HO HO HO (JAK MI IDZIE?)
Tak, tak bardzo dobrze, dziękujemy za ten występ. A teraz długo oczekiwany konkurs świąteczny.
Zapraszamy wszystkich obecnych do wzięcia udziału w naszej zabawie. Przypominamy, że nie obowiązują żadne ograniczenia objętościowe ni tematyczne. Zgłoszenia, pod adresem opowiadniezmotywem@gmail.com są przyjmowane do 05.01.2020 (niedziela) 23:59.
Tegorocznym motywem jest: JEMIOŁA
poniedziałek, 16 grudnia 2019
poniedziałek, 2 grudnia 2019
MOTYW XLVI - STUKOT
Szedł 17 godzin od północy, więc był już dobrze zmęczony, gdy dotarł na miejsce.
Autor: KAWKA
Tytuł: CELA
Autor: KAWKA
Tytuł: CELA
I
Patrzyłem ze smutkiem na moje złożone w kostkę ubrania,
paczkę camelów wystającą smętnie z kieszeni kurtki i telefon, który wkrótce się rozładuje i długo będzie milczał. Jednocześnie
czułem, że nie zaprzyjaźnię się z moją nową skórą, pomarańczowym kombinezonem,
który dostałem w zamian. Nie był to opłacalny biznes.
Kiedy mężczyzna, który zabrał moje rzeczy zniknął w
labiryncie blaszanych szafek pokrytych obłażącą farbą olejną przypomniało mi
się, że w mojej kurtce zostało coś ważnego.
- Przepraszam- powiedziałem zdecydowanym głosem- mógłbym
dostać je jeszcze na chwilę?
- Zapomnij- burknął portier i zwrócił się w kierunku
następnego "klienta".
- Zostawiłem w kieszeni coś do jedzenia. Wszystko mi
spleśnieje!
Kobieta stojąca obok położyła mi dłoń na ramieniu.
- Jackson, daj spokój. Jak wyjdziesz, kupisz sobie nową.
- Nie o to chodzi- rzuciłem z rozdrażnieniem- o więziennym
żarciu krążą legendy. Podobno czasami ucieka z talerza. Chciałem, no wiesz,
ostatni raz przekąsić coś normalnego.
- Pan Jacksonville?- Niechętnie uniosłem wzrok na faceta,
który po mnie przyszedł. Nie do końca wiem, czego mogłem się spodziewać po
klawiszu, ale od początku coś nie podobało mi się w jego wyglądzie. Był
zdecydowanie za stary na tą robotę. Miał pożółkłą, pomarszczoną skórę i
opadającą powiekę. Do tego uniform, w który był ubrany, cały był spłowiały i
postrzępiony. Wydawał się równie zużyty jak jego właściciel. Zmętniałe oko
przeszyło mnie niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Zapraszam za mną- to mówiąc, machnął ręką w stronę
eskortującego mnie z aresztu policjanta, dając mu do zrozumienia, że się mną
zajmie.
Bez słowa pożegnałem się z Phil. Mam wrażenie, że dopiero
widok jej przeszklonych oczu uświadomił mi, że to, co się ze mną dzieje, jest
na poważnie. Nieprzyjemny dreszcz spłynął mi wzdłuż kręgosłupa, kiedy ruszyłem
za złowieszczym klawiszem.
Z zewnątrz wszystko wyglądało dość normalnie. Co prawda
pomieszczenia bez okien, z natury są dość nieprzyjemne, jednak nie odczułem
tego zbyt boleśnie znajdując się w pokoju z depozytem. Teraz natomiast im
dłużej szliśmy szarym korytarzem w głąb więzienia, tym mroczniejsze wydawało mi
się jego wnętrze. Na początku mijaliśmy wielu ludzi, głównie strażników eskortujących
moich towarzyszy niedoli, czasami jakichś pracowników sanitarnych. Później
rozpoczęły się rzędy cel. Czasami widziałem twarz obserwującą mnie zza
przymglonego okienka w drzwiach, dobiegał zza nich gwar rozmów. Tym, co po
pewnym czasie zaczęło mnie poważnie niepokoić był fakt, że ciągle schodziliśmy
w dół. Depozyt, w którym zostawiłem swoje rzeczy znajdował się na drugim
piętrze. Większość cel, które mijaliśmy położona była prawdopodobnie na
parterze. Niżej znajdowały się chyba jakieś kuchnie i magazyny.
A my wciąż szliśmy w dół.
Klawisz chyba zdał sobie sprawę z mojego niepewnego
spojrzenia, gdyż pierwszy raz odkąd ruszyliśmy, odezwał się do mnie.
- Ma pan szczęście, parę dni temu zwolniło nam się miejsce
dla pana!
- Zwolniło się? W jaki sposób?- Spytałem słabo, chociaż
przeczuwałem, że odpowiedź nie będzie mi się podobała.
- Pana poprzednik zmarł na serce. Jesteśmy na miejscu-
powiedział zatrzymując się przed żelaznymi kratami rodem z średniowiecza.
- Masz nowego lokatora Phoenix!- Krzyknął przekręcając w
zamku zardzewiały klucz, po czym zostało po nim tylko echo oddalających kroków.
Obrzuciłem uważnym spojrzeniem moją celę. Znajdowały się w
niej dwie prycze i wciśnięty w kąt zapchany sedes.
- Nie- powiedziałem na głos.- To musi być jakiś żart. To żart,
prawda? Zamykają tutaj na chwilę każdego nowego więźnia, żeby nie przyszło mu
do głowy narzekać na brak telewizora.
Mój wzrok krążył po zgniłej, łuszczącej się tapecie, po czym
zatrzymał się na ciemnej plamie znajdującej się na ścianie. Po raz drugi tego
dnia przeszył mnie dreszcz. Próbowałem wytłumaczyć sobie, że to mogło być
cokolwiek, że plama wcale nie przypomina śladów krwi. Im bliżej jednak
podchodziłem, tym bardziej przypominała. Na jednej z pryczy ktoś,
najprawdopodobniej Phoenix, leżał na boku z twarzą skierowaną ku ścianie.
- Hej,
wygląda na to, że spędzimy tu razem trochę czasu. Długo już siedzisz? -
Rzuciłem w jego stronę.
Żadnej
reakcji.
Pewnie śpi,
przemknęło mi przez głowę. Skąd ma wiedzieć, że na zewnątrz słońce jest prawie
w zenicie. Tu na dole nie ma pór dnia.
Coś jednak mi
nie pasowało. W celi panowała absolutna cisza. Czy nie powinienem słyszeć jego
oddechu? Czy jego głowa znajduje się w naturalnej pozycji? Podszedłem bliżej z
duszą na ramieniu. Musiałem natychmiast przekonać się, czy jestem tu zamknięty
z trupem.
- Ekm..
Kolego? - Dotknąłem jego kościstego ramienia, spojrzałem mu prosto w twarz i
odskoczyłem jak oparzony.
Mężczyzna
leżący na pryczy miał siwe włosy, dlatego też sądziłem, że jest stary. Kiedy
jednak nachyliłem się nad nim ujrzałem twarz człowieka najwyżej
trzydziestoletniego. Była zupełnie pozbawiona wyrazu i wychudzona. Powodem
mojego zszokowania było to, że podkrążone, przekrwione oczy były otwarte. Przez
moment byłem pewien, że jest martwy. Zmusiłem się, żeby podejść do niego raz
jeszcze i upewnić cię co do tego. Kiedy spojrzałem na niego po raz drugi, te
upiorne oczy już nie wpatrywały się tępo w ścianę, nie. Za drugim razem
patrzyły prosto na mnie z jakąś taką uporczywością, właściwą jedynie dzieciom i
chorującym na schizofrenię.
Odruchowo się
wzdrygnąłem, nie ukrywam jednak, że poczułem też ulgę. Nie muszę dzielić celi z
umarlakiem.
Z wyjątkiem
tego jednego ruchu gałek ocznych wskazującego jednoznacznie na zachodzące w
jego organizmie czynności życiowe, Phoenix nie poruszył się już więcej.
- Hej, ok już
czaję. Nie jesteś duszą towarzystwa. Jednak chciałbym dowiedzieć się paru
rzeczy o tym miejscu, a ty jesteś jedyną osobą, która może mi w tej chwili
pomóc... Spoko, rozumiem, obiecałeś mamie, że nie będziesz rozmawiał z
nieznajomymi... Wiesz, to niekulturalne, tak ignorować drugiego człowieka.
Powinieneś zastanowić się nad swoim postępowaniem.
Leżałem na drugiej pryczy i nudziłem się niemiłosiernie. W
końcu zacząłem gadać do Phoenixa. Miałem w tym doświadczenie. Od pięciu lat
moja ciotka jest w śpiączce i czasami odwiedzam ją w szpitalu. Nienawidzę
ciszy, dlatego intensywnie staram się ją czymś zapełnić. Gdy słyszałem swój
głos, czułem się jak w te nudne letnie dni spędzone u niej na oddziale. Tak
spędzać wolny czas może tylko człowiek, który uważa, że jego prawdziwe życie
już się skończyło. Tak wtedy uważałem. A później poznałem Phil. A także
znalazłem się tutaj.
Ech, mało wiedziałem.
W końcu
musiałem zasnąć. Z otchłani marzeń i wspomnień wybudził mnie w końcu metaliczny
odgłos odsuwanej kraty.
II
- Panowie,
koniec tych pogaduszek. Zapraszam na stołówkę- powiedział tak beznamiętnym
tonem, że dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, że właśnie zażartował.
