poniedziałek, 9 grudnia 2013

MOTYW XII - MELANCHOLIJNY SKRZAT

Posłuchajcie...


Autor: PUDEL


Gdy tylko jej syn wyszedł do przedszkola, zaczęła płakać. Przy nim zawsze starała się być wzorem siły, umiejętności radzenia sobie z problemami, ale ukrywanie emocji było ogromnym ciężarem. Od dłuższego czasu powtarzała sobie, że najbardziej na świecie potrzebuje odmiany, że każdy dzień szarej rutyny zabija ją coraz bardziej.
Chłopiec dwa tygodnie temu skończył pięć lat - jego pierwsze urodziny od śmierci ojca. Przyjęcie trudno było zaliczyć do udanych. Bardzo długo zastanawiała się, czy warto cokolwiek organizować, ale doszła do wniosku, że rezygnacja byłaby przegraną - pokazaniem dziecku, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam, że jego życie sie zatrzymało...
Wujkowie i ciocie przynieśli mnóstwo zabawek, cukierków i składali chłopcu serdeczne życzenia. A on potakiwał. Rozpromienił się chyba tylko raz - kiedy jego chrzestny wręczył mu pluszowego krasnala o niepokojąco szerokim uśmiechu. Od tamtej pory skrzat stał się dla dziecka towarzyszem wszystkich zabaw.
Nie dało się jej bardziej uszczęśliwić - każdy dzień stał się bardziej kolorowy, a uśmiech na twarzy syna był dla niej najlepszym prezentem.

Ale po jakimś czasie z chłopca zaczęły uchodzić siły. W zatrważającym tempie. W końcu kilku zaledwie dni przestał robić cokolwiek - niechętny jakimkolwiek zabawom, od razu po powrocie z przedszkola siadał na swoim łóżku obok szeroko uśmiechniętej maskotki i nie robił nic. Kilka razy, kiedy nie patrzyła, wyrzucał przez okno inne zabawki.
Za każdym razem, kiedy o to pytała, mówił, że krasnal go o to poprosił. Nie drążyła tematu - wiedziała, że nie może sobie wyobrazić, jak ciężko mu jest. Słyszała też kilka razy o tym, że czasem dziecko przenosi odpowiedzialność za swoje czyny na zabawki. Ktoś chyba kiedyś mówił, że najgorszym, co można w takiej sytuacji zrobić jest wyciąganie konsekwencji - tylko pogłębiają stres, który wywołuje to zachowanie.

Czasami chłopiec mówił, że zabawce jest smutno. A kiedy pytała o karykaturalnie szeroki uśmiech, wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiał, o czym do niego mówi.

Wczoraj siedział z krasnalem w oknie.
Dawno nie była tak przerażona - wyobraziła sobie upadek, każdą jego sekundę. Ale nie płakała. Musiała być silna.

Nagle w pokoju chłopca rozległ się jakiś hałas. Niepokojące.
Szybko otarła łzy i weszła tam. Dumna i potężna. Na parapecie otwartego okna leżała znienawidzona zabawka.
- Czego chcesz? - zapytała. Zupełnie jakby był żywy.
Cisza. To dobrze. Jeszcze nie zwariowała.

- Odmiany - smutny głos. - Tak jak ty.
Usiadła obok.
- Co masz na myśli?
Krasnal obrócił się w jej stronę. Szeroki uśmiech wykrzywiał jego twarz, podczas gdy oczy wypełniała przerażająca pustka. Poczuła się, jakby spojrzała w lustro.

Skoczył.



Autor: MŁOTEK

Smith Torkinson (jeden z kolegów z klasy gimnazjalnej) o Jamesie Arthurze:

- W sumie to James był całkiem spoko gostkiem. Wprawdzie był dosyć cichy i trochę zamknięty w sobie, ale kiedy już się rozkręcił i zaczął gadać na jakiś temat, który go interesuje, to nawet jakbyś chciał, nie dało się go uciszyć, a zazwyczaj uciszać się go nie chciało. Gdy słuchałeś tego, co mówi i w jaki sposób mówi, czekałeś na więcej. Genialnie wszystko tłumaczył, a szczególnie matmę. Był w niej najlepszy, ale zawsze nam pomagał. Nie wiem co by go mogło skusić do tego czynu.

