaj? Tym bardziej, że miała narzeczonego w mieście, nie mówiąc już o tym, że w lesie gubiła się już jako mała dziewczynka. A może ślady tylko ją śledziły, w węższych miejscach widać było, że nadeptują na te mniejsze. Ewa zadrżała, starając się nie myśleć, co to może oznaczać.
Odciski butów zaprowadziły ją do części lasu, w której nigdy nie była. Drzewa tutaj, choć wysokie, słaniały się ku sobie przepuszczając coraz mniej światła i śniegu. Czasem ślady ginęły na igliwiu i Ewa bała się, że zgubi je całkowicie. W końcu gałęzie splotły się w baldachim, który osłonił ziemię prawie w całości. Oprócz rzadko rosnących drzew nic nie mogło tu wzrastać, konary, latem pokryte gęsto liśćmi kradły całe światło i ciepło dla siebie. W tej ciemnej pustce jej wzrok przyciągnął głaz, a może coś w rodzaju monumentu. Był to ociosany blok skalny, jasny, jakby świecił jakimś światłem, stojący na środku tej dziwnej przestrzeni. Gdy Ewa podeszła bliżej, zobaczyła że jest pokryty gęstymi, wyrytymi na nim znakami. Nie wyglądały jak żadny znany jej alfabet, ale tak właśnie się jej kojarzyły. Gdy podeszła bliżej zobaczyła wcześniej ukryty, nieforemny kształt, przykryty kocem.
Magda!
Leżała za kamieniem, nieruchoma i blada, a obok dogasały resztki ogniska. Ewa zaczęła potrząsać siostrą, krzycząc jej imię, jednak Magda nie obudziła się. Była zimna, ale znad jej ust co jakiś czas unosił się obłoczek pary. Żyła, ale ledwie. Niewiele myśląc kobieta zdjęła płaszcz i opatuliła nim siostrę. Potem wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła po Pawła.

Przyszedł po godzinie, w towarzystwie ich ojców. Starsi mężczyźni natychmiast opatulili Magdę kolejnymi pledami, a Paweł, odzyskawszy płaszcz, otulił nim Ewę i mocno ją objął. Potem położyli nieprzytomną dziewczynę na kocu i zaczęli nieść w stronę domu.


Ewa nie rozmawiała za wiele ze swoją rodziną w drodze powrotnej. Tak bardzo bała się o siostrę, że trudno byłoby jej cokolwiek wykrztusić, nawet gdyby wiedziała co. Zresztą nikt się prawie nie odzywał, nie licząc tylko próśb o zmianę przy niesieniu nieprzytomnej. Zastanawiała się, kto przykrył ją kocem, kto rozpalił ognisko. Czy była to jej siostra, czy może tajemniczy mężczyzna, po którym zostały tylko ślady butów? Śledził ją, czy towarzyszył? Czy zawsze przychodziła tutaj, czy może wczoraj była tam po raz pierwszy? Ewa nie sądziła by w okolicznych lasach było aż tyle miejsc, w które nikt się nie zapuszczał, ale jeśli tak, to dlaczego dopiero teraz jej siostra nie zdołała wrócić do domu? Czy miało to coś wspólnego z napisami na głazie i zeszytem, który znalazła obok niej?

Notatnik był niewielki i niewątpliwie należał do Magdy, za dobrze znała jej charakter pisma. Był pełen różnych symboli, być może alfabetów, na ile oko Ewy było w stanie rozpoznać te szlaczki. Jej siostra przepisała wzory znajdujące się na kamieniu, więc może próbowała je przetłumaczyć? Chciała zadać Magdzie tyle pytań i bała się, że już nie zdąży. Odpychała te myśli i strach od siebie, skupiając się na krokach prowadzących do domu i do ciepła.

W końcu udało im się zanieść nieprzytomną dziewczynę do jej łóżka, choć wszyscy byli intensywnie zziajani. Ewie wydawało się, że siostra jest trochę cieplejsza i oddycha nieco szybciej, ale może były to tylko jej pobożne życzenia. Została z nią, podczas gdy ojciec zadzwonił po pogotowie – do ich domu byli w stanie dojechać, choć w taką pogodę zapewne potrwa to ponad godzinę. Do lasu pewnie nie dotarliby w ogóle.

