Autor: KRASNOLUD
Niska postać poruszała się po lesie zupełnie
bezszelestnie, mech miękko uginał się pod nią, tłumiąc odgłos kroków. Był
ranek, słońce ledwo co wstało, niemrawo oświetlając drogę między drzewami. W
końcu postać przedarła się przez splątane gałęzie leszczyn i młodych brzóz i
wydostała się na polankę. W niczym już niepowstrzymywanych promieniach
słonecznych można było dostrzec, że jest to niemłoda kobieta. Mimo że szła
prosto i energicznie, część włosów była już posiwiała, a na twarzy pojawiały
się pojedyncze zmarszczki. Ubrana w zieloną spódnicę, bez ozdób które mogłyby
zaczepić się o krzaki, lekką koszulę i kamizelkę, wydawała się zupełnie
niewrażliwa na poranny chłód. Stała przez moment na skraju polany, grzejąc
twarz w promieniach, po czym zaczęła wolno spacerować po polance. Troskliwie
pochylała się nad pędami i kwiatami, wybrane ścinając nożem i wkładając do
sakiewki. Znalazły się tam kwiaty rumianku, wrotycza oraz dziurawca. Jej kroki
były powolne, a wzrok uważny, więc sakiewka zapełniła się dopiero koło
południa. Usiadła koło fiołków rosnących tuż przy linii lasu, wyjęła pajdę
chleba i gomółkę sera i nieśpiesznie jedząc krzyknęła:
- Wyłaź no z tych
krzaków, a nie kryjesz się jak pospolity zbój!
Z zarośli po drugiej stronie wyłonił się młody mężczyzna,
chłopak nawet, w ciemnej bluzie i spodniach. U pasa miał nóż w pochwie, a przez
ramię przewiesił wypchaną torbę.
- I był sens tak
się męczyć od rana? Po co tu przyszedłeś? – spytała kobieta nie podnosząc
wzroku sponad posiłku.
- Przyszedłem cię
zabić.
- Też pomysł.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie.
- A jednak.
- Nic nie wiem o
tym, bym miała dziś umrzeć. Myślę że wiedziałabym, gdyby coś takiego miało się
stać – odpowiedziała kobieta kończąc chleb.
- Nikt z ludzi nie
wie kiedy umrze. I tobie też nie dano tej wiedzy.
- Chłopcze, wiesz
bardzo mało o świecie.
- Przeciwnie, wiem
bardzo dużo.
- A nie wyglądasz.
Wąsy masz białe od mleka, nie siwizny.
- Jakby siwizna
była oznaką mądrości – powiedział patrząc wymownie na jej głowę.
Kobieta żachnęła
się.
- Nie uczyli cię
szacunku dla starszych, co?
- Tylko dla tych,
którzy zasługują.
Kobieta zamilkła i spojrzała na mężczyznę w dalszym ciągu
stojącego na przeciwnym krańcu polanki. Mimo groźnej deklaracji nie uczynił
żadnego ruchu w jej kierunku. Niebo dalej było przejrzyste, bezchmurne. Lekki
wiatr poruszał liśćmi wokół polany, w lesie śpiewały ptaki. W ciszy jaka
zapadła między ludźmi, zwierzęta słychać było doskonale. Upływały sekundy,
niezmącone żadnym ruchem. Kobieta siedziała nieruchomo oparta o drzewo,
mężczyzna się nie zbliżał.
W końcu kobieta pogłaskała delikatnie drobne, fioletowe
kwiatki.
- „Fiołki i róże,
bławatki niebieskie – by uczucia chłopca były najszczersze” – powiedziała z
delikatnym zaśpiewem. – Tak mówią.
- Mówią też „Maki
i fiołki na grób niegłęboki”. Taki jest właśnie problem z symbolami. Każdy może
je odczytać na własny sposób. Zresztą, moje uczucia są szczere.
- Przecież nie o
to w tym chodzi – zdenerwowała się kobieta.
- Nie, tylko o to,
by dziewczyna tym bukietem mogła przywiązać do siebie ukochanego, by ją kochał
i nigdy nie zdradził.
- Jak na kogoś kto
tak pogardza moją pracą wiesz o niej zadziwiająco dużo.
