niedziela, 20 października 2019

MOTYW XLV - RYTUAŁ

Jak się okazało, my lubimy wolmo. Ale przecież najważniejsze, że znowu zwycięstwo i że jednak nie w ogóle zero.


Autor: JASNY
Tytuł: "Uśmiech miej wielki"
 
            Piskliwa melodyjka urwała się nagle po kilkunastu dźwiękach.
-Tak? - spytał domofon.
- Hej, to ja – odparłem zgodnie z prawdą.
Głośnik w ścianie nie odezwał się już więcej, za to przeszklone lustrem weneckim szare drzwi zabrzęczały w odpowiedzi. Pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka. Pomalowane na jasnobeżowo ściany odpowiadały mi echem, gdy pokonywałem kolejne stopnie. Na trzecim piętrze otworzyłem kolejne, tym razem brązowe drzwi, przestąpiłem próg mieszkania i znalazłem się w zupełnie zwyczajnym, niewielkim przedpokoju. Po lewej stronie wisiało lustro, po prawej stała szafa, za którą korytarz zakręcał, wiodąc ku dalszym pomieszczeniom, skąd do moich uszu dochodził nieokreślony rap. Paweł wyszedł mi na powitanie, a gdy zdjąłem buty, poprowadził w głąb mieszkania.

            W pokoju Pawła panował standardowy nieporządek. Rozmaite elementy garderoby leżały rozrzucone pod ścianami, jakby ktoś właśnie przesunął je nogą ze środka ciemnozielonego dywanu. Na sporym biurku kubki po herbacie przyciskały do blatu porozrzucane kartki i książki, wspólnie z długopisami, kablami i innymi akcesoriami dnia codziennego otaczając otwartego laptopa. Podpięte głośniki nuciły cicho, a płynące z otwartego okna miejskie powietrze łagodziło i tak delikatny zapach papierosów. Położyłem plecak na podłodze i usiadłem w czarnym fotelu biurowym ze sztucznej skóry. Paweł rzucił się na niepościelone łóżko i zaległ w nim, wpatrując się w sufit.
- Jak tam, co tam? - Zagadnął.
- Normalnie - mruknąłem. - Marcin mówił, kiedy przyjdzie?
- Mhm, jakoś zaraz powinien być. Masz wszystko?
- Tak sądzę.

            Umilkłem. Kręcąc się powoli na fotelu powiodłem wzrokiem po zielonych ścianach i  suficie. Potem ponownie spojrzałem na Pawła, który właśnie odgarniał z twarzy swoje blond włosy. Całkiem szybko mu rosły, niedługo będą do ramion. Mój wzrok ześlizgnął się na leżące pod łóżkiem butelki, co nasunęło mi pytanie.
-  Co u Kaśki? - Zagadnąłem. Ręka Pawła zatrzymała się na moment.
- Nie wiem - odparł nienaturalnie spokojnym głosem. - Pewnie dobrze.
- Rozmawiacie jeszcze?
- Czasami.
- Jasne - pokiwałem głową ze zrozumieniem. - Robiłeś coś, zanim przyszedłem?
- Spałem. Obudziłem się dosłownie sekundę przed tym, jak zadzwoniłeś.
- Znowu? Właściwie mnie to nie dziwi - uśmiechnąłem się. - Śniło ci się coś?
- Tak. Znowu światy. Dzisiaj nie mogłem go znaleźć.
- Hm. A nie miałeś go nie szukać?
- Niby tak - wzruszył ramionami. - Co z tego.
- Wiesz, co o tym sądzę. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale on cię kiedyś wciągnie.
- Mhm. Cokolwiek.