Caroline Pulmis, koleżanka z klasy gimnazjalnej:

-Jaki był według ciebie James Arthur?
- James… - Caroline długo myśli nad odpowiedzią. – był nietypowy i dziwny. Nie zrozum mnie źle. Zawsze mi się trochę podobał, bo był całkiem przystojny, ale ten jego chłód, paraliżowało mnie na myśl o zagadaniu do niego, a on sam do rozmowy się nie rwał. Wytwarzał dookoła siebie taką dziwną atmosferę samotności. Ludzie po prostu bali się do niego podchodzić, a gdy już ktoś się do niego rzadko kiedy odezwał, mówił nie więcej niż kilka słów w odpowiedzi. No chyba, że przychodziłeś do Jamesa z jakimś matematycznym problemem. Wtedy to mógł gadać godzinami. Nigdy nikomu nie przeszkadzał, był kulturalny i pomocny, jeśli o tę pomoc się go tylko poprosiło, jak już mówiłam sam rzadko kiedy przychodził do innych ludzi. Raz tylko zaprosił Angel na randkę, ale ta w odpowiedzi wybuchła śmiechem. Wtedy to już ucichł na maksa. Gdybym wiedziała, że zrobi coś takiego, to bym go powstrzymała. Ach, ten James… – wydaje mi się, że jej spojrzenie robi się bardzo szkliste, ale zanim z oczu wydobędzie się łza wyciera je w rękaw dzierganego swetra.

Angel Dixon, koleżanka z klasy gimnazjalnej:

- Co sądzisz o Jamesie Arthurze?
- James Arthur? Kto to? – pyta z miną wyrażającą niewiedzę.
- Chodziliście razem do jednej klasy w gimnazjum.
- James Arthur? Aaa, no tak! Był taki jeden. W sumie to nie wiem. Raz się do mnie odezwał. Przepraszam, mógłbyś przytrzymać? – wskazuje na lusterko. Gdy je chwytam zakłada sobie sztuczne rzęsy na jedno oko, jej czerwone usta przykryte są warstwą żółtej szminki, policzki czerwienią się od różu, piersi wylewają się ze zbyt dużego dekoltu w bluzce nierówno obciętej nad pępkiem, spódniczka odsłania lekko pośladki, jest tak cienka, że przebijają przez nią bordowe stringi. Na paznokciach widnieją kolorowe wzorki. Po założeniu rzęs na obie powieki mówi dalej.- Zaprosił mnie wtedy na randkę, chciał pójść ze mną do teatru na „Don Kichota”. Wyśmiałam go. Chciał ze mną iść do jakiegoś teatru zamiast poimprezować się w jakimś klubie! Zresztą straszny z niego był kurdupel. Miał jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu. Nawet bez szpilek byłam od niego wyższa o pół głowy.
- A co po szkole? Utrzymywaliście z nim jakiś kontakt?
- W sumie to spotykaliśmy się kilka razy na piwo, już po skończeniu gimnazjum. Szliśmy klasą do jakiegoś pubu i się bawiliśmy. Ale on nigdy się nie zjawiał. Nie odpisywał nic ludziom czy będzie, czy nie. Jakby zapadł się pod ziemię, a tu nagle pojawia się na pierwszych stronach lokalnych gazet.

Joanna Damon, wychowawczyni klasy IIID, do której James Arthur uczęszczał w liceum:

- Był bardzo spokojnym dzieckiem. Zawsze odstawał lekko od reszty. Za to uczył się wyśmienicie. Niestety chłopcy z klasy trochę mu dokuczali. Ze względu na jego wzrost przezywali go kurduplem, albo skrzatem. Ale James nie wyglądał jakby się tym przejmował. Z kolei dziewczyny w klasie go po prostu ignorowały. Chociaż – Joanna próbuje coś sobie przypomnieć.- raz na godzinie wychowawczej Jenna podeszła do niego i poprosiła o pomoc w jednym zadaniu z matematyki. Kiedy już je razem rozwiązali dała mu buziaka w policzek i usiadła na swoim miejscu. Taaaak, chyba ona utrzymywała z nim bliższe kontakty. O, akurat mam z tą klasą następną lekcję. Może chciałby pan z kimś z nich porozmawiać?

