Zanim jednak przejdziemy do głównego dania, informacja. Z powodu świąt: Bożego Narodzenia, Trzech Króli oraz mniej świętego Sylwestra po drodze, ogłaszam PRZERWĘ w działaniu bloga. Z nowym motywem wracamy w nowym roku, 10.01.16
Nie trzymając was już dłużej w niepewności, oto efekty:
Autor: MŁOTEK
Tytuł: Skrzynia umarlaka
- Słuchaj, Marcin, mam pomysł na powieść! – wykrzyczał z
kuchni Dawid, przerzucając
naleśnika na patelni.
- No, dawaj, tylko niech tym razem będzie naprawdę dobry. –
Marcin półleżał na kanapie paląc gibona. Na brzuchu rozsypane miał chrupki.
Telewizor miał zbity ekran, jednak jemu nie przeszkadzało to w odtwarzaniu z pamięci
ulubionego momentu z „Piratów z Karaibów”.
- Pamiętasz jak byłem kelnerem w tej restauracji,
naprzeciwko urzędu miasta? Wszyscy tam przychodzili. Urzędnicy, doktorzy,
studenci, młode i stare pary. Nawet żule czasem chciały się wpakować.
- No pamiętam i co,
będziesz o klientach pisał? – Jack Sparrow całował Elizabeth Swann na statku.
- Nie no, o całej restauracji z punktu widzenia głównego
bohatera, który będzie uosobieniem mnie. Opiszę całą swoją karierę, różne
wpadki i wypadki, sukcesy, wielkie rezerwacje, wypady do klubu ze znajomymi po
pracy czy dzikie romanse. Wiesz takie „Zaklęte Rewiry 2” tyle że w dwudziestym
pierwszym wieku. – opowiadał zafascynowany Dawidson, aktualnie trener na
siłowni, pisarz bez debiutu z wielkimi ambicjami.
- Yhym, jasne. Co dalej? – chrupanie chrupków przeszkodziło
Sparrowowi usłyszeć wielkiego krakena, który się za nim wynurzył. Zdziwiony
odwrócił się w jego stronę. Potwór żonglował piłeczkami przy pomocy kilku
macek. Kapitan Czarnej Perły nie był zaskoczony tym widokiem.
- Dalej Krzysiek, tak nazwę bohatera, będzie w wolnym czasie
pisał opowiadania, ale bardzo słabe opowiadania. Pewnego dnia, przygotowując
rezerwację na piętrze i roznosząc czekadełka przed głównym daniem, ogórki z
kapustą, zwane nie wiadomo dlaczego piklami, dostanie olśnienia. Wpadnie na
pomysł aby napisać wielką epopeję kosmiczną. Od tego momentu powieść zacznie
przeplatać się z przygodami kosmicznego jeźdźcy, Demetria. Jeden rozdział tu,
drugi z powrotem w rzeczywistości. – Do
gotowych naleśników dołączył kolejny, nieco spalony- I tak mu się życie
potoczy, że uda mu się tę powieść wydać. Skosi na niej niezły hajs. I jak, podoba się?
- Jest wporzo. – Jack Sparrow jeździł na monocyklu żonglując
kilkoma pokładowymi deskami. Kraken poczuł się pokonany i rozwarł paszczę na
znak swej przegranej. Pirat zeskoczył z jednośladu na pokład i przygotowywał
się do skoku. Wewnątrz monstra znajdowała się złota, żonglerska maczuga. Tylko
ten kto okaże się być lepszym w sztuce kuglarstwa od niego, będzie mógł ją
zdobyć. Jack wreszcie miał swoja szansę.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? – Dawid przyszedł z
naleśnikami i całą potrzebną zastawą, a
siadając przed Marcinem zasłonił mu
telewizor. – W ogóle daj bucha. Smakówa.
- No ej! Jack miał właśnie…
a z resztą, nieważne.- może i nie zobaczył swojej ulubionej sceny, ale właśnie zobaczył obiad-
No dobra, historia niegłupia, ale jak ją nazwiesz? Masz już jakiś pomysł?
- Ta, mam. „Manuskrypt i pikle”. Wiesz, to od tego, że jak
rozkładał pikle to…
- Wiem od czego, aż tak się
jeszcze nie zjarałem leszczu. Zajebiste naleśniki.
- Dzięki.
- Ale tytuł gówniany, nikt ci tego nie wyda. A jak wyda, to
się nie sprzeda.