            Nie miałem jak argumentować, zresztą naprawdę trochę go rozumiałem. Po rozstaniu ze swoim chłopakiem sam byłem w podobnym stanie. Z drugiej strony, martwiłem się o Pawła. Wiedziałem, że ciągnie go do sennych krain, ale bałem się, że skończy w śpiączce. Niepokoiło mnie zwłaszcza, że szukał tam przewodnika. O, to prawda, przewodnicy potrafili pokazać wspaniałe rzeczy, ale jeśli raz się jakiegoś zaprosi, on będzie wracać. I w końcu, po tygodniach, miesiącach, czasem latach, przekona człowieka do odejścia na zawsze.
            Moje rozmyślania przerwał dzwonek; wstałem i wyszedłem do przedpokoju. Podniosłem białą słuchawkę domofonu.
- Tak? - Zapytałem.
- Siema, to ja - rozległ się głos Marcina.
            Wpuściłem go do klatki. Stałem oparty o szafę i nasłuchiwałem coraz głośniejszych kroków dobiegających zza zamkniętych drzwi wejściowych. Po chwili ukazała się jego szczupła, wysoka sylwetka. Przywitaliśmy się i poszliśmy do pokoju Pawła. Zająłem swoje poprzednie miejsce a Marcin usiadł na wyciągniętym spod biurka starym taborecie.
- Dobra, zaczynamy? - Zapytał po chwili milczenia.
- Okej - stwierdziłem. Paweł w odpowiedzi przeturlał się na krawędź łóżka i  włożył pod nie rękę, po czym wyciągnął okrągły, składany stolik. Rozłożyliśmy go i postawiliśmy na środku dywanu, po czym zajęliśmy miejsca wokół. W wywierconych wokół środka czarnego blatu pięciu otworach umieściliśmy cienkie świeczki. Sięgnąłem po swój plecak i wyjąłem z niego dwie paczki zwykłych Śmiejżelków. Rozsypaliśmy słodycze na stole, każdy z nas przystąpił do robienia swojego ludzika. To absurdalne, ale wszyscy trzej bardzo lubiliśmy układanie śmiejżelkowych postaci. Nawet Paweł zaczął się uśmiechać, gdy tworzyliśmy i porównywaliśmy ze sobą nasze pomysły na wesoło uśmiechnięte ludziki. Gdy skończyliśmy, przed każdym z nas leżała mała figurka z cukru i żelatyny. Mój miał ciało z czterech żółtych ćwiartek, na nich czerwone oczka i banankowy uśmiech. Jako rączki i nóżki wykorzystałem jabłkowe listki, a żelek w kształcie kawałka pomarańczy robił za czapeczkę. Pozostałe ludki były wyższe od mojego - miały osobno tułów i głowę, a Paweł dodatkowo zrobił swojemu długie włosy z bananków. Przyglądaliśmy się z zadowoleniem naszym małym, słodkim dziełom.
- Dalej? - Zapytałem po chwili.
- Okej - potwierdził Marcin.
Uprzątnęliśmy niewykorzystane żelki, wsypując je do pozostałych paczek, które pootwieraliśmy. Zapaliliśmy świeczki, po czym kredą narysowaliśmy wokół nich okrąg. Z okręgu wychodziły trzy linie, dzieląc blat stołu na równe części. W połowie każdej odległości między liniami starliśmy fragmenty okręgu. Teraz wszystkie trzy wyznaczone przez nas części stolika były ze sobą połączone za pośrednictwem czwartej, okrągłej, w której płonęły świeczki. W każdym z pól znajdował się jeden ludzik. Paweł wyjął z szuflady szpilkę i ukłuł się w palec wskazujący. Strząsnął kilka kropel krwi na środek blatu, dokładnie pomiędzy świeczki. Usiedliśmy po turecku wokół stolika i złapaliśmy się za ręce, tworząc krąg. Zamknąłem oczy. Marcin jako pierwszy wymruczał melodię, którą podjęliśmy po kilku pierwszych taktach. Co jakiś czas jeden z nas przerywał wspólne nucenie, by na jego tle wypowiedzieć kolejnych kilka słów łacińskiej inkantacji. Po jakimś czasie, na dany przez melodię znak, wszyscy trzej otworzyliśmy oczy. W pokoju było ciemniej niż jeszcze chwilę temu. Krew Pawła wrzała i bulgotała drobniutkimi bąbelkami między świeczkami. Wpatrywaliśmy się w nią spokojnie, nie podnosząc wzroku; nie przestawaliśmy nucić. Gdy cała krew wyparowała bez śladu, jak na rozkaz wszystkie trzy żelkowe ludziki poruszyły się. Z początku powoli i niemrawo poruszały rączkami lub nóżkami, lecz już po kilku minutach wstały i, jakby dla rozgrzewki przestępując z nogi na nogę, rozpoczęły taniec; najpierw powoli i niezgrabnie, wkrótce coraz żywiej i płynniej. Rozległo się cichutkie popiskiwanie, wtórujące naszej melodii. Nie przerywając mruczenia puściłem rękę Marcina i sięgnąłem za siebie, ku otworzonym zawczasu paczkom żelków. Wysypałem wszystkie po kolei na stół, pomiędzy roztańczone postaci. Nie przerywając wirowania, nasze ludziki zręcznie łapały słodycze i układały z nich kolejne cukrowe istotki. Te już szybciej niż ich poprzednicy dołączały do korowodu. Wkrótce na stole nie pozostał żaden wolny żelek a wokół świeczek wirowało w zgodnym tańcu mnóstwo fantazyjnych, kolorowych postaci, wysokimi głosikami wyśpiewującymi melodię już bez naszej pomocy. Blask świec zdawało się przybierać na sile, ale ciemność w pokoju zgęstniała.

