poniedziałek, 16 grudnia 2019

MOTYW XLVII - ZAPOWIEDŹ

HO HO HO (JAK MI IDZIE?)
Tak, tak bardzo dobrze, dziękujemy za ten występ. A teraz długo oczekiwany konkurs świąteczny.

Zapraszamy wszystkich obecnych do wzięcia udziału w naszej zabawie. Przypominamy, że nie obowiązują żadne ograniczenia objętościowe ni tematyczne. Zgłoszenia, pod adresem opowiadniezmotywem@gmail.com są przyjmowane do 05.01.2020 (niedziela) 23:59.
Tegorocznym motywem jest: JEMIOŁA

poniedziałek, 2 grudnia 2019

MOTYW XLVI - STUKOT

Szedł 17 godzin od północy, więc był już dobrze zmęczony, gdy dotarł na miejsce.


Autor: KAWKA
Tytuł: CELA

I
Patrzyłem ze smutkiem na moje złożone w kostkę ubrania, paczkę camelów wystającą smętnie z kieszeni kurtki i telefon, który wkrótce się rozładuje i długo będzie milczał. Jednocześnie czułem, że nie zaprzyjaźnię się z moją nową skórą, pomarańczowym kombinezonem, który dostałem w zamian. Nie był to opłacalny biznes.
Kiedy mężczyzna, który zabrał moje rzeczy zniknął w labiryncie blaszanych szafek pokrytych obłażącą farbą olejną przypomniało mi się, że w mojej kurtce zostało coś ważnego.
- Przepraszam- powiedziałem zdecydowanym głosem- mógłbym dostać je jeszcze na chwilę?
- Zapomnij- burknął portier i zwrócił się w kierunku następnego "klienta".
- Zostawiłem w kieszeni coś do jedzenia. Wszystko mi spleśnieje!
Kobieta stojąca obok położyła mi dłoń na ramieniu.
- Jackson, daj spokój. Jak wyjdziesz, kupisz sobie nową.
- Nie o to chodzi- rzuciłem z rozdrażnieniem- o więziennym żarciu krążą legendy. Podobno czasami ucieka z talerza. Chciałem, no wiesz, ostatni raz przekąsić coś normalnego.
- Pan Jacksonville?- Niechętnie uniosłem wzrok na faceta, który po mnie przyszedł. Nie do końca wiem, czego mogłem się spodziewać po klawiszu, ale od początku coś nie podobało mi się w jego wyglądzie. Był zdecydowanie za stary na tą robotę. Miał pożółkłą, pomarszczoną skórę i opadającą powiekę. Do tego uniform, w który był ubrany, cały był spłowiały i postrzępiony. Wydawał się równie zużyty jak jego właściciel. Zmętniałe oko przeszyło mnie niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Zapraszam za mną- to mówiąc, machnął ręką w stronę eskortującego mnie z aresztu policjanta, dając mu do zrozumienia, że się mną zajmie.
Bez słowa pożegnałem się z Phil. Mam wrażenie, że dopiero widok jej przeszklonych oczu uświadomił mi, że to, co się ze mną dzieje, jest na poważnie. Nieprzyjemny dreszcz spłynął mi wzdłuż kręgosłupa, kiedy ruszyłem za złowieszczym klawiszem.
Z zewnątrz wszystko wyglądało dość normalnie. Co prawda pomieszczenia bez okien, z natury są dość nieprzyjemne, jednak nie odczułem tego zbyt boleśnie znajdując się w pokoju z depozytem. Teraz natomiast im dłużej szliśmy szarym korytarzem w głąb więzienia, tym mroczniejsze wydawało mi się jego wnętrze. Na początku mijaliśmy wielu ludzi, głównie strażników eskortujących moich towarzyszy niedoli, czasami jakichś pracowników sanitarnych. Później rozpoczęły się rzędy cel. Czasami widziałem twarz obserwującą mnie zza przymglonego okienka w drzwiach, dobiegał zza nich gwar rozmów. Tym, co po pewnym czasie zaczęło mnie poważnie niepokoić był fakt, że ciągle schodziliśmy w dół. Depozyt, w którym zostawiłem swoje rzeczy znajdował się na drugim piętrze. Większość cel, które mijaliśmy położona była prawdopodobnie na parterze. Niżej znajdowały się chyba jakieś kuchnie i magazyny.
A my wciąż szliśmy w dół.
Klawisz chyba zdał sobie sprawę z mojego niepewnego spojrzenia, gdyż pierwszy raz odkąd ruszyliśmy, odezwał się do mnie.
- Ma pan szczęście, parę dni temu zwolniło nam się miejsce dla pana!
- Zwolniło się? W jaki sposób?- Spytałem słabo, chociaż przeczuwałem, że odpowiedź nie będzie mi się podobała.
- Pana poprzednik zmarł na serce. Jesteśmy na miejscu- powiedział zatrzymując się przed żelaznymi kratami rodem z średniowiecza.
- Masz nowego lokatora Phoenix!- Krzyknął przekręcając w zamku zardzewiały klucz, po czym zostało po nim tylko echo oddalających kroków.

Obrzuciłem uważnym spojrzeniem moją celę. Znajdowały się w niej dwie prycze i wciśnięty w kąt zapchany sedes.
- Nie- powiedziałem na głos.- To musi być jakiś żart. To żart, prawda? Zamykają tutaj na chwilę każdego nowego więźnia, żeby nie przyszło mu do głowy narzekać na brak telewizora.
Mój wzrok krążył po zgniłej, łuszczącej się tapecie, po czym zatrzymał się na ciemnej plamie znajdującej się na ścianie. Po raz drugi tego dnia przeszył mnie dreszcz. Próbowałem wytłumaczyć sobie, że to mogło być cokolwiek, że plama wcale nie przypomina śladów krwi. Im bliżej jednak podchodziłem, tym bardziej przypominała. Na jednej z pryczy ktoś, najprawdopodobniej Phoenix, leżał na boku z twarzą skierowaną ku ścianie.
- Hej, wygląda na to, że spędzimy tu razem trochę czasu. Długo już siedzisz? - Rzuciłem w jego stronę.
Żadnej reakcji.
Pewnie śpi, przemknęło mi przez głowę. Skąd ma wiedzieć, że na zewnątrz słońce jest prawie w zenicie. Tu na dole nie ma pór dnia.
Coś jednak mi nie pasowało. W celi panowała absolutna cisza. Czy nie powinienem słyszeć jego oddechu? Czy jego głowa znajduje się w naturalnej pozycji? Podszedłem bliżej z duszą na ramieniu. Musiałem natychmiast przekonać się, czy jestem tu zamknięty z trupem.
- Ekm.. Kolego? - Dotknąłem jego kościstego ramienia, spojrzałem mu prosto w twarz i odskoczyłem jak oparzony.
Mężczyzna leżący na pryczy miał siwe włosy, dlatego też sądziłem, że jest stary. Kiedy jednak nachyliłem się nad nim ujrzałem twarz człowieka najwyżej trzydziestoletniego. Była zupełnie pozbawiona wyrazu i wychudzona. Powodem mojego zszokowania było to, że podkrążone, przekrwione oczy były otwarte. Przez moment byłem pewien, że jest martwy. Zmusiłem się, żeby podejść do niego raz jeszcze i upewnić cię co do tego. Kiedy spojrzałem na niego po raz drugi, te upiorne oczy już nie wpatrywały się tępo w ścianę, nie. Za drugim razem patrzyły prosto na mnie z jakąś taką uporczywością, właściwą jedynie dzieciom i chorującym na schizofrenię.
Odruchowo się wzdrygnąłem, nie ukrywam jednak, że poczułem też ulgę. Nie muszę dzielić celi z umarlakiem.
Z wyjątkiem tego jednego ruchu gałek ocznych wskazującego jednoznacznie na zachodzące w jego organizmie czynności życiowe, Phoenix nie poruszył się już więcej.
- Hej, ok już czaję. Nie jesteś duszą towarzystwa. Jednak chciałbym dowiedzieć się paru rzeczy o tym miejscu, a ty jesteś jedyną osobą, która może mi w tej chwili pomóc... Spoko, rozumiem, obiecałeś mamie, że nie będziesz rozmawiał z nieznajomymi... Wiesz, to niekulturalne, tak ignorować drugiego człowieka. Powinieneś zastanowić się nad swoim postępowaniem.
Leżałem na drugiej pryczy i nudziłem się niemiłosiernie. W końcu zacząłem gadać do Phoenixa. Miałem w tym doświadczenie. Od pięciu lat moja ciotka jest w śpiączce i czasami odwiedzam ją w szpitalu. Nienawidzę ciszy, dlatego intensywnie staram się ją czymś zapełnić. Gdy słyszałem swój głos, czułem się jak w te nudne letnie dni spędzone u niej na oddziale. Tak spędzać wolny czas może tylko człowiek, który uważa, że jego prawdziwe życie już się skończyło. Tak wtedy uważałem. A później poznałem Phil. A także znalazłem się tutaj.
Ech, mało wiedziałem.
W końcu musiałem zasnąć. Z otchłani marzeń i wspomnień wybudził mnie w końcu metaliczny odgłos odsuwanej kraty.