- Yhym – kolejny kęs, kolejny buch Dawida – zobaczymy.
Autor: MITOZA
Tytuł: Barszcz z uszkami
„Drogi Theo.
Stworzyć coś własnego, nieprzewidywalnego, to moje marzenie.
By na starość zobaczyć podziw w oczach swoich wnuków, by wszyscy wiedzieli kim
jest ten brodaty mężczyzna bez jednego ucha. Tyle już obrazów namalowałem, a w
każdym pozostawiam cząstkę siebie. Jednak nadal nie dane mi było stworzyć arcydzieło.
Ludzie i tak nie potrafią docenić mojej sztuki.
Pamiętasz tego francuskiego plamiarza płócien, Gauguina (oby
umarł na tyfus)? Nie potrafił pojąć, kto jest lepszy, a wiadome było, że ja.
Jego kolory zlewały się w jedną,
bezsensowną, nic nie mówiącą
kałużę. Wspominał coś o malowaniu żółtych ludzi. Pokłóciliśmy się. Miałem go
dość i groził mi swym wyjazdem, ale przez trzy tygodnie nie mógł się zebrać.
Przy kolejnej awanturze, groziłem mu brzytwą. Miałem nadzieję, że zrozumie
aluzje. Dałem mu czas na rozmyślania, idąc do burdelu. Tam naszedł mnie
genialny pomysł. Utnę sobie kawałek ucha, wtedy na pewno weźmie mnie za wariata
i nie ma mowy, aby chciał zostać ze mną na miejscu. Tak też się stało. Pamiętam
jak zbudziłem się w szpitalu. Podobno blisko było mi do śmierci, a czułem się
jakbym zwyczajnie spał. Spytałem pensjonat gdzie Gauguin się podział.
Odpowiedziano mi, że wyjechał do Paryża. Udało się, o jednego kłamcę w pobliżu
mniej.
Tylko co dalej? Doceniam, że wspierasz mnie finansowo i mogę
dzięki Tobie oddawać się mym pasjom. Powinniśmy się spotkać i porozmawiać,
dawno Cię nie widziałem Bracie. Ludzie myślą, że jestem niestabilny psychicznie
i mają rację. Lecz muszę ci się przyznać, że połowa tych przypadków była mym
zwyczajnym udawaniem, w nadziei na odnalezienie natchnienia w szpitalach.
Obserwując innych chorych mogłem oddać się artystycznej zadumie, toczyć
wewnętrzne dysputy nad istotą piękna.
Ostatnio poczęstowano mnie dziwnymi ogórkami. Bez skórek i
nasion, w paski pocięte. Miały taki dziwny, lekko chemiczny, trudny do
wyrażenia smak. Nigdy wcześniej nie jadłem warzyw przyprawionych w ten sposób.
Co ciekawe nie strułem się nimi w żaden sposób, choć częstował mnie nimi
chłopak na bogatego nie wyglądający. Olśniło mnie wtedy i zrozumiałem co muszę
namalować. Ogrody warzywne, lecz nie te co w Montartre. Poczekam aż nadejdzie
lato i wyruszę w poszukiwaniu dostojnych upraw prostych chłopów. Tymczasem
pochwalę Ci się: udałem się wczoraj do tego chłopaka od ogórków i zapytałem go
jaki jest sposób ich przyrządzania. Dowiedziałem się, że porozcinał stare
ogórki i wyciął wszystkie nadpsute kawałki a potem”
„Zaginiony list Van Gogha do jego brata! Czy to oni nauczyli
świat przyrządzania pikli?” – tak zatytułowany artykuł przedstawiał dokładnie
cały zachowany fragment listu. Redaktorzy zamiast skupić się na udawanym
szaleństwie Vincenta, czy malarskich planach postawili na jego gastronomiczną
działalność. Może za trzysta lat wspomną go jako ogórkowego artystę.
Autor: MAGDALENA IRENA
Beata bardzo dobrze rozpoczęła poniedziałkowy poranek.
