Ponieważ ideały trudno znaleźć nie tylko w życiu, ale i w skrzynce mailowej przedłużam termin dalej. Zatem:
Nowy termin nadsyłania prac: 2.01.2017, 23:59
Na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
I ponieważ przerwa jest na cały grudzień (a za oknem pada śnieg) - Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Wiadra weny i motywacji oraz, żeby Wam kluczy nie ukradli. Do zobaczenia w 2017!
poniedziałek, 28 listopada 2016
poniedziałek, 24 października 2016
MOTYW XXXIII - PRZEDŁUŻENIE MOTYWU
Motyw jest przedłużony do niedzieli 30.10, 23:59
Opowiadania można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Opowiadania można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
poniedziałek, 17 października 2016
MOTYW XXX3 - ZAPOWIEDŹ
Po przyziemnościach fiołków i wazonów czas na nieco bardziej wzniosłe koncepcje.
Opowiadanie w dowolnej treści i formie (niekoniecznie podniosłe),
Można wysyłać na maila: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 23.10, 23:59 (niedziela)
Z motywem: IDEAŁ
Opowiadanie w dowolnej treści i formie (niekoniecznie podniosłe),
Można wysyłać na maila: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 23.10, 23:59 (niedziela)
Z motywem: IDEAŁ
poniedziałek, 10 października 2016
MOTYW XXX2 - WAZON
Bez zbędnych opóźnień...
Autor: MŁOTEK
-Wazon. Nie zapisuj. – wyciągam z niego róże i wylewam wodę. Stoi pusty.
Autor: MŁOTEK
-Wazon. Nie zapisuj. – wyciągam z niego róże i wylewam wodę. Stoi pusty.
-Wazon, odtwarzaj eustomy z dnia 13 lipca 2014
roku. – naczynie wyświetla holograficzny obraz tamtych kwiatów. Czuję ich
zapach.
-Dziś rocznica. Czekam…
***
13 lipca 2014 roku moja mama wychodzi wcześnie do
pracy. Jest nauczycielką historii i dziś zaczyna zerówką. Ja mam 23 lata i zbyt
dużo przeszłości by wszystko opowiadać. Jestem Anka, na razie studiuję
budownictwo, zobaczymy co dalej. Mam chłopaka, Krzysia. Krzysiu jest spoko. Ubiera
się raczej tak normalnie z lekką domieszką hipsteryzmu. Wygląda dobrze, sporo
pływa. Chyba go kocham. Jesteśmy razem już trzy lata. Seks uprawiamy od dwóch i
pół. Dziś nic specjalnego się nie dzieje, ale zaprosiłam go na wspólne
gotowanie obiadu.
RRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!
Otwieram drzwi.
- Cześć Anka. Dawno się nie widzieliśmy. Nie wiem
jak mogłem przeżyć bez ciebie od wczorajszego wieczoru. Usychałem jak
nienawodnione kwiaty, a te też zaraz umrą – podaje mi piękne, białofioletowe
eustomy. Jego ulubione kwiaty. Moje nie, ale doceniam jego starania.- No i co
tam słychać?
- Jedyna zmiana w moim życiu to nowa para majtek
na mojej pupie. I burczenie w żołądku.
- Dziś te w serduszka. Lubię je- daje mi całusa w
policzek i klepie w pupę.
- Choć do kuchni, gotując obiad zjemy śniadanie,
co ty na to?
- Brzmi jak świetny plan, tylko proszę, cię, nie
przesól jajecznicy, tak jak ostatnio.
- Wal się- rzucam w niego starym wazonem, on
zaskoczony łapie. Kiedyś nasza babka z Alzheimerem zamówiła ich pięćset, wiec
powoli się ich pozbywamy- Ech…zatrzymaj go sobie. To przez moją mamę, posoliła
drugi raz! Jak przygotowania do egzaminu? Wszystko jest okey? W końcu już dziś
możesz zamiast studentem zostać bezrobotnym. Nauczony wszystkich gotyckich
kościółków?
-Spokojnie mała- choć byłam wyższa o pół głowy od
niego, cały czas tak na mnie mówi- kułem się całą noc, wypiłem już rano trzy
kawy, ale teraz muszę wyluzować. Masz
blanta? I mąkę?
-Mąkę?
- No wiesz, na naleśniki, czy coś takiego.
- Mam, mam, trzymaj. -Podaję mu gandzię i powoli
spalamy. – Hej, zobacz jaki wazon dostała na urodziny moja mama.
- Kolejny wazon, wyśmienicie moja droga, musiała
się z niego strasznie ucieszyć.
- Wiem co masz na myśli, ale spójrz tylko.-
wkładam eustomy do wazonu z wodą- Wazon. Zapisz.-bip bip bip, zamrugało coś
trzy razy u podstawy- Teraz ostentacyjnie wyciągam Twoje kwiaty i kładę je na
chwilę na bok. Wazon. Odtwarzaj- Kwiaty w wazonie wyglądają identycznie jak te
obok niego.
- Zajebiste mała, ile takie cacko chodzi? Myślisz,
że można by w nim zainstalować sobie ściągę? A w razie czego bym miał kwiaty na
egzaminie. Mega. Ej, ktoś tego wam nie przysłał z przyszłości?- Krzyś, jest
bardzo pozytywną i rozentuzjazmowaną osobą. Łatwo się podnieca nowinkami
technologicznymi. Nie sprawia wrażenia inteligentnego, choć pod kopułą ma dużo
oleju. Wybrał bycie fajnym, wyluzowanym, zabawnym i czasem irytującym ziomkiem,
bo tak mu się łatwiej żyje, a to co potrafi, i tak potrafi. Po prostu nie każdy
o tym wie- Mogę obejrzeć?
-Jasne- podaję mu wazon.- Co jeszcze do tych
naleśników potrzebujemy?-Pytam robiąc kanapki.
-No wiesz,
cukier, mąka pszenna, masło, olej, dżemy, o dzięki-podaję mu kromkę
chleba z szynką- no i mleko.
- Już patrzę- biorę bucha już na wpół spalonego blanta
i zaglądam do szafek i lodówki- Yeah. Wszystko jest.
Świetnie, zatem do roboty-Krzysiu ściąga koszulkę.
Zawsze tak robi przed gotowaniem, żeby się „nie ubrudzić”.
****
-Hej, Anka. Wiesz co?
-Co?
-To były świetne naleśniki. Przyjdę do ciebie za
rok i jak będą takie smaczne to ci się oświadczę.
-Dobra.- ten to ma pomysły.
-Nie dobra, tylko tak na serio, serio. Przecież
jesteśmy ze sobą już ponad trzy lata. Można wreszcie coś zrobić z tym faktem.
Może jeszcze nie dzieci…
-Oczywiście, że nie- mówię grobowym tonem, mam
alergię na dzieci.
-Ale, moglibyśmy poczynić pewne kroki w celu
samodzielnego życia. Ja i tak mam już pracę, architekturę studiuję
hobbistycznie, ty też niedługo się wyprowadzasz, albo twoja matka to zrobi.
Więc w sumie moglibyśmy i razem zamieszkać i razem dalej już żyć. A ślub, zrobimy
sobie w Vegas w trakcie naszego miodowego miesiąca.
- Czyli, że najpierw wyruszymy na podróż poślubną,
żeby wziąć na niej ślub?
- Yyy… no tak – widać, że zagubił się trochę w tym
co mówi.
- Niech będzie, głupku. Masz mnie.
- Świetnie. No to co, widzimy się w piątek pod
Teatrem, tak? Lecę bo to mój tramwaj. Dawaj buziaka – cmok i już biegnie do
tramwaju, drzwi się zamykają, ale Krzyś wpada do środka w jakiś magiczny
sposób.
