poniedziałek, 28 listopada 2016

MOTYW X3+III - PRZEDŁUŻENIE

Ponieważ ideały trudno znaleźć nie tylko w życiu, ale i w skrzynce mailowej przedłużam termin dalej. Zatem:
Nowy termin nadsyłania prac: 2.01.2017, 23:59
Na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com

I ponieważ przerwa jest na cały grudzień (a za oknem pada śnieg) - Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Wiadra weny i motywacji oraz, żeby Wam kluczy nie ukradli. Do zobaczenia w 2017!

poniedziałek, 24 października 2016

poniedziałek, 17 października 2016

MOTYW XXX3 - ZAPOWIEDŹ

Po przyziemnościach fiołków i wazonów czas na nieco bardziej wzniosłe koncepcje.
Opowiadanie w dowolnej treści i formie (niekoniecznie podniosłe),
Można wysyłać na maila: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 23.10, 23:59 (niedziela)
Z motywem: IDEAŁ

poniedziałek, 10 października 2016

MOTYW XXX2 - WAZON

Bez zbędnych opóźnień...

Autor: MŁOTEK

-Wazon. Nie zapisuj. – wyciągam z niego róże i wylewam wodę. Stoi pusty.
-Wazon, odtwarzaj eustomy z dnia 13 lipca 2014 roku. – naczynie wyświetla holograficzny obraz tamtych kwiatów. Czuję ich zapach.
-Dziś rocznica. Czekam…

***
13 lipca 2014 roku moja mama wychodzi wcześnie do pracy. Jest nauczycielką historii i dziś zaczyna zerówką. Ja mam 23 lata i zbyt dużo przeszłości by wszystko opowiadać. Jestem Anka, na razie studiuję budownictwo, zobaczymy co dalej. Mam chłopaka, Krzysia. Krzysiu jest spoko. Ubiera się raczej tak normalnie z lekką domieszką hipsteryzmu. Wygląda dobrze, sporo pływa. Chyba go kocham. Jesteśmy razem już trzy lata. Seks uprawiamy od dwóch i pół. Dziś nic specjalnego się nie dzieje, ale zaprosiłam go na wspólne gotowanie obiadu.
RRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!
Otwieram drzwi.
- Cześć Anka. Dawno się nie widzieliśmy. Nie wiem jak mogłem przeżyć bez ciebie od wczorajszego wieczoru. Usychałem jak nienawodnione kwiaty, a te też zaraz umrą – podaje mi piękne, białofioletowe eustomy. Jego ulubione kwiaty. Moje nie, ale doceniam jego starania.- No i co tam słychać?
- Jedyna zmiana w moim życiu to nowa para majtek na mojej pupie. I burczenie w żołądku.
- Dziś te w serduszka. Lubię je- daje mi całusa w policzek i klepie w pupę.
- Choć do kuchni, gotując obiad zjemy śniadanie, co ty na to?
- Brzmi jak świetny plan, tylko proszę, cię, nie przesól jajecznicy, tak jak ostatnio.
- Wal się- rzucam w niego starym wazonem, on zaskoczony łapie. Kiedyś nasza babka z Alzheimerem zamówiła ich pięćset, wiec powoli się ich pozbywamy- Ech…zatrzymaj go sobie. To przez moją mamę, posoliła drugi raz! Jak przygotowania do egzaminu? Wszystko jest okey? W końcu już dziś możesz zamiast studentem zostać bezrobotnym. Nauczony wszystkich gotyckich kościółków?
-Spokojnie mała- choć byłam wyższa o pół głowy od niego, cały czas tak na mnie mówi- kułem się całą noc, wypiłem już rano trzy kawy, ale  teraz muszę wyluzować. Masz blanta? I mąkę?
-Mąkę?
- No wiesz, na naleśniki, czy coś takiego.
- Mam, mam, trzymaj. -Podaję mu gandzię i powoli spalamy. – Hej, zobacz jaki wazon dostała na urodziny moja mama.
- Kolejny wazon, wyśmienicie moja droga, musiała się z niego strasznie ucieszyć.
- Wiem co masz na myśli, ale spójrz tylko.- wkładam eustomy do wazonu z wodą- Wazon. Zapisz.-bip bip bip, zamrugało coś trzy razy u podstawy- Teraz ostentacyjnie wyciągam Twoje kwiaty i kładę je na chwilę na bok. Wazon. Odtwarzaj- Kwiaty w wazonie wyglądają identycznie jak te obok niego.
- Zajebiste mała, ile takie cacko chodzi? Myślisz, że można by w nim zainstalować sobie ściągę? A w razie czego bym miał kwiaty na egzaminie. Mega. Ej, ktoś tego wam nie przysłał z przyszłości?- Krzyś, jest bardzo pozytywną i rozentuzjazmowaną osobą. Łatwo się podnieca nowinkami technologicznymi. Nie sprawia wrażenia inteligentnego, choć pod kopułą ma dużo oleju. Wybrał bycie fajnym, wyluzowanym, zabawnym i czasem irytującym ziomkiem, bo tak mu się łatwiej żyje, a to co potrafi, i tak potrafi. Po prostu nie każdy o tym wie- Mogę obejrzeć?
-Jasne- podaję mu wazon.- Co jeszcze do tych naleśników potrzebujemy?-Pytam robiąc kanapki.
-No wiesz,  cukier, mąka pszenna, masło, olej, dżemy, o dzięki-podaję mu kromkę chleba z szynką-  no i mleko.
- Już patrzę- biorę bucha już na wpół spalonego blanta i zaglądam do szafek i lodówki- Yeah. Wszystko jest.
Świetnie, zatem do roboty-Krzysiu ściąga koszulkę. Zawsze tak robi przed gotowaniem, żeby się „nie ubrudzić”.
****
-Hej, Anka. Wiesz co?
-Co?
-To były świetne naleśniki. Przyjdę do ciebie za rok i jak będą takie smaczne to ci się oświadczę.
-Dobra.- ten to ma pomysły.
-Nie dobra, tylko tak na serio, serio. Przecież jesteśmy ze sobą już ponad trzy lata. Można wreszcie coś zrobić z tym faktem. Może jeszcze nie dzieci…
-Oczywiście, że nie- mówię grobowym tonem, mam alergię na dzieci.
-Ale, moglibyśmy poczynić pewne kroki w celu samodzielnego życia. Ja i tak mam już pracę, architekturę studiuję hobbistycznie, ty też niedługo się wyprowadzasz, albo twoja matka to zrobi. Więc w sumie moglibyśmy i razem zamieszkać i razem dalej już żyć. A ślub, zrobimy sobie w Vegas w trakcie naszego miodowego miesiąca.
- Czyli, że najpierw wyruszymy na podróż poślubną, żeby wziąć na niej ślub?
- Yyy… no tak – widać, że zagubił się trochę w tym co mówi.
- Niech będzie, głupku. Masz mnie.
- Świetnie. No to co, widzimy się w piątek pod Teatrem, tak? Lecę bo to mój tramwaj. Dawaj buziaka – cmok i już biegnie do tramwaju, drzwi się zamykają, ale Krzyś wpada do środka w jakiś magiczny sposób.
*****
 Wazon, odtwarzaj eustomy z dnia 13 lipca 2014 roku. – naczynie wyświetla holograficzny obraz tamtych kwiatów. Czuję ich zapach.
-Dziś rocznica. Czekam…
-Puk, puk, jest tu kto?- to Krzyś. Biegnę ze łzami w oczach żeby mu otworzyć.
- Mała, co się dzieje? Czemu płaczesz? - jest moim widokiem wyraźnie zaniepokojony.
- Nie mogę znaleźć patelni.
- Patelni? Po co ci patelnia… A no tak. Zupełnie się nie przejmuj.- Idzie do mojego pokoju i po chwili słyszę- Wazon. Naleśnik z 13 lipca 2014 roku. – po czym Krzyś wychodzi z wazonem, który wyświetla zeszłorocznego naleśnika – No naleśniki już są, więc wyjdziesz za mnie czy nie?


