wtorek, 24 grudnia 2013

MOTYW XIII - PODRYW

Dzięki.


W tym momencie wypada życzyć wesołych świąt, więc...
Rower.


Autor: KRASNOLUD

- Hej. Tu wolne? – spytał jakiś głos.
Aniela podniosła wzrok. Przed nią stał jakiś wstawiony facet i pokazywał na siedzenie obok niej. Rozejrzała się po autobusie i dostrzegła sporo wolnych miejsc, jednak facet wisiał na rurze przed nią i nie wyglądał jakby chciał pójść.
- Wolne - odpowiedziała, bo co mogła zrobić. „Sześć przystanków”, policzyła w myślach. Niedużo. Wytrzyma.
- Maciej jestem. A ty?
- Aniela.
- Ładne imię. Jakaś nowelka Prusa tak nie miała?
Nie spodziewała się tego. Naród oczytany nie był i jedyną osobą, która wiedziała o istnieniu takiej książki była jej babcia. Która zresztą wymogła na rodzinie, by tak nazwali wnuczkę. Najgorsza decyzja w życiu.
- Książka. Stąd się wzięło w ogóle.
Dlaczego mu to mówi? Irytujący zwyczaj, niestety miała go od podstawówki. Nie tylko nie umiała kłamać, ale też, gdy tylko ktoś okazał zainteresowanie, gęba jej się nie zamykała. Do znajomych potrafiła mówić godzinami, nie żeby to było jakieś specjalnie interesujące.
- A myślałem, że nikt nie czyta. Ja czytam. Teraz mniej, bo to czasu człowiek nie ma. Ale kiedyś to nie szło przestać. Myślisz, że jak pijany to od razu gbur i nieuk?
- Nie, skądże – zaprzeczyła, bo co miała powiedzieć. Zawsze się denerwowała, jak widziała ludzi pod wpływem alkoholu. Nic nie mogła na to poradzić, bała się ich. Zrobią coś głupiego, na co trzeźwi by się nie odważyli. Z pijanym nie ma się co kłócić.
- Tjaa. Zawsze tak myślą. Widzę po oczach, że tak właśnie myślisz. Nie masz racji. Nie jestem nieukiem. Wiesz, mam stypendium naukowe.
- A gdzie studiujesz?
- Politechnika – w jego głosie zabrzmiała duma, której Aniela nie do końca była w stanie zrozumieć. Kilkoro znajomych, którzy tam studiowali, wypowiadali się w raczej niepochlebnych słowach o poziomie i organizacji uczelni. Stanowczo nikt z nich nie był dumny – A ty?
- Uniwerek.
- Widać. Choć nie brzmisz. Ale to nie to samo. Z drugiej strony, jakbyś studiowała na politechnice, to nie byłoby dobrze.
- Dlaczego?
- Dziewczyny dzielą się na ładne, mniej ładne i te z politechniki – powiedział tonem znawcy. – Nikomu nie życzyć. Żadnej dziewczynie znaczy. A ty jesteś jak imię. Ładna.
Aniela zdębiała. Oprócz babci nikt jej nigdy nie powiedział, że jest ładna. Otrząsnęła się.
- A te z uniwerku?
- Mądre i mniej mądre. Ale mówiłem już. Nie brzmisz głupio. Ja brzmię. Jestem pijany. Tyle że widzisz. Normalnie tyle nie piję. Prawie w ogóle.
- To dlaczego teraz...
- Dziś jest specjalna okazja. Najlepszy dzień w roku.
Aniela zastanowiła się chwilę, próbując przypomnieć sobie który dzisiaj.
- 15 marca? Coś specjalnego się wtedy dzieje?
- Niee. Znaczy nie wiem. Może – Maciej wyglądał jakby trochę się zgubił w swoich myślach. Po chwili jednak kontynuował - Ale nie. Dla mnie spełniły się dziś wszystkie marzenia. Dostałem mi patent, skończyłem badania na inżyniera, do pracy znaczy. Wygrałem w totka. Kilka stów, ale wiesz. Studentowi to co łaska robi różnicę. A. I przyklepałem umowę o mieszkanie. Wszystko super. I jednej rzeczy mi do szczęścia brakuje.
- Czego?
- Twojego numeru.
Zapadła chwila ciszy.
- Tu wysiadam – powiedziała Aniela, wstając i poszła w kierunku drzwi. Maciej też uczynił ruch, jakby chciał wstać, ale się powstrzymał.
- Cóż. Widocznie jednak nie wszystkie. Nie mam szczęścia. No nic. Trzymaj się.
- Trzymaj się – odpowiedziała, wciskając przycisk stop. Obejrzała się, czy aby nic nie zostawiła i jej spojrzała raz jeszcze na Macieja – 712435602 – rzuciła i wysiadła.
Dlaczego to zrobiła? Obcy człowiek, będzie ją teraz męczył. Cholera, dlaczego?

Maciej wyciągnął z kieszeni komórkę i uśmiechnął się pod nosem. Całkiem trzeźwo.