W końcu przyszedł do nich, ale nie siedział długo. Rzucił tylko wątłe słowa pocieszenia i zniknął. W chwilę później, z podwórka dobiegły ją odgłosy rąbania drewna, przerywane czasem pojedynczym przekleństwem. A przecież mieli czym palić.
Niedługo po tym do pokoju wszedł Paweł, z kubkiem herbaty i usiadł koło swojej żony. Próbował dopytywać, zagajać, uspokajać, ale nie spotkawszy się z żadną odpowiedzią w końcu przestał i tylko był obok. Po pewnym czasie Ewa zaczęła cicho opowiadać o oczekiwaniu, o kuchni i herbacie. O tych zimowych wyjściach. O siostrze. Mówiła urywanymi zdaniami, a cisza między nimi była bardziej wymowna od słów.

Pogotowie wciąż nie przyjeżdżało, więc Paweł, zmęczony i głodny, poszedł zrobić obiad. Ewa została sama i patrzyła przez okno na śnieg. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie umiała patrzeć na niego i na okoliczne drzewa tak samo, jak kiedyś. Gdy Magda się obudziła, nie wydała z siebie żadnego dźwięku, więc Ewa na początku nie zauważyła, że jej oddech się wyrównał, a oczy nie są już szczelnie zamknięte.

– Magda?! Jezus Maria, żyjesz! Jak się czujesz, co się stało, nic ci nie jest? Czekałam na ciebie z herbatą, nie przyszłaś, Jezu co to za historia z tym kamieniem, Magda, o co tu chodzi? – Próbowała pozbyć się wszystkich myśli i emocji naraz.
Jej siostra poruszyła się, popatrzyła na nią trochę przytomniej, ale nadal spod półprzymkniętych powiek. Była zmęczona i zagubiona, ale spróbowała odpowiedzieć siostrze.
Z jej ust wydobyły się słowa – niezrozumiałe, dziwaczne i obce.



Autor: KAWKA
Tytuł: Czerwone złoto


Według islamu Bóg stworzył trzy kategorie istot rozumnych. Pierwsza z nich to aniołowie, druga to ludzie, a trzecia?

Azhar bardzo się spieszył. Chciał, żeby jego karawana zdążyła zejść z wydm przed zachodem słońca.
Przed podjęciem tej wyprawy roześmiałby się w twarz każdemu, kto przyznałby się przed nim do wiary w zabobony, takie jak demony zamieszkujące serce pustyni. Im dłużej jednak wpatrywał się w wydłużające się czerwone cienie pełznące po gorącym piasku, tym częściej i coraz wyraźniej dostrzegał w nich powykrzywiane grymasem twarze.
Westchnął, pociągnął długi łyk ze swojego bukłaka i zerknął z ukosa na Starego Abbasa, który jechał w milczeniu obok niego.
- A tak w ogóle, jak to się stało, że wasza grupa zboczyła wtedy ze szlaku i szukała noclegu wśród skał?
Starzec, wyrwany przez Azhara z zadumy, owinął się ciaśniej chustą i odpowiedział:
- Mój panie, wraz z nami podróżował czcigodny Idris wraz ze swoją brzemienną żoną. Kiedy nadszedł dla niej czas rozwiązania, z północy nadciągały ciemne chmury zwiastujące burzę. Idris nakazał nam wtedy nadłożyć trochę drogi i szukać schronienia wśród jaskiń, aby poród mógł nastąpić bez komplikacji. Bardzo mu na tym zależało, gdyż jego jedyny syn zachorował i umarł dwa lata wcześniej. Nie mieliśmy wyboru i przygotowaliśmy nocleg w tamtym miejscu.
Głos Abbasa zaczął drżeć. Choć minęły dwa tygodnie od tamtego pechowego dnia, starzec wciąż był roztrzęsiony. To głównie dlatego Azhar zdecydował się na tę wyprawę, wykluczając możliwość zasadzki. Żaden człowiek nie potrafiłby udawać przerażenia tak przekonująco, jak jego stary sługa, gdy znaleźli go ledwie żywego na skraju Czerwonej Pustyni, Wielkiego Nefudu. Poza tym Abbas za żadne skarby nie godził się na powrót w miejsce, w którym, jak twierdził zginęła cała reszta karawany. Dopiero, gdy pogrożono mu wygnaniem z wioski wraz z całą rodziną, udało się go przekonać. W każdym razie, od trzech dni prowadził Azhara i jego ludzi do ów tajemniczej jaskini.