Zdołała szybko i bezboleśnie wstać z łóżka, zrobić i zjeść śniadanie a nawet
wziąć prysznic. Gdy zapakowała do plecaka tysiąc potrzebnych i niepotrzebnych
rzeczy, zamknęła na dwa razy trzy zamki w drzwiach do swojej skromnej kawalerki
i spokojnym krokiem poszła na przystanek autobusowy. Po chwili czekania stała
już w zatłoczonym do granic możliwości autobusie linii 58, który miał zawieźć
ją do centrum. Po przejechaniu jednego przystanku rozpoczęła się kontrola
biletów. Beata zaśmiała się pod nosem słysząc jak brodaty facet (ubiór 9/10,
włosy 7/10, uroda 8/10 w skali atrakcyjności) mamrocze, że znowu go złapią bez
biletu. Nie do pomyślenia było dla niej to, jak ludzie potrafią bezmyślnie
stracić pieniądze. Przecież 250zł piechotą nie chodzi, a tyle właśnie
kosztowała jazda bez opłaconego przejazdu. Beata wiedziała, że pieniądze na
drzewach rosną jedynie w Simsach, więc każdego piętnastego dnia kolejnego
miesiąca z jej konta bankowego automatycznie wykonywał się przelew do
transportu miejskiego. Było to bardzo wygodne, ale należało pamiętać, aby na
koncie było wystarczająco dużo pieniędzy. Niestety w miniony piątek, Beata,
korzystając z wielkiej promocji kupiła kozaki. Według reklamy zaoszczędziła 50
zł, ale w rzeczywistości straciła dużo więcej. Przelew na migawkę nie mógł
zostać zrealizowany, gdyż na koncie była niewystarczająca kwota.
Beata stojąc w pobliżu drzwi zastanawiała się jak długo
będzie musiała stać w swoich nowych, nierozchodzonych kozaczkach. Rozglądając
się po autobusie, czy gdzieś nie zwolniło się miejsce zauważyła starą kobietę w
łachmanach. Dziewczyna widywała już wcześniej tę kobietę, na przykład w kolejce
w sklepie mięsnym (gdy jakiś młody-gniewny wyrwał Beacie portfel z rąk) czy w
Tesco, kiedy zawalił się na nią regał z puszkami groszku, kukurydzy oraz fasoli
i boleśnie ją posiniaczył. Widziała ją też w Karpaczu, w czasie nauki jazdy na
snowboardzie, tuż przed tym jak skręciła kolano, a także wiele innych razy,
kiedy po jakimś przykrym incydencie Beata myślała czy da się cofnąć czas. Gdy
dziewczyna spojrzała na nią tego ranka poczuła chłód w sercu, chłód który
zwiastował coś złego.
W końcu podszedł do niej kontroler biletów (mniej niż zero w
skali atrakcyjności) i dziewczyna szybkim ruchem podała mu swoją migawkę. Kanar
wyszczerzył pożółkłe zęby w pogardliwym uśmiechu i poinformował Beatę, jak i
cały autobus, że nie ma ona ważnego biletu. Dodał też, że jest złodziejką i
oszustką, która jak sęp żeruje na funduszach biednego transportu miejskiego.
Beata zmieszała się i gdy zarumieniona rozejrzała po autobusie zauważyła, że
wszyscy pasażerowie skierowali na nią swój wzrok. Ale tylko jedne oczy przykuły
jej uwagę. Były to oczy przepełnione smutkiem oraz nienawiścią i należały do
starej kobiety w łachmanach. Kiedy
autobus zatrzymał się na przystanku, kanar złapał dziewczynę mocno za ramię
mówiąc, że takiego ładniutkiego ptaszka trzeba mocno trzymać, aby czasem nie
wyfrunął. Beata zobaczyła, że obojętnym wzrokiem patrzy się na nią Miłosz, w
którym durzyła się od dłuższego czasu. Początkowo mieli się ku sobie, ale nagle
to się zmieniło, bo chłopak twierdził, że jej nie zna. Sytuacja w autobusie
była dla Beaty nie do wytrzymania. Z jednej strony obleśny kanar, z drugiej
łachmaniarka, a przyglądał się temu obiekt jej westchnień. Zapragnęła cofnąć
się w czasie. Chłód, który czuła w sercu pogłębił się, a w czaszce rozległ się
głos, jak dzwon skrzeczący „Uważaj czego
pragniesz kochanieńka!”. Beata poczuła szarpnięcie w okolicy pępka, jakby
ktoś docisnął jej kolczyk, który zrobiła sobie kilka miesięcy temu. Ucisk
kanara zaczął maleć, odtrąciła jego rękę. Czuła, że świat wiruje i zapadła się
w ciemność.