- Każdy łowca
czarownic musi wiedzieć to, co i one.
- Więc już
oficjalnie nim zostałeś.
- Po latach nauk.
Nie było łatwo.
- Pamiętam, kiedy
opuściłeś rodzinę. Twoja matka przychodziła do mnie, gdy tęsknota była zbyt
silna.
- I co jej dawałaś?
- Tylko swoje
uszy.
Znów zapadła cisza. Słońce przesuwało się leniwie po
niebie, nadal stojąc wysoko i oświetlając dwójkę ludzi, samotnych w środku
lasu, daleko od innych. Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł przed czarownicą. Tym
razem on wyciągnął rękę, by dotknąć rosnących fiołków. Nie patrzył na starszą
kobietę.
- Przekonaj mnie
zatem – usłyszał łowca.
- Do czego? –
odpowiedział, podnosząc głowę.
- Że masz rację.
Przekonaj mnie, że powinnam umrzeć. Dla dobra tej wioski i tych ludzi.
Przekonaj mnie, że nie mam prawa żyć i im pomagać.
- Dobrze wiesz, że
nie mam zdolności oratorskich. Ja prosty człowiek.
- Właśnie widzę.
Jak każdy inny mieszkaniec wioski, nie masz żadnego wykształcenia i ufasz kobiecie,
która wie – powiedziała ironizując.
- Cóż... Jesteś
czarownicą. To powinno wystarczyć…
- Ale nie
wystarcza
- Zatem powiem coś
jeszcze. Nie chodzi o spędzanie płodów, czy zaklęcia, które sprowadzają
nieszczęścia na ludzi.
- Nigdy nikogo nie
skrzywdziłam. Co najwyżej uświadamiałam im pewne rzeczy o sobie.
- Nie o to chodzi –
powtórzył chłopak – Nie chodzi nawet o to, że ludzie z tej wioski nie są w
stanie zrozumieć, że świat poszedł naprzód i nie można polegać na starych
babach mieszkających w lesie. Nie. Ci ludzie muszą dorosnąć. Nie przejmować się
tobą.
- Sugerujesz, że
nie są dorośli?
- Tylko dzieci
latają z każdym problemem do matki.
- Dzieci rosną, ale
matka pozostaje matką.
- Te „dzieci” nie
rosną. Muszą nauczyć się podejmowania decyzji i samodzielnego życia!
Kobieta roześmiała się. Nie był to jednak ciepły śmiech,
który chłopak znał z dzieciństwa. Ten był ostry i ironiczny.
- A jednak zostałeś
łowcą czarownic.
- Bo magia nie
może być odpowiedzią.
- Magia nigdy nie
jest odpowiedzią.
- Czasem ktoś musi
pokazać ludziom odpowiednią drogę, by mogli nią pójść – powiedział mężczyzna
zrywając fiołki. Kobieta patrzyła na niego tłumiąc śmiech.
- Nie zrozumiałeś
mojej pracy. Naprawdę myślisz to wszystko, czy wmówili ci to wszystko?
Chłopak nie
odpowiedział. Patrzył na zerwane kwiaty, które zostały mu w dłoniach.
- Nadal nie czuję
się przekonana.
- Cóż. Może nie
musisz.
Młody mężczyzna przeszedł na drugą stronę polany, z
powrotem w stronę krzaków, z których wyszedł, z powrotem w stronę wioski.
Odsunął splątane gałęzie brzóz i leszczyn, wyszedł na mało uczęszczaną dróżkę,
zostawiając za sobą zerwane fiołki. Jego kroki były szybkie i sprężyste, jak
przystało na chłopca w jego wieku. Ciemny strój dobrze wtapiał się w otoczenie splątanych
drzew, ledwo widocznych w ostatnich, leniwych promieniach słońca. Ludzie na
polach kończyli pracę przy ścinaniu zboża, odkładali ją na dzień następny.
Chłopak wracał do nich po dawno nieużywanej ścieżce. Trawa pod jego stopami
uginała się, więc postać poruszała się prawie bezszelestnie.
Autor: KAWKA
Tytuł: Śmierć ma barwę fiołków
-Jesteś pewien, że to stacja kolejowa? Nie ma tu torów.
-Szyna jest pod ziemią. To w końcu poduszkowiec, idioto.