Stuk stuk stuk.
Moje wysokie obcasy stukają głośno o odśnieżony chodnik. Mam na sobie czarną sukienkę, tę na specjalne okazje. Dzisiejsza okazja jest bardzo specjalna. 
Do czerwonych szpilek dopasowałam czerwony płaszczyk z podwójnym rzędem guzików. To popularny krój, ale z uwagi na kolor, na tle biało-czarnego miasta i szarych przechodniów, świecę jasno jak żarówka. Skręcam w następną ulicę i widzę krzykliwy neon pubu. To właśnie on przyciąga włóczących się bez celu po okolicy ludzi niczym ćmy. Wycieram grzecznie buty i wślizguje się do środka.

Rozbili obozowisko, gdy tylko udało im się minąć pas wydm. Pomimo popędzania wielbłądów i krzyków Azhara ostatni odcinek pokonywali po ciemku. Jego karawana była skromna, liczyła pięciu ludzi i siedem wielbłądów. Do grzbietów dwóch dodatkowych zwierząd dotroczone były puste, plecione kosze.
Po modlitwie i skończonej wieczerzy przemówił Rafi:
- Azharze, choć i ja uważam dżinów nawiedzających pustynne skały za bujdy, sądzę także, iż dwudziestoosobowa trupa nie mogła rozpłynąć się bez śladu tak niedaleko od często uczęszczanego szlaku. Na Allaha, jeżeli Abbas słusznie ocenił odległość, dotrzemy na miejsce jutro w okolicach południa. Cała ta sytuacja jest dziwna i niepokojąca. Dotarliśmy wraz z tobą, Azharze tak daleko i zamierzamy trwać przy twym boku do samego końca, lecz zgodnie uważamy za niesprawiedliwość, ryzykować swym życiem za tak mizerną sumę, jaką nas obdarzyłeś.
Azhar spojrzał w twarze swoich towarzyszy. Abbas siedział skulony najbliżej ognia i znów sprawiał wrażenie nieobecnego. Pozostała trójka natomiast spoglądała mu zuchwale w oczy.
Następnie głos zabrał Khalid:
- Panie, jeżeli w tej przeklętej jaskini rzeczywiście odnajdziemy złoto, z którym wracała do naszej wioski twoja karawana, oddasz nam jego trzecią część.
W Azharze zagotowała się krew.
- Dobrze wiecie, że nie taka była umowa, łotry! Otrzymaliście połowę swojej zapłaty z góry, drugą dostaniecie po powrocie. Każdy z was wiedział na co się pisze, słyszeliście opowieść Abbasa.- W wiosce srogo by pożałowali za swe nikczemne słowa. Tutaj, na pustyni, panowały jednak inne zasady. Dobrze wiedział, że jeżeli im odmówi, on i staruch prawdopodobnie już nigdy nie opuszczą tego miejsca, a ich kości zostaną przysypane przez piach. Tych trzech oprychów natomiast zagarnie cały jego majątek. Zagryzł wargę. Dwie trzecie złota to znacznie lepsza opcja niż śmierć.
- Jeżeli mój majątek nie został rozkradziony przez zbirów, którzy napali na moją karawanę, otrzymacie nagrodę według mojego uznania. Od waszych czynów będzie zależało, czy będzie to czwarta, trzecia, czy może nawet druga część mego złota. A teraz proszę, nie rozmawiajmy już o tym. Jutro z samego rana wyruszamy ku naszemu celu.