Klawisz, ten
sam, co wcześniej wkroczył do naszej celi trzymając w ręku jakiś czarny
materiał i podszedł do Phoenixa. Następnie zawiązał mu na oczach to, co okazało
się maską do spania i jednym silnym szarpnięciem postawił go na nogi. Idąc za
nimi patrzyłem jak oniemiały na Phoenixa, którego zacząłem już w myślach nazywać
Warzywem, a który szedł obok trzymającego go za ramię klawisza na lekko tylko
drążących nogach, lecz bezsprzecznie samodzielnie. Pokonawszy szereg schodów,
wchodząc na więzienną stołówkę czułem, jak gdybym wracał do żywych. Widząc
szereg mężczyzn ubranych w identyczne, paskudne kombinezony siedzących przy
rzędach białych stołów, doszedłem do wniosku, że właśnie tak powinna wyglądać
więzienna stołówka i odzyskałem pewność siebie.
Gdy stałem z
metalową tacą w kolejce po jakąś niezidentyfikowaną masę, w moją stronę
odwrócił się stojący przede mną więzień. Był łysy, miał na bicepsie tatuaż z
trupią czaszką i patrzył na mnie ze znacznej wysokości. Jednym słowem wyglądał
jak kłopoty. Spojrzał na mnie podejrzliwie. Odstawiłem nieznacznie do tyłu
swoją prawą nogę, spiąłem się i przygotowałem na zaczepkę.
- Nie
widziałem cię tu wcześniej. Coś za jeden?
- Nowy
jestem- wyciągnąłem w jego stronę rękę- Jacksonville.
Przyjrzał jej
się dokładnie z pewnym zdziwieniem, jakby nie bardzo wiedział, jak zareagować.
Coś jednak nie dawało mu spokoju.
- Ale chyba
nie jesteś, no wiesz, z Tamtych?
Spojrzałem na
niego jak na kretyna.
- Jak w ogóle
możesz o to pytać?! Od samego początku jestem z wami.
To sprawiło,
że mój rozmówca wyraźnie się rozluźnił. Uśmiechnął się głupkowato i po
przyjacielsku rąbnął mnie w ramię.
- Trzeba było
tak od razu. Wiesz, ostatnio Tamci strasznie się rozpanoszyli. Nikomu nie wolno
ufać- ostatnie zdanie powiedział mi na ucho. Moją twarz owionął odór jego
oddechu. Nie dałem tego jednak po sobie poznać. Gdy dostaliśmy już nasz
przydział Czegoś Do Jedzenia, konspiracyjnym szeptem spytałem:
- Znasz może
kogoś z cel w podziemiach?
To był chyba
niewłaściwy rodzaj pytania, gdyż mój rozmówca ściągnął groźnie brwi.
- W
podziemiach? One są pełne Tamtych. Kogo obchodzi, co oni tam robią?
Westchnąłem.
Ok, już widzę na czym polega ta gra.
- To ważne,
słyszałem, że oni coś knują. Zaprowadź mnie do kogoś, kto może coś o tym
wiedzieć.
Wciąż nie
wyglądał na przekonanego, powiedział:
- Przecież
Vegas zna wszystkich. Czemu nie zapytasz o to jego?
To
zadziwiające jak rośnie nasza cierpliwość, podczas rozmowy z kimś, kto nie
miałby większych problemów, żeby przecisnąć nas przez durszlak.
Przyłożyłem
dłoń do czoła.
-
Rzeczywiście, na śmierć o nim zapomniałem. Widziałeś go gdzieś?
Najwyraźniej
tym razem on uznał mnie za inteligentnego inaczej. Skinął głową w kierunku
skośnookiego mężczyzny, który siedział obok i od dłuższego czasu przysłuchiwał
się naszej rozmowie z rozbawieniem. Powoli przeniosłem na niego moje
spojrzenie.
- Vegas?-
Upewniłem się.
- Co taki
porządny facet jak ty robi w zakładzie karnym?- zapytał mnie, gdy już
wymieniliśmy wstępne uprzejmości. Vegas był drobniejszej postury, w jego oczach
czaiło się jednak coś paskudnego.
- Zapomniałem
z domu rękawiczek.- odparłem ostrożnie. W odpowiedzi usłyszałem cichy rechot.-
A ty?
- Ja?- Vegas
wzruszył ramionami. - Długa historia. Wszystko zaczęło się od tego, że grając w
pokera wyłożyłem na stół karetę z dwoma asami pik.- Zmierzył mnie spojrzeniem.-
Czemu interesują cię piwnice?
Mając do
czynienia z kanciarzem, dobrze jest od początku grać w otwarte karty.
- Zamknęli
mnie tam. Na poziomie minus trzecim. Z tego, co zdążyłem zauważyć większość z
was mieszka na górze. Więźniowie z dołu są.. Dziwni. Zachowują się, jakby byli
martwi od środka. Najgorszy jest Phoenix. Nasza cela jest na samym końcu
korytarza. To w sumie nieistotne, i tak nie zabawię tu długo. Mój prawnik
obiecał mi, że przed grudniem mnie stąd wyciągnie, jestem jednak niezmiernie
ciekawy, o co tu chodzi.
- Zaraz,
jesteś w celi z Phoenixem?- Vegas rzucił nerwowe spojrzenie w kierunku
pogrążonego w apatii białowłosego chłopaka z zasłoniętymi opaską oczami. Jadł
rękami, co jakiś czas udawało mu się nawet trafić jedzeniem do ust.- Nikt z nas
nie wie, co się tam właściwie wydarzyło. To miało miejsce ze dwa tygodnie temu.
Wtedy umarł Raleigh, wszyscy widzieliśmy jak wynoszą jego ciało w worku. Wiesz,
on siedział tam od dawna. Kiedyś do piwnic trafiali ci z najcięższymi wyrokami.
Raleigh był mordercą. Podobno gołymi rękami udusił swoją żonę, a następnie
zasztyletował dwóch policjantów. Nie wiem, czy tak było w istocie, ale powiem
ci jedno. Jak go poznałem był z niego kawał sukinsyna. Nie wiem, co przeskrobał
Phoenix, że zamknęli go z nim w jednej celi. Kiedyś opatrywaliśmy mu głowę po
tym, jak Raleigh rozbił mu ją na ścianie. Powiedział nam wtedy, że planuje
zemścić się na draniu. Bóg wie, może dotrzymał słowa? Po tym wydarzeniu coś w
zachowaniu Raleigha zaczęło się zmieniać. Nie zauważyłem tego od razu, ale
ostatnio wydawał się jakby złamany. Dzień przed śmiercią, przyszedł na
śniadanie płacząc. A potem dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Phoenix też się
wtedy zmienił. Posiwiał dosłownie z dnia na dzień i popadł w otępienie. Nie
udało nam się od niego dowiedzieć, co się między nimi wydarzyło. Osobiście
uważam, że musiał po raz drugi oberwać w głowę, tym razem o wiele porządniej.
III
Kiedy w końcu
walnąłem się na prycz, długo nie mogłem zasnąć. Cały czas kręciłem się
zmieniając bok i myślałem o tym, co dzisiaj usłyszałem. Raleigh i Phoenix...
Dzielili tę celę przez prawie rok i nagle coś się stało. Świadomość, że leżę na
pryczy, która przez ostatnie dwadzieścia lat należała do kogoś innego również
sprawiała, że czułem się nieswojo. Dookoła panowały nieprzeniknione ciemności,
mimo to spojrzałem w stronę, w której wydawało mi się, że znajduje się Phoenix.
Czy dzielę celę z mordercą? Co sprawiło, że dostał pomieszania zmysłów?
Próbowałem to sobie wyobrazić. Raleigh, podstarzały, agresywny więzień z
dożywociem. Wyobraźnia podsunęła mi szerokiego w barach oprycha, który pomimo
spędzenia w tym miejscu znacznej części swego życia, nie pozwolił by więzienna
rutyna go złamała. Wciąż szukał zaczepki i budził respekt w większości
osadzonych. W pewnym momencie zaczyna dzielić celę z młodym, chudym chłopakiem,
który prawdopodobnie znalazł się tam w wyniku serii niefortunnych zdarzeń i
który po jakimś czasie może ubiegać się o warunkowe zwolnienie. To oczywiste,
że się nie dogadują. Raleigh zaczyna znęcać się nad swoim lokatorem. W pewnym
momencie posuwa się za daleko. Pozostali więźniowie widzą Phoenixa z rozbitą
głową. Ciekawe czy to skąd ta krwawa plama na ścianie przy mojej pryczy? Coś w
nim pęka. Jego nienawiść i strach narastają. Czuje, że musi zacząć się bronić.
Wpada na jakiś pomysł? Ktoś mu w tym pomaga? Czy to jest odpowiedź na dziwne
zachowanie Raleigha przed śmiercią?
Przekręcam
się na drugi bok.
Zastanawiam
się, ile dokładnie czasu zajmie Phil i prawnikom wyciągnięcie mnie z tego
bajzlu. Do cholery, jestem przecież informatykiem. W piekle jest dla nas osobny
krąg, dlaczego więc nie mamy prywatnych więzień?
Z rozważań
wyrwał mnie nagle Dźwięk. Wydaje mi się, że dobiegał zza ściany przy której
miałem głowę. Był dziwny, dość trudny do opisania. W pierwszej chwili myślałem,
że to szczury. Widziałem rozstawioną w kilku kątach trutkę. Słyszałem już
kiedyś chrobot myszy przegryzających się przez meble w starym domu, w którym
kiedyś mieszkałem. Ten odgłos był podobny. Już prawie zasnąłem z tym
przekonaniem, kiedy dźwięk nasilił się. Jego źródło ewidentnie znajdowało się
blisko. Teraz, gdy słyszałem to wyraźniej, przestało kojarzyć mi się z
gryzoniami. Zupełnie jakby tysiące paznokci skrobało ścianę mojej celi,
pomyślałem i natychmiast pożałowałem tego porównania. Od tamtej chwili
widziałem przed oczyma wciskające się w szczeliny między cegłami długie kosmate
palce zakończone pożółkłymi, zdartymi paznokciami. Co jakiś czas przejeżdżałem
dłonią po tapecie, żeby upewnić się, że nie ma w niej żadnych szczelin. Robiąc
to w ciemnościach, panicznie bałem się, że jednak na jakąś napotkam. Gdy nagle
usłyszałem trzask odsuwanych krat byłem pewien, że ktokolwiek próbował się do
mnie dostać, w końcu znudził się bezowocnym drapaniem w ścianę i postanowił
wejść drzwiami. Zerwałem się na równe nogi, okazało się jednak, że to tylko
stary klawisz, przyszedł odeskortować nas na śniadanie.