Autor: ALBATROS


"Ja, Albatros"

Obudził się wcześnie. Słońce jeszcze nieśmiało wdzierało się przez żaluzje tworząc - w połączeniu z wszechobecnym kurzem i dymem papierosów - iście ponury nastrój.
Tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit i pewnie długo by pozostał w tym transie, gdyby nie łagodny damski głos ściągający go na ziemię.
- Wstałeś już, kochanie? – zamruczała kobieta, po czym jednym ruchem - na tyle zalotnym, na ile może się on wydawać na wpół przytomnemu, pijanemu człowiekowi - przekręciła się w jego stronę i wtuliła w tors. Nic jej nie odpowiedział. Wiedział, że i tak już śpi – zawsze się go o to pyta, po czym na nowo oddaje się w objęcia Morfeuszowi. Zupełnie, jak poprzedniej nocy oddała się jemu. Rutyna.
Zrzucił z siebie kołdrę i usiadł na skraju łóżka próbując zebrać myśli. Na próżno; wstał i podszedł wolnym krokiem do okna popatrzeć na sypiący śnieg.
Uwielbiał ten biały puch. Każdy inny – inny kształt, inne przeznaczenie, inne proporcje – zupełnie jak z ludźmi. Patrzył jak kolejne płatki łączyły się w pary i bezwładnie spadały na kolejne, już zamarznięte, śnieżne hałdy tylko po to, by wraz z przyjściem wiosny, zniknąć na zawsze.
Odwrócił się i, potykając się o puste butelki po winie, udał się w kierunku łazienki. Poranna toaleta po rutynowej nocy z koleżanką była kolejnym przystankiem w uświadamianiu sobie jak bardzo się zmienił, jak bardzo nie jest już tym kochanym, ułożonym nastolatkiem którym był kilka lat temu. Kilka kosmyków włosów mniej, bez radości w oczach ale za to o kilka grzechów więcej na koncie – to mówiła mu twarz którą codziennie oglądał w lustrze. Tak bardzo chciał by kiedyś jej tam nie było, zamiast tego – pustka, czarna dziura, czarniejsza niż noc…
Strumień zimnej wody przywrócił mu trzeźwość myślenia.
Gorąca, gorzka herbata i tosty z dżemem – tylko tyle wymagał od porannego śniadania. Chwiejnym krokiem weszła do kuchni z prawie-uśmiechem na ustach rzucając „dzień dobry kochanie, smacznego”. Usiadła naprzeciwko niego i zaczęła się tłumaczyć z poprzedniej nocy, coś na temat tego, że nie można już tego powtórzyć, że to niemoralne. On jednak nie słuchał, jej słowa brzmiały mu jak brzęczenie much, nawet nie podniósł wzroku sponad gazety. „Weź się w garść, zacznij układać życie takim jakim chcesz by było” - widniało w porannym Metrowym horoskopie. „Z takimi mądrościami daleko zajdę, ciekawe czy ten kto pisał te brednie również pieprzył się poprzedniej nocy z eks-kobietą swojego życia” - pomyślał. Odłożył makulaturę i spojrzał na nią chłodno.


- Jak skończysz, to zabierz swoje rzeczy i wyjdź – powiedział.
- Dlaczego? Nie chcesz mnie? Nie odpowiada Ci to? - zalała go falą pytań dokładając do tego uśmiech numer pięć, ten bezczelny.
- Po prostu wypierdalaj i nie pokazuj się więcej!
Bez słowa odeszła od stołu i poszła do pokoju zbierać swoje klamoty. Na szczęście nie było ich dużo - nie zniósłby jej widoku w swoim mieszkaniu dłużej niż to było konieczne, by się zaspokoić.
Dźwięk zamka, szelest zwijanych naprędce ubrań, dźwięk ekspresu do kawy (nie pamiętał by go włączał, widać musiała zrobić to ona), kolejne dziwne zgrzyty dobiegające z pokoju, kilka kroków, chwila na założenie butów, dźwięk naciskanej klamki i... trzask! „Nareszcie!” - pomyślał. Nie była już mu potrzebna, a jak przyjdzie ochota, to zna przecież numer. Prawie jak dziwka, tylko za tę konkretną się nie płaci, a jeszcze czasem kawę rano zrobi. Taki podryw na miarę XXI wieku. Jakie to smutne...




Autor: PUDEL

Nie było łatwo.

"Rozmawianie z kobietą to sztuka" - tak zawsze mu powtarzali. Nigdy nie znalazł w sobie dość odwagi, żeby zacząć z nimi polemizować, ale nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Absolutnie się z nim nie zgadzał.
Właściwie powód był bardzo prosty - w swoim życiu kierował się kilkoma prostymi zasadami. Po pierwsze - nie ufać ludziom wygłaszającym arbitralne tezy nie poparte żadnymi dowodami. Po drugie - dołożyć wszelkich starań, żeby każdą taką tezę obalić. Po trzecie - nie spocząć aż do chwili, w której osiągnie ten cel.

Jak łatwo się domyślić, szczera, serdeczna i bezwarunkowa nienawiść do tak zwanych "mistrzów podrywu" definiowała jego życie odkąd pamiętał. Nie wiedział, dlaczego uparł się akurat na walkę z ich wizją świata, ale - nie ulegało to wątpliwości - była to najważniejsza walka jego życia. Wiele złych decyzji, których dopiero teraz zaczynał żałować, podjął w poszukiwaniu argumentów, dowodów, wyjaśnień i nowych hipotez. I jedno musiał sobie przyznać - odniósł sukces. Być może nie tak spektakularny, jak sobie wyobrażał, być może niewspółmierny do kosztów, być może gorzki - ale sukces. Poświęcił całe swoje życie, żeby znaleźć rozwiązanie.
I znalazł...

Panicznie bał się samotności. I nie powinien czuć się samotny. Kobiety były gotowe zabijać się o niego - nie tylko te piękne, ale też - szczere, inteligentne, współczujące... Gdyby tylko chciał, mógłby zatrzymać się na jednej z nich i zbudować sobie życie. Dokładnie takie, jak sobie wymarzył dawno temu, gdy jeszcze był młody i naiwny...