Brzdęk brzdęk brzdęk.
Brzęczą kufle od wznoszonych toastów, napełniane kieliszki i monety przesypywanie w ręce barmana.
Siedzę przy ladzie nad resztką drinka i przeglądam Facebooka. Robię to od niechcenia, mój wzrok właściwie wcale nie ogniskuje się na ekranie telefonu. Moje ręce delikatnie drżą, w końcu jestem potwornie głodna. Nareszcie ktoś się do mnie przysiada. 
- Często tu przychodzisz maleńka?- Mężczyzna, na oko trzydziestoletni, gdy otwiera usta, czuję woń alkoholu. Dookoła jest wielu podobnych, on jednak ma na sobie garnitur, a pod jego pachą dostrzegam szary prochowiec. Ludzie, którzy tu regularnie przychodzą są inaczej ubrani. Mijają nas mocno umalowane nastolatki w miniówkach i kabaretkach. Chłopaki mają jeansy z modnymi dziurami i kolczyki w brwiach. I tylko my, wśród całej tej zabawy i rozpusty, wyraźnie tutaj nie pasujemy. Podczas czekania na moją  odpowiedź na jego twarzy wykwita maślany uśmiech. Jej, pewnie przyplątał się tu po pracy i myśli, że właśnie odnalazł bratnią duszę. 
Spoglądam na niego ostrożnie i odpowiadam lodowato. - Czasami. Czekam na kogoś.
W pierwszej chwili jakby trochę posmutniał, po chwili jednak najwyraźniej zaczął udawać, że nie zrozumiał aluzji. Innymi słowy połknął haczyk.
- Każdy z nas na coś czeka. Jestem Artur, masz ochotę na jeszcze jednego drinka?- To mówiąc spojrzał wymownie na mój pusty kieliszek.
- Nie powinnam już dzisiaj pić.- odpowiadam że zmieszaniem. Po paru chwilach niezręcznych przekomarzań Artur stawia jednak na swoim, a ja dostaję następny fikuśny kieliszek z niebieską parasolką. Mężczyzna pociąga długi łyk piwa, które również przed chwilą zamówił.
- Tak właściwie, podszedłem do ciebie, ponieważ wyglądasz mi znajomo. Nie uczysz się może na Akademii Phillips?
- Zgadza się - Odpowiadam ze zdziwieniem. 
- Wiedziałem, w zeszłym roku miałem tam trochę pracy. Przypomnisz mi swoje imię?
- Zahia. 
- O, brzmi na zagraniczne. Biorąc pod uwagę imię i karnację nie jesteś rdzenną Amerykanką?
- Nie jestem.

Po trzygodzinnej podróży dotarli do jaskini wskazanej przez Abbasa. Starzec czekał wraz z wielbłądami w pewnej odległości od wejścia. W tym momencie żadne groźby ani tortury nie zmusiłyby go, by zbliżył się choć sążnię bliżej.
Rafi szedł przodem. W jednej ręce trzymał pochodnię, w drugiej dzierżył nóż. Szli powoli, twarze mieli przesłonięte chustami, gdyż odur uderzył ich nozdrza, gdy tylko zagłębili się w skalny korytarz. W końcu oczom ich ukazało się pobojowisko we wnętrzu groty. W środku nie było żywej duszy. Wszędzie walały się łachmany i pakunki przemieszane z gnijącymi już szczątkami sług Azhara. Azhar, który szedł jako ostatni,  zaskoczony cofnął się o krok, czując czyjś dotyk na karku i zawołał z przestrachem swych towarzyszy. Gwałtownie się odwrócił. Ku jego zaskoczeniu tym, co znajdowało się za jego plecami był nie zbir lub demon, lecz wielbłąd. Nie było to jednak żadne ze zwierząt, które zostawili pod opieką Abbasa. To wyglądało na wychudzone, poza tym było odmiennej rasy. Przegoniwszy go, dołączył do pozostałych i zajął się przeszukiwaniem tego, co pozostało z jego karawany.

Chrup chrup chrup.
To potłuczone szkło chrupie nam pod podeszwami. Powiedziałam Arturowi, że wybieram się do domu. On zaofiarował się, że mnie odprowadzi. Wychodzimy z pubu, w którym się poznaliśmy, przeciskając się między gośćmi. 
- Może jednak masz ochotę wejść gdzieś jeszcze?- pyta z nadzieją.
- Nie, jestem już zmęczona.. Ewentualnie możemy pójść okrężną drogą.- To mówiąc, skręcam w boczny zaułek. Za ok. 50 metrów dochodzimy do ogrodzenia. Dookoła jest pusto, tylko stamtąd, skąd przyszliśmy słychać szum miasta. Jesteśmy sami w otoczeniu milczących ścian budynków. Pada śnieg. Artur bez słowa kładzie dłonie na moich biodrach i całuje mnie w szyję. Czuję zapach jego skóry i już nie mogę się doczekać momentu, w którym wbiję w nią zęby.

