Dwa opowiadania - i dobrze, że są.
Indżojcie!
Autor: PUDEL
- Po czym poznać, że słoń był w
lodówce?
- Po śladach w cieście - odpowiedział
Eryk i roześmiał się.
Był typem człowieka, któremu nie
przeszkadza usłyszenie po raz kolejny dobrze znanego dowcipu, nawet,
jeśli jego wartość jest oparta na zaskoczeniu - w takiej sytuacji
po prostu cieszył go fakt, że osoba, z którą rozmawia ma podobne
poczucie humoru.
Praktykant również się uśmiechnął,
a chwilę później oparł się nonszalancko o szafkę.
- To ostateczna decyzja? - spytał.
Eryk nie był zadowolony z tego
pytania. W ciągu ostatniego tygodnia słyszał je chyba pięćdziesiąt
razy - pomimo tego, że za każdym razem udzielał dokładnie tej
samej odpowiedzi.
- Tak - warknął. - Wątpię, żeby,
którykolwiek z tych konowałów znał mnie na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, o czym mówi.
- Ale bez operacji...
- Wiem, wiem, zginę w ciągu ostatnich
dwóch miesięcy, dojdzie do wyniszczenia organizmu, padnie
gospodarka hormonalna, a brombalon nerki się roztromboli, bo
hawatajstus nie trymptuje tak, jak potrzeba. O czymś zapomniałem?
- Zaręczam, że lekarze są
wysokiej...
- ... klasy specjalistami - teatralne
ziewnięcie. - A ja jestem słabą i biedną owieczką, która bez
ich interwencji rychło umrze... - Eryk spojrzał na sterylny, biały
zegar wiszący na ścianie. - Ma pan 5 minut, żeby spróbować mnie
przekonać. Potem pan cieszy się, że spróbował, a ja podpisuję
papier, pakuję się i wychodzę. Nikt nie będzie wmawiał mi, że
mam coś nie po kolei, jasne?
Przechodząca korytarzem pielęgniarka
zajrzała do środka sali, puknęła się w czoło i szybko odeszła.
- Operacja jest naprawdę...
- "Rutynowa i niegroźna" -
szyderczy, piskliwy głos. - "Szanse niepowodzenia są
niewielkie, nasi lekarze w życiu nie popełnili błędu i zaręczamy,
że są wystarczająco kompetentni, żeby kroić pański mózg.
Obiecujemy również, że po pańskiej śmierci nikt nie będzie
próbował wycinać pańskich organów i karmić nimi smoków."
Czy coś takiego.
- Przecież...
- Posłuchaj, gówniarzu! Jestem silnym
facetem i nie będę się kładł na stół jakimś konowałom tylko
dlatego, że mówią mi, że bez tego umrę. Wracam do siebie, tam
będę żył i pracował tak, jak dotychczas. Skreślicie mnie z
listy pacjentów i będziecie udawać, że nigdy mnie tutaj nie było,
a w zamian obiecuję nie rzucać na nikogo z was klątwy siedmiu
krasnolódków - gorzki, zachrypnięty śmiech.
Spojrzenie na niepokojący, czarny
zegar. Misternie rzeźbione wskazówki wyglądały, jakby chciały
krzyczeć.
- Trzy minuty. Coś do dodania?
- Po śladach w cieście. Pan podpisuje
- młodzieniec położył długopis obok dokumentów i skierował się
w stronę wyjścia.
Pomieszczenie wydaje się kurczyć.
- Jeszcze chwila! - krzyknął Eryk,
kiedy jego rozmówca bezszelestnie znikał w drzwiach. Zazwyczaj
wyraźnie słyszał kroki niosące się echem po korytarzu, teraz
jednak wydawało się, że nie ma tam nikogo, po prostu zniknął.
Wzruszył ramionami i sięgnął po
długopis. W tym momencie do pokoju weszła pielęgniarka - ta sama,
która przechodziła kilka minut wcześniej. Przez chwilę chciał ją zapytać o praktykanta, ale doszedł do wniosku, że przejmowanie się tym człowiekiem jest irracjonalne.
Jego palce nie napotkały żadnego
oporu. W duchu ochrzanił się za niezdarność, ale gdy znowu
spojrzał na papiery, zobaczył, że żadnego długopisu nie ma.
Zegar wydawał się chichotać.
- Siostro?
- Słucham?
- Wyrażam zgodę na operację.
Autor: KRASNOLUD
W sumie poświęcił temu całe życie.
Są gorsze rzeczy, jak się nad tym zastanowić, ale i tak myśl, że
jego jedynym dziełem będzie to urządzenie była nieprzyjemna. Mógł
zrobić dużo więcej.
Mógł, na przykład, nie pozwolić
odejść swojej córce, która poszła własną drogą, byle dalej od
ojca zajętego pracą. Mógł spędzić więcej czasu z żoną, gdy
jeszcze był z nią kontakt. Uciekł od problemów w pracę, a
właściwie w pasję. Nigdy nie uważał swojej dłubaniny za pracę.
Niewątpliwie jednak, jakby nie nazywać tego co robił, uciekł.
Tchórzliwie schował głowę w piasek, jak to zwierzę... jak ono
się nazywało? Dziwne jakie rzeczy mogą umknąć człowiekowi z
pamięci na starość.
Co było, minęło, nie mógł nad tym
rozpaczać. Właściwie mógł, ale nic to nie zmieni. Teraz jednak,
gdy w końcu dzieło jego życia zostało skończone, będzie mógł
naprawić błędy. Może nie naprawić, to za duże słowo. Pewnych
rzeczy już nie uratuje. Niezależnie jak bardzo by tego pragnął,
żona nie obudzi się ze śpiączki. Ale mógłby przynajmniej ją
odwiedzić. Podobno nieprzytomne osoby są jakoś świadome obecności
innych. Gdzieś o tym czytał, dawno temu, gdy jeszcze marnował czas
na takie rzeczy. Właśnie. Teraz znów będzie musiał zająć się
czym innym. Pewnie powróci do nieukończonych książek, może
obejrzy jakiś film. Spróbuje zwyczajnie pożyć. To zawsze mu
wytykała córka. „Nie umiesz zachowywać się jak człowiek”, to
były jej ostatnie słowa. A może nie? Już nie pamiętał.
W każdym bądź razie... nie. Tu chyba
nie powinno być tego bądź. O tym też mu ktoś mówił, dawno
temu. Chyba jakiś współpracownik. Dziwne. Zawód techniczny, a on
miał fioła na punkcie języka. Co i rusz go poprawiał. To było
nieznośne, ale... poczuł, że brakuje mu obecności ludzi. Skoro
skończył, może chyba wyjść na powietrze, przejść się,
porozmawiać z ludźmi. Jeśli nawet nie byłoby z kim, to po prostu
na nich popatrzeć. Usiąść na ławeczce w parku. Nie spieszyć się
nigdzie.
Zegar na ścianie wybił pierwszą
piętnaście - kolejna fanaberia żony, której nigdy nie zmienił.
Kto to widział, by zegar wybijał kuranty kwadrans po? Wstał,
przeciągnął się i poszedł założyć płaszcz. Czas stąd wyjść.
Wkładał właśnie lewy but, gdy nagle poczuł ból w klatce
piersiowej. Potężny ból, który czuł wszędzie, za mostkiem,
obojczykiem, nawet w ramieniu. Upadł, nie mając siły nic zrobić.
W pobliżu nie było nikogo.
Tylko na stole stał działający
zapalnik bomby atomowej.