II
- Panowie, koniec tych pogaduszek. Zapraszam na stołówkę- powiedział tak beznamiętnym tonem, że dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, że właśnie zażartował.
Klawisz, ten sam, co wcześniej wkroczył do naszej celi trzymając w ręku jakiś czarny materiał i podszedł do Phoenixa. Następnie zawiązał mu na oczach to, co okazało się maską do spania i jednym silnym szarpnięciem postawił go na nogi. Idąc za nimi patrzyłem jak oniemiały na Phoenixa, którego zacząłem już w myślach nazywać Warzywem, a który szedł obok trzymającego go za ramię klawisza na lekko tylko drążących nogach, lecz bezsprzecznie samodzielnie. Pokonawszy szereg schodów, wchodząc na więzienną stołówkę czułem, jak gdybym wracał do żywych. Widząc szereg mężczyzn ubranych w identyczne, paskudne kombinezony siedzących przy rzędach białych stołów, doszedłem do wniosku, że właśnie tak powinna wyglądać więzienna stołówka i odzyskałem pewność siebie.
Gdy stałem z metalową tacą w kolejce po jakąś niezidentyfikowaną masę, w moją stronę odwrócił się stojący przede mną więzień. Był łysy, miał na bicepsie tatuaż z trupią czaszką i patrzył na mnie ze znacznej wysokości. Jednym słowem wyglądał jak kłopoty. Spojrzał na mnie podejrzliwie. Odstawiłem nieznacznie do tyłu swoją prawą nogę, spiąłem się i przygotowałem na zaczepkę.
- Nie widziałem cię tu wcześniej. Coś za jeden?
- Nowy jestem- wyciągnąłem w jego stronę rękę- Jacksonville.
Przyjrzał jej się dokładnie z pewnym zdziwieniem, jakby nie bardzo wiedział, jak zareagować. Coś jednak nie dawało mu spokoju.
- Ale chyba nie jesteś, no wiesz, z Tamtych?
Spojrzałem na niego jak na kretyna.
- Jak w ogóle możesz o to pytać?! Od samego początku jestem z wami.
To sprawiło, że mój rozmówca wyraźnie się rozluźnił. Uśmiechnął się głupkowato i po przyjacielsku rąbnął mnie w ramię.
- Trzeba było tak od razu. Wiesz, ostatnio Tamci strasznie się rozpanoszyli. Nikomu nie wolno ufać- ostatnie zdanie powiedział mi na ucho. Moją twarz owionął odór jego oddechu. Nie dałem tego jednak po sobie poznać. Gdy dostaliśmy już nasz przydział Czegoś Do Jedzenia, konspiracyjnym szeptem spytałem:
- Znasz może kogoś z cel w podziemiach?
To był chyba niewłaściwy rodzaj pytania, gdyż mój rozmówca ściągnął groźnie brwi.
- W podziemiach? One są pełne Tamtych. Kogo obchodzi, co oni tam robią?
Westchnąłem. Ok, już widzę na czym polega ta gra.
- To ważne, słyszałem, że oni coś knują. Zaprowadź mnie do kogoś, kto może coś o tym wiedzieć.
Wciąż nie wyglądał na przekonanego, powiedział:
- Przecież Vegas zna wszystkich. Czemu nie zapytasz o to jego?
To zadziwiające jak rośnie nasza cierpliwość, podczas rozmowy z kimś, kto nie miałby większych problemów, żeby przecisnąć nas przez durszlak.
Przyłożyłem dłoń do czoła.
- Rzeczywiście, na śmierć o nim zapomniałem. Widziałeś go gdzieś?
Najwyraźniej tym razem on uznał mnie za inteligentnego inaczej. Skinął głową w kierunku skośnookiego mężczyzny, który siedział obok i od dłuższego czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie z rozbawieniem. Powoli przeniosłem na niego moje spojrzenie.
- Vegas?- Upewniłem się.
- Co taki porządny facet jak ty robi w zakładzie karnym?- zapytał mnie, gdy już wymieniliśmy wstępne uprzejmości. Vegas był drobniejszej postury, w jego oczach czaiło się jednak coś paskudnego.
- Zapomniałem z domu rękawiczek.- odparłem ostrożnie. W odpowiedzi usłyszałem cichy rechot.- A ty?
- Ja?- Vegas wzruszył ramionami. - Długa historia. Wszystko zaczęło się od tego, że grając w pokera wyłożyłem na stół karetę z dwoma asami pik.- Zmierzył mnie spojrzeniem.- Czemu interesują cię piwnice?
Mając do czynienia z kanciarzem, dobrze jest od początku grać w otwarte karty.
- Zamknęli mnie tam. Na poziomie minus trzecim. Z tego, co zdążyłem zauważyć większość z was mieszka na górze. Więźniowie z dołu są.. Dziwni. Zachowują się, jakby byli martwi od środka. Najgorszy jest Phoenix. Nasza cela jest na samym końcu korytarza. To w sumie nieistotne, i tak nie zabawię tu długo. Mój prawnik obiecał mi, że przed grudniem mnie stąd wyciągnie, jestem jednak niezmiernie ciekawy, o co tu chodzi.
- Zaraz, jesteś w celi z Phoenixem?- Vegas rzucił nerwowe spojrzenie w kierunku pogrążonego w apatii białowłosego chłopaka z zasłoniętymi opaską oczami. Jadł rękami, co jakiś czas udawało mu się nawet trafić jedzeniem do ust.- Nikt z nas nie wie, co się tam właściwie wydarzyło. To miało miejsce ze dwa tygodnie temu. Wtedy umarł Raleigh, wszyscy widzieliśmy jak wynoszą jego ciało w worku. Wiesz, on siedział tam od dawna. Kiedyś do piwnic trafiali ci z najcięższymi wyrokami. Raleigh był mordercą. Podobno gołymi rękami udusił swoją żonę, a następnie zasztyletował dwóch policjantów. Nie wiem, czy tak było w istocie, ale powiem ci jedno. Jak go poznałem był z niego kawał sukinsyna. Nie wiem, co przeskrobał Phoenix, że zamknęli go z nim w jednej celi. Kiedyś opatrywaliśmy mu głowę po tym, jak Raleigh rozbił mu ją na ścianie. Powiedział nam wtedy, że planuje zemścić się na draniu. Bóg wie, może dotrzymał słowa? Po tym wydarzeniu coś w zachowaniu Raleigha zaczęło się zmieniać. Nie zauważyłem tego od razu, ale ostatnio wydawał się jakby złamany. Dzień przed śmiercią, przyszedł na śniadanie płacząc. A potem dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Phoenix też się wtedy zmienił. Posiwiał dosłownie z dnia na dzień i popadł w otępienie. Nie udało nam się od niego dowiedzieć, co się między nimi wydarzyło. Osobiście uważam, że musiał po raz drugi oberwać w głowę, tym razem o wiele porządniej.

III
Kiedy w końcu walnąłem się na prycz, długo nie mogłem zasnąć. Cały czas kręciłem się zmieniając bok i myślałem o tym, co dzisiaj usłyszałem. Raleigh i Phoenix... Dzielili tę celę przez prawie rok i nagle coś się stało. Świadomość, że leżę na pryczy, która przez ostatnie dwadzieścia lat należała do kogoś innego również sprawiała, że czułem się nieswojo. Dookoła panowały nieprzeniknione ciemności, mimo to spojrzałem w stronę, w której wydawało mi się, że znajduje się Phoenix. Czy dzielę celę z mordercą? Co sprawiło, że dostał pomieszania zmysłów? Próbowałem to sobie wyobrazić. Raleigh, podstarzały, agresywny więzień z dożywociem. Wyobraźnia podsunęła mi szerokiego w barach oprycha, który pomimo spędzenia w tym miejscu znacznej części swego życia, nie pozwolił by więzienna rutyna go złamała. Wciąż szukał zaczepki i budził respekt w większości osadzonych. W pewnym momencie zaczyna dzielić celę z młodym, chudym chłopakiem, który prawdopodobnie znalazł się tam w wyniku serii niefortunnych zdarzeń i który po jakimś czasie może ubiegać się o warunkowe zwolnienie. To oczywiste, że się nie dogadują. Raleigh zaczyna znęcać się nad swoim lokatorem. W pewnym momencie posuwa się za daleko. Pozostali więźniowie widzą Phoenixa z rozbitą głową. Ciekawe czy to skąd ta krwawa plama na ścianie przy mojej pryczy? Coś w nim pęka. Jego nienawiść i strach narastają. Czuje, że musi zacząć się bronić. Wpada na jakiś pomysł? Ktoś mu w tym pomaga? Czy to jest odpowiedź na dziwne zachowanie Raleigha przed śmiercią?
Przekręcam się na drugi bok.
Zastanawiam się, ile dokładnie czasu zajmie Phil i prawnikom wyciągnięcie mnie z tego bajzlu. Do cholery, jestem przecież informatykiem. W piekle jest dla nas osobny krąg, dlaczego więc nie mamy prywatnych więzień?
Z rozważań wyrwał mnie nagle Dźwięk. Wydaje mi się, że dobiegał zza ściany przy której miałem głowę. Był dziwny, dość trudny do opisania. W pierwszej chwili myślałem, że to szczury. Widziałem rozstawioną w kilku kątach trutkę. Słyszałem już kiedyś chrobot myszy przegryzających się przez meble w starym domu, w którym kiedyś mieszkałem. Ten odgłos był podobny. Już prawie zasnąłem z tym przekonaniem, kiedy dźwięk nasilił się. Jego źródło ewidentnie znajdowało się blisko. Teraz, gdy słyszałem to wyraźniej, przestało kojarzyć mi się z gryzoniami. Zupełnie jakby tysiące paznokci skrobało ścianę mojej celi, pomyślałem i natychmiast pożałowałem tego porównania. Od tamtej chwili widziałem przed oczyma wciskające się w szczeliny między cegłami długie kosmate palce zakończone pożółkłymi, zdartymi paznokciami. Co jakiś czas przejeżdżałem dłonią po tapecie, żeby upewnić się, że nie ma w niej żadnych szczelin. Robiąc to w ciemnościach, panicznie bałem się, że jednak na jakąś napotkam. Gdy nagle usłyszałem trzask odsuwanych krat byłem pewien, że ktokolwiek próbował się do mnie dostać, w końcu znudził się bezowocnym drapaniem w ścianę i postanowił wejść drzwiami. Zerwałem się na równe nogi, okazało się jednak, że to tylko stary klawisz, przyszedł odeskortować nas na śniadanie.
- Jak się panu spało? Coś niewyraźnie pan wygląda- mruknął gdy mnie zobaczył. Gdy tylko wyszedłem na zewnątrz, uważnie przyjrzałem się otoczeniu. Moja cela była ostatnia po lewej. Znajdowała się na samym końcu ślepo zakończonego korytarza. Ściana zza której dobiegało skrobanie, była przedłużeniem jego krótkiego boku.
- Co znajduje się po drugiej stronie?- Spytałem ignorując jego pytanie. Podążył wzrokiem za moim.
Wzruszył ramionami.
- Kto wie? Kiedy obecne więzienie było budowane, te piwnice już tu były. Część z nich została wykorzystana i przerobiona na cele, większość zasypano. Zasadniczo, ich przeznaczenie niewiele się zmieniło. Dawniej znajdywały się tu lochy. Naprawdę źle pan wygląda, proszę pana.
Widząc minę jaką zrobiłem uniósł brwi.
- Jeszcze jakieś pytania?
Przeniosłem wzrok na Phoenixa, znowu z zasłoniętymi oczami, opartego o ścianę i przygotowanego do transportu.
- Kiedy nic nie widzi zachowuje się prawie normalnie. Jak działa ta opaska?
Klawisz zaśmiał się.
- Nijak. Po prostu nie cierpię kiedy się na mnie gapi.