Jenna Chamber, koleżanka Jamesa Arthura z klasy licealnej:

Jenna wygląda na porządną dziewczynę. Jest całkiem ładna, jej twarz zdobi lekki makijaż. Ubiera się przyzwoicie i całkiem dziewczęco. Odstaje lekko od reszty dziewczyn z klasy noszących się w bardzo wyzywający sposób.
- Czemu wtedy go pocałowałaś? Podobał ci się?
- Nie, absolutnie nie. Po prostu znajomi z klasy mnie do tego przekonali. Mówili, że na imprezie u Daniela chcą mu zrobić mały psikus - po jej policzkach zaczynają spływać łzy, ale mówi dalej - spytali się, czy im pomogę. W sumie myślałam, że to tak tylko dla żartów, że się z nim kumplują. Nie, nie wiedziałam… nie wiedziałam, że po prostu sobie z niego szydzą - jej głos się załamuje. Czekam dłuższą chwilę aż się uspokoi. - Myślałam, że chcą mu zrobić jakiś żart, a potem opić razem z nim jego urodziny. W sumie to data imprezy była specjalnie zgrana w czasie z jego urodzinami, myślałam, że to takie przyjęcie organizowane dla Jamesa, o czym miał się dowiedzieć na miejscu. Miałam trochę z nim poflirtować i zaciągnąć go na imprezę. Spytałam się go tego dnia, kiedy dałam mu buziaka, czy by ze mną poszedł się tam trochę pobawić. Na początku był przeciwny, ale w końcu udało mi się go przekonać. Kilka dni później, w dzień imprezy, czekałam na niego przed wejściem do domu Daniela, gdy wchodził po schodkach z okna nad nim wyleciały surowe jajka. Daniel i reszta jego bandy rzucała nimi w Jamesa. Po chwili zaczęli krzyczeć:
- I co, fajne urodziny, skrzacie?!
- Udław się!! – krzyknął ktoś inny.
- Żryj gruz! - wydarł się z kolei Clark i rzucił w niego cegłą.
Uderzyła Jamesa w ramię, wydawało mi się, że słyszałam jak coś pęka, ale James nic nie powiedział, stał w miejscu i dawał dalej obrzucać się jajkami. Do moich uszu dotarło tylko ciche łkanie. Potem spojrzał się na mnie. Zobaczyłam na jego twarzy uśmiech, po czym odwrócił się i odszedł. To wszystko… to moja wina – Jenna znowu wybucha płaczem. Tym razem nie udaje mi się jej uspokoić. Zostaje zwolniona ze szkoły, przyjeżdża po nią ojciec. Widzę po jego zmęczonej twarzy jak bardzo ciężko jest się otrząsnąć dziewczynie po tym, co zaszło.

Rammas Nightsong, policjant-psycholog biorący udział w sprawie Jamesa Arthura:

- Z relacji od ludzi, którzy mieli co dzień styczność z Jamesem można wywnioskować, że był on introwertykiem. Czuł się bardzo osamotniony, a jego logiczny umysł nie potrafił zrozumieć wszystkiego co się dookoła niego dzieje. Aspołeczny człowiek, bardzo słabo przystosowany do życia w społeczeństwie. Był sierotą, mieszkał u swojej ciotki, Katherine Smallnose, która zmarła kiedy chodził do drugiej klasy liceum. Dziwne, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Ponoć wszystkie zgody, usprawiedliwienia i inne dokumenty przynosił zawsze z podpisem ciotki, ale jest to pewne, że go podrabiał. Sytuacja z gimnazjum kiedy to chciał zaprosić Angel Dixon na randkę, a ta go wyśmiała, zablokowała jeszcze szczelniej jego i tak już zamkniętą „furtkę” na kontakty z innymi. Musiał od dłuższego czasu przeżywać ciężkie stany depresyjne, zapewne od śmierci Katherine. Nie dawał tego po sobie poznać, albo, co jest bardziej prawdopodobne, będąc ofiarą drwin innych uczniów ze swojej klasy oraz aspołeczną osobą nikt nie zauważył zmian jakie w nim zaszły. Wreszcie w dniu swoich urodzin, wyśmiany i upokorzony publicznie przed kilkudziesięcioma osobami wrócił do domu, a tam popełnił samobójstwo, które zresztą było już jakiś czas planowane. Lina została zamówiona na E-bayu tydzień wcześniej. – głos Rammasa nie wyraża żadnych ludzkich emocji. Jest pozbawiony człowieczeństwa. Brzmi jak maszyna przekazująca informacje.