Autor: KRASNOLUD

Tego dnia obudziłem się z bólem głowy. Nie był przeraźliwy, ale obejmował całą moją czaszkę od wewnątrz, jakby nagle stała się za mała. Gdy wstałem z łóżka, mój błędnik trochę wariował i przez całą drogę do kuchni musiałem trzymać się ścian.
W domu nie było już nikogo, tata, Maciek i Ewa już poszli. Ja natomiast zaspałem na matematykę, więc szybko łyknąłem śniadanie i ibuprom. W połowie drogi do szkoły nie pamiętałem już o bólu, tylko o spóźnieniu.
Dotarłem dopiero na fizykę, gdzie pan Żelechowski zaczynał omawiać optykę. Z racji tego że był pasjonatem swojego przedmiotu, bardzo starał się nas zainteresować tematem, choćby w najmniejszym stopniu. W humanistycznej klasie nie było to łatwe, dlatego często zaczynał lekcje od dosyć dziwnych zagadnień. Optykę zaczął od złudzeń optycznych, które pokazywał ze swojego laptopa. Choć część już znałem, także poczułem się zainteresowany tematem, dlaczego stara kobieta staje się młodą i dlaczego spomiędzy dwóch twarzy nagle wyłania się wazon. Oczywiście program ministerstwa kazał nam się zajmować zupełnie innymi rzeczami, jednak do dzwonka udało mi się utrzymać koncentrację.
Na historii, wszyscy przysypiali, mnie też zresztą oczy się lepiły gdy wgapiałem się w zieloną ścianę za profesorem. Znów bolała mnie głowa, nie wiedziałem czy od tych nudnych wypowiedzi, czy to powtórka z rana. Coś mi nie pasowało, ale zrzuciłem winę na swój stan.
Przetrwałem tak całą lekcję i dopiero gdy zadzwonił dzwonek i zacząłem się pakować dotarło do mnie, co było nie tak. Owszem, ściany w sali od historii były zielone – rok temu, przed remontem. Gdy teraz się rozejrzałem były w zwyczajnym, piaskowym kolorze. Uznałem, że przespałem całą lekcję, bo alternatywy były zbyt przerażające.
Wf minął bez większych fajerwerków, a grając w nogę zdołałem nawet zapomnieć o bólu. Za to na podwójnym polskim mieliśmy do napisania wypracowanie o Kordianie. Polonistka, złośliwa jak zwykle, zaczęła szybko dyktować pytania, żeby trzeba było prosić o powtórzenie. Zawsze wtedy mówiła, że jesteśmy idiotami, skoro nie możemy ich zapamiętać. Na zakończenie rzuciła nam powodzenia, a ja wyczułem nieszczerość w jej głosie. Nie żebym podejrzewał, że dobrze nam życzy, ale zazwyczaj się na tym nie skupiałem.
Gdy zadzwonił dzwonek część osób wyszła na przerwę, jednak większość wolała zostać i użerać się z Kordianem. Zwłaszcza z ostatnim pytaniem, które było sformułowane wyjątkowo niezrozumiale. Cała klasa, która pozostała w sali przez przerwę, miała problem, co można było spostrzec po zwiększającej się liczbie szeptów i ukradkowych spojrzeń na boki. W końcu, co było zupełnie niespodziewane, jeden z moich kolegów, Bartek, podniósł rękę i spytał, czy można wyjaśnić pytanie siódme.
W klasie natychmiast zapadła cisza i wszyscy spojrzeli w stronę polonistki. Ta uśmiechnęła się tylko i odparła, że pytanie jest dobrze postawione i wszystko co jest potrzebne do udzielenia odpowiedzi na nie, powinniśmy mieć w głowach. A ja znów poczułem, że kłamie. Bartek więcej się nie odezwał, nie uczynił tego też nikt inny. Jakoś dotrwaliśmy do końca sprawdzianu i dopiero po wyjściu z sali wszyscy zaczęli rozmawiać o sytuacji. Ja wróciłem do domu, ze względu na głowę.
W domu poszedłem spać, z nadzieją że mi przejdzie i obudziłem się dopiero gdy przyszedł Maciek. Ewa wróciła wcześniej, ale siedziała w swoim pokoju. Teraz obydwoje stali w kuchni i kłócili się, jak zwykle, o obiad. Stanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę, bo znów miałem jakieś problemy z równowagą i postrzeganiem głębi. Nie zauważyli mnie, a może po prostu zignorowali.
Dogadywali sobie, a ja patrzyłem na moje rodzeństwo, jak stoi naprzeciw siebie i miałem wrażenie, że coś porobiło mi się nie tylko z głową i błędnikiem, ale i z oczami. Może to kwestia oświetlenia, które w połączeniu z zachodzącym słońcem sprawiało że wszystko wydawało się bardziej nierealne, ale czasem wyraźniej widziałem tło między Maćkiem a Ewą, niż ich samych. Przypomniał mi się obraz, który widziałem na fizyce. Złudzenie optyczne gdzie raz widzisz wazon, a raz dwie twarze, nigdy jednak obydwa równocześnie. Gdy skupiałem wzrok na moim rodzeństwie, widziałem dwójkę ludzi kłócących się o niezrobiony obiad i zajmowanie łazienki rano. Gdy wyraźniejsze stawało się tło, byłem przekonany, że Maciek jest wkurzony, bo pokłócił się z dziewczyną, a Ewie nie poszło kolokwium. A potem zrobiło mi się ciemno przed oczami i straciłem przytomność na chwilę.
Gdy odzyskałem ją kilka minut później, zobaczyłem, że Maciek trzyma mi nogi w górze, a Ewa stoi przy otwartym oknie. Nie wyglądali na specjalnie przerażonych. Ewa wyglądała na zdziwioną, ale Maciek miał swój ironiczny uśmieszek, tak charakterystyczny dla niego.
 - Co, młody? W końcu cię dopadło? Trochę ci to zajęło.