- Jak się
panu spało? Coś niewyraźnie pan wygląda- mruknął gdy mnie zobaczył. Gdy tylko
wyszedłem na zewnątrz, uważnie przyjrzałem się otoczeniu. Moja cela była
ostatnia po lewej. Znajdowała się na samym końcu ślepo zakończonego korytarza.
Ściana zza której dobiegało skrobanie, była przedłużeniem jego krótkiego boku.
- Co znajduje
się po drugiej stronie?- Spytałem ignorując jego pytanie. Podążył wzrokiem za
moim.
Wzruszył
ramionami.
- Kto wie?
Kiedy obecne więzienie było budowane, te piwnice już tu były. Część z nich
została wykorzystana i przerobiona na cele, większość zasypano. Zasadniczo, ich
przeznaczenie niewiele się zmieniło. Dawniej znajdywały się tu lochy. Naprawdę
źle pan wygląda, proszę pana.
Widząc minę
jaką zrobiłem uniósł brwi.
- Jeszcze
jakieś pytania?
Przeniosłem
wzrok na Phoenixa, znowu z zasłoniętymi oczami, opartego o ścianę i
przygotowanego do transportu.
- Kiedy nic
nie widzi zachowuje się prawie normalnie. Jak działa ta opaska?
Klawisz
zaśmiał się.
- Nijak. Po
prostu nie cierpię kiedy się na mnie gapi.
* * *
Podczas
następnej nocy znowu słyszałem te dziwne odgłosy. Chrobot przeszedł w pewnym
momencie w stukot, zupełnie jakby to coś, cokolwiek to było, pokonało pierwszą
warstwę i przegryzało się teraz przez coś twardszego. Miałem również wrażenie,
że słyszę je coraz wyraźniej, jakby ich źródło było coraz bliżej.
Na drugi
dzień darłem się podczas śniadania tak długo, aż strażnicy pozwolili mi
rozmawiać ze swoim przełożonym. Oznajmił mi, że przeniesie mnie do innej celi,
jeżeli znajdę kogoś, kto będzie chciał się ze mną zamienić, po czym roześmiał
się i odesłał mnie z powrotem.
Chodziłem
bezsilnie w te i z powrotem i czułem, że zdrowy rozsądek zaczyna mnie powoli
opuszczać. Zbliżyłem się do miejsca, w którym wydawało mi się, że stukot i
drapanie były najgłośniejsze. Po pierwszej nocy sądziłem, że to miejsce
znajduje się na wysokości mojej głowy. Wczoraj jednak udało mi się ustalić, że
ich źródło znajduje się wyżej i nieznacznie na lewo.
Mniej więcej
w okolicach krwawej plamy.
Zmrużyłem
oczy i przyjrzałem jej się uważnie. W jednym miejscu tapeta była lekko
naddarta. Niewiele myśląc pociągnąłem za jeden ze strzępów. Odlazł bez
problemu, zostając mi w dłoni. Na ścianie pod spodem ujrzałem coś, co kazało mi
zmarszczyć brwi. To był fragment jakiegoś rysunku.
Oddarłem
więcej i moim oczom ukazał się okrąg. W zewnętrzny pierścień wpisane były
jakieś okultystyczne symbole. Nie wiem, co to było. Nie kojarzyły mi się z
żadnym znanym mi pismem. Na jednym z nich widniał ślad krwi, znajdował się
akurat pod dziurą w tapecie. Nie zauważyłem go jednak od razu.
Wpatrywałem
się z przerażeniem w to, co znajdowało się pośrodku.
IV
- Mówię ci
Phil, to jakieś szaleństwo!
Spojrzała na
mnie przestraszona zza kuloodpornej szyby. To było nasze pierwsze widzenie, a
ja rozpocząłem rozmowę krzykiem. Kazałem jej wezwać policję, prasę i wojsko.
Kiedy powiedziała, że musiała zostawić przed wejściem telefon w szafce, rozpłakałem
się. Potem długo opowiadałem jej o wszystkim. Im dłużej mówiłem, tym mniej moja
historia trzymała się kupy, a ja chciałem rozpaczliwie, żeby mi uwierzyła. Tu,
na górze wszystko było takie normalne. Wiem, że gdyby na własne oczy zobaczyła
to, co widziałem; gdyby spędziła ze mną jedną niekończącą się noc słysząc to,
czego ja ostatnio słucham więcej niż ludzkiej mowy, wtedy zrozumiałaby, że
mówię prawdę.
- Na ścianie
twojej celi ktoś namalował owada? To cię tak wyprowadziło z równowagi? Jackson,
wiem, że jest ci ciężko, ale powinieneś wziąć się w garść. Kiepsko wyglądasz,
masz straszne wory pod oczami.
Nie
wytrzymałem, znowu podniosłem na nią głos.
- Wory pod
oczami? Może dlatego, że od dwóch tygodni nie śpię! Coś drapie w ścianę mojej
celi, zupełnie jakby chciało mnie dopaść. Poza tym- ciągnąłem jak szaleniec-
mówiłem, że to tylko przypominało owada. Modliszkę, uściślając. Żaden cholerny
owad na tej planecie nie ma takich szponów! Poza tym, to przecież oczywiste!
Krew Phoenixa aktywowała ten piekielny krąg. To coś prawdopodobnie dopadło
Raleigha, błagam, musisz mi uwierzyć!
Zacząłem się
trząść. Patrzyłem na nią z wyczekiwaniem. Gdy nawiązałem z nią kontakt
wzrokowy, natychmiast spojrzała na swoje dłonie.
- Phil?-
Zacząłem niepewnie.- A jak idzie Yumie? Mówiłaś, że to najlepszy prawnik,
jakiego spotkałaś. Że jak tylko zajmie się tą sprawą, lada chwila dostanę
zwolnienie warunkowe, pamiętasz?
Brak
odpowiedzi.
- Phil!
Spojrzała na
mnie zrozpaczona. Nie podobało mi się to spojrzenie.
- Jackson,
nie mogę nic na to poradzić. Wszyscy już się dowiedzieli, że tu jesteś.
Zabronili mi się do tego mieszać. Jeżeli policja powiąże nas ze sobą, mogą
zdemaskować całą naszą grupę. Muszą myśleć, że działałeś sam. Nie powinnam tu
nawet przychodzić. Dzisiaj weszłam z fałszywymi dokumentami, chciałam się z
tobą pożegnać, ale nie mogę więcej tak ryzykować. Trzymaj się, Jackson. Jesteś
twardy, umiesz o siebie zadbać. Wiem, że sobie poradzisz.
Słuchając
jej, gapiłem się tępo w dal. Ożywiłem się dopiero, kiedy zorientowałem się, że
już odeszła. Przycisnąłem twarz do szyby i znowu zacząłem krzyczeć.
- Phil!
Wracaj, wracaj proszę! Phil, niech Yuma przyjdzie tu osobiście, razem coś
wymyślimy... Phil?- łkałem. - Philadephia!
* * *
- Pokłócił
się pan z narzeczoną?- Spytał kąśliwie stary klawisz. Zacząłem zastanawiać się,
czy on w ogóle wraca na noc do domu. Był tu zawsze. Eskortował mnie codziennie
na śniadania i kolacje, raz widziałem go tu nawet w środku nocy. Zawsze w tym
samym postrzępionym uniformie, zawsze z tym kpiącym okiem ukrytym pod opadającą
powieką.
Nim zdążyłem
coś odburknąć zatrzymał się gwałtownie i cicho zaklął. Zbliżyliśmy się już do
mojej celi, zerknąłem mu przez ramię, żeby zobaczyć co się stało. Natychmiast
się odwrócił i siłą pociągnął mnie z powrotem w kierunku schodów. Zanim
oprzytomniałem, wepchnął mnie do jakiejś komórki i zamknął drzwi. Siedziałem na
podłodze, plecami oparty o drzwi i w ciszy próbowałem odtworzyć z pamięci jak
najwięcej szczegółów tego, co zobaczyłem. Nie było to proste, bowiem umysł
ludzki ma zdolność wymazywania ze wspomnień obrazów zbyt strasznych, by był w
stanie je przetworzyć.
Jednego byłem
pewien. To była twarz Phoenixa. Poznałem go jednak tylko ze względu na białe
włosy. Twarz jego była wykrzywiona śmiertelnym przerażeniem. Dalej, pozostała
mi tylko dedukcja. Mogłem go zobaczyć z korytarza tylko dlatego, że głowę i
jedną kończynę zdołał przecisnąć przez kraty. Nie wiem, w jaki sposób tego
dokonał, ale wydaje mi się, że nawet gdyby przecisnął się cały i tak już długo
by nie pożył. W miejscu oczu ziały puste oczodoły. Klawisz już nigdy nie będzie
musiał zasłaniać mu ich taśmą.
Chwile
spędzone w tamtej komórce zniosłem ze spokojem. Czułem, jakbym się powoli
zapadał, coraz głębiej w siebie. Chciałbym, żeby naprawdę tak się stało.