* * *

Podczas następnej nocy znowu słyszałem te dziwne odgłosy. Chrobot przeszedł w pewnym momencie w stukot, zupełnie jakby to coś, cokolwiek to było, pokonało pierwszą warstwę i przegryzało się teraz przez coś twardszego. Miałem również wrażenie, że słyszę je coraz wyraźniej, jakby ich źródło było coraz bliżej.
Na drugi dzień darłem się podczas śniadania tak długo, aż strażnicy pozwolili mi rozmawiać ze swoim przełożonym. Oznajmił mi, że przeniesie mnie do innej celi, jeżeli znajdę kogoś, kto będzie chciał się ze mną zamienić, po czym roześmiał się i odesłał mnie z powrotem.
Chodziłem bezsilnie w te i z powrotem i czułem, że zdrowy rozsądek zaczyna mnie powoli opuszczać. Zbliżyłem się do miejsca, w którym wydawało mi się, że stukot i drapanie były najgłośniejsze. Po pierwszej nocy sądziłem, że to miejsce znajduje się na wysokości mojej głowy. Wczoraj jednak udało mi się ustalić, że ich źródło znajduje się wyżej i nieznacznie na lewo.
Mniej więcej w okolicach krwawej plamy.
Zmrużyłem oczy i przyjrzałem jej się uważnie. W jednym miejscu tapeta była lekko naddarta. Niewiele myśląc pociągnąłem za jeden ze strzępów. Odlazł bez problemu, zostając mi w dłoni. Na ścianie pod spodem ujrzałem coś, co kazało mi zmarszczyć brwi. To był fragment jakiegoś rysunku.
Oddarłem więcej i moim oczom ukazał się okrąg. W zewnętrzny pierścień wpisane były jakieś okultystyczne symbole. Nie wiem, co to było. Nie kojarzyły mi się z żadnym znanym mi pismem. Na jednym z nich widniał ślad krwi, znajdował się akurat pod dziurą w tapecie. Nie zauważyłem go jednak od razu.
Wpatrywałem się z przerażeniem w to, co znajdowało się pośrodku.

IV
- Mówię ci Phil, to jakieś szaleństwo!
Spojrzała na mnie przestraszona zza kuloodpornej szyby. To było nasze pierwsze widzenie, a ja rozpocząłem rozmowę krzykiem. Kazałem jej wezwać policję, prasę i wojsko. Kiedy powiedziała, że musiała zostawić przed wejściem telefon w szafce, rozpłakałem się. Potem długo opowiadałem jej o wszystkim. Im dłużej mówiłem, tym mniej moja historia trzymała się kupy, a ja chciałem rozpaczliwie, żeby mi uwierzyła. Tu, na górze wszystko było takie normalne. Wiem, że gdyby na własne oczy zobaczyła to, co widziałem; gdyby spędziła ze mną jedną niekończącą się noc słysząc to, czego ja ostatnio słucham więcej niż ludzkiej mowy, wtedy zrozumiałaby, że mówię prawdę.
- Na ścianie twojej celi ktoś namalował owada? To cię tak wyprowadziło z równowagi? Jackson, wiem, że jest ci ciężko, ale powinieneś wziąć się w garść. Kiepsko wyglądasz, masz straszne wory pod oczami.
Nie wytrzymałem, znowu podniosłem na nią głos.
- Wory pod oczami? Może dlatego, że od dwóch tygodni nie śpię! Coś drapie w ścianę mojej celi, zupełnie jakby chciało mnie dopaść. Poza tym- ciągnąłem jak szaleniec- mówiłem, że to tylko przypominało owada. Modliszkę, uściślając. Żaden cholerny owad na tej planecie nie ma takich szponów! Poza tym, to przecież oczywiste! Krew Phoenixa aktywowała ten piekielny krąg. To coś prawdopodobnie dopadło Raleigha, błagam, musisz mi uwierzyć!
Zacząłem się trząść. Patrzyłem na nią z wyczekiwaniem. Gdy nawiązałem z nią kontakt wzrokowy, natychmiast spojrzała na swoje dłonie.
- Phil?- Zacząłem niepewnie.- A jak idzie Yumie? Mówiłaś, że to najlepszy prawnik, jakiego spotkałaś. Że jak tylko zajmie się tą sprawą, lada chwila dostanę zwolnienie warunkowe, pamiętasz?
Brak odpowiedzi.
- Phil!
Spojrzała na mnie zrozpaczona. Nie podobało mi się to spojrzenie.
- Jackson, nie mogę nic na to poradzić. Wszyscy już się dowiedzieli, że tu jesteś. Zabronili mi się do tego mieszać. Jeżeli policja powiąże nas ze sobą, mogą zdemaskować całą naszą grupę. Muszą myśleć, że działałeś sam. Nie powinnam tu nawet przychodzić. Dzisiaj weszłam z fałszywymi dokumentami, chciałam się z tobą pożegnać, ale nie mogę więcej tak ryzykować. Trzymaj się, Jackson. Jesteś twardy, umiesz o siebie zadbać. Wiem, że sobie poradzisz.
Słuchając jej, gapiłem się tępo w dal. Ożywiłem się dopiero, kiedy zorientowałem się, że już odeszła. Przycisnąłem twarz do szyby i znowu zacząłem krzyczeć.
- Phil! Wracaj, wracaj proszę! Phil, niech Yuma przyjdzie tu osobiście, razem coś wymyślimy... Phil?- łkałem. - Philadephia!

* * *

- Pokłócił się pan z narzeczoną?- Spytał kąśliwie stary klawisz. Zacząłem zastanawiać się, czy on w ogóle wraca na noc do domu. Był tu zawsze. Eskortował mnie codziennie na śniadania i kolacje, raz widziałem go tu nawet w środku nocy. Zawsze w tym samym postrzępionym uniformie, zawsze z tym kpiącym okiem ukrytym pod opadającą powieką.
Nim zdążyłem coś odburknąć zatrzymał się gwałtownie i cicho zaklął. Zbliżyliśmy się już do mojej celi, zerknąłem mu przez ramię, żeby zobaczyć co się stało. Natychmiast się odwrócił i siłą pociągnął mnie z powrotem w kierunku schodów. Zanim oprzytomniałem, wepchnął mnie do jakiejś komórki i zamknął drzwi. Siedziałem na podłodze, plecami oparty o drzwi i w ciszy próbowałem odtworzyć z pamięci jak najwięcej szczegółów tego, co zobaczyłem. Nie było to proste, bowiem umysł ludzki ma zdolność wymazywania ze wspomnień obrazów zbyt strasznych, by był w stanie je przetworzyć.
Jednego byłem pewien. To była twarz Phoenixa. Poznałem go jednak tylko ze względu na białe włosy. Twarz jego była wykrzywiona śmiertelnym przerażeniem. Dalej, pozostała mi tylko dedukcja. Mogłem go zobaczyć z korytarza tylko dlatego, że głowę i jedną kończynę zdołał przecisnąć przez kraty. Nie wiem, w jaki sposób tego dokonał, ale wydaje mi się, że nawet gdyby przecisnął się cały i tak już długo by nie pożył. W miejscu oczu ziały puste oczodoły. Klawisz już nigdy nie będzie musiał zasłaniać mu ich taśmą.
Chwile spędzone w tamtej komórce zniosłem ze spokojem. Czułem, jakbym się powoli zapadał, coraz głębiej w siebie. Chciałbym, żeby naprawdę tak się stało. Musiałem jednak zwyczajnie stracić przytomność, gdyż kiedy się obudziłem, leżałem na własnej pryczy. Zerwałem się na równe nogi. Po Phoenixie nie było śladu. Jego łóżko było idealnie zaścielone. W kącie przy kratach podłoga była pusta i o wiele czystsza od otoczenia. Natomiast na ścianie bezpośrednio nad nią zauważyłem szczelinowate, równoległe wgłębienia. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Co mogło zostawić takie ślady? Jedyne, co przychodziło mi do głowy w tamtej chwili, to długie, zakrzywione szpony potwora nieco podobnego do modliszki. Symbole w okręgu za moimi plecami przekręciły się o jedno miejsce.
Wtedy zacząłem wrzeszczeć.