niedziela, 2 października 2016

MOTYW XXX2 - ZAPOWIEDŹ

To jak już zaczęło rosnąć, to może i więcej urośnie.

To co urośnie można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 09.10.16, 23:59 (niedziela)
A jak urośnie to można wstawić w: WAZON - i niech taki będzie motyw.

poniedziałek, 26 września 2016

MOTYW XXXI - FIOŁKI

Tak, w końcu urosły. Mało, ale za to jakie.

Autor: KRASNOLUD

Niska postać poruszała się po lesie zupełnie bezszelestnie, mech miękko uginał się pod nią, tłumiąc odgłos kroków. Był ranek, słońce ledwo co wstało, niemrawo oświetlając drogę między drzewami. W końcu postać przedarła się przez splątane gałęzie leszczyn i młodych brzóz i wydostała się na polankę. W niczym już niepowstrzymywanych promieniach słonecznych można było dostrzec, że jest to niemłoda kobieta. Mimo że szła prosto i energicznie, część włosów była już posiwiała, a na twarzy pojawiały się pojedyncze zmarszczki. Ubrana w zieloną spódnicę, bez ozdób które mogłyby zaczepić się o krzaki, lekką koszulę i kamizelkę, wydawała się zupełnie niewrażliwa na poranny chłód. Stała przez moment na skraju polany, grzejąc twarz w promieniach, po czym zaczęła wolno spacerować po polance. Troskliwie pochylała się nad pędami i kwiatami, wybrane ścinając nożem i wkładając do sakiewki. Znalazły się tam kwiaty rumianku, wrotycza oraz dziurawca. Jej kroki były powolne, a wzrok uważny, więc sakiewka zapełniła się dopiero koło południa. Usiadła koło fiołków rosnących tuż przy linii lasu, wyjęła pajdę chleba i gomółkę sera i nieśpiesznie jedząc krzyknęła:
 - Wyłaź no z tych krzaków, a nie kryjesz się jak pospolity zbój!

Z zarośli po drugiej stronie wyłonił się młody mężczyzna, chłopak nawet, w ciemnej bluzie i spodniach. U pasa miał nóż w pochwie, a przez ramię przewiesił wypchaną torbę.
 - I był sens tak się męczyć od rana? Po co tu przyszedłeś? – spytała kobieta nie podnosząc wzroku sponad posiłku.
 - Przyszedłem cię zabić.
 - Też pomysł.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie.
 - A jednak.
 - Nic nie wiem o tym, bym miała dziś umrzeć. Myślę że wiedziałabym, gdyby coś takiego miało się stać – odpowiedziała kobieta kończąc chleb.
 - Nikt z ludzi nie wie kiedy umrze. I tobie też nie dano tej wiedzy.
 - Chłopcze, wiesz bardzo mało o świecie.
 - Przeciwnie, wiem bardzo dużo.
 - A nie wyglądasz. Wąsy masz białe od mleka, nie siwizny.
 - Jakby siwizna była oznaką mądrości – powiedział patrząc wymownie na jej głowę.
 Kobieta żachnęła się.
 - Nie uczyli cię szacunku dla starszych, co?
 - Tylko dla tych, którzy zasługują.

Kobieta zamilkła i spojrzała na mężczyznę w dalszym ciągu stojącego na przeciwnym krańcu polanki. Mimo groźnej deklaracji nie uczynił żadnego ruchu w jej kierunku. Niebo dalej było przejrzyste, bezchmurne. Lekki wiatr poruszał liśćmi wokół polany, w lesie śpiewały ptaki. W ciszy jaka zapadła między ludźmi, zwierzęta słychać było doskonale. Upływały sekundy, niezmącone żadnym ruchem. Kobieta siedziała nieruchomo oparta o drzewo, mężczyzna się nie zbliżał.

W końcu kobieta pogłaskała delikatnie drobne, fioletowe kwiatki.
 - „Fiołki i róże, bławatki niebieskie – by uczucia chłopca były najszczersze” – powiedziała z delikatnym zaśpiewem. – Tak mówią.
 - Mówią też „Maki i fiołki na grób niegłęboki”. Taki jest właśnie problem z symbolami. Każdy może je odczytać na własny sposób. Zresztą, moje uczucia są szczere.
 - Przecież nie o to w tym chodzi – zdenerwowała się kobieta.
 - Nie, tylko o to, by dziewczyna tym bukietem mogła przywiązać do siebie ukochanego, by ją kochał i nigdy nie zdradził.
 - Jak na kogoś kto tak pogardza moją pracą wiesz o niej zadziwiająco dużo.
 - Każdy łowca czarownic musi wiedzieć to, co i one.
 - Więc już oficjalnie nim zostałeś.
 - Po latach nauk. Nie było łatwo.
 - Pamiętam, kiedy opuściłeś rodzinę. Twoja matka przychodziła do mnie, gdy tęsknota była zbyt silna.
 - I co jej dawałaś?
 - Tylko swoje uszy.

Znów zapadła cisza. Słońce przesuwało się leniwie po niebie, nadal stojąc wysoko i oświetlając dwójkę ludzi, samotnych w środku lasu, daleko od innych. Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł przed czarownicą. Tym razem on wyciągnął rękę, by dotknąć rosnących fiołków. Nie patrzył na starszą kobietę.