            Wpatrywałem się w fantastyczne przedstawienie, które miało miejsce na moich oczach. Obserwowanie żelkowego tańca napawało mnie spokojem i radością. Moja świadomość zdawała się rozpływać w pozbawionej słów pieśni, oczy były wypełnione migotaniem kolorowych postaci. Ostatkiem woli zerknąłem na Pawła, którego twarz wyrażała niewypowiedziane szczęście. Przed oczami zawirował mi oszałamiający rój kolorowych iskier. Przewróciłem się na plecy i zapadłem w trans, a całe moje jestestwo zakręciło się euforycznie, napełnione szczęściem przez spotkanie z cukierkowymi ludzikami.


Autor: KRASNOLUD

– Tak naprawdę, to już tylko przyzwyczajenie mnie przy tym trzyma.
Rosły mężczyzna sięgnął po kufel piwa. Nie patrzył na swoich towarzyszy, ale i tak dostrzegł, że pokiwali ponuro głowami.
– No, bo ile można? Cały czas w biegu. Zima, trzaskający mróz, lato, żar leje się z nieba, a ty zapieprzasz z tym mieczem. Nie ma domu, żeby wrócić, odpocząć, żaden obiad na ciebie nie czeka…
Zamilkł i w końcu napił się z trzymanego w ręku naczynia. W tym czasie odezwał się drugi z trójki mężczyzn siedzącej przy stole, wysoki i żylasty.
– U ciebie przynajmniej coś się zmienia. Raz góry, raz woda, tu wąż morski, tu szkielety w mrocznej świątyni. A ja? Kurwa, w te i nazad, w te i nazad, po tej jebanej pustyni. I pilnuj tych karawan, i ryzykuj strzałę między żebra. A tych bandytów tylko więcej co roku!
– Ale wiesz, czego możesz się spodziewać… – rzucił trzeci z nich.
– Chuj tam! Ile można?! Dosyć mam już tego! – Trzasnął kuflem o blat. – Najpierw przez tydzień wgapiasz się w piach, a potem przez tydzień wgapiasz się w piach jak wracasz! A oni zawsze w tych samych miejscach siedzą i nikt nie może się tego nauczyć! Ani kupcy, ani bandyci, nic się tam, kurwa, nie zmienia!...
– Ty narzekasz, ale mnie się znudziło polowanie na smoki.
Pozostali spojrzeli na niego ze zdumieniem.
– Co? Jak może się znudzić polowanie na smoki? – rzucił największy z nich, który co prawda walczył z potworami, ale na smoka nigdy się nie wyprawił.
Pogromca wzruszył ramionami.
– Też myślałem, że się nie da, że to najlepsza fucha z możliwych. Adrenalina, walka ze złem, nieprzebrane bogactwa, chętne dziewice, które uratowałeś…
Przerwał, wpatrując się melancholijnie w przestrzeń.
– I? – popędził go strażnik karawan.
– I smoki są coraz młodsze, niedoświadczone, naiwne i nie umieją człowiekowi dogryźć nawet metaforycznie. Co to za wyzwanie? Poza tym są biedne, bo kiedy miały to bogactwo zebrać? Co to jest skrzynka złota i trzy zbroje? Po podatku, to nawet na następną wyprawę nie wystarczy…