O! Kolejna wiadomość.
Spojrzał na zegarek i zaczął odpowiadać...

Oczywiście, nie mógł powiedzieć nikomu. Jaki sens ma walka o indywidualizm, prawo do własnej recepty na szczęście, jeśli jej podsumowaniem jest stworzenie nowych ograniczeń, wydeptanych ścieżek, nowych konwenansów?
Żaden. Był tego pewien. Żaden.

Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że zrobiło się jasno. Ale to niemożliwe - kilka tygodni temu przepaliła się żarówka i doszedł do wniosku, że właściwie nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Cichy blask monitora wystarczał...

Dawno temu zastanawiał się, dlaczego nie może z tym skończyć.
Chyba po prostu nie potrafił zrezygnować z tego życia. Poświęcił wiele - dlatego, żeby móc szukać, żeby móc wybierać. I bał się wyboru. Nie potrafił się do tego przyznać, ale najbardziej bał się słusznego wyboru - takiego, który oznacza koniec poszukiwań. Takiego, który swoim rozmiarem przesłoni wszystkie dotychczasowe poświęcenia...
Takiego, który zmieni jego życie.

Nie chciał nikogo skrzywdzić. Ale nie było innej drogi.
Za każdym razem kończyło się tak samo - obiecane spotkanie na koncercie nieistniejącego już zespołu Labirynt w nieistniejącym już klubie Hot for Love.
Dalej - nowe konto - nowe życie, nowe poszukiwania.

Starał się nie myśleć o sobie.

Okaleczony. Cierpiący. Uciekający przed światłem, zamknięty w swojej niewielkiej jaskini.
Stały. Niezmienny.
Pustelnik dwudziestego pierwszego wieku.




Autor: GRZEGOORZ

Z okazji rocznicy wybuchu powstania ruchu wolności kobiet ogólnopłciowych, ergo cipek samodymarek, postanowiliśmy dziś z kuplami pobawić się w przeżytek epoki i zostać findesieklowskimi archeologami. Kopaliśmy zaprawieni tym razem cudem stworzonym przez Maćka, skubanemu udało się skądś wytrzasnąć borówki i upichcić z tego bimberek. Pyszota. Gdyby było tego skarbu więcej, mógłbym mieć wątpliwości, czy to co widziałem, było naprawdę tym, co widziałem, ale że jak zwykle tego co dobre w chuj jest równie w chuj mało, nasz boskostan trwał wybitnie krótko. Ale dość, byśmy znowu kopali. Rozkosze łamania prawa. Po dzisiejszym znalezisku rozumiem odrobinę bardziej, dlaczego zakazali grzebania w ziemi. Hehehe, pieprzona kapsuła czasu. Sprzed 200 lat. Musiałem odkopać starego nettopa dziadka, żeby móc odpalić usb 14.3, ale było warto. Dla jednego pliku - konkretnie „umizgi”. Zapis metody funkcjonowania portali, gdzie można było jak towar na półce wybierać kobietę, po to by z nią rozmawiać. Obejrzeliśmy pokładając się ze śmiechu nagranie, gdzie jakiś owłosiony leszczyk był ciągle odrzucany na wideokonfie przez kolejne cizie. Samo to, że miały prawo odrzucać, było wisienką na torcie. Muszę to jutro puścić mojej Wioli, też się uśmieje. Co ludzie w tym widzieli, pojęcia zielonego nie mam, ale trzeba przyznać, że archaiczny sposób przestrzennej prezentacji audiowizuala profilu innych użytkowników robił wrażenie.
Profil: Pseudokracja193#
Tekstura3D: zachód słońca nad Niagarą
Soundtrack: Dance me to the end of love – Leonard Cohen
Niunia siedziała z ręką pod brodą i chciała być postrzegana jako mądra i wolna, po czym rozebrała się z ciuchów, i skoczyła z wodospadu. Zew wolności. Tak, coś słyszałem.
Inna.
Profil: Poorystka. Hahahahaha, dobra jest ironiczne, świadome nawiązanie do tej kasty. Ciekawe czy była biedna, czy po prostu była purystką.
Tekstura3D: kosmos145
Soundtrack: Vangelismasterion – Outerspace symphony 45
Pseudointelektualne ścierwo. Kogo to obchodziło? Współczuję temu idiocie, który siedział przed monitorem i próbował się dodzwonić do tych cip. Mówili na to chyba podryw.
To nawet śmieszne jak bardzo kiedyś szanowali kobiety a jak one nie szanowały siebie.