 - Przekonaj mnie zatem – usłyszał łowca.
 - Do czego? – odpowiedział, podnosząc głowę.
 - Że masz rację. Przekonaj mnie, że powinnam umrzeć. Dla dobra tej wioski i tych ludzi. Przekonaj mnie, że nie mam prawa żyć i im pomagać.
 - Dobrze wiesz, że nie mam zdolności oratorskich. Ja prosty człowiek.
 - Właśnie widzę. Jak każdy inny mieszkaniec wioski, nie masz żadnego wykształcenia i ufasz kobiecie, która wie – powiedziała ironizując.
 - Cóż... Jesteś czarownicą. To powinno wystarczyć…
 - Ale nie wystarcza
 - Zatem powiem coś jeszcze. Nie chodzi o spędzanie płodów, czy zaklęcia, które sprowadzają nieszczęścia na ludzi.
 - Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Co najwyżej uświadamiałam im pewne rzeczy o sobie.
 - Nie o to chodzi – powtórzył chłopak – Nie chodzi nawet o to, że ludzie z tej wioski nie są w stanie zrozumieć, że świat poszedł naprzód i nie można polegać na starych babach mieszkających w lesie. Nie. Ci ludzie muszą dorosnąć. Nie przejmować się tobą.
 - Sugerujesz, że nie są dorośli?
 - Tylko dzieci latają z każdym problemem do matki.
 - Dzieci rosną, ale matka pozostaje matką.
 - Te „dzieci” nie rosną. Muszą nauczyć się podejmowania decyzji i samodzielnego życia!
Kobieta roześmiała się. Nie był to jednak ciepły śmiech, który chłopak znał z dzieciństwa. Ten był ostry i ironiczny.
 - A jednak zostałeś łowcą czarownic.
 - Bo magia nie może być odpowiedzią.
 - Magia nigdy nie jest odpowiedzią.
 - Czasem ktoś musi pokazać ludziom odpowiednią drogę, by mogli nią pójść – powiedział mężczyzna zrywając fiołki. Kobieta patrzyła na niego tłumiąc śmiech.
 - Nie zrozumiałeś mojej pracy. Naprawdę myślisz to wszystko, czy wmówili ci to wszystko?
 Chłopak nie odpowiedział. Patrzył na zerwane kwiaty, które zostały mu w dłoniach.
 - Nadal nie czuję się przekonana.
 - Cóż. Może nie musisz.

Młody mężczyzna przeszedł na drugą stronę polany, z powrotem w stronę krzaków, z których wyszedł, z powrotem w stronę wioski. Odsunął splątane gałęzie brzóz i leszczyn, wyszedł na mało uczęszczaną dróżkę, zostawiając za sobą zerwane fiołki. Jego kroki były szybkie i sprężyste, jak przystało na chłopca w jego wieku. Ciemny strój dobrze wtapiał się w otoczenie splątanych drzew, ledwo widocznych w ostatnich, leniwych promieniach słońca. Ludzie na polach kończyli pracę przy ścinaniu zboża, odkładali ją na dzień następny. Chłopak wracał do nich po dawno nieużywanej ścieżce. Trawa pod jego stopami uginała się, więc postać poruszała się prawie bezszelestnie.


Autor: KAWKA
Tytuł: Śmierć ma barwę fiołków 

-Jesteś pewien, że to stacja kolejowa? Nie ma tu torów.
-Szyna jest pod ziemią. To w końcu poduszkowiec, idioto.
Od rana pada. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ostatni raz padało tutaj kilkaset lat temu. Tak przynajmniej słyszałem. Może mają jakiś niekontrolowany wyciek tam, na górze? Nazwa stacji jest adekwatna do miejsca- Uschnięty Las. Pasażerowie, wyglądając przez okna, gdy pociąg przejeżdża przez tą okolicę mogą zauważyć bezkresną równinę ciągnącą się po obu stronach drogi. Ta przestrzeń pokryta powykręcanymi, bezlistnymi kikutami drzew to nic innego jak wspomnienie bujnego lasu, który podobno kiedyś tu był. Cóż, żywe czy martwe, widok jest imponujący.
Nie tak dawno temu w bezpośrednim sąsiedztwie torów sadzono i nawadniano rośliny, żeby ukryć skutki obecności Alfy Navis, żeby z okna pociągu wciąż widać było las. Było to jednak zbędne. Ludzie przyzwyczaili się do Alfy, tak samo jak do nowego krajobrazu.
Spoglądam sennie na mojego towarzysza. Tak naprawdę nie winię go za zadawanie głupich pytań. Dla niego nasza podróż będzie zupełnie nowym doświadczeniem, dla mnie- chleb powszedni można powiedzieć. Od dziesięciu lat jestem pracownikiem firmy przewozowej.
-Hej, mówiłeś, że to ustrojstwo nigdy się nie spóźnia. Powinno tu być za niecałe dziesięć sekund, a tymczasem nie widać go nawet na horyzo…-W tym momencie w naszą stronę zaczęła zbliżać się szara smuga. Po chwili pociąg zatrzymuje się przed nami, w następnej, ze znaczną prędkością oddalamy się od stacji Uschnięty Las. Wzdycham. Znowu w pracy!