* * * * * * * * * * * * *

James wrócił do swojego domu. Bolało go lewe ramię. Zrobiło się czerwone i spuchło. Wracając z miejsca imprezy zanotował w zeszycie, który przy sobie nosił: „ Znowu mam to uczucie. Uczucie zawiedzenia? Smutku? Nie wiem jak je nazwać. Może uczucie melancholii? Przyzwyczaiłem się już do niego. Dziś moje urodziny. Czekam na prezent. Miał być już wczoraj, ale firma dostawcza miała jakieś opóźnienie. Dzwonili i mówili, że dostarczą go w przyszłym tygodniu”. Na ganku leżała paczka. Kiedy James ją ujrzał wyraźnie się uśmiechnął. „Czyżby to prezent?”- pomyślał przepełniony podnieceniem. Złapał ją szybko i wbiegł do domu. Rozpakował w swoim pokoju. „Tak, to mój prezent, przyszedł wcześniej niż zapowiadali!”. James zaśmiał się cicho. Dłonie drżały mu wyraźnie, kiedy wyciągał linę z opakowania. Poszedł do kuchni, by po chwili wrócić z tortem i butelką wina, które od razu przelał do kieliszka. Wbił świeczki w tort i podpalił. Zgasił światło. Po chwili pracy lina była gotowa. Przerzucił ją przez drążek do podciągania i zawiązał. Wspiął się na krzesło. Nie sięgał. Ustawił podwyższenie z książek i wypił lampkę wina. Wszedł na krzesło jeszcze raz. Tym razem wszystko ze sobą współgrało. Pełen satysfakcji założył stryczek i zaciągnął go na szyi.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – powiedział, po czym zeskoczył z krzesła, przewracając je. Świeczki zgasły. 