Autor: KLAUDIA

Spojrzała w swoje odbicie lustrzane. Idealnie dopasowany skórzany strój podkreślał jej wdzięki. Rzadko, który facet mógł jej się oprzeć, a nawet żonaci, ogarnięci szałem hormonów, chcieli zostawić dla niej swoje żony. Sophie uśmiechnęła sie i siegnęła po pistolet leżący na szafeczce, chowając go do torby. Musnęła jeszcze raz usta błyszczykiem i ruszyła w stronę pokoju swojego partnera. Zapukała mocno, naciskajac na klamkę i zaglądajac do środka.
- Julian! Gotowy? - krzyknęła stając w progu. - Mamy mało czasu, a wiesz, ze szef nie lubi, kiedy spóźniamy się z wykonaniem zadania.
- Wiem, wiem -chłopak wyszedł z łazienki przepasany ręcznikiem, przeczesujac dłonią włosy. - Seksowna Sophie. Czyżbyś miała ochotę na jakiś flircik po wykonaniu egzekucji? 
- Nie przeginaj. Pamiętasz naszą naczelną zasadę? Kończysz jedną robotę i nie masz czasu na przyjemnosci, a bierzesz sie za następną. - puściła do niego oczko. - Julian, zero podrywów dzisiaj, okay? Czekam na dole, Romeo. - przesłała mu całusa w powietrzu i wyszła zamykajac za sobą drzwi. Skierowała się na dół, gdzie sięgnęła po kubek z zimną już kawą. Praca płatnego mordercy męczyła ją już trochę. Była niczym Bóg, który wymierza sprawiedliwość. Nie sprawiało jej to żadnej przyjemności, ale była w tym najlepsza. Jedyna w swoim rodzaju. Wraz z Julianem tworzyli zespół od ponad roku. Mieszkali razem, bo wtedy mogli szybciej wyruszyć w drogę, żeby załatwić daną sprawę. Na początku Julian podrywał Sophie, ale po jakimś czasie przestał, kiedy zauważył, że dziewczyna jest obojętna na jego wdzięki. Od tamtej pory co jakiś czas sprowadzał sobie do domu kolejne laski, które były tylko na jedną noc. Praca mordercy jest na tyle niebezpieczna, że boisz sie wejść w jakikolwiek związek z obawy, ze gdyby coś sie wydarzyło, to nie tylko ty będziesz w niebezpieczeństwie. Sophie doskonale znała to uczucie. Kiedyś pewna mafia ścigała ją za morderstwo jednego z nich. Uciekła im, ale jej rodzina na tym ucierpiała. Zabili każdego, kto miał z nią jakiekolwiek powiązanie. Był to dla niej ogromny cios i od tamtej pory stała się jakby z kamienia. Jej rozmyślania przerwał Julian, który właśnie wszedł do kuchni, nawołując ją do wyjścia. Wyszli z domu i wsiedli do czarnego BMW. Julian uśmiechnął sie do Sophie i ruszyli w stronę klubu. Zaparkowali z tyłu budynku i weszli do środka, przeszukując wzrokiem ludzi w poszukiwaniu tego jedynego. Dostali zlecenie na dilera, który handlował narkotykami wśród dzieci. Według Sophie było to cholernie niemoralne - sprzedawać heroinę dzieciom - ale ona była mordercą, więc nie miała prawa oceniać moralności innych. Kiedy wreszcie odnalazła ich dzisiejszy cel, odwróciła sie w stronę Juliana i zauważyła jak ten podrywał długonogą, blond tlenioną dziewczynę. Westchnęła i podeszła bliżej nich. 
- Kotku, chodź, musimy iść. - uśmiechnęła sie słodko i spojrzała na dziewczynę. - On jest zajęty, skarbie. Spadaj. - złapała Juliana za ramię i pociągnęła w stronę Marka Jobsa, dilera. Dyskretnie wyjęła broń ze swojej torebki i nałożyła tłumik, zbliżając się do swojego celu. Było tu tak wiele ludzi, ale nie mieli okazji wybrać innej miejscówki na dokonanie egzekucji, gdyż kończył im się czas. Zerknęła porozumiewawczo na Juliana, kiedy rozdzielili się by chłopak mógł go zajść od tyłu. Sophie zbliżyła się do dilera, tanecznym krokiem, a ten uśmiechał się widząc ją. Będąc już bardzo blisko, przyłożyła mu broń do brzucha.
- Ani drgnij. Odezwij się choć słowem, a stracisz swoje życie w tej minucie. Ruszaj się. - syknęła mu do ucha, widząc rozglądającego się Juliana w poszukiwaniu jego pomagierów. Wyprowadzili Marka z klubu i zaprowadzili w ciemną uliczkę. Kiedy facet błagał o to, żeby dali mu żyć, Sophie wraz z Julianem, niewzruszeni, nacisnęli spust, tym samym odbierając mu życie. Wiedzieli, ze robią źle, ale wiedzieli też, że oczyszczają świat ze zła. Obydwoje musieli odreagować, dlatego wrócili do środka sie napić. Sophie po pewnym czasie spostrzgła się, że Julian już zaczął podrywać nową dziewczynę. Machnęła na to tylko ręką i oddała sie we władanie swoich myśli.




Autor: ONA

To trwało już prawie trzy miesiące. Od pierwszego dnia, od immatrykulacji nie mógł o Niej nie myśleć. Podobała mu się: była inteligentna a do tego w jego typie: miała długie, ciemne włosy, niebieskie oczy, jasną cerę, była wysoka, a biust miała ani duży, ani mały – taki w sam raz. Na przerwach czas spędzała zawsze z koleżankami bądź z twarzą w ekranie laptopa.
Chciał do niej podejść, porozmawiać, lecz zawsze brakowało mu odwagi. Nie chciał zrobić z siebie głupka nie wiedząc, o czym może z Nią pogadać, by temat się po kilku zdaniach nie wyczerpał. Bał się, że palnie jakąś głupotę, czy zacznie się jąkać. W domu otwierał na Facebooku okienko wiadomości, u góry którego widniały Jej dane, lecz ani razu nie napisał.
Zbliżały się święta. Każdy każdemu składał życzenia, wszyscy umawiali się na jakieś wyjście. On nie brał udziału w ogólnej radości. Wszyscy go potrącali, pytali, co się stało. Nie odpowiadał. Nie był w stanie. Mógł tylko stać i patrzeć bezmyślnie. Patrzył na Nią.
Tego dnia założyła koszulkę z motywem z jego ulubionego filmu – Miasteczko Halloween. Na głowie miała czapkę Mikołaja, włosy związała w dwie nisko osadzone kitki. Uśmiechała się, rozmawiała z kimś przez telefon.
Teraz, albo nigdy” pomyślał. Ruszył w jej kierunku. Koledzy, którzy domyślili się, co chce zrobić, klepali go w ramiona i życzyli powodzenia.
Gdy do niej podszedł zakończyła rozmowę. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się szerzej.
‘Niezła koszulka, też lubię ten film’ powiedział.
‘Wiem’ skinęła głową.
‘Skąd…?’
‘Wiem o tobie wszystko. Nie pytaj, skąd’ przerwała.
Skinął głową.
‘Czy chciałabyś… chciałabyś iść ze mną na grzańca? Dzisiaj, teraz?’
Uśmiechnęła się. Skinęła lekko głową.
Kierując się ku wyjściu nachyliła się do jego ucha i wyszeptała:
‘W końcu… już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz’.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