Sadzam mego znajomego (który wciąż jest zdumiony punktualnością poduszkowców) przy oknie i mówię mu, że zajrzę do niego na przerwie śniadaniowej. Wychodzę na korytarz. Ledwie zdążam zasunąć drzwi, kiedy moich uszu dobiega charakterystyczny dźwięk oznaczający uruchomienie mikrofonu.
-Raul, w przedziale drugim ktoś się awanturuje. Sprawdzisz, o co chodzi?- Słyszę. Odpowiadam, że owszem, po czym powoli udaję się do wskazanego miejsca. Przechodząc obok okna mimo woli spoglądam na zewnątrz. Krajobraz już się zmienił. Teraz przejeżdżamy nad Kwaśnym Jeziorem, największym na tej półkuli. Widzę statki unoszące się na wodzie. Większość kosmicznych, choć zdarzają się również te przeznaczone do pływania. Niechętnie idę jednak dalej, w stronę przedziału drugiego. Faktycznie, stoi tam jakiś człowiek i zamaszyście gestykulując, krzyczy na jedną z kelnerek. Podchodzę do niego i ze spokojem pytam, co się stało.
-Ja tylko chcę dostać coś do jedzenia. Zamawiałem je już trzy razy i ani razu nie zostało dostarczone, a kiedy pytam tą blaszaną pizdę, kiedy dostanę mój posiłek, odpowiada mi, że już go otrzymałem. Gówniane roboty! Oddawajcie moje pieniądze, oszuści!- W trakcie mówienia jego twarz robi się coraz bardziej czerwona.
-Czy jest pan pewien, że komenda, której pan użył była prawidłowa?
-Oczywiście, że tak!
-Czy mógłbym w takim razie zobaczyć pański bilet?
-Co, jeszcze wam mało? Oskarżacie mnie o jazdę na gapę?
-Nie, proszę pana- tłumaczę cierpliwie- chcę tylko sprawdzić, czy zgadza się numer siedzenia, które pan zajął, z tym, na który miało zostać dostarczone pańskie zamówienie. Widzi pan, to częsty błąd naszych klientów. –Mężczyzna klnąc pod nosem, na czym świat stoi, sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej zielony, zmięty świstek papieru i wręczył mi go.
-Tak jak myślałem. Usiadł pan w złym miejscu. Poprawny numer pańskiego fotela to farendziesiąt trzy.
-Cholerny system dwunastkowy! Tam skąd pochodzę mamy dziesięć cyfr. Dziesięć! I wie pan co? Tyle w zupełności wystarczy.
W milczeniu prowadzę go na właściwy fotel. Odchodząc, słyszę jeszcze jak mówi do siebie.- Na północy opady ciekłego azotu, na południu deszcz płynnego żelaza. Co za świat! Już nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjadę.
Po niedługim czasie dostaję wezwanie do przedziału siódmego, do wymiotującej pasażerki. Niepewnie wchodzę do środka. Widzę ją. Kobieta siedzi pochylona, lekko się trzęsie. Przed nią na podłodze znika powoli kałuża lepkiej, cuchnącej substancji. Roboty sprzątające, w które zainwestowała w zeszłym roku firma spisują się na medal. Podchodząc do nieszczęsnej pasażerki nawiązuję kontakt wzrokowy z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Na kolanach trzyma bukiet z kwiatami. Jest wyraźnie zmieszany.
- Czy życzy sobie pani skorzystać z usług przedziału medycznego?- Kobieta kiwa głową, wstaje i idzie za mną, zgarbiona. Gdy wychodzimy na korytarz zaczyna mówić.
- To nie moja wina. Widział pan tą wiązankę? To były fiołki. Ze wszystkich kwiatów, musiał dać mi akurat fiołki!- Później opowiada mi o swoich doświadczeniach związanych z tymi roślinami. Całą drogę do punktu medycznego słucham z zainteresowaniem.

Jest ósma rano. Sky odprowadza do szkoły swojego brata. Jest już po dzwonku, więc idą na skróty przez park. Gdyby Sky wiedziała, co tam znajdą, obeszliby go szerokim łukiem. Tam są zwłoki. Zwłoki bezdomnego mężczyzny, który zamarzł z zimna, lub trochę za dużo wypił, w dodatku dobrych kilka dni temu. Sky robi się niedobrze, uginają się pod nią nogi. Zerka na brata. Jego twarz jest pozbawiona wyrazu. Patrzy tępo przed siebie. Sky nie chce, żeby ktokolwiek więcej się na nie natknął. Postanawia to zgłosić. Drżącą ręką wyciąga z kieszeni telefon i dzwoni na numer alarmowy.
- Policja.
- Dzień.. Dzień dobry. Jestem właśnie w Parku Viride. Natknęliśmy się z bratem na.. na martwego mężczyznę. Jego twarz jest zupełnie sina..
- Powiedziałbym, że nawet fiołkowa.- dorzuca jej brat. Sky wymiotuje.

Dwa lata później Sky czeka w poczekalni na rozmowę kwalifikacyjną. Lekko przygryza dolną wargę- ze zdenerwowania. Bardzo zależy jej na tej pracy. Drzwi nagle się otwierają, ktoś zaprasza ją do środka. Sky wchodzi do małego pokoju, siada przy biurku i patrzy na kobietę, siedzącą po drugiej stronie. Nagle blednie. Kobieta jest ubrana w letnią sukienkę w drobne, fioletowe kwiaty. Sky czuje, że żołądek podchodzi jej go gardła. Na pytania odpowiada blada jak papier. Zamiast twarzy pracodawczyni widzi twarz martwego mężczyzny z parku.

Sky przegląda stare rodzinne albumy. Jest tam mnóstwo zdjęć z jej dzieciństwa. Na jednym z nich uśmiechnięta dziewczynka siedzi w samochodowym foteliku, na głowie ma wianek. Tego dnia razem z tatą miała jechać na wakacje. Nie opuścili nawet parkingu. Tata dostał ataku serca i zamiast nad jezioro, pojechali do szpitala. Wianek był z fiołków.

- Czy już pan rozumie? We wszystkich ważnych w moim życiu chwilach pojawiają się te kwiaty! I zazwyczaj wszystko psują. Jedziemy z Jasonem na weekend do Widna. Proszę pana! Jestem pewna, że zamierzał mi się tam oświadczyć. Ja tymczasem wymiotuję mu na buty. Wstydzę się wrócić na swoje miejsce..
- Cóż..- Odpowiadam. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć.- Chyba przede wszystkim powinna mu pani opowiedzieć to samo, co mnie przed chwilą..
- Nie chcę, żeby uważał mnie za przesądną. Zależy mi na nim!
- Pamiętam moją rozmowę kwalifikacyjną- dorzucam, żeby zmienić temat.- Dostałem dziesięć sekund, żeby przekonać mojego rozmówcę, że nadaję się do tej pracy.- Mówiąc to zataczam ręką dookoła siebie.- Przez moment milczałem, ja również byłem wtedy zdenerwowany. W niemal ostatniej chwili mówię do niego: jestem pracowity, solidny i mam podzielną uwagę, wie pan, co dwie głowy to nie jedna. I wie pani, co? Udało mi się rozśmieszyć drania. Przyjął mnie.- Zatrzymujemy się w końcu pod drzwiami punktu medycznego. Na twarzy Sky widzę blady uśmiech.
- Dziękuję panu za tą rozmowę- mówi, po czy wchodzi do środka.