*****
Wazon,
odtwarzaj eustomy z dnia 13 lipca 2014 roku. – naczynie wyświetla holograficzny
obraz tamtych kwiatów. Czuję ich zapach.
-Dziś rocznica. Czekam…
-Puk, puk, jest tu kto?- to Krzyś. Biegnę ze łzami
w oczach żeby mu otworzyć.
- Mała, co się dzieje? Czemu płaczesz? - jest moim
widokiem wyraźnie zaniepokojony.
- Nie mogę znaleźć patelni.
- Patelni? Po co ci patelnia… A no tak. Zupełnie
się nie przejmuj.- Idzie do mojego pokoju i po chwili słyszę- Wazon. Naleśnik z
13 lipca 2014 roku. – po czym Krzyś wychodzi z wazonem, który wyświetla
zeszłorocznego naleśnika – No naleśniki już są, więc wyjdziesz za mnie czy nie?
Autor: KRASNOLUD
Tego dnia obudziłem się z bólem głowy. Nie był przeraźliwy,
ale obejmował całą moją czaszkę od wewnątrz, jakby nagle stała się za mała. Gdy
wstałem z łóżka, mój błędnik trochę wariował i przez całą drogę do kuchni
musiałem trzymać się ścian.
W domu nie było już nikogo, tata, Maciek i Ewa już
poszli. Ja natomiast zaspałem na matematykę, więc szybko łyknąłem śniadanie i
ibuprom. W połowie drogi do szkoły nie pamiętałem już o bólu, tylko o
spóźnieniu.
Dotarłem dopiero na fizykę, gdzie pan Żelechowski zaczynał
omawiać optykę. Z racji tego że był pasjonatem swojego przedmiotu, bardzo
starał się nas zainteresować tematem, choćby w najmniejszym stopniu. W humanistycznej
klasie nie było to łatwe, dlatego często zaczynał lekcje od dosyć dziwnych
zagadnień. Optykę zaczął od złudzeń optycznych, które pokazywał ze swojego
laptopa. Choć część już znałem, także poczułem się zainteresowany tematem,
dlaczego stara kobieta staje się młodą i dlaczego spomiędzy dwóch twarzy nagle
wyłania się wazon. Oczywiście program ministerstwa kazał nam się zajmować
zupełnie innymi rzeczami, jednak do dzwonka udało mi się utrzymać koncentrację.
Na historii, wszyscy przysypiali, mnie też zresztą oczy
się lepiły gdy wgapiałem się w zieloną ścianę za profesorem. Znów bolała mnie
głowa, nie wiedziałem czy od tych nudnych wypowiedzi, czy to powtórka z rana.
Coś mi nie pasowało, ale zrzuciłem winę na swój stan.
Przetrwałem tak całą lekcję i dopiero gdy zadzwonił
dzwonek i zacząłem się pakować dotarło do mnie, co było nie tak. Owszem, ściany
w sali od historii były zielone – rok temu, przed remontem. Gdy teraz się
rozejrzałem były w zwyczajnym, piaskowym kolorze. Uznałem, że przespałem całą
lekcję, bo alternatywy były zbyt przerażające.
Wf minął bez większych fajerwerków, a grając w nogę
zdołałem nawet zapomnieć o bólu. Za to na podwójnym polskim mieliśmy do
napisania wypracowanie o Kordianie. Polonistka, złośliwa jak zwykle, zaczęła szybko
dyktować pytania, żeby trzeba było prosić o powtórzenie. Zawsze wtedy mówiła,
że jesteśmy idiotami, skoro nie możemy ich zapamiętać. Na zakończenie rzuciła
nam powodzenia, a ja wyczułem nieszczerość w jej głosie. Nie żebym podejrzewał,
że dobrze nam życzy, ale zazwyczaj się na tym nie skupiałem.
Gdy zadzwonił dzwonek część osób wyszła na przerwę,
jednak większość wolała zostać i użerać się z Kordianem. Zwłaszcza z ostatnim
pytaniem, które było sformułowane wyjątkowo niezrozumiale. Cała klasa, która
pozostała w sali przez przerwę, miała problem, co można było spostrzec po
zwiększającej się liczbie szeptów i ukradkowych spojrzeń na boki. W końcu, co
było zupełnie niespodziewane, jeden z moich kolegów, Bartek, podniósł rękę i
spytał, czy można wyjaśnić pytanie siódme.
W klasie natychmiast zapadła cisza i wszyscy spojrzeli w
stronę polonistki. Ta uśmiechnęła się tylko i odparła, że pytanie jest dobrze
postawione i wszystko co jest potrzebne do udzielenia odpowiedzi na nie,
powinniśmy mieć w głowach. A ja znów poczułem, że kłamie. Bartek więcej się nie
odezwał, nie uczynił tego też nikt inny. Jakoś dotrwaliśmy do końca sprawdzianu
i dopiero po wyjściu z sali wszyscy zaczęli rozmawiać o sytuacji. Ja wróciłem
do domu, ze względu na głowę.
W domu poszedłem spać, z nadzieją że mi przejdzie i
obudziłem się dopiero gdy przyszedł Maciek. Ewa wróciła wcześniej, ale
siedziała w swoim pokoju. Teraz obydwoje stali w kuchni i kłócili się, jak
zwykle, o obiad. Stanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę, bo znów miałem
jakieś problemy z równowagą i postrzeganiem głębi. Nie zauważyli mnie, a może
po prostu zignorowali.
Dogadywali sobie, a ja patrzyłem na moje rodzeństwo, jak
stoi naprzeciw siebie i miałem wrażenie, że coś porobiło mi się nie tylko z
głową i błędnikiem, ale i z oczami. Może to kwestia oświetlenia, które w
połączeniu z zachodzącym słońcem sprawiało że wszystko wydawało się bardziej
nierealne, ale czasem wyraźniej widziałem tło między Maćkiem a Ewą, niż ich
samych. Przypomniał mi się obraz, który widziałem na fizyce. Złudzenie optyczne
gdzie raz widzisz wazon, a raz dwie twarze, nigdy jednak obydwa równocześnie. Gdy
skupiałem wzrok na moim rodzeństwie, widziałem dwójkę ludzi kłócących się o
niezrobiony obiad i zajmowanie łazienki rano. Gdy wyraźniejsze stawało się tło,
byłem przekonany, że Maciek jest wkurzony, bo pokłócił się z dziewczyną, a Ewie
nie poszło kolokwium. A potem zrobiło mi się ciemno przed oczami i straciłem
przytomność na chwilę.
Gdy odzyskałem ją kilka minut później, zobaczyłem, że
Maciek trzyma mi nogi w górze, a Ewa stoi przy otwartym oknie. Nie wyglądali na
specjalnie przerażonych. Ewa wyglądała na zdziwioną, ale Maciek miał swój
ironiczny uśmieszek, tak charakterystyczny dla niego.
- Co, młody? W
końcu cię dopadło? Trochę ci to zajęło.
niedziela, 2 października 2016
MOTYW XXX2 - ZAPOWIEDŹ
To jak już zaczęło rosnąć, to może i więcej urośnie.
To co urośnie można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 09.10.16, 23:59 (niedziela)
A jak urośnie to można wstawić w: WAZON - i niech taki będzie motyw.
To co urośnie można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Do: 09.10.16, 23:59 (niedziela)
A jak urośnie to można wstawić w: WAZON - i niech taki będzie motyw.
poniedziałek, 26 września 2016
MOTYW XXXI - FIOŁKI
Tak, w końcu urosły. Mało, ale za to jakie.