MOTYW XIII - zapowiedź

Stwórzmy coś!

- swoboda tematyczna i objętościowa
- deadline: niedziela 22 grudnia, 23:59
- efekty ślemy na opowiadaniezmotywem@gmail.com
- motyw (bardzo świąteczny) - PODRYW

poniedziałek, 9 grudnia 2013

MOTYW XII - MELANCHOLIJNY SKRZAT

Posłuchajcie...


Autor: PUDEL


Gdy tylko jej syn wyszedł do przedszkola, zaczęła płakać. Przy nim zawsze starała się być wzorem siły, umiejętności radzenia sobie z problemami, ale ukrywanie emocji było ogromnym ciężarem. Od dłuższego czasu powtarzała sobie, że najbardziej na świecie potrzebuje odmiany, że każdy dzień szarej rutyny zabija ją coraz bardziej.
Chłopiec dwa tygodnie temu skończył pięć lat - jego pierwsze urodziny od śmierci ojca. Przyjęcie trudno było zaliczyć do udanych. Bardzo długo zastanawiała się, czy warto cokolwiek organizować, ale doszła do wniosku, że rezygnacja byłaby przegraną - pokazaniem dziecku, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam, że jego życie sie zatrzymało...
Wujkowie i ciocie przynieśli mnóstwo zabawek, cukierków i składali chłopcu serdeczne życzenia. A on potakiwał. Rozpromienił się chyba tylko raz - kiedy jego chrzestny wręczył mu pluszowego krasnala o niepokojąco szerokim uśmiechu. Od tamtej pory skrzat stał się dla dziecka towarzyszem wszystkich zabaw.
Nie dało się jej bardziej uszczęśliwić - każdy dzień stał się bardziej kolorowy, a uśmiech na twarzy syna był dla niej najlepszym prezentem.

Ale po jakimś czasie z chłopca zaczęły uchodzić siły. W zatrważającym tempie. W końcu kilku zaledwie dni przestał robić cokolwiek - niechętny jakimkolwiek zabawom, od razu po powrocie z przedszkola siadał na swoim łóżku obok szeroko uśmiechniętej maskotki i nie robił nic. Kilka razy, kiedy nie patrzyła, wyrzucał przez okno inne zabawki.
Za każdym razem, kiedy o to pytała, mówił, że krasnal go o to poprosił. Nie drążyła tematu - wiedziała, że nie może sobie wyobrazić, jak ciężko mu jest. Słyszała też kilka razy o tym, że czasem dziecko przenosi odpowiedzialność za swoje czyny na zabawki. Ktoś chyba kiedyś mówił, że najgorszym, co można w takiej sytuacji zrobić jest wyciąganie konsekwencji - tylko pogłębiają stres, który wywołuje to zachowanie.

Czasami chłopiec mówił, że zabawce jest smutno. A kiedy pytała o karykaturalnie szeroki uśmiech, wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiał, o czym do niego mówi.

Wczoraj siedział z krasnalem w oknie.
Dawno nie była tak przerażona - wyobraziła sobie upadek, każdą jego sekundę. Ale nie płakała. Musiała być silna.

Nagle w pokoju chłopca rozległ się jakiś hałas. Niepokojące.
Szybko otarła łzy i weszła tam. Dumna i potężna. Na parapecie otwartego okna leżała znienawidzona zabawka.
- Czego chcesz? - zapytała. Zupełnie jakby był żywy.
Cisza. To dobrze. Jeszcze nie zwariowała.

- Odmiany - smutny głos. - Tak jak ty.
Usiadła obok.
- Co masz na myśli?
Krasnal obrócił się w jej stronę. Szeroki uśmiech wykrzywiał jego twarz, podczas gdy oczy wypełniała przerażająca pustka. Poczuła się, jakby spojrzała w lustro.

Skoczył.



Autor: MŁOTEK

Smith Torkinson (jeden z kolegów z klasy gimnazjalnej) o Jamesie Arthurze:

- W sumie to James był całkiem spoko gostkiem. Wprawdzie był dosyć cichy i trochę zamknięty w sobie, ale kiedy już się rozkręcił i zaczął gadać na jakiś temat, który go interesuje, to nawet jakbyś chciał, nie dało się go uciszyć, a zazwyczaj uciszać się go nie chciało. Gdy słuchałeś tego, co mówi i w jaki sposób mówi, czekałeś na więcej. Genialnie wszystko tłumaczył, a szczególnie matmę. Był w niej najlepszy, ale zawsze nam pomagał. Nie wiem co by go mogło skusić do tego czynu.