Beata czuła wszechogarniające zimno i zmęczenie. Otworzyła
oczy i natychmiast je zamknęła. To co ujrzała nie mogło być prawdą. Pamiętała
nieprzyjemne zajście w autobusie, a teraz leżała na ubitym końskimi kopytami
śniegu wśród pachnących sosen i świerków.
Zaczęły drętwieć jej palce u rąk i stóp, więc szybko wstała. Usiłowała
sobie przypomnieć, co zrobiłby Człowiek, który przetrwa wszystko albo Bear
Grylls. Namiętnie oglądała ich programy na Discovery. Przypomniała sobie, że
jedną z podstawowych zasad było nieodpoczywanie w zimnie. Ze zmęczenia mogłaby
zasnąć i już się nie obudzić. Musiała więc iść do przodu. I nie tracić nadziei,
bo tylko ona utrzymywała ją w marszu..
Słońce wznosiło się w
najwyższym punkcie nieba, gdy Beata padła na miękki puch. Zdawało jej się, że
słyszy dzwoneczki. Wydało jej się śmieszne, że ostatnim, co usłyszy będzie taki
wesoły dźwięk. Roześmiała się po cichu i usłyszała zawołanie: „Paniczu! Tam, w śniegu, ktoś leży!”.
Ostatkiem sił poczuła, że czyjeś silne dłonie podnoszą ją ze śniegu i ponownie
zapadła w ciemność.
Beatę obudził trzask ognia. Leżała przykryta trzema
kołdrami, a obok niej w bujanym fotelu siedziała starowinka i haftowała przy
świetle ze świec. Gdy zauważyła, że dziewczyna nie śpi, podała jej miskę bardzo
tłustego rosołu, pikle oraz ziołowy
napar, po którym Beata ponownie zasnęła.
Gdy się obudziła, był ranek. W kominku wesoło trzaskał
ogień, widać, że ktoś musiał o niego dbać w ciągu nocy. Beata powoli wstała, w
śnieżnobiałej koszuli nocnej długiej aż do kostek podeszła do kominka. Podłoga
zaskrzypiała i do komnaty weszła starowinka niosąc naręcze ubrań.
„Dobry dzień, panienko,
dobrzeć, że panienka juże wstała. Pomogie panience się przyodziać.” Po
chwili Beata miała na sobie białe, gryzące pończochy, trzewiki do połowy łydki,
bielunkę i pięknie haftowany wełniak. Zastanawiała się, dlaczego starowinka
nazywa ją panienką i dziwnie mówi. Na dalsze rozmyślania nie miała czasu, gdyż
kobieta poprowadziła ją do innego pomieszczenia, w którym czekało dwoje
mężczyzn. Jeden z nich był stary i pomarszczony, w niebieskiej szacie aż do
ziemi. Drugi, Miłorad, był w kwiecie
wieku, miał czarne niczym węgiel, kręcone włosy. Wypytywał ją, kim jest i skąd
się wzięła. Beata powiedziała mu swoje imię i to, że prawdopodobnie zjawiła się
tu z przyszłości. Bała się to wyznać, pomyślała, że stwierdzą u niej chorobę
psychiczną. Mężczyzna stwierdził, że nie ma takiego imienia, że pomieszały jej
się zmysły i ma na imię Beatrycze.
Stary mężczyzna w długiej szacie, którego dziewczyna w
myślach przezwała czarodziejem, rozkazał przynieść wszystko, co przy niej
znaleziono. Starowinka weszła do komnaty z dwudziestopierwszowiecznym
plecakiem. Mężczyzna, który miał na imię Merlin, bez pytania o pozwolenie
wyciągnął z niego kalendarz Beaty. Po
chwili rzekł coś, czego dziewczyna nie zrozumiała: „Miłoradzie, dzięki dziewczynie przywołam Twojego syna. Wezwij chłopaka”.
Gdy wspomniany wszedł do komnaty Beacie
zakręciło się w głowie. To był Miłosz. Podbiegł do niej i chwycił w ramiona gdy
zemdlona leciała na podłogę.