Autor: KRASNOLUD
Autor: KRASNOLUD
Niska postać poruszała się po lesie zupełnie
bezszelestnie, mech miękko uginał się pod nią, tłumiąc odgłos kroków. Był
ranek, słońce ledwo co wstało, niemrawo oświetlając drogę między drzewami. W
końcu postać przedarła się przez splątane gałęzie leszczyn i młodych brzóz i
wydostała się na polankę. W niczym już niepowstrzymywanych promieniach
słonecznych można było dostrzec, że jest to niemłoda kobieta. Mimo że szła
prosto i energicznie, część włosów była już posiwiała, a na twarzy pojawiały
się pojedyncze zmarszczki. Ubrana w zieloną spódnicę, bez ozdób które mogłyby
zaczepić się o krzaki, lekką koszulę i kamizelkę, wydawała się zupełnie
niewrażliwa na poranny chłód. Stała przez moment na skraju polany, grzejąc
twarz w promieniach, po czym zaczęła wolno spacerować po polance. Troskliwie
pochylała się nad pędami i kwiatami, wybrane ścinając nożem i wkładając do
sakiewki. Znalazły się tam kwiaty rumianku, wrotycza oraz dziurawca. Jej kroki
były powolne, a wzrok uważny, więc sakiewka zapełniła się dopiero koło
południa. Usiadła koło fiołków rosnących tuż przy linii lasu, wyjęła pajdę
chleba i gomółkę sera i nieśpiesznie jedząc krzyknęła:
- Wyłaź no z tych
krzaków, a nie kryjesz się jak pospolity zbój!
Z zarośli po drugiej stronie wyłonił się młody mężczyzna,
chłopak nawet, w ciemnej bluzie i spodniach. U pasa miał nóż w pochwie, a przez
ramię przewiesił wypchaną torbę.
- I był sens tak
się męczyć od rana? Po co tu przyszedłeś? – spytała kobieta nie podnosząc
wzroku sponad posiłku.
- Przyszedłem cię
zabić.
- Też pomysł.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie.
- A jednak.
- Nic nie wiem o
tym, bym miała dziś umrzeć. Myślę że wiedziałabym, gdyby coś takiego miało się
stać – odpowiedziała kobieta kończąc chleb.
- Nikt z ludzi nie
wie kiedy umrze. I tobie też nie dano tej wiedzy.
- Chłopcze, wiesz
bardzo mało o świecie.
- Przeciwnie, wiem
bardzo dużo.
- A nie wyglądasz.
Wąsy masz białe od mleka, nie siwizny.
- Jakby siwizna
była oznaką mądrości – powiedział patrząc wymownie na jej głowę.
Kobieta żachnęła
się.
- Nie uczyli cię
szacunku dla starszych, co?
- Tylko dla tych,
którzy zasługują.
Kobieta zamilkła i spojrzała na mężczyznę w dalszym ciągu
stojącego na przeciwnym krańcu polanki. Mimo groźnej deklaracji nie uczynił
żadnego ruchu w jej kierunku. Niebo dalej było przejrzyste, bezchmurne. Lekki
wiatr poruszał liśćmi wokół polany, w lesie śpiewały ptaki. W ciszy jaka
zapadła między ludźmi, zwierzęta słychać było doskonale. Upływały sekundy,
niezmącone żadnym ruchem. Kobieta siedziała nieruchomo oparta o drzewo,
mężczyzna się nie zbliżał.
W końcu kobieta pogłaskała delikatnie drobne, fioletowe
kwiatki.
- „Fiołki i róże,
bławatki niebieskie – by uczucia chłopca były najszczersze” – powiedziała z
delikatnym zaśpiewem. – Tak mówią.
- Mówią też „Maki
i fiołki na grób niegłęboki”. Taki jest właśnie problem z symbolami. Każdy może
je odczytać na własny sposób. Zresztą, moje uczucia są szczere.
- Przecież nie o
to w tym chodzi – zdenerwowała się kobieta.
- Nie, tylko o to,
by dziewczyna tym bukietem mogła przywiązać do siebie ukochanego, by ją kochał
i nigdy nie zdradził.
- Jak na kogoś kto
tak pogardza moją pracą wiesz o niej zadziwiająco dużo.
- Każdy łowca
czarownic musi wiedzieć to, co i one.
- Więc już
oficjalnie nim zostałeś.
- Po latach nauk.
Nie było łatwo.
- Pamiętam, kiedy
opuściłeś rodzinę. Twoja matka przychodziła do mnie, gdy tęsknota była zbyt
silna.
- I co jej dawałaś?
- Tylko swoje
uszy.
Znów zapadła cisza. Słońce przesuwało się leniwie po
niebie, nadal stojąc wysoko i oświetlając dwójkę ludzi, samotnych w środku
lasu, daleko od innych. Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł przed czarownicą. Tym
razem on wyciągnął rękę, by dotknąć rosnących fiołków. Nie patrzył na starszą
kobietę.
- Przekonaj mnie
zatem – usłyszał łowca.
- Do czego? –
odpowiedział, podnosząc głowę.
- Że masz rację.
Przekonaj mnie, że powinnam umrzeć. Dla dobra tej wioski i tych ludzi.
Przekonaj mnie, że nie mam prawa żyć i im pomagać.
- Dobrze wiesz, że
nie mam zdolności oratorskich. Ja prosty człowiek.
- Właśnie widzę.
Jak każdy inny mieszkaniec wioski, nie masz żadnego wykształcenia i ufasz kobiecie,
która wie – powiedziała ironizując.
- Cóż... Jesteś
czarownicą. To powinno wystarczyć…
- Ale nie
wystarcza
- Zatem powiem coś
jeszcze. Nie chodzi o spędzanie płodów, czy zaklęcia, które sprowadzają
nieszczęścia na ludzi.
- Nigdy nikogo nie
skrzywdziłam. Co najwyżej uświadamiałam im pewne rzeczy o sobie.
- Nie o to chodzi –
powtórzył chłopak – Nie chodzi nawet o to, że ludzie z tej wioski nie są w
stanie zrozumieć, że świat poszedł naprzód i nie można polegać na starych
babach mieszkających w lesie. Nie. Ci ludzie muszą dorosnąć. Nie przejmować się
tobą.
- Sugerujesz, że
nie są dorośli?
- Tylko dzieci
latają z każdym problemem do matki.
- Dzieci rosną, ale
matka pozostaje matką.
- Te „dzieci” nie
rosną. Muszą nauczyć się podejmowania decyzji i samodzielnego życia!
Kobieta roześmiała się. Nie był to jednak ciepły śmiech,
który chłopak znał z dzieciństwa. Ten był ostry i ironiczny.
- A jednak zostałeś
łowcą czarownic.
- Bo magia nie
może być odpowiedzią.
- Magia nigdy nie
jest odpowiedzią.
- Czasem ktoś musi
pokazać ludziom odpowiednią drogę, by mogli nią pójść – powiedział mężczyzna
zrywając fiołki. Kobieta patrzyła na niego tłumiąc śmiech.
- Nie zrozumiałeś
mojej pracy. Naprawdę myślisz to wszystko, czy wmówili ci to wszystko?
Chłopak nie
odpowiedział. Patrzył na zerwane kwiaty, które zostały mu w dłoniach.
- Nadal nie czuję
się przekonana.
- Cóż. Może nie
musisz.
Młody mężczyzna przeszedł na drugą stronę polany, z
powrotem w stronę krzaków, z których wyszedł, z powrotem w stronę wioski.