Caroline Pulmis, koleżanka z klasy gimnazjalnej:

-Jaki był według ciebie James Arthur?
- James… - Caroline długo myśli nad odpowiedzią. – był nietypowy i dziwny. Nie zrozum mnie źle. Zawsze mi się trochę podobał, bo był całkiem przystojny, ale ten jego chłód, paraliżowało mnie na myśl o zagadaniu do niego, a on sam do rozmowy się nie rwał. Wytwarzał dookoła siebie taką dziwną atmosferę samotności. Ludzie po prostu bali się do niego podchodzić, a gdy już ktoś się do niego rzadko kiedy odezwał, mówił nie więcej niż kilka słów w odpowiedzi. No chyba, że przychodziłeś do Jamesa z jakimś matematycznym problemem. Wtedy to mógł gadać godzinami. Nigdy nikomu nie przeszkadzał, był kulturalny i pomocny, jeśli o tę pomoc się go tylko poprosiło, jak już mówiłam sam rzadko kiedy przychodził do innych ludzi. Raz tylko zaprosił Angel na randkę, ale ta w odpowiedzi wybuchła śmiechem. Wtedy to już ucichł na maksa. Gdybym wiedziała, że zrobi coś takiego, to bym go powstrzymała. Ach, ten James… – wydaje mi się, że jej spojrzenie robi się bardzo szkliste, ale zanim z oczu wydobędzie się łza wyciera je w rękaw dzierganego swetra.

Angel Dixon, koleżanka z klasy gimnazjalnej:

- Co sądzisz o Jamesie Arthurze?
- James Arthur? Kto to? – pyta z miną wyrażającą niewiedzę.
- Chodziliście razem do jednej klasy w gimnazjum.
- James Arthur? Aaa, no tak! Był taki jeden. W sumie to nie wiem. Raz się do mnie odezwał. Przepraszam, mógłbyś przytrzymać? – wskazuje na lusterko. Gdy je chwytam zakłada sobie sztuczne rzęsy na jedno oko, jej czerwone usta przykryte są warstwą żółtej szminki, policzki czerwienią się od różu, piersi wylewają się ze zbyt dużego dekoltu w bluzce nierówno obciętej nad pępkiem, spódniczka odsłania lekko pośladki, jest tak cienka, że przebijają przez nią bordowe stringi. Na paznokciach widnieją kolorowe wzorki. Po założeniu rzęs na obie powieki mówi dalej.- Zaprosił mnie wtedy na randkę, chciał pójść ze mną do teatru na „Don Kichota”. Wyśmiałam go. Chciał ze mną iść do jakiegoś teatru zamiast poimprezować się w jakimś klubie! Zresztą straszny z niego był kurdupel. Miał jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu. Nawet bez szpilek byłam od niego wyższa o pół głowy.
- A co po szkole? Utrzymywaliście z nim jakiś kontakt?
- W sumie to spotykaliśmy się kilka razy na piwo, już po skończeniu gimnazjum. Szliśmy klasą do jakiegoś pubu i się bawiliśmy. Ale on nigdy się nie zjawiał. Nie odpisywał nic ludziom czy będzie, czy nie. Jakby zapadł się pod ziemię, a tu nagle pojawia się na pierwszych stronach lokalnych gazet.

Joanna Damon, wychowawczyni klasy IIID, do której James Arthur uczęszczał w liceum:

- Był bardzo spokojnym dzieckiem. Zawsze odstawał lekko od reszty. Za to uczył się wyśmienicie. Niestety chłopcy z klasy trochę mu dokuczali. Ze względu na jego wzrost przezywali go kurduplem, albo skrzatem. Ale James nie wyglądał jakby się tym przejmował. Z kolei dziewczyny w klasie go po prostu ignorowały. Chociaż – Joanna próbuje coś sobie przypomnieć.- raz na godzinie wychowawczej Jenna podeszła do niego i poprosiła o pomoc w jednym zadaniu z matematyki. Kiedy już je razem rozwiązali dała mu buziaka w policzek i usiadła na swoim miejscu. Taaaak, chyba ona utrzymywała z nim bliższe kontakty. O, akurat mam z tą klasą następną lekcję. Może chciałby pan z kimś z nich porozmawiać?

Jenna Chamber, koleżanka Jamesa Arthura z klasy licealnej:

Jenna wygląda na porządną dziewczynę. Jest całkiem ładna, jej twarz zdobi lekki makijaż. Ubiera się przyzwoicie i całkiem dziewczęco. Odstaje lekko od reszty dziewczyn z klasy noszących się w bardzo wyzywający sposób.
- Czemu wtedy go pocałowałaś? Podobał ci się?
- Nie, absolutnie nie. Po prostu znajomi z klasy mnie do tego przekonali. Mówili, że na imprezie u Daniela chcą mu zrobić mały psikus - po jej policzkach zaczynają spływać łzy, ale mówi dalej - spytali się, czy im pomogę. W sumie myślałam, że to tak tylko dla żartów, że się z nim kumplują. Nie, nie wiedziałam… nie wiedziałam, że po prostu sobie z niego szydzą - jej głos się załamuje. Czekam dłuższą chwilę aż się uspokoi. - Myślałam, że chcą mu zrobić jakiś żart, a potem opić razem z nim jego urodziny. W sumie to data imprezy była specjalnie zgrana w czasie z jego urodzinami, myślałam, że to takie przyjęcie organizowane dla Jamesa, o czym miał się dowiedzieć na miejscu. Miałam trochę z nim poflirtować i zaciągnąć go na imprezę. Spytałam się go tego dnia, kiedy dałam mu buziaka, czy by ze mną poszedł się tam trochę pobawić. Na początku był przeciwny, ale w końcu udało mi się go przekonać. Kilka dni później, w dzień imprezy, czekałam na niego przed wejściem do domu Daniela, gdy wchodził po schodkach z okna nad nim wyleciały surowe jajka. Daniel i reszta jego bandy rzucała nimi w Jamesa. Po chwili zaczęli krzyczeć:
- I co, fajne urodziny, skrzacie?!
- Udław się!! – krzyknął ktoś inny.
- Żryj gruz! - wydarł się z kolei Clark i rzucił w niego cegłą.
Uderzyła Jamesa w ramię, wydawało mi się, że słyszałam jak coś pęka, ale James nic nie powiedział, stał w miejscu i dawał dalej obrzucać się jajkami. Do moich uszu dotarło tylko ciche łkanie. Potem spojrzał się na mnie. Zobaczyłam na jego twarzy uśmiech, po czym odwrócił się i odszedł. To wszystko… to moja wina – Jenna znowu wybucha płaczem. Tym razem nie udaje mi się jej uspokoić. Zostaje zwolniona ze szkoły, przyjeżdża po nią ojciec. Widzę po jego zmęczonej twarzy jak bardzo ciężko jest się otrząsnąć dziewczynie po tym, co zaszło.