Beata poczuła w nozdrzach okropnie duszący zapach. To Merlin
obudził ją dając do powąchania mieszankę ziół. Dziewczyna rozejrzała się. Obok
niej siedział Miłosz. Byli w chłodnym pomieszczeniu, jakby piwnicy. Przy
ścianach stały regały z księgami oprawionymi w skórę, czuć było zapach
stęchlizny. Podszedł do nich Merlin trzymając w ręku manuskrypt. Polecił im
trzymać się z daleka od jego żony, a jeśli tylko ją zauważą zakrzyknąć „a ty
poczywaj!”. Rozkazał im złapać się za ręce. Miłosz założył plecak Beaty i razem
słuchali tajemnych słów z manuskryptu. Poczuli szarpnięcie w okolicy pępka
i po chwili spacerowali po ulicy
Piotrkowskiej podziwiając świąteczną iluminację.
Autor: KRASNOLUD
Autor pragnie
wyraźnie zaznaczyć, że między opowiadaniem, a aktualnymi wydarzeniami zachodzi
jedynie przypadkowa zbieżność i nic w poniższym tekście nie jest prawdą. Może
szkoda.
18 listopada, Pałac
Prezydencki, piwnica, 01:07
Premier Hanna Worek siedziała przy pustym stole,
porządkując notatki. Prezes zwołał to spotkanie w nocy, by zmniejszyć ryzyko
podsłuchu. Miał słabość do pory nocnej, zwłaszcza ostatnio. Razem z informacją
o spotkaniu, wewnętrzny goniec partyjny przekazał także plik kartek, z którymi
wszyscy powinni się zapoznać. Oczywiście zostały dostarczone na kilka godzin
przed zebraniem. Prezes niewątpliwie przewidywał ruchy opozycji na kilka w
przód, ale czasem zahaczało to o paranoję. I znacznie utrudniało życie.
Dlatego premier siedziała w pustym pomieszczeniu, godzinę
przed wyznaczonym spotkaniem, czytając notatki i od czasu do czasu bawiąc się
broszką. Czy to była kwestia późnej pory, czy stresu związanego z
zaprzysiężeniem, w każdym razie słowa na kartkach zatracały sens z każdym
kolejnym czytaniem, całkiem jak ustawy sejmowe.
- O cholera! Myślałem, że nikogo tu nie będzie. – Drzwi
otworzył minister Kamyk. - Chciałem to
przeczytać. Wiesz, zabiegany jestem, koordynacja służb specjalnych to ciężki
kawałek chleba. Wieczorne spotkania z Alojzym i prezesem… Ciężko znaleźć nawet
chwilę.
Kamyk rzeczywiście wyglądał na zmęczonego, nawet oczy
miał podkrążone, zresztą o ich dwójce było głośno w mediach. O nich wszystkich
było głośno w mediach. Ten szum medialny… Hanna wolałaby, żeby wszystkie zmiany
odbywały się po cichu, ale prezes zarządził.
To był dla niej największy szok, gdy po raz pierwszy
porozmawiała z prezesem prywatnie. Okazał się być spokojnym, inteligentnym,
opanowanym człowiekiem, jakby spadała z niego jakaś maska. Znikali „Polacy
gorszego sortu”, czerwoni zdrajcy, czy obwianie o wszystko Partii Rządzącej
Znacznym Elektoratem Demokratycznym. Dlaczego nie chciał tego pokazać w debacie
publicznej? Tego Hanna nie widziała.
Kamyk usiadł naprzeciwko, wyciągnął notatki i jakieś
ogórki kiszone, czy inne pikle.
- Przepraszam, ale
jestem w niedoczasie i do tego głodny. Chcesz?
- Chętnie.
Siedzieli w milczeniu, pochylając się nad planami prezesa.
Kamyk wyglądał na coraz bardziej przerażonego. Minuty upływały w ciszy,
przerywanej sporadycznymi chrupnięciami ogórków, aż usłyszeli pukanie do drzwi.
- Proszę!
Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Fabian
Kobza.
- Witajcie. A
gdzie reszta?
- Nie wiemy czy w
ogóle ktoś jeszcze przyjdzie. Czekamy na prezesa.
- A Bąbel?
- Alojzy ma inne
sprawy do załatwienia – powiedział minister Kamyk.
- Przeczytałeś? –
spytała Hanna.
- Tak. Ale nie
jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem. Mam szczerą nadzieję, że nie.
- Na szczęście,
Fabianie, jestem już, by ci wszystko wytłumaczyć – Kobza usłyszał głos prezesa
za swoimi plecami. – Naprawdę, ile razy mówiłem wam, że w trakcie tajnych
spotkań drzwi się zamyka?
Prezes wszedł do środka, spojrzał z niesmakiem na pikle
Kamyka i zamknął drzwi.