W końcu czas na przerwę śniadaniową. Zaglądam do przedziału, w którym zostawiłem mojego towarzysza. Siedzi z nosem przyklejonym do szyby.
- Cześć Simon.- wołam wesoło.- Widzę, że się nie nudzisz.
- Raul- odparł poważnie.- Myślę, że za chwilę się rozbijemy.
- Taak?- odpowiadam.- Dlaczego?
- Pędzimy w stronę pionowej, skalistej ściany, spójrz.
- Nie masz się czym przejmować. Skręcimy przed nią. – Ledwie to powiedziałem, przez megafony słychać: „Wszyscy pasażerowie proszeni są o zajęcie miejsc i zapięcie pasów.” Wypełniamy szybko polecenie. Po chwili pociąg zaczyna się wznosić, jakby podjeżdżał pod górę. Na początku łagodnie, później robi się coraz bardziej stromo, aż w końcu zaczynamy jechać wzdłuż ściany, którą wcześniej zauważył Simon.
- Nie mów mi, że nie słyszałeś opowieści o Widnie!- uśmiecham się.- To było chyba ze dwadzieścia lat temu. Mówili o tym we wszystkich wiadomościach. Pod wpływem wysokiego ciśnienia, gdzieś w płaszczu, albo nawet jądrze naszego świata, Widno wraz z przedmieściami i satelitowymi miastami znalazło się o ponad tysiąc metrów nad poziomem morza wyżej . Najlepsze było to, że niektórzy mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie tak, dopiero po kilku dniach! Rozumiesz, myśleli, że to zwyczajne trzęsienie ziemi. – Wystarcza mi jeden rzut oka na Simona, żeby stwierdzić, że podróże kolejowe przypadły mu do gustu. Wygląda na zachwyconego. Nagle, jego wzrok zatrzymuje się na czymś. Zbliżam twarz do szyby, żeby dowiedzieć się, na co teraz patrzy.- Alfa Navis. Robi wrażenie, prawda?
- Nic dziwnego, że nie rozbierają go od kilkuset lat. Człowieku, on jest większy niż myślałem!- W pełni zgadzam się z Simonem. Alfa Navis to zepsuty statek kosmiczny, który wisi nad Uschniętym Lasem niczym ogromny parasol. Koszty naprawy przekraczały cenę budowy następnego, dlatego pozostawiono go samemu sobie. W przeszłości mieszkańcy okolicznych miast żądali usunięcia tego monstrum znad ich głów. Zwyczajnie bali się, że w końcu spadnie. Władze, zapewniały, że Alfa nie będzie w niczym przeszkadzał. I tak już pozostał na swym posterunku. Można nawet kupić pocztówkę z jego zdjęciem.

Pociąg zatrzymuje się na stacji Widno. Wysiadamy. Ostatni raz spoglądam na ogromny, wiszący w powietrzu statek. Z tej perspektywy dobrze widać nadrukowane na jego powierzchni logo producenta. To fiołek, którego łodyga i liście tworzą jakąś nazwę.

wtorek, 20 września 2016

wtorek, 13 września 2016

MOTYW XXXI - ZAPOWIEDŹ

Z krótką obsuwą spowodowaną złą komunikacją i chorobą zapowiadam całkiem nowy motyw, pierwszy po wakacjach.

Deadline: 18.09.16, 23:59
Adres mailowy:opowiadaniezmotywem@gmail.com
W dowolnej formie i objętości
Motyw: FIOŁKI

poniedziałek, 5 września 2016

MOTYW XXX - JAKI BY NIE BYŁ

Po dłuuuugiej przerwie, w nowym roku szkolnym (lub w 2/3 wakacji studenckich) zaczynamy. Motyw XXX, jaki by nie był.