Odsunął splątane gałęzie brzóz i leszczyn, wyszedł na mało uczęszczaną dróżkę,
zostawiając za sobą zerwane fiołki. Jego kroki były szybkie i sprężyste, jak
przystało na chłopca w jego wieku. Ciemny strój dobrze wtapiał się w otoczenie splątanych
drzew, ledwo widocznych w ostatnich, leniwych promieniach słońca. Ludzie na
polach kończyli pracę przy ścinaniu zboża, odkładali ją na dzień następny.
Chłopak wracał do nich po dawno nieużywanej ścieżce. Trawa pod jego stopami
uginała się, więc postać poruszała się prawie bezszelestnie.
Autor: KAWKA
Tytuł: Śmierć ma barwę fiołków
-Jesteś pewien, że to stacja kolejowa? Nie ma tu torów.
-Szyna jest pod ziemią. To w końcu poduszkowiec, idioto.
Od rana pada. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt,
że ostatni raz padało tutaj kilkaset lat temu. Tak przynajmniej słyszałem. Może
mają jakiś niekontrolowany wyciek tam, na górze? Nazwa stacji jest adekwatna do
miejsca- Uschnięty Las. Pasażerowie, wyglądając przez okna, gdy pociąg
przejeżdża przez tą okolicę mogą zauważyć bezkresną równinę ciągnącą się po obu
stronach drogi. Ta przestrzeń pokryta powykręcanymi, bezlistnymi kikutami drzew
to nic innego jak wspomnienie bujnego lasu, który podobno kiedyś tu był. Cóż,
żywe czy martwe, widok jest imponujący.
Nie tak dawno temu w bezpośrednim sąsiedztwie torów sadzono
i nawadniano rośliny, żeby ukryć skutki obecności Alfy Navis, żeby z okna
pociągu wciąż widać było las. Było to jednak zbędne. Ludzie przyzwyczaili się
do Alfy, tak samo jak do nowego krajobrazu.
Spoglądam sennie na mojego towarzysza. Tak naprawdę nie winię
go za zadawanie głupich pytań. Dla niego nasza podróż będzie zupełnie nowym
doświadczeniem, dla mnie- chleb powszedni można powiedzieć. Od dziesięciu lat
jestem pracownikiem firmy przewozowej.
-Hej, mówiłeś, że to ustrojstwo nigdy się nie spóźnia. Powinno
tu być za niecałe dziesięć sekund, a tymczasem nie widać go nawet na horyzo…-W
tym momencie w naszą stronę zaczęła zbliżać się szara smuga. Po chwili pociąg
zatrzymuje się przed nami, w następnej, ze znaczną prędkością oddalamy się od
stacji Uschnięty Las. Wzdycham. Znowu w pracy!
Sadzam mego znajomego (który wciąż jest zdumiony
punktualnością poduszkowców) przy oknie i mówię mu, że zajrzę do niego na
przerwie śniadaniowej. Wychodzę na korytarz. Ledwie zdążam zasunąć drzwi, kiedy
moich uszu dobiega charakterystyczny dźwięk oznaczający uruchomienie mikrofonu.
-Raul, w przedziale drugim ktoś się awanturuje. Sprawdzisz,
o co chodzi?- Słyszę. Odpowiadam, że owszem, po czym powoli udaję się do
wskazanego miejsca. Przechodząc obok okna mimo woli spoglądam na zewnątrz. Krajobraz
już się zmienił. Teraz przejeżdżamy nad Kwaśnym Jeziorem, największym na tej
półkuli. Widzę statki unoszące się na wodzie. Większość kosmicznych, choć
zdarzają się również te przeznaczone do pływania. Niechętnie idę jednak dalej,
w stronę przedziału drugiego. Faktycznie, stoi tam jakiś człowiek i zamaszyście
gestykulując, krzyczy na jedną z kelnerek. Podchodzę do niego i ze spokojem
pytam, co się stało.
-Ja tylko chcę dostać coś do jedzenia. Zamawiałem je już
trzy razy i ani razu nie zostało dostarczone, a kiedy pytam tą blaszaną pizdę,
kiedy dostanę mój posiłek, odpowiada mi, że już go otrzymałem. Gówniane roboty!
Oddawajcie moje pieniądze, oszuści!- W trakcie mówienia jego twarz robi się
coraz bardziej czerwona.
-Czy jest pan pewien, że komenda, której pan użył była
prawidłowa?
-Oczywiście, że tak!
-Czy mógłbym w takim razie zobaczyć pański bilet?
-Co, jeszcze wam mało? Oskarżacie mnie o jazdę na gapę?
-Nie, proszę pana- tłumaczę cierpliwie- chcę tylko
sprawdzić, czy zgadza się numer siedzenia, które pan zajął, z tym, na który
miało zostać dostarczone pańskie zamówienie. Widzi pan, to częsty błąd naszych
klientów. –Mężczyzna klnąc pod nosem, na czym świat stoi, sięgnął do kieszeni
marynarki, wyjął z niej zielony, zmięty świstek papieru i wręczył mi go.
-Tak jak myślałem. Usiadł pan w złym miejscu. Poprawny numer
pańskiego fotela to farendziesiąt trzy.
-Cholerny system dwunastkowy! Tam skąd pochodzę mamy
dziesięć cyfr. Dziesięć! I wie pan co? Tyle w zupełności wystarczy.
W milczeniu prowadzę go na właściwy fotel. Odchodząc, słyszę
jeszcze jak mówi do siebie.- Na północy opady ciekłego azotu, na południu
deszcz płynnego żelaza. Co za świat! Już nie mogę się doczekać, kiedy stąd
wyjadę.
Po niedługim czasie dostaję wezwanie do przedziału siódmego,
do wymiotującej pasażerki. Niepewnie wchodzę do środka. Widzę ją. Kobieta
siedzi pochylona, lekko się trzęsie. Przed nią na podłodze znika powoli kałuża
lepkiej, cuchnącej substancji. Roboty sprzątające, w które zainwestowała w
zeszłym roku firma spisują się na medal. Podchodząc do nieszczęsnej pasażerki
nawiązuję kontakt wzrokowy z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Na kolanach
trzyma bukiet z kwiatami. Jest wyraźnie zmieszany.
- Czy życzy sobie pani skorzystać z usług przedziału
medycznego?- Kobieta kiwa głową, wstaje i idzie za mną, zgarbiona. Gdy
wychodzimy na korytarz zaczyna mówić.
- To nie moja wina. Widział pan tą wiązankę? To były fiołki.
Ze wszystkich kwiatów, musiał dać mi akurat fiołki!- Później opowiada mi o
swoich doświadczeniach związanych z tymi roślinami. Całą drogę do punktu
medycznego słucham z zainteresowaniem.
Jest ósma rano. Sky odprowadza do szkoły swojego brata. Jest
już po dzwonku, więc idą na skróty przez park. Gdyby Sky wiedziała, co tam
znajdą, obeszliby go szerokim łukiem. Tam są zwłoki. Zwłoki bezdomnego
mężczyzny, który zamarzł z zimna, lub trochę za dużo wypił, w dodatku dobrych
kilka dni temu. Sky robi się niedobrze, uginają się pod nią nogi. Zerka na
brata. Jego twarz jest pozbawiona wyrazu. Patrzy tępo przed siebie. Sky nie
chce, żeby ktokolwiek więcej się na nie natknął. Postanawia to zgłosić. Drżącą
ręką wyciąga z kieszeni telefon i dzwoni na numer alarmowy.
- Policja.
- Dzień.. Dzień dobry. Jestem właśnie w Parku Viride.
Natknęliśmy się z bratem na.. na martwego mężczyznę. Jego twarz jest zupełnie
sina..