5 grudnia, Pałac
Prezydencki, piwnica, 02:12
Premier Worek znów siedziała sama w pustym pomieszczeniu,
na godzinę przed wyznaczonym spotkaniem, ale tym razem nie miała ze sobą
żadnych notatek. To znaczy spoczywały one w torbie, na krześle obok, ponieważ
nie chciała podpaść prezesowi. Nie mogła jednak zmusić się do czytania.
Wcześniej przejrzała pobieżnie plan na nadchodzący tydzień (tydzień! Kiedyś
planowali na miesiąc w przód i niewiele się zmieniało, zwłaszcza że opozycja
nie reagowała), gdzieś między wypowiedzią dla TVP a konferencją prasową, ale
nie miała siły na nic więcej. Zjawiła się godzinę wcześniej, by uniknąć
jakichkolwiek spotkań, marzyła by odpocząć od politycznego zgiełku. Zawsze była
raczej skromną osobą, nieśmiałą nawet. Rodzice, choć bardzo z niej dumni,
powiedzieli, że jej nie poznają. Nie uświadomiła im, jak bardzo ją to zabolało.
Ale cóż, jeśli chciała wygrać z Beatą i partią PRZED, a teraz nie mogła się
wycofać z troskliwie stworzonego wizerunku. Zresztą, zawiodłaby w ten sposób
prezesa, a tego nie chciała. Czuła do niego duży szacunek, który wzrastał za każdym
razem, gdy z nim rozmawiała. Tylko dalej nie mogła zrozumieć jaki ma cel w tym
całym… szumie i krzyku. Coraz więc Polaków odwracało się od Partii Ponad
Podziałami, idąc w stronę emerytowanego porucznika Bluzy. Na razie odpływ
poparcia był strumyczkiem, ale mógł zmienić się w prawdziwą Wisłę płynącą hej!
po polskiej krainie, jeśli nie będą ostrożni. A nie byli. Prezesowe umiłowanie
do nocy kazało im późno głosować nad ustawami, więc wszyscy byli nieprzytomni i
gadali głupoty. Fabian nie zaprzysiągł
sędziów Trybunału i choć oczywiście było to słuszne (wybrała ich partia PRZED,
może nie łamiąc, ale naginając konstytucję), to nie pomogło wcale na PR ich
partii. A teraz jeszcze to…
- Hanka, czy ty to
czytałaś? – Do środka niemal wpadł minister Kamyk.
- Nie do końca…
- To jest jeszcze
gorsze niż to co zrobiliśmy do tej pory! Zaprzysiężenie sędziów po nocy? Zapomnij.
Baśka ma zrobić szum wokół wyroku trybunału, nawet zagrozić niewydrukowaniem.
Alojzy ma wejść do siedziby NATO. Po nocy! Dlaczego wszystko robimy w nocy? Hanka
oni nas znienawidzą. Zjedzą nas tam.
- Mój drogi
Marianie – odezwał się głos prezesa za plecami – nie wiesz, na czym polega
dywersja? Media i opozycja skupią się na czymś innym, a my będziemy mogli zająć
się naszym prawdziwym celem.
- Ale, panie
prezesie. Co jest naszym prawdziwym celem?
- Tego, mój drogi
Marianie, dowiesz się później. Tymczasem, Fabian już jest, zacznijmy nasze
spotkanie.
20 grudnia, Pałac
Prezydencki, piwnica, 01:53
Hanna spała przy stole, w dosyć niewygodnej pozycji, ale
musiała odespać ostatnie tygodnie. Przed domem prezesa odbywały się
demonstracje! I to przed upływem miesiąca po zaprzysiężeniu jej rządu! Żadne
prognozy nie były ją w stanie na to przygotować. Pracowali ciężko i do późna,
swojego męża nie widziała już czwarty dzień, dlatego łapała każdy możliwy
moment na sen. Pozostali członkowie tajnych obrad chyba też nie wyrabiali się z
czasem, bo nikt jeszcze nie przyszedł.
Na pięć minut przed czasem pojawił się minister Kamyk,
usiadł bez słowa i zaczął przecierać okulary. Hanna obudziła się i spojrzała na
towarzysza tych nocnych spotkań. Gdyby nie one, nie polubiłaby chyba tego
miłego człowieka, który całkiem nieźle lawirował między władzami różnych służb
specjalnych i był drugim człowiekiem, po prezesie, który był w stanie
utemperować Alojzego Bąbla.