Rammas Nightsong, policjant-psycholog biorący udział w sprawie Jamesa Arthura:

- Z relacji od ludzi, którzy mieli co dzień styczność z Jamesem można wywnioskować, że był on introwertykiem. Czuł się bardzo osamotniony, a jego logiczny umysł nie potrafił zrozumieć wszystkiego co się dookoła niego dzieje. Aspołeczny człowiek, bardzo słabo przystosowany do życia w społeczeństwie. Był sierotą, mieszkał u swojej ciotki, Katherine Smallnose, która zmarła kiedy chodził do drugiej klasy liceum. Dziwne, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Ponoć wszystkie zgody, usprawiedliwienia i inne dokumenty przynosił zawsze z podpisem ciotki, ale jest to pewne, że go podrabiał. Sytuacja z gimnazjum kiedy to chciał zaprosić Angel Dixon na randkę, a ta go wyśmiała, zablokowała jeszcze szczelniej jego i tak już zamkniętą „furtkę” na kontakty z innymi. Musiał od dłuższego czasu przeżywać ciężkie stany depresyjne, zapewne od śmierci Katherine. Nie dawał tego po sobie poznać, albo, co jest bardziej prawdopodobne, będąc ofiarą drwin innych uczniów ze swojej klasy oraz aspołeczną osobą nikt nie zauważył zmian jakie w nim zaszły. Wreszcie w dniu swoich urodzin, wyśmiany i upokorzony publicznie przed kilkudziesięcioma osobami wrócił do domu, a tam popełnił samobójstwo, które zresztą było już jakiś czas planowane. Lina została zamówiona na E-bayu tydzień wcześniej. – głos Rammasa nie wyraża żadnych ludzkich emocji. Jest pozbawiony człowieczeństwa. Brzmi jak maszyna przekazująca informacje.

* * * * * * * * * * * * *

James wrócił do swojego domu. Bolało go lewe ramię. Zrobiło się czerwone i spuchło. Wracając z miejsca imprezy zanotował w zeszycie, który przy sobie nosił: „ Znowu mam to uczucie. Uczucie zawiedzenia? Smutku? Nie wiem jak je nazwać. Może uczucie melancholii? Przyzwyczaiłem się już do niego. Dziś moje urodziny. Czekam na prezent. Miał być już wczoraj, ale firma dostawcza miała jakieś opóźnienie. Dzwonili i mówili, że dostarczą go w przyszłym tygodniu”. Na ganku leżała paczka. Kiedy James ją ujrzał wyraźnie się uśmiechnął. „Czyżby to prezent?”- pomyślał przepełniony podnieceniem. Złapał ją szybko i wbiegł do domu. Rozpakował w swoim pokoju. „Tak, to mój prezent, przyszedł wcześniej niż zapowiadali!”. James zaśmiał się cicho. Dłonie drżały mu wyraźnie, kiedy wyciągał linę z opakowania. Poszedł do kuchni, by po chwili wrócić z tortem i butelką wina, które od razu przelał do kieliszka. Wbił świeczki w tort i podpalił. Zgasił światło. Po chwili pracy lina była gotowa. Przerzucił ją przez drążek do podciągania i zawiązał. Wspiął się na krzesło. Nie sięgał. Ustawił podwyższenie z książek i wypił lampkę wina. Wszedł na krzesło jeszcze raz. Tym razem wszystko ze sobą współgrało. Pełen satysfakcji założył stryczek i zaciągnął go na szyi.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – powiedział, po czym zeskoczył z krzesła, przewracając je. Świeczki zgasły. 