Musiałem jednak zwyczajnie stracić przytomność, gdyż kiedy się obudziłem,
leżałem na własnej pryczy. Zerwałem się na równe nogi. Po Phoenixie nie było
śladu. Jego łóżko było idealnie zaścielone. W kącie przy kratach podłoga była
pusta i o wiele czystsza od otoczenia. Natomiast na ścianie bezpośrednio nad
nią zauważyłem szczelinowate, równoległe wgłębienia. Mój mózg pracował na
najwyższych obrotach. Co mogło zostawić takie ślady? Jedyne, co przychodziło mi
do głowy w tamtej chwili, to długie, zakrzywione szpony potwora nieco podobnego
do modliszki. Symbole w okręgu za moimi plecami przekręciły się o jedno
miejsce.
Wtedy
zacząłem wrzeszczeć.
V
Leżałem,
gapiąc się w sufit. Odkąd przeniosłem się na prycz Phoenixa lepiej spałem.
Byłem na tyle daleko, że nie słyszałem nieustającego chrobotu. Zająłem też jego
miejsce na stołówce. Ostatnio pozostali więźniowie dziwnie mi się przyglądają.
Na początku pytali, co się stało. Vegas nawet kilka razy mnie spoliczkował. Ja
jednak zupełnie straciłem ochotę na rozmowy. Powiedziałem mu, że to nie jego
cholerny interes i jeżeli chce poznać odpowiedź, chętnie zamienię się z nim na
cele. Odmówił.
Pewnego dnia,
gdy wróciłem ze stołówki okazało się, że krąg na ścianie został zamalowany
farbą olejną. Teraz zastanawiam się, czy naprawdę tam był.
Tym, co mnie
obudziło, było coraz głośniejsze echo kroków na korytarzu. Dochodziły do mnie
również ludzkie głosy.
- Mamy dla
pana specjalne miejsce. Ostatnio zwolnił je jeden z więźniów.
- Wyszedł na
wolność, czy umarł?
- Umarł. Na
serce.
W celi rozlegał
się głośny szczęk odsuwanej kraty, a gdzieś w głębi moich trzewi rodził się
niemożliwy do opanowania chichot.
Autor: MŁOTEK
Tytuł: Koło
2017, lipiec
Pon. 21:39
Hej, lubisz skrzypce?
Siemka, Wolę
fortepian!
To może Kino?
Książka!
No to hej.
Elo!
Przestań z tymi wykrzyknikami
nie możesz pisać bez nich?
Oczywiście,
że mogę, z resztą co to za
różnica,skoro i tak już się rozstajemy?
Ech…przepraszam, chciałem ci
zaproponować koncert skrzypcowy
w filharmonii, albo wspólne wyjście
do kina, po prostu ciężko mi zagadać.
Pyr pyr pyr.
??
Czy stuk stuk
stuk.
Co? Nie rozumiem. :/
Jak robi
pociąg? Pyr pyr pyr
czy stuk stuk stuk?
A co to za różnica? Jak dla mnie
to robi stuk stuk stuk.
No i widzisz,
już rozmawiamy,
a to tak z
czapy temat do
rozmowy J Michał, weź
się tak nie
stresuj. Chętnie
gdzieś się przejdę, może teatr
i potem
drink?
Bardzo chętnie, na co masz
ochotę pójść?
Nie no, weź też
trochę w tym poczuj
wyzwania,wysil
się trochę i mi
powiedz gdzie mnie zabierasz;p
a nie tak ci wszystko gotowe mam dać…
Dobrze, to chodźmy na „Noc jest dopóki nie
zaśniesz, ten sam dzień” grają jutro o 19
w teatrze Trójkąty, a potem do Filigranowych
odpowiada ci to?
No w porządku
<3 szukaj seksownej blondynki
w czerwonych szpilkach i złotej szmince :*
Wt. 18:40
Hej, jesteś, nie mogę cię znaleźć?
Może źle
szukasz ;p
Nie ma nigdzie złotej szminki?
Nie ma właśnie, nie zmieniłaś koloru może?
Może zmieniłam,
szukaj mnie ;)
Szukam Alicjo!
Czw. 22:45
No i jak tam
leci? Podobało się w nocy ostatnio?
Aj żebym to ja pamietał
wszystko ;p
Piwo mnie zamroczyło
trochę
w łóżku było
niesamowicie, może
ust nie miałaś złotych
ale to co
się działo zasługuje na
złoty medal J
Miło mi
słyszeć takie
komplementy, ty też dajesz radę, hihi
Nie rozumiem…
Wiesz, było
fajnie, ale wysil się
trochę bardziej, wiecej bioder, skupienia
na partnerce, szukaj sygnałów u mnie.
No dobrze, będę szukał, wiesz
bo jestem dość świeży w tych tematach.
W sensie, że
byłam twoja
pierwszą
kobietą w łóżku?
O.O Michał,
mów mi takie rzeczy!!
Nie pierwszą, ale nie dziesiątą…
No dobrze, to
jutro na spokojnie
obejrzymy film jakiś razem i
Ci pokażę co
i jak ;) Filigranowi o 20?
Dobrze, tylko że nie pijemy tak dużo :P
Wypiję ile
zechcę, ale ciebie nie zmuszam.
2017,
wrzesień
Śr. 18:42
Hej słońce, robisz coś dzisiaj?
Idę na basen,
a potem
widzę się na
kawie
z przyjaciółką J
A co?
Nie wiem, może pójdziemy na
wystawę Beksińskiego, a potem
na kolację do Cube’a?
O, tam
jeszcze nie byłam, bardzo chętnie, ale…
Ale?
Ale obiecaj
że mnie zerżniesz w nocy;*
No dobrze, obiecuję ;)
Pt. 10:01
Co tam misiek
u ciebie?
Bo wiesz jestem sama…
i tak myślę o
Tobie
Będę za kwadrans ;*
Pyr pyr pyr
;)
Stuk stuk stuk, jadę :D
Wt. 0:03
Hej, Ala, musimy pogadać…
Co tam
misiek?
Bo widzisz mnie jest bardzo fajnie
tak, ale myślałem, może wyjdziemy
poza seksrelację i stworzymy hm…
Hm…?
No wiesz, że byśmy byli dla siebie
kimś więcej, partnerem, partnerką?
Ech… bo ty
nie wiesz nic?
Nie rozumiem o co ci chodzi?
Bo ja
wyjeżdzam na studia w sobotę…
No tak, gadaliśmy o tym, ale
przeciez będziemy się widywać
w weekendy i przyjade czasem do cb.
No właśnie
zmieniły mi się
plany.
Wakacje się kończą
i wiesz, klimat ucieka
Zaraz, zaraz, co to ma znaczyć?
Że to były
niesamowite trzy
miesiące z tobą, ale pora wrócić
do normalności misiek, daj
spokój, przecież poznaliśmy się na
appce do
seksu, przepraszam,
randkowania
chyba nie
myślałeś że to tak na serio będzie?
Co??
Ech misiek,
też mi jest
smutno, ale nie wiedziałam
jak to powiedzieć Ci w oczy
bo mnie bolało za bardzo
w środku.
Czyli co, to już koniec?
No chyba tak,
ja już nie
wiem jak to skończyć, a od
października uwierz muszę się
ogarnąć.
Czyli mnie tak rzuczasz po
prostu jak ochłapy psu?
Michał to nie
tak, ja po
prostu jestem chujowa
w związki i znów się boję
coś spierdolić
Spokojnie, już spierodliłaś. Elo.
Ej misiek, weź
przestań.
ŚR 13:47
Michał, nie
chciałam cię urazić
po prostu nie umiem w relacje
i nie wiem jak to robić na dłużej.
Bo ja nigdy
nie byłam z nikim
na poważnie.I się boję
czegoś poważnego.
Czw. 16:23
Michał,
przepraszam Cię nie powinnam
tak się
zachować, jak będziesz
kiedyś mógł mi wybaczyć
to numer mój masz, zadzwoń
Nawet nie
wiesz jak się teraz
Chujow czuję
Przepraszam
2022,
kwiecień
Słoneczne
wiosenne popołudnie. Czwartek, końcówka kwietnia. Pociąg leniwie i
niespiesznie, jak to pociągi PKP mają w zwyczaju,zmierza do celu, a jest nim
3City. Michał za godzinę będzie już w Gdyni, gdzie spędzi trochę czasu z
rodziną, zanim wróci do Warszawy. Jednak rok magisterski na technologii żywności
ma swoje uroki. Ma teraz w końu więcej czasu dla znajomych i rodziny, może
czytać więcej książek, a nigdzie, naprawde nigdzie nie czyta mu się ich tak
dobrze jak w podróży w pociągu. Dziś ma ze sobą „Otella”, już od dawna obiecał
sobie wziąć się za Szekspira. Strony przewraca niemalże w takt rytmicznych
uderzeń kół o tory,a przynajmniej tak Michał wyobraża sobie prędkość z jaką
czyta. „Czemu nigdy nie zapisałem się na kurs szybkiego czytania, mógłbym tyle
zyskać!” myśli chłopak „Muszę czegoś poszukać w przyszłym tygodniu”. Rozkojrzony
spogląda za okno, gdzie sceneria z polan i łąk zmienia się migoczące leśne
ogrody.Z zamyślenia wyrywa go głośne huknięcie drzwiami od przedziału i czyjeś
jeszcze głośniejsze od tego odgłosu rozmowy.
- Emilka, bo jak tak
już mam, że jak nie wiem co powiedzieć w rozmowie, to wymyślam jakieś dziwne
pytania, wtedy zrzucasz odpowiedzialność na drugiego człowieka, niech się
wysili z odpowiedzią – woła za koleżanką dwudziestoparoletnia blondynka. Dzieli
je ponad pół wagonu, ale nie wydaje się to być dla niej przeszkodą.
- Hej, pomysłowe,
myślisz, że zadziała z moją randką? Bo trochę się boję krępującej ciszy. –
odkrzykuje jej Emilka – Coś polecasz? Jakieś sprawdzone sposoby?