V
Leżałem, gapiąc się w sufit. Odkąd przeniosłem się na prycz Phoenixa lepiej spałem. Byłem na tyle daleko, że nie słyszałem nieustającego chrobotu. Zająłem też jego miejsce na stołówce. Ostatnio pozostali więźniowie dziwnie mi się przyglądają. Na początku pytali, co się stało. Vegas nawet kilka razy mnie spoliczkował. Ja jednak zupełnie straciłem ochotę na rozmowy. Powiedziałem mu, że to nie jego cholerny interes i jeżeli chce poznać odpowiedź, chętnie zamienię się z nim na cele. Odmówił.
Pewnego dnia, gdy wróciłem ze stołówki okazało się, że krąg na ścianie został zamalowany farbą olejną. Teraz zastanawiam się, czy naprawdę tam był.
Tym, co mnie obudziło, było coraz głośniejsze echo kroków na korytarzu. Dochodziły do mnie również ludzkie głosy.
- Mamy dla pana specjalne miejsce. Ostatnio zwolnił je jeden z więźniów.
- Wyszedł na wolność, czy umarł?
- Umarł. Na serce.
W celi rozlegał się głośny szczęk odsuwanej kraty, a gdzieś w głębi moich trzewi rodził się niemożliwy do opanowania chichot.



Autor: MŁOTEK
Tytuł: Koło


2017, lipiec

Pon. 21:39
Hej, lubisz skrzypce?
Siemka, Wolę fortepian!
To może Kino?
Książka!
No to hej.
Elo!
Przestań z tymi wykrzyknikami
nie możesz pisać bez nich?
Oczywiście, że mogę, z resztą co to za
 różnica,skoro i tak już się rozstajemy?
Ech…przepraszam, chciałem ci
zaproponować koncert skrzypcowy
w filharmonii, albo wspólne wyjście
do kina, po prostu ciężko mi zagadać.
Pyr pyr pyr.
??
Czy stuk stuk stuk.
Co? Nie rozumiem. :/
Jak robi pociąg? Pyr pyr pyr
 czy stuk stuk stuk?
A co to za różnica? Jak dla mnie
to robi stuk stuk stuk.
No i widzisz, już rozmawiamy,
a to tak z czapy temat do
rozmowy J Michał, weź
się tak nie stresuj. Chętnie
 gdzieś się przejdę, może teatr
i potem drink?
Bardzo chętnie, na co masz
ochotę pójść?
Nie no, weź też trochę w tym poczuj
wyzwania,wysil się trochę i mi
 powiedz gdzie mnie zabierasz;p
 a nie tak ci wszystko gotowe mam dać…

Dobrze, to chodźmy na „Noc jest dopóki nie
zaśniesz, ten sam dzień” grają jutro o 19
w teatrze Trójkąty, a potem do Filigranowych
odpowiada ci to?
No w porządku <3 szukaj seksownej blondynki
 w czerwonych szpilkach i złotej szmince :*
Wt. 18:40
Hej, jesteś, nie mogę cię znaleźć?
Może źle szukasz ;p
 Nie ma nigdzie złotej szminki?
Nie ma właśnie, nie zmieniłaś koloru może?
Może zmieniłam, szukaj mnie ;)
Szukam Alicjo!
Czw. 22:45
No i jak tam leci? Podobało się w nocy ostatnio?
Aj żebym to ja pamietał wszystko ;p
Piwo mnie zamroczyło trochę
w łóżku było niesamowicie, może
ust nie miałaś złotych ale to co
się działo zasługuje na złoty medal J
Miło mi słyszeć takie
 komplementy, ty też dajesz radę, hihi
Nie rozumiem…
Wiesz, było fajnie, ale wysil się
 trochę bardziej, wiecej bioder, skupienia
 na partnerce, szukaj sygnałów u mnie.
No dobrze, będę szukał, wiesz
bo jestem dość świeży w tych tematach.
W sensie, że byłam twoja
pierwszą kobietą w łóżku?
O.O Michał, mów mi takie rzeczy!!
Nie pierwszą, ale nie dziesiątą…
No dobrze, to jutro na spokojnie
 obejrzymy film jakiś razem i
Ci pokażę co i jak ;) Filigranowi o 20?
Dobrze, tylko że nie pijemy tak dużo :P
Wypiję ile zechcę, ale ciebie nie zmuszam.

2017, wrzesień
Śr. 18:42
Hej słońce, robisz coś dzisiaj?
Idę na basen, a potem
widzę się na kawie
 z przyjaciółką J A co?
Nie wiem, może pójdziemy na
wystawę Beksińskiego, a potem
na kolację do  Cube’a?
O, tam jeszcze nie byłam, bardzo chętnie, ale…
Ale?
Ale obiecaj że mnie zerżniesz w nocy;*
No dobrze, obiecuję ;)
Pt. 10:01
Co tam misiek u ciebie?
 Bo wiesz jestem sama…
i tak myślę o Tobie
Będę za kwadrans ;*
Pyr pyr pyr ;)
Stuk stuk stuk, jadę :D
Wt. 0:03
Hej, Ala, musimy pogadać…
Co tam misiek?
Bo widzisz mnie jest bardzo fajnie
tak, ale myślałem, może wyjdziemy
poza seksrelację i stworzymy hm…
Hm…?
No wiesz, że byśmy byli dla siebie
kimś więcej, partnerem, partnerką?
Ech… bo ty nie wiesz nic?
Nie rozumiem o co ci chodzi?
Bo ja wyjeżdzam na studia w sobotę…
No tak, gadaliśmy o tym, ale
przeciez będziemy się widywać
w weekendy i przyjade czasem do cb.
No właśnie zmieniły mi się
plany. Wakacje się kończą
 i wiesz, klimat ucieka
Zaraz, zaraz, co to ma znaczyć?
Że to były niesamowite trzy
 miesiące z tobą, ale pora wrócić
 do normalności misiek, daj
 spokój, przecież poznaliśmy się na
appce do seksu, przepraszam,
randkowania chyba nie
 myślałeś że to tak na serio będzie?
Co??
Ech misiek, też mi jest
 smutno, ale nie wiedziałam
 jak to powiedzieć Ci w oczy
 bo mnie bolało za bardzo
 w środku.
Czyli co, to już koniec?
No chyba tak, ja już nie
 wiem jak to skończyć, a od
 października uwierz muszę się
ogarnąć.
Czyli mnie tak rzuczasz po
prostu jak ochłapy psu?
Michał to nie tak, ja po
 prostu jestem chujowa
 w związki i znów się boję
 coś spierdolić
Spokojnie, już spierodliłaś. Elo.
Ej misiek, weź przestań.
ŚR 13:47
Michał, nie chciałam cię urazić
 po prostu nie umiem w relacje
 i nie wiem jak to robić na dłużej.
Bo ja nigdy nie byłam z nikim
 na poważnie.I się boję
czegoś poważnego.
Czw. 16:23
Michał, przepraszam Cię nie powinnam
tak się zachować, jak będziesz
 kiedyś mógł mi wybaczyć
 to numer mój masz, zadzwoń
Nawet nie wiesz jak się teraz
Chujow czuję
Przepraszam


2022, kwiecień

Słoneczne wiosenne popołudnie. Czwartek, końcówka kwietnia. Pociąg leniwie i niespiesznie, jak to pociągi PKP mają w zwyczaju,zmierza do celu, a jest nim 3City. Michał za godzinę będzie już w Gdyni, gdzie spędzi trochę czasu z rodziną, zanim wróci do Warszawy. Jednak rok magisterski na technologii żywności ma swoje uroki. Ma teraz w końu więcej czasu dla znajomych i rodziny, może czytać więcej książek, a nigdzie, naprawde nigdzie nie czyta mu się ich tak dobrze jak w podróży w pociągu. Dziś ma ze sobą „Otella”, już od dawna obiecał sobie wziąć się za Szekspira. Strony przewraca niemalże w takt rytmicznych uderzeń kół o tory,a przynajmniej tak Michał wyobraża sobie prędkość z jaką czyta. „Czemu nigdy nie zapisałem się na kurs szybkiego czytania, mógłbym tyle zyskać!” myśli chłopak „Muszę czegoś poszukać w przyszłym tygodniu”. Rozkojrzony spogląda za okno, gdzie sceneria z polan i łąk zmienia się migoczące leśne ogrody.Z zamyślenia wyrywa go głośne huknięcie drzwiami od przedziału i czyjeś jeszcze głośniejsze od tego odgłosu rozmowy.