Od rana pada. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt,
że ostatni raz padało tutaj kilkaset lat temu. Tak przynajmniej słyszałem. Może
mają jakiś niekontrolowany wyciek tam, na górze? Nazwa stacji jest adekwatna do
miejsca- Uschnięty Las. Pasażerowie, wyglądając przez okna, gdy pociąg
przejeżdża przez tą okolicę mogą zauważyć bezkresną równinę ciągnącą się po obu
stronach drogi. Ta przestrzeń pokryta powykręcanymi, bezlistnymi kikutami drzew
to nic innego jak wspomnienie bujnego lasu, który podobno kiedyś tu był. Cóż,
żywe czy martwe, widok jest imponujący.
Nie tak dawno temu w bezpośrednim sąsiedztwie torów sadzono
i nawadniano rośliny, żeby ukryć skutki obecności Alfy Navis, żeby z okna
pociągu wciąż widać było las. Było to jednak zbędne. Ludzie przyzwyczaili się
do Alfy, tak samo jak do nowego krajobrazu.
Spoglądam sennie na mojego towarzysza. Tak naprawdę nie winię
go za zadawanie głupich pytań. Dla niego nasza podróż będzie zupełnie nowym
doświadczeniem, dla mnie- chleb powszedni można powiedzieć. Od dziesięciu lat
jestem pracownikiem firmy przewozowej.
-Hej, mówiłeś, że to ustrojstwo nigdy się nie spóźnia. Powinno
tu być za niecałe dziesięć sekund, a tymczasem nie widać go nawet na horyzo…-W
tym momencie w naszą stronę zaczęła zbliżać się szara smuga. Po chwili pociąg
zatrzymuje się przed nami, w następnej, ze znaczną prędkością oddalamy się od
stacji Uschnięty Las. Wzdycham. Znowu w pracy!
Sadzam mego znajomego (który wciąż jest zdumiony
punktualnością poduszkowców) przy oknie i mówię mu, że zajrzę do niego na
przerwie śniadaniowej. Wychodzę na korytarz. Ledwie zdążam zasunąć drzwi, kiedy
moich uszu dobiega charakterystyczny dźwięk oznaczający uruchomienie mikrofonu.
-Raul, w przedziale drugim ktoś się awanturuje. Sprawdzisz,
o co chodzi?- Słyszę. Odpowiadam, że owszem, po czym powoli udaję się do
wskazanego miejsca. Przechodząc obok okna mimo woli spoglądam na zewnątrz. Krajobraz
już się zmienił. Teraz przejeżdżamy nad Kwaśnym Jeziorem, największym na tej
półkuli. Widzę statki unoszące się na wodzie. Większość kosmicznych, choć
zdarzają się również te przeznaczone do pływania. Niechętnie idę jednak dalej,
w stronę przedziału drugiego. Faktycznie, stoi tam jakiś człowiek i zamaszyście
gestykulując, krzyczy na jedną z kelnerek. Podchodzę do niego i ze spokojem
pytam, co się stało.
-Ja tylko chcę dostać coś do jedzenia. Zamawiałem je już
trzy razy i ani razu nie zostało dostarczone, a kiedy pytam tą blaszaną pizdę,
kiedy dostanę mój posiłek, odpowiada mi, że już go otrzymałem. Gówniane roboty!
Oddawajcie moje pieniądze, oszuści!- W trakcie mówienia jego twarz robi się
coraz bardziej czerwona.
-Czy jest pan pewien, że komenda, której pan użył była
prawidłowa?
-Oczywiście, że tak!
-Czy mógłbym w takim razie zobaczyć pański bilet?
-Co, jeszcze wam mało? Oskarżacie mnie o jazdę na gapę?
-Nie, proszę pana- tłumaczę cierpliwie- chcę tylko
sprawdzić, czy zgadza się numer siedzenia, które pan zajął, z tym, na który
miało zostać dostarczone pańskie zamówienie. Widzi pan, to częsty błąd naszych
klientów. –Mężczyzna klnąc pod nosem, na czym świat stoi, sięgnął do kieszeni
marynarki, wyjął z niej zielony, zmięty świstek papieru i wręczył mi go.
-Tak jak myślałem. Usiadł pan w złym miejscu. Poprawny numer
pańskiego fotela to farendziesiąt trzy.