- Powiedziałbym, że nawet fiołkowa.- dorzuca jej brat. Sky
wymiotuje.
Dwa lata później Sky czeka w poczekalni na rozmowę
kwalifikacyjną. Lekko przygryza dolną wargę- ze zdenerwowania. Bardzo zależy
jej na tej pracy. Drzwi nagle się otwierają, ktoś zaprasza ją do środka. Sky
wchodzi do małego pokoju, siada przy biurku i patrzy na kobietę, siedzącą po
drugiej stronie. Nagle blednie. Kobieta jest ubrana w letnią sukienkę w drobne,
fioletowe kwiaty. Sky czuje, że żołądek podchodzi jej go gardła. Na pytania
odpowiada blada jak papier. Zamiast twarzy pracodawczyni widzi twarz martwego
mężczyzny z parku.
Sky przegląda stare rodzinne albumy. Jest tam mnóstwo zdjęć
z jej dzieciństwa. Na jednym z nich uśmiechnięta dziewczynka siedzi w
samochodowym foteliku, na głowie ma wianek. Tego dnia razem z tatą miała jechać
na wakacje. Nie opuścili nawet parkingu. Tata dostał ataku serca i zamiast nad
jezioro, pojechali do szpitala. Wianek był z fiołków.
- Czy już pan rozumie? We wszystkich ważnych w moim życiu
chwilach pojawiają się te kwiaty! I zazwyczaj wszystko psują. Jedziemy z
Jasonem na weekend do Widna. Proszę pana! Jestem pewna, że zamierzał mi się tam
oświadczyć. Ja tymczasem wymiotuję mu na buty. Wstydzę się wrócić na swoje
miejsce..
- Cóż..- Odpowiadam. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć.-
Chyba przede wszystkim powinna mu pani opowiedzieć to samo, co mnie przed
chwilą..
- Nie chcę, żeby uważał mnie za przesądną. Zależy mi na nim!
- Pamiętam moją rozmowę kwalifikacyjną- dorzucam, żeby
zmienić temat.- Dostałem dziesięć sekund, żeby przekonać mojego rozmówcę, że
nadaję się do tej pracy.- Mówiąc to zataczam ręką dookoła siebie.- Przez moment
milczałem, ja również byłem wtedy zdenerwowany. W niemal ostatniej chwili mówię
do niego: jestem pracowity, solidny i mam podzielną uwagę, wie pan, co dwie
głowy to nie jedna. I wie pani, co? Udało mi się rozśmieszyć drania. Przyjął
mnie.- Zatrzymujemy się w końcu pod drzwiami punktu medycznego. Na twarzy Sky
widzę blady uśmiech.
- Dziękuję panu za tą rozmowę- mówi, po czy wchodzi do
środka.
W końcu czas na przerwę śniadaniową. Zaglądam do przedziału,
w którym zostawiłem mojego towarzysza. Siedzi z nosem przyklejonym do szyby.
- Cześć Simon.- wołam wesoło.- Widzę, że się nie nudzisz.
- Raul- odparł poważnie.- Myślę, że za chwilę się rozbijemy.
- Taak?- odpowiadam.- Dlaczego?
- Pędzimy w stronę pionowej, skalistej ściany, spójrz.
- Nie masz się czym przejmować. Skręcimy przed nią. – Ledwie
to powiedziałem, przez megafony słychać: „Wszyscy pasażerowie proszeni są o
zajęcie miejsc i zapięcie pasów.” Wypełniamy szybko polecenie. Po chwili pociąg
zaczyna się wznosić, jakby podjeżdżał pod górę. Na początku łagodnie, później
robi się coraz bardziej stromo, aż w końcu zaczynamy jechać wzdłuż ściany,
którą wcześniej zauważył Simon.
- Nie mów mi, że nie słyszałeś opowieści o Widnie!-
uśmiecham się.- To było chyba ze dwadzieścia lat temu. Mówili o tym we
wszystkich wiadomościach. Pod wpływem wysokiego ciśnienia, gdzieś w płaszczu,
albo nawet jądrze naszego świata, Widno wraz z przedmieściami i satelitowymi
miastami znalazło się o ponad tysiąc metrów nad poziomem morza wyżej .
Najlepsze było to, że niektórzy mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie
tak, dopiero po kilku dniach! Rozumiesz, myśleli, że to zwyczajne trzęsienie
ziemi. – Wystarcza mi jeden rzut oka na Simona, żeby stwierdzić, że podróże
kolejowe przypadły mu do gustu. Wygląda na zachwyconego. Nagle, jego wzrok
zatrzymuje się na czymś. Zbliżam twarz do szyby, żeby dowiedzieć się, na co
teraz patrzy.- Alfa Navis. Robi wrażenie, prawda?
- Nic dziwnego, że nie rozbierają go od kilkuset lat.
Człowieku, on jest większy niż myślałem!- W pełni zgadzam się z Simonem. Alfa
Navis to zepsuty statek kosmiczny, który wisi nad Uschniętym Lasem niczym
ogromny parasol. Koszty naprawy przekraczały cenę budowy następnego, dlatego
pozostawiono go samemu sobie. W przeszłości mieszkańcy okolicznych miast żądali
usunięcia tego monstrum znad ich głów. Zwyczajnie bali się, że w końcu spadnie.
Władze, zapewniały, że Alfa nie będzie w niczym przeszkadzał. I tak już
pozostał na swym posterunku. Można nawet kupić pocztówkę z jego zdjęciem.
Pociąg zatrzymuje się na stacji Widno. Wysiadamy. Ostatni
raz spoglądam na ogromny, wiszący w powietrzu statek. Z tej perspektywy dobrze
widać nadrukowane na jego powierzchni logo producenta. To fiołek, którego
łodyga i liście tworzą jakąś nazwę.
wtorek, 20 września 2016
MOTYW XXXI - Przedłużenie motywu
Tak na dobry początek roku, gratisowy tydzień na napisanie opowiadania. No, tak do niedzieli powiedzmy.
wtorek, 13 września 2016
MOTYW XXXI - ZAPOWIEDŹ
Z krótką obsuwą spowodowaną złą komunikacją i chorobą zapowiadam całkiem nowy motyw, pierwszy po wakacjach.
Deadline: 18.09.16, 23:59
Adres mailowy:opowiadaniezmotywem@gmail.com
W dowolnej formie i objętości
Motyw: FIOŁKI
Deadline: 18.09.16, 23:59
Adres mailowy:opowiadaniezmotywem@gmail.com
W dowolnej formie i objętości
Motyw: FIOŁKI
poniedziałek, 5 września 2016
MOTYW XXX - JAKI BY NIE BYŁ
Po dłuuuugiej przerwie, w nowym roku szkolnym (lub w 2/3 wakacji studenckich) zaczynamy. Motyw XXX, jaki by nie był.
Autor: ZYGFRYD
Tytuł: Innego końca świata nie będzie
Bar był w bardzo angielski w wyglądzie. Gdzieś w kącie stał nieczynny flipper, za kontuarem stał ponury barman, na półkach stały butelki po piwie, w nieogarnialnych ilościach. Bar mieścił się w piwnicy, schodziło się do niego po czterdziestu dwóch stopniach, stąd też, jakże oryginalna, nazwa „Czterdzieści dwa stopnie”. Jak zwykle o tej porze był ciemny i pusty, nie licząc kilku gości w długich płaszczach. Oni też dodawali angielskości.