Znów smętnie pokiwali głowami. Wystarczyło, że człowiek wyglądał na bohatera, a nagle wszyscy kupcy i karczmarze brali podwójną, potrójną stawkę, a władcy nakładali dodatkowe daniny. A przecież pilnowali też ich bezpieczeństwa. Nie ma sprawiedliwości na świecie…
– A kobiety? – spytał znów najemnik.
– E tam – wtrącił tropiciel bestii. – To ja też znam. Kiedyś to było, uwalniało się dziewczę z ołtarza, to od razu z wdzięczności chciała „podziękować” – spojrzał znacząco na towarzyszy. – A teraz? Jasne, mówi, że jest zobowiązana, że cieszy się, że ją uratowałeś, ale marudzi, że jesteś zbyt brutalny, albo owłosiony, albo brzydko pachniesz, a poza tym ona ma narzeczonego i woli szczuplejszych. Nawet jak się zgodzi, to wywraca oczami, jakby łaskę człowiekowi robiła i żadna przyjemność z tego.
Pogromca smoków przyznał mu rację i kontynuował:
– Poza tym rutyna. Myślisz, że tylko ty na tej pustyni robisz cały czas to samo? – zwrócił się do najemnika. – U mnie przed każdą walką wszystko się powtarza. Wcześnie spać, wcześnie wstać, owsianka z jagodami ziva, żeby mieć siłę, nasmarować miecz świętym olejem, by przebić się przez łuski, rozrysować kręgi, odprawić rytuały odporności na ogień, wejść do jaskini, obudzić smoka, bo to żadna zabawa, jak śpi. Próbowaliście kiedyś obudzić taką chrapiącą bestię? Kopiesz po pysku, a on nic. A jak się buty od tego niszczą! W końcu otrząsa się, zaczyna z tobą rozmowę, żadnego wyrafinowania w tych swoich złośliwościach. Czasem chce się targować, a ja to już bym najchętniej miał to wszystko za sobą, bo zanim się to skończy, słońce zajdzie, koń się potknie i brońcie bogowie, żeby samemu nosić cały ten majdan. W końcu jednak atakuje, ja odskakuję, mija kilka chwil i już jest martwy, a resztę czasu zajmuje mi odłupywanie łusek i kłów na magiczne drakwije, bo tylko alchemicy dobrze płacą. Ale z kolei kupno od nich eliksirów i olei pożera większość złota. I tak w kółko.
Mężczyzna zwilżył gardło piwem, ale już się nie odezwał. Wyrzucił z siebie wszystkie żale i co więcej mógł powiedzieć? Pozostali także milczeli. Tak samo mieli dosyć swojej roboty. Zostali łowcami przygód, by uniknąć nudy, by zwiedzać nowe miejsca i kąpać się we krwi pokonanych wrogów. Chcieli czuć, że żyją! Tymczasem przygody ich nudziły, odwiedzane miejsca zdawały się podobne do tych, z których przybyli, a krew ciężko spierała się z ubrań. Potwory przestały być wyzwaniem, a stały się irytującymi przeszkodami, na drodze do niewart ościowych skarbów.
– Szkoda gadać. Napijmy się jeszcze – rzekł najemnik z pustyni.
Przez resztę wieczoru w milczeniu wlewali w siebie podane im piwo. Nie zostało już nic do dodania.