-Cholerny system dwunastkowy! Tam skąd pochodzę mamy
dziesięć cyfr. Dziesięć! I wie pan co? Tyle w zupełności wystarczy.
W milczeniu prowadzę go na właściwy fotel. Odchodząc, słyszę
jeszcze jak mówi do siebie.- Na północy opady ciekłego azotu, na południu
deszcz płynnego żelaza. Co za świat! Już nie mogę się doczekać, kiedy stąd
wyjadę.
Po niedługim czasie dostaję wezwanie do przedziału siódmego,
do wymiotującej pasażerki. Niepewnie wchodzę do środka. Widzę ją. Kobieta
siedzi pochylona, lekko się trzęsie. Przed nią na podłodze znika powoli kałuża
lepkiej, cuchnącej substancji. Roboty sprzątające, w które zainwestowała w
zeszłym roku firma spisują się na medal. Podchodząc do nieszczęsnej pasażerki
nawiązuję kontakt wzrokowy z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Na kolanach
trzyma bukiet z kwiatami. Jest wyraźnie zmieszany.
- Czy życzy sobie pani skorzystać z usług przedziału
medycznego?- Kobieta kiwa głową, wstaje i idzie za mną, zgarbiona. Gdy
wychodzimy na korytarz zaczyna mówić.
- To nie moja wina. Widział pan tą wiązankę? To były fiołki.
Ze wszystkich kwiatów, musiał dać mi akurat fiołki!- Później opowiada mi o
swoich doświadczeniach związanych z tymi roślinami. Całą drogę do punktu
medycznego słucham z zainteresowaniem.
Jest ósma rano. Sky odprowadza do szkoły swojego brata. Jest
już po dzwonku, więc idą na skróty przez park. Gdyby Sky wiedziała, co tam
znajdą, obeszliby go szerokim łukiem. Tam są zwłoki. Zwłoki bezdomnego
mężczyzny, który zamarzł z zimna, lub trochę za dużo wypił, w dodatku dobrych
kilka dni temu. Sky robi się niedobrze, uginają się pod nią nogi. Zerka na
brata. Jego twarz jest pozbawiona wyrazu. Patrzy tępo przed siebie. Sky nie
chce, żeby ktokolwiek więcej się na nie natknął. Postanawia to zgłosić. Drżącą
ręką wyciąga z kieszeni telefon i dzwoni na numer alarmowy.
- Policja.
- Dzień.. Dzień dobry. Jestem właśnie w Parku Viride.
Natknęliśmy się z bratem na.. na martwego mężczyznę. Jego twarz jest zupełnie
sina..
- Powiedziałbym, że nawet fiołkowa.- dorzuca jej brat. Sky
wymiotuje.
Dwa lata później Sky czeka w poczekalni na rozmowę
kwalifikacyjną. Lekko przygryza dolną wargę- ze zdenerwowania. Bardzo zależy
jej na tej pracy. Drzwi nagle się otwierają, ktoś zaprasza ją do środka. Sky
wchodzi do małego pokoju, siada przy biurku i patrzy na kobietę, siedzącą po
drugiej stronie. Nagle blednie. Kobieta jest ubrana w letnią sukienkę w drobne,
fioletowe kwiaty. Sky czuje, że żołądek podchodzi jej go gardła. Na pytania
odpowiada blada jak papier. Zamiast twarzy pracodawczyni widzi twarz martwego
mężczyzny z parku.
Sky przegląda stare rodzinne albumy. Jest tam mnóstwo zdjęć
z jej dzieciństwa. Na jednym z nich uśmiechnięta dziewczynka siedzi w
samochodowym foteliku, na głowie ma wianek. Tego dnia razem z tatą miała jechać
na wakacje. Nie opuścili nawet parkingu. Tata dostał ataku serca i zamiast nad
jezioro, pojechali do szpitala. Wianek był z fiołków.
- Czy już pan rozumie? We wszystkich ważnych w moim życiu
chwilach pojawiają się te kwiaty! I zazwyczaj wszystko psują. Jedziemy z
Jasonem na weekend do Widna. Proszę pana! Jestem pewna, że zamierzał mi się tam
oświadczyć. Ja tymczasem wymiotuję mu na buty. Wstydzę się wrócić na swoje
miejsce..