Życie nie jest łatwe dla artysty. Odkąd pamiętam byłem samotny. Niektórym próbowałem tłumaczyć, czym jest sztuka. Kilku z nich nawet próbowało zrozumieć. Wtedy jeszcze sądziłem, że gdzieś tam jest ktoś, komu nie będę musiał tego wyjaśniać. Ktoś, kto od razu będzie wiedział. A może po prostu bardzo chciałem by taka osoba stanęła na mojej drodze? Nie wiem tego. Uświadomiłem sobie jednak, że jestem jedyny. Co więcej, zaakceptowałem to. Sztuka nie jest poszukiwaniem zrozumienia. Sztuka to samotność.
Ludzie są ślepi. Ich umysły są zbyt ograniczone, by docenić prawdziwy kunszt. Żyją według schematu narzuconego im przez poprzednie pokolenia. Dostosowują się do systemów, przepisów i zasad. Czy w obecnym świecie można inaczej? Oczywiście, że nie. Dlatego ucieczki należy szukać w innych światach. W tych stworzonych przez artystów lub w tych stworzonych przez siebie. Długo zastanawiałem się, dlaczego inni tego nie rozumieją. Dlaczego zamykają się szczelnie w przestrzeni, która jest ich życiem, nie próbując nawet wyobrazić sobie innej. Dlaczego decydują się na drogę prowadzącą przez kręte korytarze i pomieszczenia pełne wyzwań i przeszkód, skoro mogą wyjść przez okno i zwyczajnie je ominąć. Sztuka nie jest walką. Sztuka to wyzwolenie.
Niektórzy szukają w sztuce przyjemności i rozrywki. Później odchodzą zawiedzeni, gdyż uważają, że skoro ich nie odnaleźli, nie rozumieją jej. To błąd. Sztuka nie powstaje po to, aby zabawiać widownię, choć widownia jest jej potrzebna. Sztuka karmi się uwagą i podziwem. Błędy popełniają również artyści, którzy uważają, że to oni tworzą sztukę. Tak naprawdę, po prostu pozwalają jej się uwolnić. Często wymaga to on nich lata wyrzeczeń i poświęcenia.
Sztuka nie daje wytchnienia. Sztuka jest cierpieniem.
Sztuka jest istotnym elementem tworzącym świat i podobnie jak on, cały czas się zmienia. Jej obraz faluje jakby odbijał się od tafli wody. Sztuka nie trwa wiecznie. Sztuka jest mgnieniem.
Koncert trwa. Jest zbyt głośno. Mam wrażenie, że Ian Mosley zamiast na perkusji stojącej przed nim na scenie, rytm wybija bezpośrednio na moich bębenkach usznych. Uśmiecham się. Już niedługo ten łomot zostanie stłumiony przez prawdziwą muzykę. Powoli przedzieram się przez tłum widowni. Teraz, gdy pozbyłem się już całej mojej torby, idzie mi się o wiele lżej. Można powiedzieć, że Marillion daje czadu. Krzyki fanów przebijają się nawet przez ścianę dźwięku emitowaną przez głośniki. Jakiś pijany chłopak wpada na mnie, gdy próbuję przebrnąć między gromadą nastolatek, a spoconym grubasem w za ciasnym, o, co najmniej dwa rozmiary podkoszulku z logiem zespołu. Bełkocze coś do mnie, zapewne przeklina, jego słowa giną jednak w wszechobecnym hałasie. Wzruszam tylko ramionami i idę dalej. Pod ścianą widzę dziewczynę z rozmazanym makijażem. Jedną ręką przyciska kolorową apaszkę do czoła, a drugą odpycha od siebie natrętnego faceta, który krzyczy coś do niej zaaferowany. Gdy podchodzę bliżej widzę, że spod apaszki wypływa krew. To prowizoryczny bandaż. Pewnie przewróciła się gdzieś pod sceną i została podeptana. Biedna dziewczyna. Już niedługo jednak rana na głowie przestanie jej przeszkadzać. Wkrótce zobaczy, czym jest prawdziwa sztuka.
Idę w górę, na trybuny. Chcę mieć dobry widok.
Ostatni raz przebiegam wzrokiem po plątaninie rąk i nóg, która kotłuje się na dole. Już niedługo to będzie prawdziwa plątanina rąk i nóg.
Sztuka to wybuch.
Autor: KRASNOLUD
(Gdzie byłem w trakcie tragedii? Jezu, dzieciaku nie masz lepszych pytań? Nie wiem, co to ma za znaczenie. Nie pamiętam. Jak to wszyscy pamiętają?! Ja nie pamiętam)
Barman oszczędza prąd, mimo że pobliska elektrownia sprawnie go nam dostarcza. Na sali świecą się tylko dwie żarówki. Oszczędza też wodę, ale to akurat ma więcej sensu, bo wodociągi przestały działać. Być może mógłby nałapać deszczówki, ale cholera wie, czy to pitna woda. Nie znalazł się odważny, żeby wyjść na zewnątrz i sprawdzić. W pomieszczeniu panuje półmrok, który ułatwia obserwowanie kropel na szybie i ulicy za nią. Ale nie interesuje mnie mokry, pusty, martwy asfalt. Przynajmniej dopóki jest właśnie taki.
(Pierwsze dni? Spytaj jakichś staruszków, którzy nie mają nic do roboty. Jak to ja jestem najstarszy?! To dlatego tak się przyczepiłaś?)
Oprócz mnie siedzi tu jeszcze kilku klientów, część z nich drzemie przy stołach, część z tym samym znudzeniem, które jest widoczne także na mojej twarzy, patrzy przez szyby. Czasem ktoś zawoła o kolejne piwo, budząc tym samym śpiącą część sali. Wieczór powoli przechodzi w noc, deszcz się uspokaja, ja nie. Nie daję się nabrać na pozorny spokój na zewnątrz ani wewnątrz.
(Pogrzało cię, nie będę ci teraz pokazywać jak działa pistolet! Ani maska. Nigdy nie wiem, kiedy może się przydać, nie będę rozkręcał potrzebnego mi sprzętu!)
Kątem oka wychwytuję ruch. Jakaś postać skrada się i kryje w cieniu, ale moje oczy się doskonale przyzwyczajone do wychwytywania takich postaci. Nie pierwszy raz podchodzą pod bar. Nie ostatni. Leniwie, ale ostrożnie i cicho otwieram okno. Do środka wpada chłodne powietrze, obwieszczając wszystkim, że dostrzegłem ich. Podmuch budzi śpiących i orzeźwia czuwających przy szybach. Na zewnątrz i w środku panuje półmrok i cisza. Przez uchylone okno wysuwam lufę pistoletu i celuję w niewyraźną plamę cienia.
(Jak było kiedyś? Dzieciaku, przestań mnie pytać o takie rzeczy. Lepiej było. Dobrze, nawet. Można było wyjść z domu, bez obawy że jakiś idiota cię zastrzeli, nie pytając nawet, czy jesteś skażony. Spieprzaj w ogóle, a nie mi się tu plączesz!)
Plama cienia upada, a ja czekam na następne. Oni zawsze atakują w grupach.
Czekam.
Autor: ZYGFRYD
Tytuł: Innego końca świata nie będzie
Bar był w bardzo angielski w wyglądzie. Gdzieś w kącie stał nieczynny flipper, za kontuarem stał ponury barman, na półkach stały butelki po piwie, w nieogarnialnych ilościach. Bar mieścił się w piwnicy, schodziło się do niego po czterdziestu dwóch stopniach, stąd też, jakże oryginalna, nazwa „Czterdzieści dwa stopnie”. Jak zwykle o tej porze był ciemny i pusty, nie licząc kilku gości w długich płaszczach. Oni też dodawali angielskości.
- Co podać?