Autor: ZYGFRYD
Tytuł:  Innego końca świata nie będzie

Bar był w bardzo angielski w wyglądzie. Gdzieś w kącie stał nieczynny flipper, za kontuarem stał ponury barman, na półkach stały butelki po piwie, w nieogarnialnych ilościach. Bar mieścił się w piwnicy, schodziło się do niego po czterdziestu dwóch stopniach, stąd też, jakże oryginalna, nazwa „Czterdzieści dwa stopnie”. Jak zwykle o tej porze był ciemny i pusty, nie licząc kilku gości w długich płaszczach. Oni też dodawali angielskości.
 - Co podać?
Pytanie było zwykłą uprzejmością, bo po różnorakich rodzajach piwa zostały tylko butelki. Zresztą, biorąc pod uwagę ich kruchość właściciel miał naprawdę wielkie szczęście, że chociaż tyle zostało by dodać wystroju. W barze można było kupić piwo „Tyskie”, którego wielki zapas został zakopany w pobliżu, nikt nie wie po co; własnoręcznie robione piwo, które w smaku podobne było zupełnie do niczego, oraz tak samo własnoręcznie robiony bimber, uprzejmie nazywany przez bywalców wódką. Oraz wodę, w cenie przebijającą wszystko pozostałe.
 - Piwo. Zwykłe.
Barman wzruszył ramionami, sięgnął po szklankę, przetarł ją starannie szmatką wiszącą na haczyku za nim i nalał piwa z nalewaka.
Na ladzie zabrzęczały monety. Były tam centy, franki, euro, nawet jakieś złotówki. Z jakichś przyczyn ludzie pozostali przy systemie monetarnym, może by udawać, że dalej są cywilizacją. Oczywiście został zmieniony. 100 groszy dalej dawało złotówkę. 5 złotych wymieniało się na franka lub euro, choć z jakichś przyczyn ludzie woleli franki. 10 złotych dawało 1 dolara i w tych zakresach wszelkie wymiany były dozwolone. Inne waluty prawie nie były w obiegu, oprócz okazjonalnie pojawiających się fanów rubla.
Barman przyjrzał się monetom, wygrzebał złotówkę, franka i kilka centów, resztę oddał. Człowiek nie utrzymywał się w biznesie, nawet jeśli był jedynym barem w okolicy, jeśli miał reputację okradającego klientów.
Klientem tym razem był człowiek pod czterdziestkę, już siwiejący, co było widoczne na jego czarnych włosach. Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Nóż przy pasku był na miejscu, wypchany plecak nie budził zdziwienia, tak samo kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Płaszcza nie miał, ale przecież nie każdego było stać. Z pieniędzmi obchodził się nonszalancko, ale kupił najtańsze piwo…
Usiadł na krześle, przy stoliku niedaleko baru i patrzył spokojnie na wejście. Pół godziny później do baru wpadła trójka motocyklistów. Wzięli po tyskim, droższym, w butelkach. Zajęli stolik naprzeciwko czterdziestolatka w kapeluszu i głośno opijali jakąś wygraną burdę. Mężczyzna nie zwracał na nich uwagi, tylko z plecaka wyjął zeszyt i krótki ołówek i zaczął coś pisać drobnym pismem. Co jakiś czas spoglądał na wejście, ale i tak zaskoczył go głos:
 - Nadal nie dość uważny.
 - Nadal skradasz się jakbyś miał coś na sumieniu.
Przy stoliku stał jego brat bliźniak. Nie różnili się niczym, oprócz ubioru. Nowoprzybyły miał na sobie czarny, długi płaszcz, modny, choć kiczowaty. Jego brat był ubrany w jasne moro, znacznie bardziej odpowiednie do wychodzenia na zewnątrz za dnia.
 - Masz jakiś ślad? – spytał nowoprzybyły.
 - Być może. Ale to raczej drobna poszlaka. Jeśli ty masz coś więcej, chętnie wysłucham.
 - Nie. Z mojej strony przepadł jak kamień w piasek.
 - Dobrze. Znalazłem ludzi, z którymi pracował, zanim wszystko się rozsypało, a gość zniknął.
 - I oni mieliby wiedzieć więcej niż jego rodzina?
 - Tak, bo człowiek z boksu obok pamiętał, że facet zawsze chciał pojechać nad morze. Dokładne słowa „Przed śmiercią chciałbym jeszcze raz pojechać do Piasków”, koniec cytatu.
 - I sądzisz, że właśnie tam jest – stwierdził człowiek w płaszczu.
 - I nie mam lepszej alternatywy – z naciskiem odparł jego brat. – Zdobyłem mapę.
 - No to pokaż co mądrego żeś wykoncypował.
Bliźniacy pochylili się nad mapą. Była to mapa Polski, z czasów zanim się wszystko rozsypało. Niestety część z indeksem była oderwana, więc obydwaj pochylali się nad kawałkiem papieru, szukając odpowiedniej wioski na piechotę. Na stoliku stało nieruszone piwo, barman przecierał szklanki, motocykliści zachowywali się głośno i nieodpowiednio, reszta gości smętnie patrzyła w przestrzeń, oświetloną jedną żarówką i świeczkami. Któryś leżał pod flipperem, próbując sprawić, by działał bez prądu.
 - Dobra, tu są.
 - Czyli co. Musimy się tam dostać i sprawdzić czy on tam jest.
 - To nasz jedyny ślad, więc trzeba spróbować. Nie płacą nam za siedzenie na tyłkach i picie piwa.
 - Heeeej, heeej wy tam! – zawył jeden z motocyklistów. Niewątpliwie szef bandy, bo najlepiej z nich ubrany.
 - Czego?
 - Wiem kim esssteście. Znam was – Człowiek był prawie nieprzytomny, co nie było możliwe po jednym piwie. To sugerowało, że w grę wchodziło coś grubszego. – Essteście tymi, tam, no. Łowssami głów. Mówią o was. Dwóch takich sso ukradło księżyc – zaśmiał się z żartu, którego nie mógł rozumieć, bo był za młody. – Śledzicie luźii i ich zabijacie.
 - Nie – odpowiedział spokojnie ten w moro.
 - Wręcz przeciwnie nawet – dodał ten w płaszczu.
 - A chuj tam. Kłamiesz.
Motocyklista stanął, podparł się o stół, chwycił butelkę i walnął o ścianę. Chwilę później zwijał się z bólu, trzymając się za rękę.
 - Kurwa!!! Boli!!!
 - Patrz. Nie ma już głupich filmów, a dalej się nie nauczyli, że rozwalanie butelek jest niebezpieczne.
 - Chodź, idźmy stąd, zanim ta dwójka się zorientuje.
Ale pozostali motocykliści patrzyli na swojego bossa, na jego rękę, z której wystawały kawałki szkła i się nie ruszali. Możliwe, że ich reakcje były opóźnione przez narkotyki lub wrodzoną głupotę. Mężczyźni w płaszczach patrzyli na wszystko z zainteresowaniem, ale nie reagując. Darmowe przedstawienie jest dobre, bo jest dobre, darmowe i nie trzeba się wtrącać. Bracia wyszli z pubu i zaczęli powoli wchodzić po prawie nieoświetlonych schodach.
 - Ugotujesz się w tym płaszczu jak wyjdziesz na zewnątrz – rzucił mężczyzna w kapeluszu.
 - Dojdę te dwa metry do samochodu.
 - Masz samochód burżuju? Skąd?
 - Dużo się teraz tego szlaja na ulicach. Żaden nie działa, ale w każdym szwankuje co innego.
 - Złożyłeś. Łał.
 - Tak. Jakiś czas temu, ale z benzyną był problem. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę zapasów.
 - Czyli Piaski.
 - Piaski. Wziąłeś mapę? Będziesz moim giepeesem.
Wyszli na palące słońce grudniowej Polski i mimo że samochód stał blisko, zdążyli się spocić. Na stole w barze stało niewypite piwo.

Autor: KAWKA
Tytuł: Sztuka 

Życie nie jest łatwe dla artysty. Odkąd pamiętam byłem samotny. Niektórym próbowałem tłumaczyć, czym jest sztuka. Kilku z nich nawet próbowało zrozumieć. Wtedy jeszcze sądziłem, że gdzieś tam jest ktoś, komu nie będę musiał tego wyjaśniać. Ktoś, kto od razu będzie wiedział. A może po prostu bardzo chciałem by taka osoba stanęła na mojej drodze? Nie wiem tego. Uświadomiłem sobie jednak, że jestem jedyny. Co więcej, zaakceptowałem to. Sztuka nie jest poszukiwaniem zrozumienia. Sztuka to samotność.
Ludzie są ślepi. Ich umysły są zbyt ograniczone, by docenić prawdziwy kunszt. Żyją według schematu narzuconego im przez poprzednie pokolenia. Dostosowują się do systemów, przepisów i zasad. Czy w obecnym świecie można inaczej? Oczywiście, że nie. Dlatego ucieczki należy szukać w innych światach. W tych stworzonych przez artystów lub w tych stworzonych przez siebie. Długo zastanawiałem się, dlaczego inni tego nie rozumieją. Dlaczego zamykają się szczelnie w przestrzeni, która jest ich życiem, nie próbując nawet wyobrazić sobie innej. Dlaczego decydują się na drogę prowadzącą przez kręte korytarze i pomieszczenia pełne wyzwań i przeszkód, skoro mogą wyjść przez okno i zwyczajnie je ominąć. Sztuka nie jest walką. Sztuka to wyzwolenie.
Niektórzy szukają w sztuce przyjemności i rozrywki. Później odchodzą zawiedzeni, gdyż uważają, że skoro ich nie odnaleźli, nie rozumieją jej. To błąd. Sztuka nie powstaje po to, aby zabawiać widownię, choć widownia jest jej potrzebna. Sztuka karmi się uwagą i podziwem. Błędy popełniają również artyści, którzy uważają, że to oni tworzą sztukę. Tak naprawdę, po prostu pozwalają jej się uwolnić. Często wymaga to on nich lata wyrzeczeń i poświęcenia.
Sztuka nie daje wytchnienia. Sztuka jest cierpieniem.
Sztuka jest istotnym elementem tworzącym świat i podobnie jak on, cały czas się zmienia. Jej obraz faluje jakby odbijał się od tafli wody. Sztuka nie trwa wiecznie. Sztuka jest mgnieniem.