Po roku znów przypadkiem wpadli na siebie w karczmie.
– No, napijmy się za spotkanie! – krzyknął pogromca smoków, z uśmiechem na twarzy obejmując pozostałą dwójkę. – Dobrze was w końcu zobaczyć.
Łowca stworów nie podzielał jego entuzjazmu, ale najemnik wydawał się szczerze uszczęśliwiony spotkaniem i postawił wszystkim piwo.
– Opowiadajcie, co u was. Jak potwory, jak smoki? – zagaił tonem człowieka, który chciałby zacząć opowiadać o sobie, ale powstrzymuje się z uprzejmości.
– Potwory takie same jak zawsze, raz wilki, raz lisze. Chociaż niektóre ostatnio były wyzwaniem, więc chociaż tyle dobrego.
– Ja już nie zabijam smoków.
– Co?! – wykrzyknęli zdumieni kompani.
– Już nie zabijam smoków. Nie zajmuję się tym.
– Czemu? Jakim cudem? – zapytał zaniepokojony zabójca bestii.
– Normalnie – odparł były pogromca smoków. – Po naszym spotkaniu dotarło do mnie, że wcale nie muszę robić cały czas tego samego, zwłaszcza, jeśli nie sprawia mi to przyjemności. Nikt mnie tam nie trzyma… Ostatni smok był trochę bardziej bogaty, poza tym nie musiałem już wydawać pieniędzy na alchemików. Dzięki temu zdołałem odświeżyć sprzęt i garderobę, a także posmarować odpowiednie ręce i zatrudniłem się na dworze, jako ochrona księcia. A musicie wiedzieć, że sporo osób dybie na jego życie. Tam jest zupełnie inaczej, sytuacja się zmienia, zawsze muszę się pilnować i być czujny, a jednocześnie trzeba sprawiać pozory, że wszystko jest w najlepszym porządku i nie ma żadnego niebezpieczeństwa… To spełnienie marzeń!
Nowo mianowany strażnik był absolutnie uszczęśliwiony swoją pracą. W porównaniu do poprzedniego spotkania promieniował energią i radością, nawet pił inaczej.
– U mnie też się dużo zmieniło – odezwał się po chwili najemnik z pustyni.
– Co, też masz nową pracę? – Łowca potworów wyburczał ponuro swoje pytanie w kufel piwa.
– Nie, urodziło mi się dziecko.
Tropiciel zakrztusił się piwem, aż towarzysze musieli go walnąć w plecy.
– Jak? Gdzie? Dlaczego? Kto? – spytał najemnika, podczas gdy były pogromca smoków gratulował mu.
– Cóż, gdy wróciłem do miasta okazało się, że czeka tam na mnie kobieta.  Przecież mężczyzna ma swoje potrzeby i nie samą walką człowiek żyje, więc zawsze, gdy byłem na miejscu, odwiedzałem ją. No i w końcu okazało się, że moje potrzeby wydały owoc.  Na początku nie byłem zbyt szczęśliwy, ale pomyślałem, że może to znak i czas coś zmienić. Dlatego, zamiast uciec, wziąłem ją za żonę i zdecydowałem się wychować córkę. I choć często nie daje spać, to niczego nie żałuję. Mam obiad, gdy wracam, mam po co przełazić przez pustynię, a gdy tylko uzbieram odpowiednią kwotę, zamiast sam chodzić, będę wynajmował do tego ludzi.
– I w końcu masz poczucie sensu – rzucił strażnik.
– Dokładnie!
Stuknęli się kuflami. Łowca potworów popatrzył na nich z niedowierzaniem.
– Bogowie, człowiek chciałby czasem pomarudzić sobie, odpocząć od pracy, ponarzekać wśród kumpli. A z wami nie da się już normalnie pogadać! Ech... Bawcie się dobrze, żegnam.
Popatrzył na nich gniewnie, wstał i wyszedł żywo z karczmy. Dwóch pozostałych mężczyzn popatrzyło po sobie, a następnie za człowiekiem, który opuścił gospodę. Wzruszyli ramionami i wrócili do rozmowy o zmianach w ich życiu.