„Jezu jakie głośne
dziewczyny, niech się trochę uspokoją.” – myśli Michał i wraca do lektury,
planuje skończyć dziś książkę i jutro ruszyć „Hamleta”.
- Wiesz, to na
spontanie przychodzi. Raz pytam chłopaka co sądzi o tresurze fok jako
przewodników niewiodmych Eskimosów, a innym razem zastanawiamy się razem, co by
było gdyby nasze stopy miały osobne mózgi. A raz to w ogóle się mielismy
konkretne rozważania jakby zrobić tak, żeby były drzewa naleśnikowe. Wiesz,
trochę to wszystko luzuje atmosferę i można przelamać lody.
„Niech sią w końcu
uciszą, albo gdzieś usiądą! Jak nie to zaraz biorę słuchawki i się odcinam od
świata!” – myślami Michał zaczyna już krzyczeć, trudno mu się dziwić, w końcu
lubi ciszę i nie bez powodu kupił bilet w strefie ciszy, a tu tak mu hałasują
po uchem. Niedobre te dziewczyny, i to jakie samolubne!
- A kiedyś spytałam
jednego chłopaka czy pociągi robią pyr pyr pyr – Michał momentalnie podskakuje
w miejscu, przez jego nerwy, od samych stóp, aż po czubki włosów na głowie
przebiegają dreszcze.
- Czy stuk stuk stuk –
wraz z jak się okazuje znaną mu dziewczyną kończy zdanie. Alicja upuszcza
torbę, którę jeszcze chwile temu miała w ręce. Patrzy w kierunku Michała, jej
oczy rozszerzają się i napływają do nich łzy. Zszokowana stoi w miejscu, a jej
koleżanka nie wie co się dzieje.
-Alicja? – pyta z
niedowierzaniem Michał.
- Michał… – wydukuje
Alicja i roni pierwsze łzy – Przepraszam – udaje jej się powiedzieć jeszcze
jedno słowo i puszczają emocje. Twarz się czerwieni, łzy zaczynają kapać na
podłogę.
- Miło Cię widzieć. –
zmusza się do grzeczności Michał. Kotłuje się w nim tak dużo emocji jak chyba
nigdzie w tej chwili we wszechświecie, a przynajmniej tak będzie kiedyś
wspominał swoim wnukom ten moment.
-Przepraszam. – szepcze
pod mokrym nosem Alicja dalej stojąc nieruchomo w miejscu.
- W porządku, usiądź,
porozmawiajmy, dobrze?
- Dobrze –odpowiada
Ala. Zdezorietnowana Emilka taktycznie siada w innym rogu prawie pustego
przedziału, choć uchem jednym będzie się przysłuchiwać ich rozmowie, pełnej
tęskonty, żalu i namiętności, a przynajmniej tak kiedyś wspomni wnukom Alicji i
Michala ten dzień. O randkach w aplikacji nic nie wspomną, dalej trochę
obciach, a niby takie nowoczesne czasy mamy.
Taka sytuacja byłaby idelana. Jednak świat jak i
życia bohaterów nie były idealne, nie były nawet bliskie kształtu okręgu,
raczej jak pizaa bez kawałka, albo dwóch. Kiedy taką znajdziesz cieszysz się, w
końcu masz prawie całą, smaczną pizzę, ale nie chciałbyś by taka przyjechała do
ciebie. Nie chciałbyś by była tobie przypisana, a tak z życiem dzieje się.
Wracając do Alicji i Michała tego dnia, kiedy spotkali się w pociagu, rozmawiali ze
sobą przez kolejne dwie godziny. Żadne z nich nie pamiętak jak dotarli do
Filigranowych, ale to własnie tam spędzili resztę wieczora pijąc prosecco.
Nastepnie spędzili razem noc przepełnioną intymnością, zwierzęczym pożadaniem i
emocjami kumulującymi się przez ostatnie lata. Można by rzecz idealne comeback.
I było to prawdą, na kolejne pięć miesięcy. Jednak poza światna sytuacją w
łóżku Alicję i Michała (a może Michała i Alicję?) pokonały różnice
charakterologiczne i osobowościowe. Kierowali się odmiennymi wartościami w
życiu, mieli inne potrzeby. Pozostali jeszcze przez długie lata w ciepłych,
przyjacielskich stosunkach, jednak partnera do łożka postanowili znaleźć
takiego, który sprawdzi się i w życiu codziennym.
Autor: KRASNOLUD
Można powiedzieć, że Grzegorz miał w życiu
wszystko, ale niczego nie osiągnął własnymi siłami. Mieszkanie odziedziczył po
wujku, przez studia prześlizgnął się dzięki szczęściu i cudzym notatkom, pracę
dostał po znajomości, a zdrowie zawdzięczał dobrym genom. Uważano go za
człowieka sukcesu, choć ostatnimi czasy, coraz mniej fragmentów jego życia pasowało
do tego określenia. Mimo o nie tracił humoru, bo uważał się za w czepku
urodzonego i wierzył, że fart go nie opuści.
Pracował w korpo, siedząc między innymi młodymi
członkami klasy średniej i klikał kolejne pozycje kolejnych check-list. Panowało
ogólne zamieszanie, bo co i rusz ktoś wstawał zrobić kawę albo kilka ćwiczeń
rozciągających lub pójść do toalety. Wszędzie było słychać stukot klawiszy i plotki
rzucane towarzyszom niedoli.
Grzegorz ruszył się, by wyjąć sałatkę na drugie
śniadanie czy brunch, jak to się teraz nazywało, ale po drodze coś przykuło jego
wzrok.
Na biurku Wieśka stało rzeźbione, drewniane
pudełko, dość ciemne. Wyraźnie kontrastowały na nim srebrne inkrustracje. Grzesiek
nigdy nie widział czegoś tak fascynującego, zwłaszcza na biurku fana Wiedźmina.
– Hej, co to? – spytał, podchodząc i biorąc
pudełko w ręce.
– Zostaw, to nie twoje.
Grzegorz jednak dalej obracał w dłoniach kawałek
drewna, przyglądając mu się z każdej strony.
– Skąd to masz? Całkiem ładne, nie spodziewałem
się czegoś takiego u ciebie.
Podniósł pudełko do góry, by mu się lepiej przyjrzeć,
po czym uchylił wieczko. Z niezbyt głośnym puff! z wnętrza wyleciała chmura
brokatu, która obsypała go całego. Wiesiek spojrzał na niego i wybuchnął
śmiechem.
– No i masz za swoje. Mówiłem ci, żebyś tego nie
ruszał. Choć może lepiej, że padło na ciebie.
– To ty to zrobiłeś?!
– Nie, mnie by się nie chciało. Dostałem to
pudełko dziś kurierem. Nie wiem skąd. Jedyne, co było dołączone, to ta kartka.
Wyciągnął kartonik w stronę Grześka. Na nim,
zapisany ozdobnym i wyglądającym na odręczne pismem, widniał wiesz:
„Głosy zmarłych, mysie piski
zimne dłonie, język śliski
stukot, chrobot, warkot niski
i na końcu oddech bliski”
Żadnego podpisu, żadnych wyjaśnień.
– To w ogóle nie ma sensu. Kto ci tę grafomanię
wysłał?
Wiesiek wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Nazwisko nadawcy nic mi nie
mówi.
– To mógł być jakiś wąglik, a ty to tak beztrosko
trzymasz na biurku! – krzyknął Grzegorz, złośliwie strzepując brokat na rzeczy
kumpla. Ten popukał się w głowę.
– Myślisz, że gdzie pracujesz, w Pentagonie? Ktoś
się pomylił albo stwierdził, że zrobi głupi żart, a ty się podłożyłeś. Idź się
wytrzep do łazienki i przestań marudzić – Wiesiek obrócił się z powrotem do
komputera.
Grzesiek niechętnie poszedł, ale błyszczące
drobinki znajdował w swoich rzeczach do końca tygodnia.
Kolejne dni płynęły leniwie swoim torem, przez co
Grzegorz zaczynał się lekko nudzić. Rozważał nawet przez moment zemstę na
Wieśku, lecz nie mógł wpaść na żaden sensowny pomysł i po tygodniu nie pamiętał
już nawet, co się wydarzyło.
Wrócił do mieszkania, włożył klucz do zamka, ale
nie zdołał go przekręcić. Nie rozumiejąc, co się stało, gapił się tępo na drzwi,
gdy nagle się otworzyły.
– Słucham pana?
Przed nim stał zupełnie mu nieznany mężczyzna,
jednak nie mylił się i to było jego mieszkanie. Świadczył o tym zarówno wzór
tapet, jak i torba z ciuchami do oddania, którą zostawił przy drzwiach, by o
niej pamiętać. Ale zirytowany człowiek stojący w progu nie miał zamiaru się przesunąć
ani przepraszać.
– Przepraszam bardzo, co pan robi w moim
mieszkaniu?
– W pana… Aaa, to zapewne pana omyłkowo notariusz wziął
za mnie. Przy odczytaniu testamentu zaszło pewne nieporozumienie. Pański, jak i
zresztą mój wujek, tak naprawdę przepisał mieszkanie na mnie. Na skutek
pomyłki, zapewne wynikającej z paskudnego charakteru pisma naszego krewnego, to
pan dostał spadek, który miał należeć do mnie. Tutaj może pan przeczytać
wyjaśnienie. –
Mężczyzna wręczył mu dokument i zamknął drzwi
przed nosem.
Grzegorz zdębiał, ale po chwili zaczął się dobijać
do mieszkania.
– A moje rzeczy?! Proszę mnie wpuścić do środka.
Mężczyzna znów wyjrzał na zewnątrz.
– Wszystko jest do obgadania z moim adwokatem,
proszę zadzwonić pod ten numer.
Wręczył mu wizytówkę i ponownie trzasnął drzwiami.