Autor: KRASNOLUD

Święta, tak jak zima, zbliżały się. I Artur tak samo jak na zimę cieszył się na święta. Lista zakupów, prezentowych, jedzeniowych i środków czystości do zrobienia świątecznych porządków urosła do rozmiarów bez mała pierwszej drukowanej księgi. I kosztowała prawie tyle samo.
A to wszystko musiał załatwić po pracy. A ta była kiepsko płatna i zajmowała cały dzień. O osiemnastej wychodził z biura i na kupienie czegokolwiek nie miał ani czasu ani, tym bardziej, siły. Jakby ojciec nie mógł tego zrobić. Mama całe dnie spędzała w kuchni piekąc pierniki, lepiąc pierogi i przyrządzając pierwsze pieczarkowe zupy. Ojciec pił piwo przed telewizorem. Przynajmniej nie przeszkadzał, a i tak bywało w poprzednich latach.
A teraz jeszcze spadł śnieg, jezdnie były śliskie jak niekupione dotąd karpie i wyszła ta sprawa z choinką. Jedyna rzecz jaką ojciec miał zrobić, to pojechać po tę pieprzoną choinkę. Oczywiście nachlał się i tyle z tego. Artur sam musiał to załatwić, a znalezienie nawet nie ładnej, ale przyzwoitej choinki na dzień przed Gwiazdką, rzeczywiście można ochrzcić cudem świąt. A już od kilku lat mówił by kupić sztuczną.
Pojechał do najbliższego supermarketu. Przed wejściem właśnie zamykali punkt sprzedaży drzewek. Artur zaklął i wszedł do środka, z nadzieją, że może przynajmniej sztuczną znajdzie.
Przepychał się właśnie przez tłum takich jak on desperatów, gdy zobaczył Mikołaja. Wraz z pomocnym elfem siedzieli w otoczeniu papierowych prezentów, sztucznych choinek i śniegu z waty posypanej brokatem, a wszystkie dzieci omijały stoisko szerokim łukiem. Coś było nie tak, powinny wyrywać się by móc dotknąć Mikołaja, pociągnąć go za brodę i wyciągnąć prezent. Dzieci może mają duże wymagania i zawsze dostrzegają, że broda jest odczepiana, ale jak wszyscy ludzie chcą się oszukiwać jak najdłużej. Jeśli nie wiara w Mikołaja, to przynajmniej zwykła srocza ciekawość powinna je przyciągnąć do lampek i brokatowego śniegu. Ale Mikołaj trwał spokojnie na krześle i żaden szkrab na kolanach mu nie siedział. Elf wyglądał jakby zjadł kilogram cytryn na czczo.
- Te, skrzacik, coś taki melancholijny? – spytał Artur podchodząc.
- Spierdalaj – odburknął – Poza tym jestem elfem.
- Elf, skrzat, jeden pies. Ale jak się tak zachowujesz to nie dziwię się, że nie macie tu tłumów.
- Kto cię pytał o zdanie? Bo chyba nie on – Elf pokazał głową w stronę Mikołaja. Tamten siedział niewzruszony jak obraz Boga odpoczywającego dnia siódmego.
- O co tu chodzi? W każdym innym miejscu, gdzie pojawia się Mikołaj dzieci zachowują się jak psy spuszczone ze smyczy. A w przeciągu ostatniego tygodnia byłem w każdym możliwym supermarkecie w tym mieście. Na własne oczy widziałem. A was jakby nie dostrzegali.
Elf wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów i wydobył z niego przedostatniego. Z drugiej kieszeni wyciągnął zapałki i odpalił. Zaciągnął się i zapatrzył w losowy punkt nad głową Artura. Cisza przedłużała się.
- Hej, obudź się – powiedział Artur pstrykając palcami przed oczami elfa.
- Jeszcze tu stoisz? Spieprzaj w podskokach, nie widzisz, że pracuję.
- No właśnie widzę ten pot perlący się na czole. Zdejmij ten kubraczek, bo się zgrzejesz.
- Czego się czepiasz? Jeszcze ciebie mi tu brakowało, naprawdę – powiedział i zgasił papierosa o płytki na podłodze.
- Nie niszcz sklepu – skarcił go Artur - Dlaczego nikt do was nie podchodzi?
- Nie ucz ojca dzieci robić – odpowiedział enigmatycznie – A w ogóle to przydałoby ci się trochę samoocenę polepszyć. Tak się nikim nazywać. Ładnie, ładnie.
- Nie wkurwiaj mnie skrzaciku, bo ci tę smutną facjatę przemodeluję!
Elf spojrzał na niego i Artur zobaczył w jego ciemnych oczach smutek. Smutek, który istniał od stworzenia świata. Smutek wieczny.
- Nic mi nie zrobisz, bo nie jesteś w stanie. Tak jak i jemu. Dzieci są mądrzejsze od ciebie.
- Kim ty jesteś?
- Ja? Ja jestem nikim. Miałem imiona, ale się zagubiły. Miałem plany, ale zostały odtrącone. Myślałem, że coś stworzę, sam, na własną rękę – Elf zaśmiał się gorzko, a Arturowi ciarki przebiegły po plecach – Nie da się. Nigdy się nie uda. Zapamiętaj to sobie.
Artur spojrzał na nieruchomą postać Mikołaja, który siedział z zamkniętymi oczami. Wydawało mu się, że dostrzega jakiś kształt, inny niż gruby jegomość w czerwonym. Jakby coś prześwitywało przez jego postać. Jakby było coś ważniejszego i prawdziwszego, co chciało się wydostać spod maski.
- Zapamiętaj to sobie! – wydarł się elf. Poderwał się z drewnianego podestu i Artur zauważył, że coś się zmieniło, ale nie był w stanie zrozumieć co. Oczy próbowały zobaczyć coś, czego, jak czuł, nie powinny oglądać. Zza byłego elfa też przezierała jakaś prawda - Wszystko już zapisano, już zrobiono, już przewidziano! Nie zrobisz nic, o czym by nie wiedział! Wolna wola, ha! Nie wierz w nic, śmiertelniku!
Artur uciekł.
Święta miał całe popsute. Nie kupił choinki.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

MOTYW XII - zapowiedź

Standard standardów. Bez ględzenia.

- Deadline: Niedziela (8 grudnia), 23:59
- Piszta, co chceta
- efekty na opowiadaniezmotywem@gmail.com
- motyw: MELANCHOLIJNY SKRZAT