Autor: KAWKA
Tytuł: Przesilenie

Finral otworzył oczy, rozejrzał się dookoła i ziewnął. Usiadł z trudem, gdyż cały był opleciony wyjątkowo zaczepnym gatunkiem dzikiego wina. Znajdował się w ogromnym, staromodnym budynku, wykazującym wszelkie oznaki opuszczenia. Meble pokryte były grubą warstwą kurzu, po podłodze z szelestem sunęły uschnięte liście, a słońce wpadające do środka przez rozbitą szybę ukazywało gdzieniegdzie delikatne pajęczyny. To samo światło padało w tej chwili na jego twarz i było prawdopodobnie przyczyną przebudzenia. Finral chcąc osłonić wrażliwe oczy, uniósł do nich prawą rękę i spostrzegł, że jest mocno zaciśnięta. Do odgięcia skostniałych palców użył drugiej i jego oczom ukazał się pomięty kawałek materiału. Rozwinął go ostrożnie i dokładnie obejrzał. Był brudny i postrzępiony, ale misterny, koronkowy splot i jasne, połyskujące nici świadczyły o tym, że był kiedyś fragmentem czegoś pięknego. Złożył go delikatnie i wsunął do kieszeni
Gdy wyplątywał się ze swojego zielonego posłania, spostrzegł nagle zaśniedziały nóż leżący w pobliżu na podłodze. Doznał silnego przeczucia, że coś jest nie w porządku. Coś było nie tak z domem. Niewiele myśląc, poderwał się na równe nogi, przeskoczył zwinnie ponad zabytkową kanapą i po chwili znalazł się w następnym pomieszczeniu. Zdobił je ogromny piec kaflowy. Na środku stał rzeźbiony stół, krzesła natomiast były poprzewracane. Z zamyśleniem podszedł do wiekowego kredensu i przesunął smukłą dłonią po jego powierzchni, zgarniając kurz. Tylną ścianę mebla stanowiło lustro. W jego odbiciu również nic się nie zgadzało. Z wnętrza spoglądał na niego ktoś wychudzony, rozczochrany i do tego ubrany w o wiele za luźne szaty. Gdy spuścił wzrok na swoje dłonie, oderwał je gwałtownie od blatu. W miejscu, w którym go dotykał, martwe od wieków drewno zaczęło wypuszczać świeże pędy. Finral westchnął, jak gdyby przypadłość, która go niegdyś nękała, a od której, jak mu się zdawało, na zawsze się uwolnił, podstępnie powróciła. Szedł dalej, zwiedzając dziwaczny dom. Gdy schodził skrzypiącymi, kręconymi schodami, bezwiednie trzymał się balustrady. Uświadomił to sobie dopiero na dole, kiedy się odwrócił, a jego oczom ukazały się młode drzewka, radośnie wspinające się w stronę, z której przyszedł. Podrapał się po głowie, schował ręce obdarzone niesfornymi mocami do kieszeni i ze wszystkich sił starał się coś sobie przypomnieć.

Długo krążył po tajemniczym domu, oglądając jego zakamarki. Gdy ostatecznie wyszedł na zewnątrz był pewien dwóch kwestii. Po pierwsze, ten dom nie powinien być opuszczony, od zawsze mieszkał w nim ktoś bardzo ważny. Po drugie, gdzieś na świecie stoi drugi, identyczny.