- Emilka, bo jak tak już mam, że jak nie wiem co powiedzieć w rozmowie, to wymyślam jakieś dziwne pytania, wtedy zrzucasz odpowiedzialność na drugiego człowieka, niech się wysili z odpowiedzią – woła za koleżanką dwudziestoparoletnia blondynka. Dzieli je ponad pół wagonu, ale nie wydaje się to być dla niej przeszkodą.
- Hej, pomysłowe, myślisz, że zadziała z moją randką? Bo trochę się boję krępującej ciszy. – odkrzykuje jej Emilka – Coś polecasz? Jakieś sprawdzone sposoby?
„Jezu jakie głośne dziewczyny, niech się trochę uspokoją.” – myśli Michał i wraca do lektury, planuje skończyć dziś książkę i jutro ruszyć „Hamleta”.
- Wiesz, to na spontanie przychodzi. Raz pytam chłopaka co sądzi o tresurze fok jako przewodników niewiodmych Eskimosów, a innym razem zastanawiamy się razem, co by było gdyby nasze stopy miały osobne mózgi. A raz to w ogóle się mielismy konkretne rozważania jakby zrobić tak, żeby były drzewa naleśnikowe. Wiesz, trochę to wszystko luzuje atmosferę i można przelamać lody.
„Niech sią w końcu uciszą, albo gdzieś usiądą! Jak nie to zaraz biorę słuchawki i się odcinam od świata!” – myślami Michał zaczyna już krzyczeć, trudno mu się dziwić, w końcu lubi ciszę i nie bez powodu kupił bilet w strefie ciszy, a tu tak mu hałasują po uchem. Niedobre te dziewczyny, i to jakie samolubne!
- A kiedyś spytałam jednego chłopaka czy pociągi robią pyr pyr pyr – Michał momentalnie podskakuje w miejscu, przez jego nerwy, od samych stóp, aż po czubki włosów na głowie przebiegają dreszcze.
- Czy stuk stuk stuk – wraz z jak się okazuje znaną mu dziewczyną kończy zdanie. Alicja upuszcza torbę, którę jeszcze chwile temu miała w ręce. Patrzy w kierunku Michała, jej oczy rozszerzają się i napływają do nich łzy. Zszokowana stoi w miejscu, a jej koleżanka nie wie co się dzieje.
-Alicja? – pyta z niedowierzaniem Michał.
- Michał… – wydukuje Alicja i roni pierwsze łzy – Przepraszam – udaje jej się powiedzieć jeszcze jedno słowo i puszczają emocje. Twarz się czerwieni, łzy zaczynają kapać na podłogę.
- Miło Cię widzieć. – zmusza się do grzeczności Michał. Kotłuje się w nim tak dużo emocji jak chyba nigdzie w tej chwili we wszechświecie, a przynajmniej tak będzie kiedyś wspominał swoim wnukom ten moment.
-Przepraszam. – szepcze pod mokrym nosem Alicja dalej stojąc nieruchomo w miejscu.
- W porządku, usiądź, porozmawiajmy, dobrze?
- Dobrze –odpowiada Ala. Zdezorietnowana Emilka taktycznie siada w innym rogu prawie pustego przedziału, choć uchem jednym będzie się przysłuchiwać ich rozmowie, pełnej tęskonty, żalu i namiętności, a przynajmniej tak kiedyś wspomni wnukom Alicji i Michala ten dzień. O randkach w aplikacji nic nie wspomną, dalej trochę obciach, a niby takie nowoczesne czasy mamy.

                Taka sytuacja byłaby idelana. Jednak świat jak i życia bohaterów nie były idealne, nie były nawet bliskie kształtu okręgu, raczej jak pizaa bez kawałka, albo dwóch. Kiedy taką znajdziesz cieszysz się, w końcu masz prawie całą, smaczną pizzę, ale nie chciałbyś by taka przyjechała do ciebie. Nie chciałbyś by była tobie przypisana, a tak z życiem dzieje się. Wracając do Alicji i Michała tego dnia,  kiedy spotkali się w pociagu, rozmawiali ze sobą przez kolejne dwie godziny. Żadne z nich nie pamiętak jak dotarli do Filigranowych, ale to własnie tam spędzili resztę wieczora pijąc prosecco. Nastepnie spędzili razem noc przepełnioną intymnością, zwierzęczym pożadaniem i emocjami kumulującymi się przez ostatnie lata. Można by rzecz idealne comeback. I było to prawdą, na kolejne pięć miesięcy. Jednak poza światna sytuacją w łóżku Alicję i Michała (a może Michała i Alicję?) pokonały różnice charakterologiczne i osobowościowe. Kierowali się odmiennymi wartościami w życiu, mieli inne potrzeby. Pozostali jeszcze przez długie lata w ciepłych, przyjacielskich stosunkach, jednak partnera do łożka postanowili znaleźć takiego, który sprawdzi się i w życiu codziennym.



Autor: KRASNOLUD

Można powiedzieć, że Grzegorz miał w życiu wszystko, ale niczego nie osiągnął własnymi siłami. Mieszkanie odziedziczył po wujku, przez studia prześlizgnął się dzięki szczęściu i cudzym notatkom, pracę dostał po znajomości, a zdrowie zawdzięczał dobrym genom. Uważano go za człowieka sukcesu, choć ostatnimi czasy, coraz mniej fragmentów jego życia pasowało do tego określenia. Mimo o nie tracił humoru, bo uważał się za w czepku urodzonego i wierzył, że fart go nie opuści.
Pracował w korpo, siedząc między innymi młodymi członkami klasy średniej i klikał kolejne pozycje kolejnych check-list. Panowało ogólne zamieszanie, bo co i rusz ktoś wstawał zrobić kawę albo kilka ćwiczeń rozciągających lub pójść do toalety. Wszędzie było słychać stukot klawiszy i plotki rzucane towarzyszom niedoli.
Grzegorz ruszył się, by wyjąć sałatkę na drugie śniadanie czy brunch, jak to się teraz nazywało, ale po drodze coś przykuło jego wzrok.
Na biurku Wieśka stało rzeźbione, drewniane pudełko, dość ciemne. Wyraźnie kontrastowały na nim srebrne inkrustracje. Grzesiek nigdy nie widział czegoś tak fascynującego, zwłaszcza na biurku fana Wiedźmina.
– Hej, co to? – spytał, podchodząc i biorąc pudełko w ręce.
– Zostaw, to nie twoje.
Grzegorz jednak dalej obracał w dłoniach kawałek drewna, przyglądając mu się z każdej strony.
– Skąd to masz? Całkiem ładne, nie spodziewałem się czegoś takiego u ciebie.
Podniósł pudełko do góry, by mu się lepiej przyjrzeć, po czym uchylił wieczko. Z niezbyt głośnym puff! z wnętrza wyleciała chmura brokatu, która obsypała go całego. Wiesiek spojrzał na niego i wybuchnął śmiechem.
– No i masz za swoje. Mówiłem ci, żebyś tego nie ruszał. Choć może lepiej, że padło na ciebie.
– To ty to zrobiłeś?!
– Nie, mnie by się nie chciało. Dostałem to pudełko dziś kurierem. Nie wiem skąd. Jedyne, co było dołączone, to ta kartka.
Wyciągnął kartonik w stronę Grześka. Na nim, zapisany ozdobnym i wyglądającym na odręczne pismem, widniał wiesz:
„Głosy zmarłych, mysie piski
zimne dłonie, język śliski
stukot, chrobot, warkot niski
i na końcu oddech bliski”
Żadnego podpisu, żadnych wyjaśnień.
– To w ogóle nie ma sensu. Kto ci tę grafomanię wysłał?
Wiesiek wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Nazwisko nadawcy nic mi nie mówi.
– To mógł być jakiś wąglik, a ty to tak beztrosko trzymasz na biurku! – krzyknął Grzegorz, złośliwie strzepując brokat na rzeczy kumpla. Ten popukał się w głowę.
– Myślisz, że gdzie pracujesz, w Pentagonie? Ktoś się pomylił albo stwierdził, że zrobi głupi żart, a ty się podłożyłeś. Idź się wytrzep do łazienki i przestań marudzić – Wiesiek obrócił się z powrotem do komputera.
Grzesiek niechętnie poszedł, ale błyszczące drobinki znajdował w swoich rzeczach do końca tygodnia.

Kolejne dni płynęły leniwie swoim torem, przez co Grzegorz zaczynał się lekko nudzić. Rozważał nawet przez moment zemstę na Wieśku, lecz nie mógł wpaść na żaden sensowny pomysł i po tygodniu nie pamiętał już nawet, co się wydarzyło.
Wrócił do mieszkania, włożył klucz do zamka, ale nie zdołał go przekręcić. Nie rozumiejąc, co się stało, gapił się tępo na drzwi, gdy nagle się otworzyły.
– Słucham pana?
Przed nim stał zupełnie mu nieznany mężczyzna, jednak nie mylił się i to było jego mieszkanie. Świadczył o tym zarówno wzór tapet, jak i torba z ciuchami do oddania, którą zostawił przy drzwiach, by o niej pamiętać. Ale zirytowany człowiek stojący w progu nie miał zamiaru się przesunąć ani przepraszać.
– Przepraszam bardzo, co pan robi w moim mieszkaniu?
– W pana… Aaa, to zapewne pana omyłkowo notariusz wziął za mnie. Przy odczytaniu testamentu zaszło pewne nieporozumienie. Pański, jak i zresztą mój wujek, tak naprawdę przepisał mieszkanie na mnie. Na skutek pomyłki, zapewne wynikającej z paskudnego charakteru pisma naszego krewnego, to pan dostał spadek, który miał należeć do mnie. Tutaj może pan przeczytać wyjaśnienie. –
Mężczyzna wręczył mu dokument i zamknął drzwi przed nosem.
Grzegorz zdębiał, ale po chwili zaczął się dobijać do mieszkania.
– A moje rzeczy?! Proszę mnie wpuścić do środka.
Mężczyzna znów wyjrzał na zewnątrz.
– Wszystko jest do obgadania z moim adwokatem, proszę zadzwonić pod ten numer.
Wręczył mu wizytówkę i ponownie trzasnął drzwiami.
Chłopak stał zdumiony na korytarzu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wszystkie rzeczy zostały w środku, ale nie sądził, by mógł je szybko odzyskać. Ktokolwiek mieszkał teraz w jego domu nie wydawał się chętny do współpracy.
Niechętnie odwrócił się i powoli zszedł po schodach.