- Cóż..- Odpowiadam. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć.-
Chyba przede wszystkim powinna mu pani opowiedzieć to samo, co mnie przed
chwilą..
- Nie chcę, żeby uważał mnie za przesądną. Zależy mi na nim!
- Pamiętam moją rozmowę kwalifikacyjną- dorzucam, żeby
zmienić temat.- Dostałem dziesięć sekund, żeby przekonać mojego rozmówcę, że
nadaję się do tej pracy.- Mówiąc to zataczam ręką dookoła siebie.- Przez moment
milczałem, ja również byłem wtedy zdenerwowany. W niemal ostatniej chwili mówię
do niego: jestem pracowity, solidny i mam podzielną uwagę, wie pan, co dwie
głowy to nie jedna. I wie pani, co? Udało mi się rozśmieszyć drania. Przyjął
mnie.- Zatrzymujemy się w końcu pod drzwiami punktu medycznego. Na twarzy Sky
widzę blady uśmiech.
- Dziękuję panu za tą rozmowę- mówi, po czy wchodzi do
środka.
W końcu czas na przerwę śniadaniową. Zaglądam do przedziału,
w którym zostawiłem mojego towarzysza. Siedzi z nosem przyklejonym do szyby.
- Cześć Simon.- wołam wesoło.- Widzę, że się nie nudzisz.
- Raul- odparł poważnie.- Myślę, że za chwilę się rozbijemy.
- Taak?- odpowiadam.- Dlaczego?
- Pędzimy w stronę pionowej, skalistej ściany, spójrz.
- Nie masz się czym przejmować. Skręcimy przed nią. – Ledwie
to powiedziałem, przez megafony słychać: „Wszyscy pasażerowie proszeni są o
zajęcie miejsc i zapięcie pasów.” Wypełniamy szybko polecenie. Po chwili pociąg
zaczyna się wznosić, jakby podjeżdżał pod górę. Na początku łagodnie, później
robi się coraz bardziej stromo, aż w końcu zaczynamy jechać wzdłuż ściany,
którą wcześniej zauważył Simon.
- Nie mów mi, że nie słyszałeś opowieści o Widnie!-
uśmiecham się.- To było chyba ze dwadzieścia lat temu. Mówili o tym we
wszystkich wiadomościach. Pod wpływem wysokiego ciśnienia, gdzieś w płaszczu,
albo nawet jądrze naszego świata, Widno wraz z przedmieściami i satelitowymi
miastami znalazło się o ponad tysiąc metrów nad poziomem morza wyżej .
Najlepsze było to, że niektórzy mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie
tak, dopiero po kilku dniach! Rozumiesz, myśleli, że to zwyczajne trzęsienie
ziemi. – Wystarcza mi jeden rzut oka na Simona, żeby stwierdzić, że podróże
kolejowe przypadły mu do gustu. Wygląda na zachwyconego. Nagle, jego wzrok
zatrzymuje się na czymś. Zbliżam twarz do szyby, żeby dowiedzieć się, na co
teraz patrzy.- Alfa Navis. Robi wrażenie, prawda?
- Nic dziwnego, że nie rozbierają go od kilkuset lat.
Człowieku, on jest większy niż myślałem!- W pełni zgadzam się z Simonem. Alfa
Navis to zepsuty statek kosmiczny, który wisi nad Uschniętym Lasem niczym
ogromny parasol. Koszty naprawy przekraczały cenę budowy następnego, dlatego
pozostawiono go samemu sobie. W przeszłości mieszkańcy okolicznych miast żądali
usunięcia tego monstrum znad ich głów. Zwyczajnie bali się, że w końcu spadnie.
Władze, zapewniały, że Alfa nie będzie w niczym przeszkadzał. I tak już
pozostał na swym posterunku. Można nawet kupić pocztówkę z jego zdjęciem.
Pociąg zatrzymuje się na stacji Widno. Wysiadamy. Ostatni
raz spoglądam na ogromny, wiszący w powietrzu statek. Z tej perspektywy dobrze
widać nadrukowane na jego powierzchni logo producenta. To fiołek, którego
łodyga i liście tworzą jakąś nazwę.