-Tutaj zgineli wyłącznie ludzie. Wielbłądy musiały rozbiec się po okolicy.- Powiedział Khalid, w odpowiedzi na pytanie Azhara o zabłąkane zwierzę.
Po dokładnym przepatrzeniu rozsypanych pakunków, odnaleźli większość złota. Azhar wydał komendę do odwrotu, kiedy zobaczył kątem oka ruch wśród szmat na drugim końcu jaskini. Podszedł z ciekawości do tamtego miejsca i ujrzał niemowlę. Spało i wyglądało na całkiem zdrowe.
- Spójrzcie! -zawołał.- To musi być dziecko Idrisa. To cud, że przeżyło tu tak długo. Chwała Allahowi!- To powiedziawszy, zawinął dziecię we własną chustę i wyniósł razem ze złotem.

- Zahio Raheem, imigrantko z Arabii Saudyjskiej, studentko z Bostonu, podejrzana zabójstwa jedenastu mężczyzn z tego okręgu, jesteś aresztowana.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt.
W tym momencie słyszę jak zaciskają się kajdanki na moich nadgarstkach. Przez cały ten czas, kiedy ja polowałam na posiłek, on polował na mnie? Jedyną rzeczą, która powinna dać mi do myślenia był jego elegancki ubiór. Dałam się nabrać. Z niechęcią przyznaję, że być może Artur był lepszym aktorem ode mnie. To tej pory myślałam, że jest porządnie pijany, ostatnie zdanie wymówił jednak z nienaganną dykcją. 
- Co cię tak śmieszy dziewczyno?- zapytał po czym wrzasnął. Udało mi się zatopić zęby w jego karku.
Mężczyzna z całych sił przyciska rękę do swojej szyi, żeby spowolnić krwawienie. Jednocześnie powoli się cofa, żeby zwiększyć dystans.
- Czym ty do cholery jesteś, Zahio Raheem?
- Mój ojciec znalazł mnie na środku pustyni, prawie dwadzieścia pięć lat temu i przywlókł do niewielkiego arabskiego miasteczka. Cóż, to nie było zbyt rozsądne z jego strony. Nie jestem w stanie najeść się waszym jedzeniem. Gdy moja przybrana rodzina zorientowała się, czym się żywię, postanowili przeprowadzić na mnie egzekucję. Chcieli mnie spalić, zostałam jednak uratowana przez jakichś działaczy chroniących muzułmańskie kobiety. Potem przywieźli mnie tutaj ze statusem uchodźcy.- Plecy Artura dotknęły już budynku, nie bardzo ma jak dalej się wycofywać. Uśmiecham się i podchodzę do niego.

Istota zamieszkująca od paru setek lat środek Czerwonej Pustyni była dżinem i żywiła się ludzkimi duszami. Nie była jednak zbyt potężna, w swej niematerialnej postaci nie mogła oddalać się daleko od miejsca, w którym została stworzona. Zamieszkiwała najgłębszą jaskinię i czekała na tych, których nieposkromiona ciekawość gnała w miejsca nieprzeznaczone ludziom. Po niemal setce lat od ostatniego posiłku, dżin był głodny i niewiarygodnie znudzony. Wtem, granicę jego terytorium przekroczyła liczna karawana. Podróżowała wraz z nią brzemienna kobieta. Kobieta, która nosiła pod swym sercem byt szczególny, bo posiadający ciało, pozbawiony natomiast umysłu. I w tym właśnie bycie, dżin dostrzegł swoją szansę na opuszczenie swego więzienia. Najpierw posilił się przybyłymi do niego duszami, następnie połączył z dzieckiem w chwili jego narodzin tworząc inny rodzaj istoty. Stworzenie, które w ten sposób powstało było cielesne, nie było zatem ograniczane przez niewidoczne granice. Co więcej, nie musiało już zadowalać się smakiem duszy, teraz mogło pożerać również ciało. Stworzenie to było ghoulem.

Kap, kap, kap.
Krew Artura sączy się na świeży śnieg, barwiąc go na czerwono. Na chwilę przerywam jedzenie, żeby przyjrzeć się temu uważnie. Czerwień śniegu kojarzy mi się z pustynią, z barwą piasku o zachodzie słońca.