[Wylądował u rodziców, bo u kogo mógłby znienacka przenocować. Oczywiście nie miał w co się przebrać, bo wszystkie jego ubrania były za małe albo miały dziury z powodu starości, moli i myszy, ale przynajmniej miał się gdzie umyć i podładować komórkę.
Przez cały następny dzień w pracy gapił się nieprzytomnie w ekran, nie mogąc się skupić. Myślał o tajemniczym spadkobiercy, który pojawił się znikąd i wizytówce do adwokata. Zostawił telefon mamie, która obiecała mu pomóc, podzwonić i załatwić tę sprawę. Czekał na wiadomość od niej, nerwowo stukając palcami w blat biurka. Domyślał się, że to może potrwać, ale nie mógł pracować, dopóki ta sprawa nad nim wisiała.
Niestety, po powrocie, w domu czekał na niego tylko obiad. Matka ze smutkiem oznajmiła, że nie udało jej się niczego załatwić.
Przez kilka następnych dni Grzesiek jeździł po pracy do swojego mieszkania, ale tym razem nikt mu nawet nie otworzył. Próbował krzyczeć i dobijać się, ale nic mu to nie dało, oprócz krzywych spojrzeń sąsiadów i kataru.

Musiał go dostać od stresu, kiepskiej pogody i wystawania na zimnym korytarzu, bo dawno nie złapał tak paskudnego przeziębienia. Czuł się naprawdę marnie, permanentnie było mu zimno, a po jakimś czasie zaczął go męczyć kaszel. Nie chciał jednak brać L4, czując, że pieniądze mogą mu się przydać. Odhaczał więc kolejne taski, siedząc przy biurku jedynie w towarzystwie gorącej herbaty. Był mało przytomny, mimo to zauważył, że atmosfera w pracy się pogarsza. Na początku myślał, że ludzie krzywo na niego patrzą przez chorobę, ale wkrótce stało się jasne, dlaczego wszyscy, a zwłaszcza Michał, jego team leader i dobry kumpel, który załatwił mu tę pracę, przestali się do niego odzywać.
Dokładnie w momencie, gdy policja wmaszerowała do firmy, skuła Michała kajdankami, a Grzegorza po dobroci zabrała na przesłuchanie. Okazało się, że jakiś „życzliwy” doniósł na jego przyjaciela, że wyprowadza pieniądze z firmy. A skoro Grzesiek dostał pracę dzięki niemu, to na pewno był wspólnikiem.
Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, nie wiedział o niczym i nie wierzył, by jego przyjaciel defraudował pieniądze firmy, ale na ładne oczy nikt nie chciał go wypuścić. Dopiero brak dowodów i alibi pomogły mu wyjść z komendy, a i to po kilku godzinach przesłuchań. Nadal jednak był podejrzany. Kazali mu się stawić za jakiś czas, a na razie może niech skorzysta z zaległego urlopu. Bezpłatnego, jak zarządziła firma.
Zatem Grzegorz spędzał teraz całe dnie przed telewizorem albo komputerem taty, siąkając nosem i kaszląc, zabijając czas, aż sytuacja jakoś się rozwiąże.
Oglądał właśnie głupie filmiki z kotami, sam, bo rodzice byli w pracy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Grzesiek zdziwił się, czemu ktoś zadecydował się zastukać, skoro na futrynie był doskonale widoczny dzwonek. Pukanie powtórzyło się, tym razem z dziwnym dźwiękiem, który brzmiał jak skrobanie o drewno. Ktoś drapał w drzwi? Być może to go zmotywowało do wstania i powleczenia się przez przedpokój. Jednak gdy wyjrzał przez wizjer wstąpiła w niego nowa energia.
Na korytarzu stał człowiek, który mieszkał teraz w jego domu.
Otworzył mu, zanim pomyślał, że może wpuszczanie do mieszkania kogoś, kto już jedno zabrał, to nie jest najlepszy pomysł.
Jednak ta sekunda wystarczyła i mężczyzna, prześlizgnąwszy się koło Grześka, przeszedł do dużego pokoju.
– Co pan tu robi, dlaczego włazi pan do mojego domu? – spytał, zdumiony bezczelnością nieznajomego.
Ów zdążył się już rozgościć i siedział w fotelu, z nogą założoną na nogę, jakby to miejsce od zawsze należało do niego.
– Och, przestańmy sobie panować. – Tutaj przerwał i parsknął śmiechem, jakby usłyszał naprawdę dobry dowcip. – To nie ma sensu.
– Jakim cudem mnie znalazłeś?! – wykrzyknął Grzegorz. – Dlaczego zabrałeś mi mieszkanie? Twój adwokat nawet nie odbiera komórki!
– A skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież wszystkie telefony wykonywała za ciebie mama – uśmiechnął się złośliwie, łącząc palce przed sobą.
– Jakim cudem… – Grześka zatchnęło – Kim… kim ty jesteś?
– Dobrze, że akurat o to pytasz. To będzie w miarę łatwe do wyjaśnienia. Jestem demonem. Przyszedłem, by odebrać ci wszystko.
– Co…
– Dobrze słyszysz – powiedział stwór, wstając – A teraz, jeśli nie chcesz, by twoi rodzice znaleźli zwłoki syna we własnym mieszkaniu, radziłbym uciekać.
Wyszczerzył się przy tym, odsłaniając garnitur ostrych i stanowczo nieludzkich zębów. A potem z jego gardła wydobył się paskudny warkot i demon zaczął się przekształcać jeszcze bardziej.
Grzegorz nie czekał, aż skończy. Wybiegł z mieszkania.
Nie myślał, gdzie ma uciekać, po prostu biegł przed siebie w panice. Schody, drzwi wyjściowe i przez podwórko, byle dalej. Nigdy nie był dobrym biegaczem, więc mimo adrenaliny płynącej w żyłach, szybko złapała go zadyszka i kaszel. Choroba przypomniała mu o sobie zaledwie kilka bloków dalej. Ostatkiem sił dobiegł do odjeżdżającego właśnie autobusu i wsiadł do środka.
Wtedy zdał sobie sprawę, że wybiegł z domu na listopadowy mróz bez kurtki, portfela i komórki i szczerze nie wiedział, której z tych rzeczy brakowało mu teraz najbardziej.

Michał siedział w więzieniu, więc nie miał do kogo pojechać, nigdy nie umiał nawiązywać głębszych relacji z ludźmi. Nie mógł zbyt długo jeździć bez biletu i dokumentów, bo w końcu wpadłby na kontrolę, a każdy kanar zadzwoniłby na policję. Grzegorz nie miał wątpliwości, że demon bez problemu go tam znajdzie.
Na samo wspomnienie o nim mężczyzna zbladł, a żołądek skręcił mu się ze strachu. Nie był w stanie powiadomić swoich rodziców o niczym, miał jedynie nadzieję, że demon chciał tylko jego i nie zaatakuje nikogo innego. Ale wątła to była wiara.
Musiał sobie znaleźć jakieś schronienie, ukryć się przed swoim prześladowcą, przeżyć nadchodzące dni, a potem… cóż, nie miał żadnego pomysłu, co mogłoby się wydarzyć, by jego sytuacja się poprawiła.
W tym momencie do autobusu weszła dwójka podejrzanie wyglądających ludzi i Grzesiek z miejsca wybiegł na przystanek. W oknie odjeżdżającego pojazdu zobaczył, jak wyciągają legitymacje i odetchnął z ulgą. Chociaż tyle mu się udało.
Resztę dnia przetrwał w centrum handlowym, jedząc resztki frytek i pizz zostawionych przez ludzi, a noc, uświęconą tradycją wszystkich bezdomnych, spędził a dworcu. Ponieważ nie śmierdział i był względnie czysty, zdołał wmówić ochronie, że czeka na pociąg.
Rano wrócił do galerii, większość czasu spędzając w księgarniach, próbując znaleźć na dziale ezoteryka coś na temat demonów i ich odpędzania. Niestety, współczesne podejście New Age odrzucało istnienie złośliwych stworów, które ot tak postanowiły zająć człowiekowi mieszkanie, a potem, na dokładkę, banalnie go zjeść.
Chciał ubłagać kogoś, by pożyczył mu telefon, by zadzwonić do rodziców, ale zorientował się, że nie zna numeru żadnego z nich. Wieczorem wrócił na dworzec, jednak nieprzychylne spojrzenia ochroniarzy dały mu do zrozumienia, że jutro już to nie przejdzie.
Dlatego ucieszył się straszliwie, następnego dnia widząc innego bezdomnego zbierającego frytki ze stołów food courtu.
– Przepraszam – zagaił Grzesiek.
– No? – burknął zarośnięty mężczyzna, lustrując go wzrokiem.
– Ja… – zaczął i umilkł zawstydzony sam sobą.
Bezdomny nie czekał, aż chłopak się namyśli, tylko odszedł do kolejnego stolika.
– Niech pan zaczeka! – krzyknął Grzegorz i ruszył za nim. – Chciałem… poprosić o pomoc.
Bezdomny odwrócił się zdębiały. Zazwyczaj sytuacja wyglądała na odwrót.
– Ty? Mnie? A to nowość.
– Nie mam gdzie się podziać. Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie mogę spędzić noc?
Mężczyzna, nadal zdumiony, patrzył na chłopaka. Walczył ze sobą przez moment, ale w końcu podjął decyzję.
– Zygfryd. – Wyciągnął rękę w jego kierunku.
– Grzegorz. – Z wahaniem chłopak potrząsnął dłonią towarzysza niedoli.
– Ha! No dobrze – klepnął go w ramię bezdomny. Chyba mu współczuł. – Jedziemy na tym samym wózku, nie dam ci zginąć. Spotkajmy się tam. – Pokazał palcem wejście do budynku – Po zamknięciu.
Zanim Grzesiek zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna odszedł w kierunku schodów, zabierając ze sobą niedopitą butelkę wody ze stolika nieopodal.