Chłopak stał zdumiony na korytarzu, nie wiedząc,
co ze sobą zrobić. Wszystkie rzeczy zostały w środku, ale nie sądził, by mógł
je szybko odzyskać. Ktokolwiek mieszkał teraz w jego domu nie wydawał się
chętny do współpracy.
Niechętnie odwrócił się i powoli zszedł po
schodach.
[Wylądował u rodziców, bo u kogo mógłby znienacka przenocować.
Oczywiście nie miał w co się przebrać, bo wszystkie jego ubrania były za małe
albo miały dziury z powodu starości, moli i myszy, ale przynajmniej miał się gdzie
umyć i podładować komórkę.
Przez cały następny dzień w pracy gapił się
nieprzytomnie w ekran, nie mogąc się skupić. Myślał o tajemniczym spadkobiercy,
który pojawił się znikąd i wizytówce do adwokata. Zostawił telefon mamie, która
obiecała mu pomóc, podzwonić i załatwić tę sprawę. Czekał na wiadomość od niej,
nerwowo stukając palcami w blat biurka. Domyślał się, że to może potrwać, ale
nie mógł pracować, dopóki ta sprawa nad nim wisiała.
Niestety, po powrocie, w domu czekał na niego
tylko obiad. Matka ze smutkiem oznajmiła, że nie udało jej się niczego
załatwić.
Przez kilka następnych dni Grzesiek jeździł po
pracy do swojego mieszkania, ale tym razem nikt mu nawet nie otworzył. Próbował
krzyczeć i dobijać się, ale nic mu to nie dało, oprócz krzywych spojrzeń
sąsiadów i kataru.
Musiał go dostać od stresu, kiepskiej pogody i
wystawania na zimnym korytarzu, bo dawno nie złapał tak paskudnego przeziębienia.
Czuł się naprawdę marnie, permanentnie było mu zimno, a po jakimś czasie zaczął
go męczyć kaszel. Nie chciał jednak brać L4, czując, że pieniądze mogą mu się
przydać. Odhaczał więc kolejne taski, siedząc przy biurku jedynie w
towarzystwie gorącej herbaty. Był mało przytomny, mimo to zauważył, że
atmosfera w pracy się pogarsza. Na początku myślał, że ludzie krzywo na niego
patrzą przez chorobę, ale wkrótce stało się jasne, dlaczego wszyscy, a
zwłaszcza Michał, jego team leader i dobry kumpel, który załatwił mu tę pracę,
przestali się do niego odzywać.
Dokładnie w momencie, gdy policja wmaszerowała do
firmy, skuła Michała kajdankami, a Grzegorza po dobroci zabrała na
przesłuchanie. Okazało się, że jakiś „życzliwy” doniósł na jego przyjaciela, że
wyprowadza pieniądze z firmy. A skoro Grzesiek dostał pracę dzięki niemu, to na
pewno był wspólnikiem.
Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, nie
wiedział o niczym i nie wierzył, by jego przyjaciel defraudował pieniądze firmy,
ale na ładne oczy nikt nie chciał go wypuścić. Dopiero brak dowodów i alibi
pomogły mu wyjść z komendy, a i to po kilku godzinach przesłuchań. Nadal jednak
był podejrzany. Kazali mu się stawić za jakiś czas, a na razie może niech skorzysta
z zaległego urlopu. Bezpłatnego, jak zarządziła firma.
Zatem Grzegorz spędzał teraz całe dnie przed
telewizorem albo komputerem taty, siąkając nosem i kaszląc, zabijając czas, aż
sytuacja jakoś się rozwiąże.
Oglądał właśnie głupie filmiki z kotami, sam, bo
rodzice byli w pracy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Grzesiek zdziwił się,
czemu ktoś zadecydował się zastukać, skoro na futrynie był doskonale widoczny
dzwonek. Pukanie powtórzyło się, tym razem z dziwnym dźwiękiem, który brzmiał
jak skrobanie o drewno. Ktoś drapał w drzwi? Być może to go zmotywowało do
wstania i powleczenia się przez przedpokój. Jednak gdy wyjrzał przez wizjer
wstąpiła w niego nowa energia.
Na korytarzu stał człowiek, który mieszkał teraz w
jego domu.
Otworzył mu, zanim pomyślał, że może wpuszczanie
do mieszkania kogoś, kto już jedno zabrał, to nie jest najlepszy pomysł.
Jednak ta sekunda wystarczyła i mężczyzna,
prześlizgnąwszy się koło Grześka, przeszedł do dużego pokoju.
– Co pan tu robi, dlaczego włazi pan do mojego
domu? – spytał, zdumiony bezczelnością nieznajomego.
Ów zdążył się już rozgościć i siedział w fotelu, z
nogą założoną na nogę, jakby to miejsce od zawsze należało do niego.
– Och, przestańmy sobie panować. – Tutaj przerwał
i parsknął śmiechem, jakby usłyszał naprawdę dobry dowcip. – To nie ma sensu.
– Jakim cudem mnie znalazłeś?! – wykrzyknął
Grzegorz. – Dlaczego zabrałeś mi mieszkanie? Twój adwokat nawet nie odbiera komórki!
– A skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież wszystkie
telefony wykonywała za ciebie mama – uśmiechnął się złośliwie, łącząc palce
przed sobą.
– Jakim cudem… – Grześka zatchnęło – Kim… kim ty
jesteś?
– Dobrze, że akurat o to pytasz. To będzie w miarę
łatwe do wyjaśnienia. Jestem demonem. Przyszedłem, by odebrać ci wszystko.
– Co…
– Dobrze słyszysz – powiedział stwór, wstając – A
teraz, jeśli nie chcesz, by twoi rodzice znaleźli zwłoki syna we własnym
mieszkaniu, radziłbym uciekać.
Wyszczerzył się przy tym, odsłaniając garnitur
ostrych i stanowczo nieludzkich zębów. A potem z jego gardła wydobył się
paskudny warkot i demon zaczął się przekształcać jeszcze bardziej.
Grzegorz nie czekał, aż skończy. Wybiegł z
mieszkania.
Nie myślał, gdzie ma uciekać, po prostu biegł
przed siebie w panice. Schody, drzwi wyjściowe i przez podwórko, byle dalej.
Nigdy nie był dobrym biegaczem, więc mimo adrenaliny płynącej w żyłach, szybko
złapała go zadyszka i kaszel. Choroba przypomniała mu o sobie zaledwie kilka
bloków dalej. Ostatkiem sił dobiegł do odjeżdżającego właśnie autobusu i wsiadł
do środka.
Wtedy zdał sobie sprawę, że wybiegł z domu na
listopadowy mróz bez kurtki, portfela i komórki i szczerze nie wiedział, której
z tych rzeczy brakowało mu teraz najbardziej.
Michał siedział w więzieniu, więc nie miał do kogo
pojechać, nigdy nie umiał nawiązywać głębszych relacji z ludźmi. Nie mógł zbyt
długo jeździć bez biletu i dokumentów, bo w końcu wpadłby na kontrolę, a każdy
kanar zadzwoniłby na policję. Grzegorz nie miał wątpliwości, że demon bez
problemu go tam znajdzie.
Na samo wspomnienie o nim mężczyzna zbladł, a
żołądek skręcił mu się ze strachu. Nie był w stanie powiadomić swoich rodziców
o niczym, miał jedynie nadzieję, że demon chciał tylko jego i nie zaatakuje
nikogo innego. Ale wątła to była wiara.
Musiał sobie znaleźć jakieś schronienie, ukryć się
przed swoim prześladowcą, przeżyć nadchodzące dni, a potem… cóż, nie miał
żadnego pomysłu, co mogłoby się wydarzyć, by jego sytuacja się poprawiła.
W tym momencie do autobusu weszła dwójka
podejrzanie wyglądających ludzi i Grzesiek z miejsca wybiegł na przystanek. W
oknie odjeżdżającego pojazdu zobaczył, jak wyciągają legitymacje i odetchnął z
ulgą. Chociaż tyle mu się udało.
Resztę dnia przetrwał w centrum handlowym, jedząc
resztki frytek i pizz zostawionych przez ludzi, a noc, uświęconą tradycją
wszystkich bezdomnych, spędził a dworcu. Ponieważ nie śmierdział i był
względnie czysty, zdołał wmówić ochronie, że czeka na pociąg.
Rano wrócił do galerii, większość czasu spędzając
w księgarniach, próbując znaleźć na dziale ezoteryka coś na temat demonów i ich
odpędzania. Niestety, współczesne podejście New Age odrzucało istnienie
złośliwych stworów, które ot tak postanowiły zająć człowiekowi mieszkanie, a
potem, na dokładkę, banalnie go zjeść.
Chciał ubłagać kogoś, by pożyczył mu telefon, by zadzwonić
do rodziców, ale zorientował się, że nie zna numeru żadnego z nich. Wieczorem
wrócił na dworzec, jednak nieprzychylne spojrzenia ochroniarzy dały mu do
zrozumienia, że jutro już to nie przejdzie.
Dlatego ucieszył się straszliwie, następnego dnia
widząc innego bezdomnego zbierającego frytki ze stołów food courtu.
– Przepraszam – zagaił Grzesiek.
– No? – burknął zarośnięty mężczyzna, lustrując go
wzrokiem.
– Ja… – zaczął i umilkł zawstydzony sam sobą.
Bezdomny nie czekał, aż chłopak się namyśli, tylko
odszedł do kolejnego stolika.
– Niech pan zaczeka! – krzyknął Grzegorz i ruszył
za nim. – Chciałem… poprosić o pomoc.
Bezdomny odwrócił się zdębiały. Zazwyczaj sytuacja
wyglądała na odwrót.
– Ty? Mnie? A to nowość.
– Nie mam gdzie się podziać. Czy mógłby mi pan
powiedzieć, gdzie mogę spędzić noc?