Pytanie było zwykłą uprzejmością, bo po różnorakich
rodzajach piwa zostały tylko butelki. Zresztą, biorąc pod uwagę ich kruchość
właściciel miał naprawdę wielkie szczęście, że chociaż tyle zostało by dodać
wystroju. W barze można było kupić piwo „Tyskie”, którego wielki zapas został
zakopany w pobliżu, nikt nie wie po co; własnoręcznie robione piwo, które w
smaku podobne było zupełnie do niczego, oraz tak samo własnoręcznie robiony
bimber, uprzejmie nazywany przez bywalców wódką. Oraz wodę, w cenie
przebijającą wszystko pozostałe.
- Piwo. Zwykłe.
Barman wzruszył ramionami, sięgnął po szklankę, przetarł
ją starannie szmatką wiszącą na haczyku za nim i nalał piwa z nalewaka.
Na ladzie zabrzęczały monety. Były tam centy, franki,
euro, nawet jakieś złotówki. Z jakichś przyczyn ludzie pozostali przy systemie
monetarnym, może by udawać, że dalej są cywilizacją. Oczywiście został
zmieniony. 100 groszy dalej dawało złotówkę. 5 złotych wymieniało się na franka
lub euro, choć z jakichś przyczyn ludzie woleli franki. 10 złotych dawało 1
dolara i w tych zakresach wszelkie wymiany były dozwolone. Inne waluty prawie
nie były w obiegu, oprócz okazjonalnie pojawiających się fanów rubla.
Barman przyjrzał się monetom, wygrzebał złotówkę, franka
i kilka centów, resztę oddał. Człowiek nie utrzymywał się w biznesie, nawet
jeśli był jedynym barem w okolicy, jeśli miał reputację okradającego klientów.
Klientem tym razem był człowiek pod czterdziestkę, już
siwiejący, co było widoczne na jego czarnych włosach. Nie wyróżniał się niczym
specjalnym. Nóż przy pasku był na miejscu, wypchany plecak nie budził
zdziwienia, tak samo kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Płaszcza nie miał,
ale przecież nie każdego było stać. Z pieniędzmi obchodził się nonszalancko,
ale kupił najtańsze piwo…
Usiadł na krześle, przy stoliku niedaleko baru i patrzył
spokojnie na wejście. Pół godziny później do baru wpadła trójka motocyklistów.
Wzięli po tyskim, droższym, w butelkach. Zajęli stolik naprzeciwko
czterdziestolatka w kapeluszu i głośno opijali jakąś wygraną burdę. Mężczyzna
nie zwracał na nich uwagi, tylko z plecaka wyjął zeszyt i krótki ołówek i
zaczął coś pisać drobnym pismem. Co jakiś czas spoglądał na wejście, ale i tak
zaskoczył go głos:
- Nadal nie dość
uważny.
- Nadal skradasz
się jakbyś miał coś na sumieniu.
Przy stoliku stał jego brat bliźniak. Nie różnili się
niczym, oprócz ubioru. Nowoprzybyły miał na sobie czarny, długi płaszcz, modny,
choć kiczowaty. Jego brat był ubrany w jasne moro, znacznie bardziej odpowiednie
do wychodzenia na zewnątrz za dnia.
- Masz jakiś ślad?
– spytał nowoprzybyły.
- Być może. Ale to
raczej drobna poszlaka. Jeśli ty masz coś więcej, chętnie wysłucham.
- Nie. Z mojej
strony przepadł jak kamień w piasek.
- Dobrze.
Znalazłem ludzi, z którymi pracował, zanim wszystko się rozsypało, a gość
zniknął.
- I oni mieliby
wiedzieć więcej niż jego rodzina?
- Tak, bo człowiek
z boksu obok pamiętał, że facet zawsze chciał pojechać nad morze. Dokładne
słowa „Przed śmiercią chciałbym jeszcze raz pojechać do Piasków”, koniec
cytatu.
- I sądzisz, że
właśnie tam jest – stwierdził człowiek w płaszczu.
- I nie mam
lepszej alternatywy – z naciskiem odparł jego brat. – Zdobyłem mapę.
- No to pokaż co
mądrego żeś wykoncypował.
Bliźniacy pochylili się nad mapą. Była to mapa Polski, z
czasów zanim się wszystko rozsypało. Niestety część z indeksem była oderwana,
więc obydwaj pochylali się nad kawałkiem papieru, szukając odpowiedniej wioski
na piechotę. Na stoliku stało nieruszone piwo, barman przecierał szklanki,
motocykliści zachowywali się głośno i nieodpowiednio, reszta gości smętnie
patrzyła w przestrzeń, oświetloną jedną żarówką i świeczkami. Któryś leżał pod
flipperem, próbując sprawić, by działał bez prądu.
- Dobra, tu są.
- Czyli co. Musimy
się tam dostać i sprawdzić czy on tam jest.
- To nasz jedyny
ślad, więc trzeba spróbować. Nie płacą nam za siedzenie na tyłkach i picie
piwa.
- Heeeej, heeej wy
tam! – zawył jeden z motocyklistów. Niewątpliwie szef bandy, bo najlepiej z
nich ubrany.
- Czego?
- Wiem kim
esssteście. Znam was – Człowiek był prawie nieprzytomny, co nie było możliwe po
jednym piwie. To sugerowało, że w grę wchodziło coś grubszego. – Essteście
tymi, tam, no. Łowssami głów. Mówią o was. Dwóch takich sso ukradło księżyc –
zaśmiał się z żartu, którego nie mógł rozumieć, bo był za młody. – Śledzicie luźii
i ich zabijacie.
- Nie –
odpowiedział spokojnie ten w moro.
- Wręcz przeciwnie
nawet – dodał ten w płaszczu.
- A chuj tam.
Kłamiesz.
Motocyklista stanął, podparł się o stół, chwycił butelkę
i walnął o ścianę. Chwilę później zwijał się z bólu, trzymając się za rękę.
- Kurwa!!! Boli!!!
- Patrz. Nie ma
już głupich filmów, a dalej się nie nauczyli, że rozwalanie butelek jest
niebezpieczne.
- Chodź, idźmy
stąd, zanim ta dwójka się zorientuje.
Ale pozostali motocykliści patrzyli na swojego bossa, na
jego rękę, z której wystawały kawałki szkła i się nie ruszali. Możliwe, że ich
reakcje były opóźnione przez narkotyki lub wrodzoną głupotę. Mężczyźni w
płaszczach patrzyli na wszystko z zainteresowaniem, ale nie reagując. Darmowe
przedstawienie jest dobre, bo jest dobre, darmowe i nie trzeba się wtrącać.
Bracia wyszli z pubu i zaczęli powoli wchodzić po prawie nieoświetlonych
schodach.
- Ugotujesz się w
tym płaszczu jak wyjdziesz na zewnątrz – rzucił mężczyzna w kapeluszu.
- Dojdę te dwa
metry do samochodu.
- Masz samochód
burżuju? Skąd?
- Dużo się teraz
tego szlaja na ulicach. Żaden nie działa, ale w każdym szwankuje co innego.
- Złożyłeś. Łał.
- Tak. Jakiś czas
temu, ale z benzyną był problem. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę
zapasów.
- Czyli Piaski.
- Piaski. Wziąłeś
mapę? Będziesz moim giepeesem.
Wyszli na palące słońce grudniowej Polski i mimo że
samochód stał blisko, zdążyli się spocić. Na stole w barze stało niewypite
piwo.