Wieczorem chłopak zjawił się na miejscu, głodny, zmęczony i zmarznięty. Pracownicy księgarni w końcu go wyrzucili, gdy zorientowali się, że nie chce nic kupić, tak samo jak ochroniarze pilnujący food courtu. Przeniósł się do innego centrum, ale kilka razy musiał zmieniać autobusy, stać na przystanku lub iść piechotą, więc przemarzł do kości i kaszel jeszcze się nasilił. Miał nadzieję, że nowo poznany mężczyzna zaprowadzi go w jakieś ciepłe miejsce na noc, zamiast wyciąć nerki.
Mijały minuty, a im bardziej marzł, tym mniej sądził, że Zygfryd przyjdzie.
W końcu jednak z cienia wyłoniła się postać zarośniętego bezdomnego i chłopak odetchnął z ulgą.
– Tfu! autobusy. Nigdy nie możesz wierzyć, że dowiozą cię gdziekolwiek. Ale lepsze to niż drałować pieszo, co nie? - uśmiechnął się szeroko, pokazując dziury po zębach. – No chodź, co będziesz tak sterczeć.
Poszli w stronę okolicznego parku i chłopak przez moment myślał ze zgrozą, że jego kompan zaproponuje mu nocleg w krzakach, po którym zasili szereg NNów w kostnicy. Jednak po chwili skręcili w uliczkę pełną starych kamienic. Większość z nich była w niezłym stanie, ale część z nich wyglądała na opuszczoną. Zygfryd minął kilka, po czym zatrzymał się przy zabitych deskami drzwiach. Rozejrzał się wokół, po czym wyciągnął z kieszeni nóż i zaczął podważać gwoździe. Wychodziły zaskakująco sprawnie i wystarczyło wyjąć tylko kilka, by drzwi uchyliły się.
– Zapraszam do mojej rezydencji – powiedział Zygfryd z uśmiechem, machając dłonią w kierunku ciemności przed nim.
Grzegorz niepewnie wszedł do środka, odruchowo sięgając ręką do włącznika światła i krzyknął, gdy jego dłoń trafiła w pajęczynę. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
– No, no, luksusów się zachciewa. Ciesz się, że masz dach nad głową i właź, bo zimno leci.
Chłopak powoli zanurzył się w mrok, a za nim przeszedł Zygfryd, zamykając drzwi i odcinając jedyny dopływ światła. Grzegorz stanął spanikowany, a po chwili wpadł na niego bezdomny.
– Co jest?
– Nic nie widzę, nie wiem, gdzie iść.
– Ach ta dzisiejsza młodzież. Zaczekaj.
Minął go i po chwili wypełnionej szelestem, brzękiem i trzaskiem Grzesiek zobaczył przed sobą zapalony znicz.
Nie uciekł tylko dlatego, że nogi ugięły się pod nim i odmówiły współpracy.
– A ty co tak leżysz? – spytał Zygfryd, zapalając kolejne lampiony. – Nigdy żeś świeczki nie widział? Wstawaj i mi pomóż.
Grzegorz zebrał się w sobie i wszedł do pomieszczenia. Po podłodze wyłożonej płytkami walały się puste butelki i wypalone znicze, sterty szmat, a także gałęzie, drewniane framugi okienne i meble. Środek pokoju zajmowała wielka metalowa miska wypełniona popiołem. Okna zasłonięto tekturą i uszczelniono jakimś materiałem. We wnętrzu było nieco cieplej niż na dworze, ale niewiele. Przynajmniej nie wiało.
Grzesiek pomógł swojemu gospodarzowi w rozpalaniu zniczy i ognia, za co został nagrodzony miksturą, która smakowała jak zlewki kilkunastu różnych smaków wódki i tym zapewne była. Zygfryd wyciągnął też zimne frytki i lekko przywiędłe warzywa i poczęstował nimi swojego gościa.
Przez długi czas siedzieli w milczeniu, wpatrując się w ogień, który chciwie pożerał kawałki drewna. Grzesiek myślał o swoich rodzicach, o Michale i policji. Czy wszyscy sądzili, że uciekł, bo był winny? Czy ktokolwiek się o niego martwił? Nie chciał myśleć o możliwości, że już nie ma kto się martwić… Wszystkie niechciane wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Rozkaszlał się.
– Kolega widzę słabego zdrowia, co? Masz, napij się jeszcze, to cię rozgrzeje.
Chłopak z wdzięcznością wychylił podane mu paskudztwo.
– Wybacz pytanie – odezwał się po chwili – ale wydajesz się być całkiem inteligentny i zaradny, nie rzucasz przekleństwami co drugie słowo... Jakim cudem tu wylądowałeś?
– Ha! Mógłbym spytać o to samo.
– Ja… to zbyt dziwne.
– Co ty wiesz o dziwności.
– Trochę wiem.
Zygfryd wyciągnął rękę z powrotem po trunek. Upił duży łyk i zadumał się w sobie.
– Nie każdy, kto wylądował na ulicy z niej pochodzi. Ja na przykład skończyłem dwa kierunki – pociągnął raz jeszcze – choć było to dawno temu, a znajomość literatury jugosłowiańskiej nie przydała mi się zbytnio. Zwłaszcza, że Jugosławia się rozpadła. W każdym razie jakoś sobie radziłem, ale do czasu. Nie umiałem zawalczyć o siebie, więc nagle straciłem wszystko, dom, rodzinę, pracę. Wszystko przez tego demona. – Grzesiek podniósł głowę. – Alkohol.
– Jezu!
– Przydałby się, nie wątpię – odparł bezdomny, błędnie interpretując okrzyk chłopaka. – Bo widzisz, przychodzi taki moment, że musisz wybrać, do kogo należy twoje życie. Do ciebie czy do niego.
– Ba! Żeby to było takie łatwe – mruknął chłopak.
– A kto mówi że? Gdyby takie było, to myślisz, że bym tu siedział? Tak sądzisz? Że to takie moje hobby, siedzenie w pustostanach? – krzyczał Zygfryd, poderwawszy się z miejsca. – Że z własnej woli tu siedzę?
W końcu opadł na stertę szmat, patrząc na przerażonego Grześka.
– Nie jest łatwo. Ale jak widzisz, alternatywy są gorsze. Także cokolwiek ci się przydarzyło, walcz o siebie. O swoje życie.
– To całkiem przerażające.
– Życie bywa przerażające, a ten demon – zakręcił butelką – karmi się tym lękiem. Jeśli pozwolisz sobie na strach, będzie tylko gorzej.
– Dzięki – mruknął kwaśno Grzesiek.
Mimo całej przemowy nie uśmiechało mu się walczyć z demonem. Może dlatego, że ten miał paskudne kły, pękającą ludzką skórę, która kryła jego prawdziwą, odrażającą postać i pragnął go pożreć. Pewni filozofowie uznaliby, że alkoholizm jest bardziej przerażający, bo pochodził z wnętrza, ale na pewno żaden z nich by się z nim nie zamienił.
Resztę wieczoru spędzili pijąc wódkę, podczas gdy coraz bardziej pijany Zygfryd recytował wiersze po serbsku, co chwilę się myląc. A przynajmniej tak mówił, bo Grzesiek nie widział żadnej różnicy.

Kilka kolejnych dni spędził w towarzystwie Zygfryda, ucząc się, gdzie można znaleźć jedzenie i opał, znosząc znicze do kamienicy, w której mieszkali, bezdomny nauczył go też, jak najskuteczniej żebrać. Mimo zimna, choroby i nie mycia się od ponad tygodnia, Grzesiek czuł się całkiem nieźle. Nie wisiały nad nim żadne decyzje, wszystkie działania były proste. Jedyne, co psuło mu nastrój, to myśl o rodzicach, ale wmawiał sobie, że demon zostawił ich w spokoju i są bezpieczni.
Dni upływały spokojnie, ale nocami Grzesiek się budził. Wydawało mu się, że słyszy czyjś oddech, tuż obok swojego ucha. Nie Zygfryda, bo ów chrapał w przeciwnym kącie, a w dodatku jego oddech czuć było alkoholem dobry metr wcześniej. Jednak do kamienicy, gdzie spali nikt inny nie wchodził, zresztą gdy chłopak pospiesznie i niepewnie zapalał znicze, niczego nie dostrzegał. Usiłował wmówić sobie, że to tylko sny.
Jednak którejś nocy, gdy się obudził, nad swoją głową usłyszał kroki. Spojrzał na stertę szmat obok – jego towarzysz smacznie spał, ululany alkoholem i poczuciem bezpieczeństwa. Wokół było cicho, tylko co jakiś czas słyszał skrzypnięcie podłogi, a potem stuk. To mogło być cokolwiek, zwierzę, gałąź albo stary dom, który właśnie chciał mu spaść na głowę, ale podejrzewał, że źródłem tych dźwięków było coś dużo bardziej mrocznego.
Chwycił dziurawą kurtkę, którą znalazł wczoraj na śmietniku i po cichu ruszył w kierunku wyjścia. Znał trasę na pamięć i już nie potrzebował światła.
Po drodze nic go nie zatrzymało.