Mężczyzna, nadal zdumiony, patrzył na chłopaka. Walczył
ze sobą przez moment, ale w końcu podjął decyzję.
– Zygfryd. – Wyciągnął rękę w jego kierunku.
– Grzegorz. – Z wahaniem chłopak potrząsnął dłonią
towarzysza niedoli.
– Ha! No dobrze – klepnął go w ramię bezdomny. Chyba
mu współczuł. – Jedziemy na tym samym wózku, nie dam ci zginąć. Spotkajmy się
tam. – Pokazał palcem wejście do budynku – Po zamknięciu.
Zanim Grzesiek zdążył cokolwiek powiedzieć,
mężczyzna odszedł w kierunku schodów, zabierając ze sobą niedopitą butelkę wody
ze stolika nieopodal.
Wieczorem chłopak zjawił się na miejscu, głodny,
zmęczony i zmarznięty. Pracownicy księgarni w końcu go wyrzucili, gdy
zorientowali się, że nie chce nic kupić, tak samo jak ochroniarze pilnujący
food courtu. Przeniósł się do innego centrum, ale kilka razy musiał zmieniać
autobusy, stać na przystanku lub iść piechotą, więc przemarzł do kości i kaszel
jeszcze się nasilił. Miał nadzieję, że nowo poznany mężczyzna zaprowadzi go w
jakieś ciepłe miejsce na noc, zamiast wyciąć nerki.
Mijały minuty, a im bardziej marzł, tym mniej
sądził, że Zygfryd przyjdzie.
W końcu jednak z cienia wyłoniła się postać
zarośniętego bezdomnego i chłopak odetchnął z ulgą.
– Tfu! autobusy. Nigdy nie możesz wierzyć, że
dowiozą cię gdziekolwiek. Ale lepsze to niż drałować pieszo, co nie? -
uśmiechnął się szeroko, pokazując dziury po zębach. – No chodź, co będziesz tak
sterczeć.
Poszli w stronę okolicznego parku i chłopak przez
moment myślał ze zgrozą, że jego kompan zaproponuje mu nocleg w krzakach, po
którym zasili szereg NNów w kostnicy. Jednak po chwili skręcili w uliczkę pełną
starych kamienic. Większość z nich była w niezłym stanie, ale część z nich
wyglądała na opuszczoną. Zygfryd minął kilka, po czym zatrzymał się przy
zabitych deskami drzwiach. Rozejrzał się wokół, po czym wyciągnął z kieszeni
nóż i zaczął podważać gwoździe. Wychodziły zaskakująco sprawnie i wystarczyło
wyjąć tylko kilka, by drzwi uchyliły się.
– Zapraszam do mojej rezydencji – powiedział
Zygfryd z uśmiechem, machając dłonią w kierunku ciemności przed nim.
Grzegorz niepewnie wszedł do środka, odruchowo
sięgając ręką do włącznika światła i krzyknął, gdy jego dłoń trafiła w
pajęczynę. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
– No, no, luksusów się zachciewa. Ciesz się, że
masz dach nad głową i właź, bo zimno leci.
Chłopak powoli zanurzył się w mrok, a za nim
przeszedł Zygfryd, zamykając drzwi i odcinając jedyny dopływ światła. Grzegorz
stanął spanikowany, a po chwili wpadł na niego bezdomny.
– Co jest?
– Nic nie widzę, nie wiem, gdzie iść.
– Ach ta dzisiejsza młodzież. Zaczekaj.
Minął go i po chwili wypełnionej szelestem,
brzękiem i trzaskiem Grzesiek zobaczył przed sobą zapalony znicz.
Nie uciekł tylko dlatego, że nogi ugięły się pod
nim i odmówiły współpracy.
– A ty co tak leżysz? – spytał Zygfryd, zapalając
kolejne lampiony. – Nigdy żeś świeczki nie widział? Wstawaj i mi pomóż.
Grzegorz zebrał się w sobie i wszedł do
pomieszczenia. Po podłodze wyłożonej płytkami walały się puste butelki i
wypalone znicze, sterty szmat, a także gałęzie, drewniane framugi okienne i
meble. Środek pokoju zajmowała wielka metalowa miska wypełniona popiołem. Okna zasłonięto
tekturą i uszczelniono jakimś materiałem. We wnętrzu było nieco cieplej niż na dworze,
ale niewiele. Przynajmniej nie wiało.
Grzesiek pomógł swojemu gospodarzowi w rozpalaniu
zniczy i ognia, za co został nagrodzony miksturą, która smakowała jak zlewki
kilkunastu różnych smaków wódki i tym zapewne była. Zygfryd wyciągnął też zimne
frytki i lekko przywiędłe warzywa i poczęstował nimi swojego gościa.
Przez długi czas siedzieli w milczeniu, wpatrując
się w ogień, który chciwie pożerał kawałki drewna. Grzesiek myślał o swoich
rodzicach, o Michale i policji. Czy wszyscy sądzili, że uciekł, bo był winny?
Czy ktokolwiek się o niego martwił? Nie chciał myśleć o możliwości, że już nie
ma kto się martwić… Wszystkie niechciane wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
Rozkaszlał się.
– Kolega widzę słabego zdrowia, co? Masz, napij
się jeszcze, to cię rozgrzeje.
Chłopak z wdzięcznością wychylił podane mu
paskudztwo.
– Wybacz pytanie – odezwał się po chwili – ale
wydajesz się być całkiem inteligentny i zaradny, nie rzucasz przekleństwami co
drugie słowo... Jakim cudem tu wylądowałeś?
– Ha! Mógłbym spytać o to samo.
– Ja… to zbyt dziwne.
– Co ty wiesz o dziwności.
– Trochę wiem.
Zygfryd wyciągnął rękę z powrotem po trunek. Upił
duży łyk i zadumał się w sobie.
– Nie każdy, kto wylądował na ulicy z niej
pochodzi. Ja na przykład skończyłem dwa kierunki – pociągnął raz jeszcze – choć
było to dawno temu, a znajomość literatury jugosłowiańskiej nie przydała mi się
zbytnio. Zwłaszcza, że Jugosławia się rozpadła. W każdym razie jakoś sobie
radziłem, ale do czasu. Nie umiałem zawalczyć o siebie, więc nagle straciłem
wszystko, dom, rodzinę, pracę. Wszystko przez tego demona. – Grzesiek podniósł
głowę. – Alkohol.
– Jezu!
– Przydałby się, nie wątpię – odparł bezdomny,
błędnie interpretując okrzyk chłopaka. – Bo widzisz, przychodzi taki moment, że
musisz wybrać, do kogo należy twoje życie. Do ciebie czy do niego.
– Ba! Żeby to było takie łatwe – mruknął chłopak.
– A kto mówi że? Gdyby takie było, to myślisz, że
bym tu siedział? Tak sądzisz? Że to takie moje hobby, siedzenie w pustostanach?
– krzyczał Zygfryd, poderwawszy się z miejsca. – Że z własnej woli tu siedzę?
W końcu opadł na stertę szmat, patrząc na
przerażonego Grześka.
– Nie jest łatwo. Ale jak widzisz, alternatywy są
gorsze. Także cokolwiek ci się przydarzyło, walcz o siebie. O swoje życie.
– To całkiem przerażające.
– Życie bywa przerażające, a ten demon – zakręcił
butelką – karmi się tym lękiem. Jeśli pozwolisz sobie na strach, będzie tylko
gorzej.
– Dzięki – mruknął kwaśno Grzesiek.
Mimo całej przemowy nie uśmiechało mu się walczyć
z demonem. Może dlatego, że ten miał paskudne kły, pękającą ludzką skórę, która
kryła jego prawdziwą, odrażającą postać i pragnął go pożreć. Pewni filozofowie
uznaliby, że alkoholizm jest bardziej przerażający, bo pochodził z wnętrza, ale
na pewno żaden z nich by się z nim nie zamienił.
Resztę wieczoru spędzili pijąc wódkę, podczas gdy
coraz bardziej pijany Zygfryd recytował wiersze po serbsku, co chwilę się
myląc. A przynajmniej tak mówił, bo Grzesiek nie widział żadnej różnicy.
Kilka kolejnych dni spędził w towarzystwie
Zygfryda, ucząc się, gdzie można znaleźć jedzenie i opał, znosząc znicze do
kamienicy, w której mieszkali, bezdomny nauczył go też, jak najskuteczniej
żebrać. Mimo zimna, choroby i nie mycia się od ponad tygodnia, Grzesiek czuł
się całkiem nieźle. Nie wisiały nad nim żadne decyzje, wszystkie działania były
proste. Jedyne, co psuło mu nastrój, to myśl o rodzicach, ale wmawiał sobie, że
demon zostawił ich w spokoju i są bezpieczni.
Dni upływały spokojnie, ale nocami Grzesiek się budził.
Wydawało mu się, że słyszy czyjś oddech, tuż obok swojego ucha. Nie Zygfryda, bo
ów chrapał w przeciwnym kącie, a w dodatku jego oddech czuć było alkoholem dobry
metr wcześniej. Jednak do kamienicy, gdzie spali nikt inny nie wchodził, zresztą
gdy chłopak pospiesznie i niepewnie zapalał znicze, niczego nie dostrzegał.
Usiłował wmówić sobie, że to tylko sny.
Jednak którejś nocy, gdy się obudził, nad swoją
głową usłyszał kroki. Spojrzał na stertę szmat obok – jego towarzysz smacznie
spał, ululany alkoholem i poczuciem bezpieczeństwa. Wokół było cicho, tylko co
jakiś czas słyszał skrzypnięcie podłogi, a potem stuk. To mogło być cokolwiek,
zwierzę, gałąź albo stary dom, który właśnie chciał mu spaść na głowę, ale
podejrzewał, że źródłem tych dźwięków było coś dużo bardziej mrocznego.