Autor: KAWKA
Tytuł: Sztuka
Życie nie jest łatwe dla artysty. Odkąd pamiętam byłem samotny. Niektórym próbowałem tłumaczyć, czym jest sztuka. Kilku z nich nawet próbowało zrozumieć. Wtedy jeszcze sądziłem, że gdzieś tam jest ktoś, komu nie będę musiał tego wyjaśniać. Ktoś, kto od razu będzie wiedział. A może po prostu bardzo chciałem by taka osoba stanęła na mojej drodze? Nie wiem tego. Uświadomiłem sobie jednak, że jestem jedyny. Co więcej, zaakceptowałem to. Sztuka nie jest poszukiwaniem zrozumienia. Sztuka to samotność.
Ludzie są ślepi. Ich umysły są zbyt ograniczone, by docenić prawdziwy kunszt. Żyją według schematu narzuconego im przez poprzednie pokolenia. Dostosowują się do systemów, przepisów i zasad. Czy w obecnym świecie można inaczej? Oczywiście, że nie. Dlatego ucieczki należy szukać w innych światach. W tych stworzonych przez artystów lub w tych stworzonych przez siebie. Długo zastanawiałem się, dlaczego inni tego nie rozumieją. Dlaczego zamykają się szczelnie w przestrzeni, która jest ich życiem, nie próbując nawet wyobrazić sobie innej. Dlaczego decydują się na drogę prowadzącą przez kręte korytarze i pomieszczenia pełne wyzwań i przeszkód, skoro mogą wyjść przez okno i zwyczajnie je ominąć. Sztuka nie jest walką. Sztuka to wyzwolenie.
Niektórzy szukają w sztuce przyjemności i rozrywki. Później odchodzą zawiedzeni, gdyż uważają, że skoro ich nie odnaleźli, nie rozumieją jej. To błąd. Sztuka nie powstaje po to, aby zabawiać widownię, choć widownia jest jej potrzebna. Sztuka karmi się uwagą i podziwem. Błędy popełniają również artyści, którzy uważają, że to oni tworzą sztukę. Tak naprawdę, po prostu pozwalają jej się uwolnić. Często wymaga to on nich lata wyrzeczeń i poświęcenia.
Sztuka nie daje wytchnienia. Sztuka jest cierpieniem.
Sztuka jest istotnym elementem tworzącym świat i podobnie jak on, cały czas się zmienia. Jej obraz faluje jakby odbijał się od tafli wody. Sztuka nie trwa wiecznie. Sztuka jest mgnieniem.
Koncert trwa. Jest zbyt głośno. Mam wrażenie, że Ian Mosley zamiast na perkusji stojącej przed nim na scenie, rytm wybija bezpośrednio na moich bębenkach usznych. Uśmiecham się. Już niedługo ten łomot zostanie stłumiony przez prawdziwą muzykę. Powoli przedzieram się przez tłum widowni. Teraz, gdy pozbyłem się już całej mojej torby, idzie mi się o wiele lżej. Można powiedzieć, że Marillion daje czadu. Krzyki fanów przebijają się nawet przez ścianę dźwięku emitowaną przez głośniki. Jakiś pijany chłopak wpada na mnie, gdy próbuję przebrnąć między gromadą nastolatek, a spoconym grubasem w za ciasnym, o, co najmniej dwa rozmiary podkoszulku z logiem zespołu. Bełkocze coś do mnie, zapewne przeklina, jego słowa giną jednak w wszechobecnym hałasie. Wzruszam tylko ramionami i idę dalej. Pod ścianą widzę dziewczynę z rozmazanym makijażem. Jedną ręką przyciska kolorową apaszkę do czoła, a drugą odpycha od siebie natrętnego faceta, który krzyczy coś do niej zaaferowany. Gdy podchodzę bliżej widzę, że spod apaszki wypływa krew. To prowizoryczny bandaż. Pewnie przewróciła się gdzieś pod sceną i została podeptana. Biedna dziewczyna. Już niedługo jednak rana na głowie przestanie jej przeszkadzać. Wkrótce zobaczy, czym jest prawdziwa sztuka.
Idę w górę, na trybuny. Chcę mieć dobry widok.
Ostatni raz przebiegam wzrokiem po plątaninie rąk i nóg, która kotłuje się na dole. Już niedługo to będzie prawdziwa plątanina rąk i nóg.
Sztuka to wybuch.
Autor: KRASNOLUD
Wewnętrzna szyba jest popękana, na zewnętrznej gromadzą
się krople. Deszcz, kto by pomyślał. Latarnia oświetla ścianę pod katem, nie
widzę źródła światła. Za to szyba wygląda jakby ktoś obsypał ją jarmarcznym,
złotym brokatem. Widok, który nawet mógłby być malowniczy.
Za moimi plecami barman czyści szklanki. Mechanicznie przeciera je ścierką by zabić czas, nie drobnoustroje. Z tych samych przyczyn siedzę przy oknie i bawię się szklanką, sporadycznie pijąc bardzo paskudne piwo. Zabijam czas, czekając aż czas zabije mnie. (Gdzie byłem w trakcie tragedii? Jezu, dzieciaku nie masz lepszych pytań? Nie wiem, co to ma za znaczenie. Nie pamiętam. Jak to wszyscy pamiętają?! Ja nie pamiętam)
Barman oszczędza prąd, mimo że pobliska elektrownia sprawnie go nam dostarcza. Na sali świecą się tylko dwie żarówki. Oszczędza też wodę, ale to akurat ma więcej sensu, bo wodociągi przestały działać. Być może mógłby nałapać deszczówki, ale cholera wie, czy to pitna woda. Nie znalazł się odważny, żeby wyjść na zewnątrz i sprawdzić. W pomieszczeniu panuje półmrok, który ułatwia obserwowanie kropel na szybie i ulicy za nią. Ale nie interesuje mnie mokry, pusty, martwy asfalt. Przynajmniej dopóki jest właśnie taki.
(Pierwsze dni? Spytaj jakichś staruszków, którzy nie mają nic do roboty. Jak to ja jestem najstarszy?! To dlatego tak się przyczepiłaś?)
Oprócz mnie siedzi tu jeszcze kilku klientów, część z nich drzemie przy stołach, część z tym samym znudzeniem, które jest widoczne także na mojej twarzy, patrzy przez szyby. Czasem ktoś zawoła o kolejne piwo, budząc tym samym śpiącą część sali. Wieczór powoli przechodzi w noc, deszcz się uspokaja, ja nie. Nie daję się nabrać na pozorny spokój na zewnątrz ani wewnątrz.
(Pogrzało cię, nie będę ci teraz pokazywać jak działa pistolet! Ani maska. Nigdy nie wiem, kiedy może się przydać, nie będę rozkręcał potrzebnego mi sprzętu!)
Kątem oka wychwytuję ruch. Jakaś postać skrada się i kryje w cieniu, ale moje oczy się doskonale przyzwyczajone do wychwytywania takich postaci. Nie pierwszy raz podchodzą pod bar. Nie ostatni. Leniwie, ale ostrożnie i cicho otwieram okno. Do środka wpada chłodne powietrze, obwieszczając wszystkim, że dostrzegłem ich. Podmuch budzi śpiących i orzeźwia czuwających przy szybach. Na zewnątrz i w środku panuje półmrok i cisza. Przez uchylone okno wysuwam lufę pistoletu i celuję w niewyraźną plamę cienia.
(Jak było kiedyś? Dzieciaku, przestań mnie pytać o takie rzeczy. Lepiej było. Dobrze, nawet. Można było wyjść z domu, bez obawy że jakiś idiota cię zastrzeli, nie pytając nawet, czy jesteś skażony. Spieprzaj w ogóle, a nie mi się tu plączesz!)
Plama cienia upada, a ja czekam na następne. Oni zawsze atakują w grupach.
Czekam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)