- Czekamy jeszcze
na prezesa i Fabiana – powiedział.
- On tu mieszka,
więc ma całkiem blisko.
- Pewnie dlatego
zawsze przychodzi tuż przed prezesem – uśmiechnął się Kamyk. Często to robił.
Równo o czasie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie
prezydent Fabian Kobza w towarzystwie prezesa. Usiedli przy stole i zapadła
cisza. Wszyscy patrzyli z uwagą na prezesa, żeby dowiedzieć się jakie są plany
na koniec roku i jaki cel wszystkiego co się teraz działo w Polsce. Jaka będzie
reakcja Partii Ponad Podziałami na demonstracje KOTów?
- Witajcie. Chciałbym
wam na wstępie życzyć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, jest to ostatnie nasze
spotkanie przed nimi. Chciałbym też wyjaśnić jaki jest prawdziwy cel mojego
dojścia do władzy. Nie zrozumcie mnie źle, leży mi na sercu dobro Polski, ale
cel z jakim wszedłem do polityki był inny. Wydawać by się mogło, że bardziej
prozaiczny. Dawniej, gdy z bratem byliśmy jeszcze mali, zawsze na święta były
pikle w zalewie miodowo-musztardowej. Smakowały niesamowicie, przepis
przekazywany z dziada pradziada, nam akurat przez matkę. Potem przepis…
ukradziono. Brzmi paranoicznie, ale taka jest prawda, żadne zgubienia, czy tam zalania
sosem pomidorowym. Nie ma nigdzie kopii. Ten przepis, moi drodzy, musimy
odzyskać. To jest dziedzictwo narodowe i ta kradzież to akt terroryzmu. Winnych
trzeba znaleźć i prawomocnie ukarać.
- Czyli te
wszystkie cyrki są po to, żeby uzyskać przepis na ogórki?!
- Nie na ogórki,
tylko na pikle. W zalewie miodowo-musztardowej. To nie jest tylko obraza mojej
rodziny. To udowodnienie, że złodzieje i terroryści mogą bezkarnie chodzić po polskiej
ziemi. Chcę ten przepis odzyskać i ponadto upublicznić. Spróbujesz to
zrozumiesz.
- Panie prezesie. Z
całym szacunkiem, ale po tym co robimy, nikną nasze szanse na reelekcję.
- Nie chodzi o to,
żeby nas wybrali na drugą kadencję. Chodzi o to, by teraz zebrać maksimum
władzy, która będzie nam potrzebna, by znaleźć manuskrypt z przepisem i móc
zatuszować nasz udział w tej sprawie. Teraz zarzucają nam niedemokratyczność i
łamanie prawa, ale jeśli się dowiedzą, że to wszystko dla pikli…
słodko-ostrych, rozpływających się w ustach pikli, przypominających smak
dzieciństwa, którym nikt nie może się oprzeć… jeśli się dowiedzą, zarzucą nam
niezrównoważenie psychiczne i odbiorą władzę już teraz. Dlatego musimy mieć
media po swojej stronie, już podjęliśmy działania w sprawie przejęcia KRRiT, a
dopóki tak nie będzie, niech zajmują się czym innym.
- Panie prezesie.
Z całym szacunkiem, ale jeśli dalej będziemy się tak zachowywać, to już nie
będzie to kwestia reelekcji, ale dotrwania do końca tej kadencji. Nastroje
społeczne nam nie sprzyjają.
- Dlatego teraz
będziemy łagodzić nasz wizerunek. Marianie, pilnuj proszę, by Alojzy nie wypowiadał
się w mediach. Barbara wydrukowała w końcu wyrok TK, w czasie na to
przeznaczonym, co podkreślimy. I przede wszystkim, w święta stajemy się
spokojniejsi i bardziej uprzejmi dla opozycji. To jest oficjalna wytyczna dla
wszystkich, wam teraz tylko przypominam. Polacy mają krótką pamięć, zapomną co
robiliśmy na początku, jeśli później będzie lepiej. Trzeba tylko dogadać się z
Bluzą, żeby aż tak nam nie przeszkadzał, przejąć media, żeby pokazały nas w
dobrym świetle i wszystko będzie dobrze. Zdobędziemy pikle, a i może nawet
lepszą Polskę gdzieś znajdziemy.