Chwycił dziurawą kurtkę, którą znalazł wczoraj na
śmietniku i po cichu ruszył w kierunku wyjścia. Znał trasę na pamięć i już nie
potrzebował światła.
Po drodze nic go nie zatrzymało.
Ruszył po zasypanym delikatną warstwą śniegu
chodniku, ale po chwili zszedł na jezdnię, by nie zostawiać śladów. Szedł
wzdłuż trasy nocnego autobusu, który po jakimś czasie go dogonił. Wszedł w
ciepło i jasność, usiadł i oparłszy głowę o szybę wpatrywał się w noc. Miał
nadzieję, że zdoła uwolnić się od stwora, ale widocznie się mylił. Po co się
męczyć w takim razie, mógł zostać na miejscu, dać się dopaść. Pewnie tak byłoby
lepiej dla wszystkich.
Tylko nie uśmiechał mu się ten plan. Nie chciał
umierać. Ucieczka, jasne, zawsze chętnie, ale skoro to nie wchodziło w grę, to
nie miał zamiaru leżeć i czekać na śmierć. Tylko co mógł zrobić? Policja mu nie
pomoże, wątpił, by nawet rodzice mu uwierzyli. Mimo to musiał do nich wrócić,
upewnić się, że żyją, a także wykąpać się, przebrać i wymyślić jakiś sposób na
odzyskanie swojego życia. Zygfryd miał rację – musiał wybrać, kto rządzi jego
życiem. A w tym teście istniała tylko jedna słuszna opcja.
Trzecia nad ranem to nie jest dobra godzina na
wpadanie do rodziców. Zwłaszcza, gdy kilka dni wcześniej zniknęło się bez śladu
z ich mieszkania. Jednak Grzegorz nie miał wyboru, naciskał przycisk domofonu
tak długo, by mieć pewność, że się obudzili i dotarło do nich, że to nie sen.
Stał tak, z głową opartą o ścianę i modlił się, by ktoś podniósł słuchawkę, by
ktokolwiek jeszcze był w stanie to zrobić.
– Halo – usłyszał zaspany, damski głos.
Nogi ugięły się pod nim, aż musiał przytrzymać się
gałki w drzwiach.
– Mamo? To ja, wpuść mnie.
Stał pod prysznicem i zmywał z siebie brud i
zmęczenie, wypłukiwał kurz i zimno z kości. Był w domu, w którym bezpiecznie
trwali jego rodzice i ulga prawie odbierała mu dech. Wyglądał tak paskudnie, że
mama kazała mu iść pod prysznic, zanim tata zdążył zadać jakiekolwiek pytania.
Cieszyło go to, bo sam nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć.
Jednak większość myśli zatruwało mu co innego.
Demon. Jeśli go śledził, jeśli był w stanie go znaleźć w niczym
niewyróżniającym się pustostanie, na pewno dotrze i tutaj. Być może już wie, że
tu wrócił. Chłopak nie miał dużo czasu. Jak pozbyć się demona? Jak można go pokonać?
Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Czas
stawić czoła swoim problemom. Chwilowo tym mniejszym, w postaci rodziców
czekających na odpowiedzi.
Nie mógł im oczywiście powiedzieć prawdy. Dlatego
wybąkał coś o stresie związanym z pracą, z policją, z mieszkaniem, z poczuciem,
że ich zawodzi i nie jest godny tu mieszkać. Sam nie wie, co mu odbiło, by
wyjść tak bez słowa, telefonu i kurtki. Nie wiedział, czy uwierzyli, ale i tak
wersja wydarzeń, w której sfiksował i postanowił przez tydzień być bezdomnym, była
bardziej prawdopodobna. I, wbrew pozorom, nie groziła aż tak wylądowaniem w
psychiatryku.
Długo nie mógł zasnąć, przewracając się z boku na
bok, w świeżej pościeli, w miękkim łóżku. W końcu jednak podjął decyzję. Złoży
zeznania w sprawie Michała, zwłaszcza, że policja na pewno dowie się, że wrócił.
Zadzwoni do notariusza, spyta o spadek, a potem odzyska swoje mieszkanie. Z
pomocą prawa albo siekiery.
Uspokojony tymi postanowieniami zdołał zasnąć tuż
przed świtem.
Jak pomyślał, tak zrobił. Policjanci długo trzymali
go na komendzie, ale nie zdołali zatrzymać pod żadnym pretekstem. Notariusz
natomiast był zdumiony jego telefonem. Wrócił właśnie z trzytygodniowego urlopu
na Majorce, więc w żadnej ze spraw, którymi się zajmował, nic się nie mogło
zmienić. Mieszkanie nadal należało do Grześka. Teraz musiał się tylko o nie
upomnieć.
Rodzicom powiedział, zgodnie z prawdą, że idzie
rozmówić się z tym, który zabrał mu mieszkanie. Odmówił wszelkim propozycjom
pomocy, ukradkiem spakował siekierę do plecaka i wyszedł. Po drodze wstąpił
jeszcze do pobliskiego kościoła. Nie był religijny, nie wiedział czy demon jest,
ale uznał, że nie zaszkodzi poprosić, by siły wyższe mu sprzyjały.
W końcu stanął przed drzwiami swojego mieszkania.
Wyjął siekierę z plecaka i zawahał się. Po chwili niepewnie sięgnął do
kieszeni, wyjął klucze i włożył je do zamka.
Bez problemu wsunęły się do środka i po ponad trzech
tygodniach ujrzał w końcu swoje mieszkanie.
Przedstawiało totalny obraz nędzy i rozpaczy.
Wszystkie sprzęty były zniszczone, ubrania rozszarpane i rozrzucone po domu, tapety
częściowo zerwane, talerze wytłuczone, a na ścianie w pokoju, czarną farbą,
narysowany był gigantyczny fiut. Na środku tego całego bałaganu siedział
skrzyżnie demon w swojej ludzkiej postaci.
– No proszę. Nie spodziewałem się ciebie tutaj –
rzekł ze złośliwym uśmiechem.
– Ja ciebie też nie. Myślałem, że pójdziesz po
rozum do głowy i wyniesiesz się stąd – wycedził Grzegorz przez zęby, by nie zdradziło
go drżenie własnego głosu. Ścisnął w ręku siekierę, a drugą sięgnął do
kieszeni.
– Patrz, to całkiem jak ja. Wygląda na to, że obaj
się zawiedliśmy.
– Lepiej wyjdź, póki jeszcze masz czas!
– Grozisz mi? Ty? Myślisz, że zdołasz coś zdziałać
tą zabawką? Nie żartuj. Nawet gdyby było możliwe zranić mnie czymś takim, to
spójrz tyko na siebie. Nie masz nawet sił, by unieść tę siekierę.
Demon wbił w niego spojrzenie swoich oczu, które
momentalnie przestały wyglądać na ludzkie. W tym momencie Grześka chwycił atak
kaszlu, tak mocny, że aż zgiął się w pół. Stwór podszedł do niego.
– O czym to ja mówiłem? A tak. Jesteś za słaby.
Nie zdołasz mnie tym pokonać.
– Cóż… – zdołał wykrztusić Grzegorz, zanim znów
złapał go kaszel.
– Co ty tam mamroczesz? – Stwór chwycił go za
kurtkę i pociągnął do góry. Chłopak spojrzał mu w oczy.
– Że może nie muszę siekierą.
Wyciągnął z kieszeni zwykłą, zawiązaną foliówkę,
pełną wody i z całej siły uderzył nią demona w twarz. Stwór odskoczył od niego
jak oparzony i znieruchomiał. Jednak nic więcej się nie wydarzyło.
– Chciałeś mnie utopić? Myślałeś, że jak mnie
polejesz, to się rozpuszczę?
– Miałem nadzieję, że po woda święcona tak
zadziała.
– Świę… święcona? To była woda święcona?!
– Tak. Może w niekonwencjonalnym opakowaniu, ale prawdziwa,
z kościoła.
Przez moment patrzyli na siebie bez słowa, a potem
Grzegorz chwycił siekierę w obie ręce i wbił ją w szyję potwora.
Demon zarzęził, z rany wypłynęła krew, a na całej
twarzy zmoczonej wodą zaczęły wyskakiwać bąble. Zaczął drapać się po twarzy,
pazury zostawiały krwawe szramy na policzkach. Unosiły się z nich smużki dymu.
Być może sama z siebie woda nie była dość dobra, ale
w połączeniu z siekierą stanowiły zabójczą kombinację.
Demon spojrzał z nienawiścią na chłopaka.
– Jeszcze tu wrócę. Nie myśl sobie...
Z cichym puff! stwór zamienił się w chmurę brokatu,
która cienką warstwą pokryła pokój i chłopaka.
Nie wierzył własnym oczom. Udało mu się. Był bezpieczny,
jego nemezis zniknęło. Pokonał go, pokonał demona!
Wkrótce życie wróciło do normy. Sprzątanie i
remont mieszkania zajęło mu cały czasu do powrotu do pracy. Oddalono zarzuty
dotyczące Michała, więc obaj mogli wrócić, jednak atmosfera w biurze była zbyt
ciężka, by chcieli tam zostać. Obydwaj wynieśli się stamtąd i założyli własną
firmę, która odniosła niewielkie sukcesy na rynku. Grzesiek zatrudnił nawet
Zygfryda, który wydawał się zadowolony z rozwoju sytuacji, choć może nie zawsze.
Z czasem większość osób zapomniała o całej
sprawie, życie toczyło się dalej.
Mimo swoich gróźb, demon nie powrócił. Grzegorz w
spokoju dożył swoich dni, jednak nigdy już nie mógł spojrzeć na brokat bez
wpadania w panikę. A każdej nocy budził go, jak mu się zdawało, czyjś oddech
koło ucha i kroki nad głową.
Subskrybuj:
Posty (Atom)