Autor: KRASNOLUD

Święta, tak jak zima, zbliżały się. I Artur tak samo jak na zimę cieszył się na święta. Lista zakupów, prezentowych, jedzeniowych i środków czystości do zrobienia świątecznych porządków urosła do rozmiarów bez mała pierwszej drukowanej księgi. I kosztowała prawie tyle samo.
A to wszystko musiał załatwić po pracy. A ta była kiepsko płatna i zajmowała cały dzień. O osiemnastej wychodził z biura i na kupienie czegokolwiek nie miał ani czasu ani, tym bardziej, siły. Jakby ojciec nie mógł tego zrobić. Mama całe dnie spędzała w kuchni piekąc pierniki, lepiąc pierogi i przyrządzając pierwsze pieczarkowe zupy. Ojciec pił piwo przed telewizorem. Przynajmniej nie przeszkadzał, a i tak bywało w poprzednich latach.
A teraz jeszcze spadł śnieg, jezdnie były śliskie jak niekupione dotąd karpie i wyszła ta sprawa z choinką. Jedyna rzecz jaką ojciec miał zrobić, to pojechać po tę pieprzoną choinkę. Oczywiście nachlał się i tyle z tego. Artur sam musiał to załatwić, a znalezienie nawet nie ładnej, ale przyzwoitej choinki na dzień przed Gwiazdką, rzeczywiście można ochrzcić cudem świąt. A już od kilku lat mówił by kupić sztuczną.
Pojechał do najbliższego supermarketu. Przed wejściem właśnie zamykali punkt sprzedaży drzewek. Artur zaklął i wszedł do środka, z nadzieją, że może przynajmniej sztuczną znajdzie.
Przepychał się właśnie przez tłum takich jak on desperatów, gdy zobaczył Mikołaja. Wraz z pomocnym elfem siedzieli w otoczeniu papierowych prezentów, sztucznych choinek i śniegu z waty posypanej brokatem, a wszystkie dzieci omijały stoisko szerokim łukiem. Coś było nie tak, powinny wyrywać się by móc dotknąć Mikołaja, pociągnąć go za brodę i wyciągnąć prezent. Dzieci może mają duże wymagania i zawsze dostrzegają, że broda jest odczepiana, ale jak wszyscy ludzie chcą się oszukiwać jak najdłużej. Jeśli nie wiara w Mikołaja, to przynajmniej zwykła srocza ciekawość powinna je przyciągnąć do lampek i brokatowego śniegu. Ale Mikołaj trwał spokojnie na krześle i żaden szkrab na kolanach mu nie siedział. Elf wyglądał jakby zjadł kilogram cytryn na czczo.
- Te, skrzacik, coś taki melancholijny? – spytał Artur podchodząc.
- Spierdalaj – odburknął – Poza tym jestem elfem.
- Elf, skrzat, jeden pies. Ale jak się tak zachowujesz to nie dziwię się, że nie macie tu tłumów.
- Kto cię pytał o zdanie? Bo chyba nie on – Elf pokazał głową w stronę Mikołaja. Tamten siedział niewzruszony jak obraz Boga odpoczywającego dnia siódmego.
- O co tu chodzi? W każdym innym miejscu, gdzie pojawia się Mikołaj dzieci zachowują się jak psy spuszczone ze smyczy. A w przeciągu ostatniego tygodnia byłem w każdym możliwym supermarkecie w tym mieście. Na własne oczy widziałem. A was jakby nie dostrzegali.
Elf wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów i wydobył z niego przedostatniego. Z drugiej kieszeni wyciągnął zapałki i odpalił. Zaciągnął się i zapatrzył w losowy punkt nad głową Artura. Cisza przedłużała się.
- Hej, obudź się – powiedział Artur pstrykając palcami przed oczami elfa.
- Jeszcze tu stoisz? Spieprzaj w podskokach, nie widzisz, że pracuję.
- No właśnie widzę ten pot perlący się na czole. Zdejmij ten kubraczek, bo się zgrzejesz.
- Czego się czepiasz? Jeszcze ciebie mi tu brakowało, naprawdę – powiedział i zgasił papierosa o płytki na podłodze.
- Nie niszcz sklepu – skarcił go Artur - Dlaczego nikt do was nie podchodzi?
- Nie ucz ojca dzieci robić – odpowiedział enigmatycznie – A w ogóle to przydałoby ci się trochę samoocenę polepszyć. Tak się nikim nazywać. Ładnie, ładnie.
- Nie wkurwiaj mnie skrzaciku, bo ci tę smutną facjatę przemodeluję!
Elf spojrzał na niego i Artur zobaczył w jego ciemnych oczach smutek. Smutek, który istniał od stworzenia świata. Smutek wieczny.
- Nic mi nie zrobisz, bo nie jesteś w stanie. Tak jak i jemu. Dzieci są mądrzejsze od ciebie.
- Kim ty jesteś?
- Ja? Ja jestem nikim. Miałem imiona, ale się zagubiły. Miałem plany, ale zostały odtrącone. Myślałem, że coś stworzę, sam, na własną rękę – Elf zaśmiał się gorzko, a Arturowi ciarki przebiegły po plecach – Nie da się. Nigdy się nie uda. Zapamiętaj to sobie.
Artur spojrzał na nieruchomą postać Mikołaja, który siedział z zamkniętymi oczami. Wydawało mu się, że dostrzega jakiś kształt, inny niż gruby jegomość w czerwonym. Jakby coś prześwitywało przez jego postać. Jakby było coś ważniejszego i prawdziwszego, co chciało się wydostać spod maski.
- Zapamiętaj to sobie! – wydarł się elf. Poderwał się z drewnianego podestu i Artur zauważył, że coś się zmieniło, ale nie był w stanie zrozumieć co. Oczy próbowały zobaczyć coś, czego, jak czuł, nie powinny oglądać. Zza byłego elfa też przezierała jakaś prawda - Wszystko już zapisano, już zrobiono, już przewidziano! Nie zrobisz nic, o czym by nie wiedział! Wolna wola, ha! Nie wierz w nic, śmiertelniku!
Artur uciekł.
Święta miał całe popsute. Nie kupił choinki.

1 komentarz:

  1. Pudel - jest ok, chociaż liczyłem na jakieś bardziej mroczne i złe zakończenie. I generalnie gryzie troszkę "- Czego chcesz? - zapytała. Zupełnie jakby był żywy." Wiem że jest to On krasnolud,ale Ona-zabawka. Lecz strasznie gryzie w oczy taka zmiana płci przemdiotu w dwóch zdaniach obok siebie;)

    Krasnolud - Opis sytuacji Artura jak i samo zakończenie "Święta miał całe popsute. Nie kupił choinki." Jest bardzo udane. Dziwne postaci elfa i Mikołaja kontrastują z resztą i od razu przykłuwają uwagę, ale ten wątek fantastyczny w moim odczuciu średnio tu pasuje i szczerze mówiąc średnio mi podchodzi.

    OdpowiedzUsuń