Ruszył po zasypanym delikatną warstwą śniegu chodniku, ale po chwili zszedł na jezdnię, by nie zostawiać śladów. Szedł wzdłuż trasy nocnego autobusu, który po jakimś czasie go dogonił. Wszedł w ciepło i jasność, usiadł i oparłszy głowę o szybę wpatrywał się w noc. Miał nadzieję, że zdoła uwolnić się od stwora, ale widocznie się mylił. Po co się męczyć w takim razie, mógł zostać na miejscu, dać się dopaść. Pewnie tak byłoby lepiej dla wszystkich.
Tylko nie uśmiechał mu się ten plan. Nie chciał umierać. Ucieczka, jasne, zawsze chętnie, ale skoro to nie wchodziło w grę, to nie miał zamiaru leżeć i czekać na śmierć. Tylko co mógł zrobić? Policja mu nie pomoże, wątpił, by nawet rodzice mu uwierzyli. Mimo to musiał do nich wrócić, upewnić się, że żyją, a także wykąpać się, przebrać i wymyślić jakiś sposób na odzyskanie swojego życia. Zygfryd miał rację – musiał wybrać, kto rządzi jego życiem. A w tym teście istniała tylko jedna słuszna opcja.

Trzecia nad ranem to nie jest dobra godzina na wpadanie do rodziców. Zwłaszcza, gdy kilka dni wcześniej zniknęło się bez śladu z ich mieszkania. Jednak Grzegorz nie miał wyboru, naciskał przycisk domofonu tak długo, by mieć pewność, że się obudzili i dotarło do nich, że to nie sen. Stał tak, z głową opartą o ścianę i modlił się, by ktoś podniósł słuchawkę, by ktokolwiek jeszcze był w stanie to zrobić.
– Halo – usłyszał zaspany, damski głos.
Nogi ugięły się pod nim, aż musiał przytrzymać się gałki w drzwiach.
– Mamo? To ja, wpuść mnie.

Stał pod prysznicem i zmywał z siebie brud i zmęczenie, wypłukiwał kurz i zimno z kości. Był w domu, w którym bezpiecznie trwali jego rodzice i ulga prawie odbierała mu dech. Wyglądał tak paskudnie, że mama kazała mu iść pod prysznic, zanim tata zdążył zadać jakiekolwiek pytania. Cieszyło go to, bo sam nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć.
Jednak większość myśli zatruwało mu co innego. Demon. Jeśli go śledził, jeśli był w stanie go znaleźć w niczym niewyróżniającym się pustostanie, na pewno dotrze i tutaj. Być może już wie, że tu wrócił. Chłopak nie miał dużo czasu. Jak pozbyć się demona? Jak można go pokonać?
Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Czas stawić czoła swoim problemom. Chwilowo tym mniejszym, w postaci rodziców czekających na odpowiedzi.
Nie mógł im oczywiście powiedzieć prawdy. Dlatego wybąkał coś o stresie związanym z pracą, z policją, z mieszkaniem, z poczuciem, że ich zawodzi i nie jest godny tu mieszkać. Sam nie wie, co mu odbiło, by wyjść tak bez słowa, telefonu i kurtki. Nie wiedział, czy uwierzyli, ale i tak wersja wydarzeń, w której sfiksował i postanowił przez tydzień być bezdomnym, była bardziej prawdopodobna. I, wbrew pozorom, nie groziła aż tak wylądowaniem w psychiatryku.
Długo nie mógł zasnąć, przewracając się z boku na bok, w świeżej pościeli, w miękkim łóżku. W końcu jednak podjął decyzję. Złoży zeznania w sprawie Michała, zwłaszcza, że policja na pewno dowie się, że wrócił. Zadzwoni do notariusza, spyta o spadek, a potem odzyska swoje mieszkanie. Z pomocą prawa albo siekiery.
Uspokojony tymi postanowieniami zdołał zasnąć tuż przed świtem.

Jak pomyślał, tak zrobił. Policjanci długo trzymali go na komendzie, ale nie zdołali zatrzymać pod żadnym pretekstem. Notariusz natomiast był zdumiony jego telefonem. Wrócił właśnie z trzytygodniowego urlopu na Majorce, więc w żadnej ze spraw, którymi się zajmował, nic się nie mogło zmienić. Mieszkanie nadal należało do Grześka. Teraz musiał się tylko o nie upomnieć.
Rodzicom powiedział, zgodnie z prawdą, że idzie rozmówić się z tym, który zabrał mu mieszkanie. Odmówił wszelkim propozycjom pomocy, ukradkiem spakował siekierę do plecaka i wyszedł. Po drodze wstąpił jeszcze do pobliskiego kościoła. Nie był religijny, nie wiedział czy demon jest, ale uznał, że nie zaszkodzi poprosić, by siły wyższe mu sprzyjały.
W końcu stanął przed drzwiami swojego mieszkania. Wyjął siekierę z plecaka i zawahał się. Po chwili niepewnie sięgnął do kieszeni, wyjął klucze i włożył je do zamka.

Bez problemu wsunęły się do środka i po ponad trzech tygodniach ujrzał w końcu swoje mieszkanie.
Przedstawiało totalny obraz nędzy i rozpaczy. Wszystkie sprzęty były zniszczone, ubrania rozszarpane i rozrzucone po domu, tapety częściowo zerwane, talerze wytłuczone, a na ścianie w pokoju, czarną farbą, narysowany był gigantyczny fiut. Na środku tego całego bałaganu siedział skrzyżnie demon w swojej ludzkiej postaci.
– No proszę. Nie spodziewałem się ciebie tutaj – rzekł ze złośliwym uśmiechem.
– Ja ciebie też nie. Myślałem, że pójdziesz po rozum do głowy i wyniesiesz się stąd – wycedził Grzegorz przez zęby, by nie zdradziło go drżenie własnego głosu. Ścisnął w ręku siekierę, a drugą sięgnął do kieszeni.
– Patrz, to całkiem jak ja. Wygląda na to, że obaj się zawiedliśmy.
– Lepiej wyjdź, póki jeszcze masz czas!
– Grozisz mi? Ty? Myślisz, że zdołasz coś zdziałać tą zabawką? Nie żartuj. Nawet gdyby było możliwe zranić mnie czymś takim, to spójrz tyko na siebie. Nie masz nawet sił, by unieść tę siekierę.
Demon wbił w niego spojrzenie swoich oczu, które momentalnie przestały wyglądać na ludzkie. W tym momencie Grześka chwycił atak kaszlu, tak mocny, że aż zgiął się w pół. Stwór podszedł do niego.
– O czym to ja mówiłem? A tak. Jesteś za słaby. Nie zdołasz mnie tym pokonać.
– Cóż… – zdołał wykrztusić Grzegorz, zanim znów złapał go kaszel.
– Co ty tam mamroczesz? – Stwór chwycił go za kurtkę i pociągnął do góry. Chłopak spojrzał mu w oczy.
– Że może nie muszę siekierą.
Wyciągnął z kieszeni zwykłą, zawiązaną foliówkę, pełną wody i z całej siły uderzył nią demona w twarz. Stwór odskoczył od niego jak oparzony i znieruchomiał. Jednak nic więcej się nie wydarzyło.
– Chciałeś mnie utopić? Myślałeś, że jak mnie polejesz, to się rozpuszczę?
– Miałem nadzieję, że po woda święcona tak zadziała.
– Świę… święcona? To była woda święcona?!
– Tak. Może w niekonwencjonalnym opakowaniu, ale prawdziwa, z kościoła.
Przez moment patrzyli na siebie bez słowa, a potem Grzegorz chwycił siekierę w obie ręce i wbił ją w szyję potwora.
Demon zarzęził, z rany wypłynęła krew, a na całej twarzy zmoczonej wodą zaczęły wyskakiwać bąble. Zaczął drapać się po twarzy, pazury zostawiały krwawe szramy na policzkach. Unosiły się z nich smużki dymu.
Być może sama z siebie woda nie była dość dobra, ale w połączeniu z siekierą stanowiły zabójczą kombinację.
Demon spojrzał z nienawiścią na chłopaka.
– Jeszcze tu wrócę. Nie myśl sobie...
Z cichym puff! stwór zamienił się w chmurę brokatu, która cienką warstwą pokryła pokój i chłopaka.
Nie wierzył własnym oczom. Udało mu się. Był bezpieczny, jego nemezis zniknęło. Pokonał go, pokonał demona!

Wkrótce życie wróciło do normy. Sprzątanie i remont mieszkania zajęło mu cały czasu do powrotu do pracy. Oddalono zarzuty dotyczące Michała, więc obaj mogli wrócić, jednak atmosfera w biurze była zbyt ciężka, by chcieli tam zostać. Obydwaj wynieśli się stamtąd i założyli własną firmę, która odniosła niewielkie sukcesy na rynku. Grzesiek zatrudnił nawet Zygfryda, który wydawał się zadowolony z rozwoju sytuacji, choć może nie zawsze.
Z czasem większość osób zapomniała o całej sprawie, życie toczyło się dalej.
Mimo swoich gróźb, demon nie powrócił. Grzegorz w spokoju dożył swoich dni, jednak nigdy już nie mógł spojrzeć na brokat bez wpadania w panikę. A każdej nocy budził go, jak mu się zdawało, czyjś oddech koło ucha i kroki nad głową.