Koncert trwa. Jest zbyt głośno. Mam wrażenie, że Ian Mosley zamiast na perkusji stojącej przed nim na scenie, rytm wybija bezpośrednio na moich bębenkach usznych. Uśmiecham się. Już niedługo ten łomot zostanie stłumiony przez prawdziwą muzykę. Powoli przedzieram się przez tłum widowni. Teraz, gdy pozbyłem się już całej mojej torby, idzie mi się o wiele lżej. Można powiedzieć, że Marillion daje czadu. Krzyki fanów przebijają się nawet przez ścianę dźwięku emitowaną przez głośniki. Jakiś pijany chłopak wpada na mnie, gdy próbuję przebrnąć między gromadą nastolatek, a spoconym grubasem w za ciasnym, o, co najmniej dwa rozmiary podkoszulku z logiem zespołu. Bełkocze coś do mnie, zapewne przeklina, jego słowa giną jednak w wszechobecnym hałasie. Wzruszam tylko ramionami i idę dalej. Pod ścianą widzę dziewczynę z rozmazanym makijażem. Jedną ręką przyciska kolorową apaszkę do czoła, a drugą odpycha od siebie natrętnego faceta, który krzyczy coś do niej zaaferowany. Gdy podchodzę bliżej widzę, że spod apaszki wypływa krew. To prowizoryczny bandaż. Pewnie przewróciła się gdzieś pod sceną i została podeptana. Biedna dziewczyna. Już niedługo jednak rana na głowie przestanie jej przeszkadzać. Wkrótce zobaczy, czym jest prawdziwa sztuka.
Idę w górę, na trybuny. Chcę mieć dobry widok.
Ostatni raz przebiegam wzrokiem po plątaninie rąk i nóg, która kotłuje się na dole. Już niedługo to będzie prawdziwa plątanina rąk i nóg.
Sztuka to wybuch.

Autor: KRASNOLUD



Wewnętrzna szyba jest popękana, na zewnętrznej gromadzą się krople. Deszcz, kto by pomyślał. Latarnia oświetla ścianę pod katem, nie widzę źródła światła. Za to szyba wygląda jakby ktoś obsypał ją jarmarcznym, złotym brokatem. Widok, który nawet mógłby być malowniczy.
Za moimi plecami barman czyści szklanki. Mechanicznie przeciera je ścierką by zabić czas, nie drobnoustroje. Z tych samych przyczyn siedzę przy oknie i bawię się szklanką, sporadycznie pijąc bardzo paskudne piwo. Zabijam czas, czekając aż czas zabije mnie.
(Gdzie byłem w trakcie tragedii? Jezu, dzieciaku nie masz lepszych pytań? Nie wiem, co to ma za znaczenie. Nie pamiętam. Jak to wszyscy pamiętają?! Ja nie pamiętam)

Barman oszczędza prąd, mimo że pobliska elektrownia sprawnie go nam dostarcza. Na sali świecą się tylko dwie żarówki. Oszczędza też wodę, ale to akurat ma więcej sensu, bo wodociągi przestały działać. Być może mógłby nałapać deszczówki, ale cholera wie, czy to pitna woda. Nie znalazł się odważny, żeby wyjść na zewnątrz i sprawdzić. W pomieszczeniu panuje półmrok, który ułatwia obserwowanie kropel na szybie i ulicy za nią. Ale nie interesuje mnie mokry, pusty, martwy asfalt. Przynajmniej dopóki jest właśnie taki.
(Pierwsze dni? Spytaj jakichś staruszków, którzy nie mają nic do roboty. Jak to ja jestem najstarszy?! To dlatego tak się przyczepiłaś?)

Oprócz mnie siedzi tu jeszcze kilku klientów, część z nich drzemie przy stołach, część z tym samym znudzeniem, które jest widoczne także na mojej twarzy, patrzy przez szyby. Czasem ktoś zawoła o kolejne piwo, budząc tym samym śpiącą część sali. Wieczór powoli przechodzi w noc, deszcz się uspokaja, ja nie. Nie daję się nabrać na pozorny spokój na zewnątrz ani wewnątrz.
(Pogrzało cię, nie będę ci teraz pokazywać jak działa pistolet! Ani maska. Nigdy nie wiem, kiedy może się przydać, nie będę rozkręcał potrzebnego mi sprzętu!)

Kątem oka wychwytuję ruch. Jakaś postać skrada się i kryje w cieniu, ale moje oczy się doskonale przyzwyczajone do wychwytywania takich postaci. Nie pierwszy raz podchodzą pod bar. Nie ostatni. Leniwie, ale ostrożnie i cicho otwieram okno. Do środka wpada chłodne powietrze, obwieszczając wszystkim, że dostrzegłem ich. Podmuch budzi śpiących i orzeźwia czuwających przy szybach. Na zewnątrz i w środku panuje półmrok i cisza. Przez uchylone okno wysuwam lufę pistoletu i celuję w niewyraźną plamę cienia.
(Jak było kiedyś? Dzieciaku, przestań mnie pytać o takie rzeczy. Lepiej było. Dobrze, nawet. Można było wyjść z domu, bez obawy że jakiś idiota cię zastrzeli, nie pytając nawet, czy jesteś skażony. Spieprzaj w ogóle, a nie mi się tu plączesz!)

Plama cienia upada, a ja czekam na następne. Oni zawsze atakują w grupach.
Czekam.