* * *

Mężczyzna z głową szczura bezceremonialnie kopnął drzwi prowadzące do salonu, jednak nadal pozostały otwarte. Jego kosmata twarz przybrała wyraz niezadowolenia. Przyłożył drzwiom po raz drugi. Tym razem dało się słyszeć satysfakcjonujące szczęknięcie zamka i pozostały zamknięte.
- Musimy coś zrobić z tymi cholernymi drzwiami!- Warknął do pozostałych.- Jest coraz gorzej.
- On nie chciałby, żebyśmy cokolwiek zmieniali pod jego nieobecność- odparła kobieta w czarnej sukni.
Mężczyzna z Głową Szczura zajął miejsce przy stole i zaczął tasować talię kart.
- Sel, nasz pan nie żyje- powiedział delikatnie i wręczył jej pierwszą kartę.
- Nigdy nie będziemy mieli pewności- mruknął chłopak z anielskimi skrzydłami, całymi oblepionymi czymś ciemnym i oleistym. Zgięte w łokciach ręce położył na stole i oparł na nich głowę. W żaden sposób nie zareagował, gdy pojawiła się przed nim jego karta.
- To nie mogła go wytropić. Gdyby żył na pewno by go wyczuła.- Nie dawał za wygraną Mężczyzna z Głową Szczura. Mówiąc, podał następną kartę kobiecie ze szpiczastymi uszami i oczami dzikiego kota. Wyciągnęła po nią rękę zakończoną ostrymi pazurami, obejrzała dokładnie i zamruczała z zadowoleniem.
- Na dzisiaj, nawiasem mówiąc, przypada rocznica- kontynuował.
- Być może nie szukaliśmy wystarczająco dokładnie. Nigdy nie znaleźliśmy ciała!- Krzyknęła Dama w Czerni.- Zbyt szybko pogodziliśmy się z jego zniknięciem.
- Poza tym, jeśli był śmiertelny, powinien nas o tym poinformować wcześniej. To by było nieprofesjonalne, tak nie dać znać swojemu orszakowi, że się zamierza umrzeć.- Przytaknął jej sennie chłopak ze skrzydłami.
- Ciekaw jestem, kiedy wasza dwójka ostatnio wychodziła na zewnątrz- odparł ponuro Mężczyzna z Głową Szczura.- Nasz pan był źródłem światła, dzięki niemu na świecie panowało lato. Odkąd zniknął, jedyne co znamy to marzec i listopad.- Kobieta Kot położyła mu dłoń na ramieniu i patrząc na Damę w Czerni pokiwała głową, udzielając mu poparcia. On natomiast, znużony bezowocną dyskusją, w paru szybkich ruchach dokończył rozdawanie kart, przejrzał swój wachlarz, wybrał jedną kartę i przekazał ją dalej. Dama w Czerni nie dawała jednak za wygraną. Otrzymaną od Mężczyzny z Głową Szczura kartę położyła na stosie leżącym przed śpiącym chłopakiem ze skrzydłami, nawet na nią nie patrząc. Spojrzała natomiast ponad głową Kobiety Kot, na gliniany posąg stojący pod ścianą i powiedziała:
- Świetnie, a więc mamy dwa do dwóch. Qiang, wygląda na to, że masz decydujący głos w tej sprawie. Nasz pan jest martwy, czy nas opuścił?- Nie doczekawszy się żadnej reakcji, ponagliła go.- Powiesz nam, jakie jest twoje zdanie?
Posąg drgnął nieznacznie i pokazał grającym wnętrze swej lewej dłoni. Widniał na niej wyskrobany napis: NIE TERAZ*. (* Twórcy Posągu, nie przewidzieli, iż potrzebny mu będzie aparat mowy. Jego głowa stanowi lity kawałek terakoty. Wobec tego przez pewien czas, Qiang funkcjonował z napisem TAK na prawej dłoni oraz NIE na lewej. W ten sposób przy odrobinie dobrej woli współrozmówcy, mógł wyrażać swoje zdanie. Szybko jednak przekonał się, że w codziennym życiu istnieją bardziej przydatne zwroty i od tamtej pory na jego rękach widnieją napisy: NIE TERAZ oraz TAK, POPROSZĘ) Po chwili ruszył w kierunku drzwi. Gdy był w połowie drogi, dało się słyszeć stanowcze pukanie od strony salonu. W końcu przekręcił gałkę i wpuścił do środka postać w obszernej pelerynie, sięgającą mu mniej więcej do połowy torsu. Wraz z nią do pomieszczenia wdarł się przeciąg, a Mężczyzna z Głową Szczura był ciepłolubny.
- Hej, mały! Musisz kopnąć te drzwi, żeby się zamknęły. Są zepsute chyba od plejstocenu.
- Wiem- odpowiedział Finral.

Zastygli w bezruchu. W niepozornej postaci było coś przeraźliwie znajomego. Może chodziło o charakterystyczny grymas na twarzy, a może o to, że w pokoju, w którym się znajdowali wzeszło nagle słońce, pomimo zaciągniętych szczelnie zasłon.
Pierwsza poderwała się To. Kobieta Kot jednym zwinnym susem dopadła chłopca i starannie go obwąchała, po czym objęła go smukłymi ramionami i głośno zamruczała. On natomiast nie poświęcił jej zbyt dużo uwagi, powoli i jakby automatycznie pogłaskał ją po kędzierzawej głowie i obrzucił spojrzeniem całe pomieszczenie. Była to obszerna kuchnia, pełna antycznych mebli. W przeciwieństwie do reszty domu, tutaj było ciepło i przytulnie. Nie miał żadnych wspomnień związanych z tym miejscem, ale doskonale wiedział, w których szafkach jest zastawa, a w których jedzenie. (A także kto zakrada się do nich w nocy i wyjada z nich wszystkie chrupki) Zdawał sobie również sprawę kim są ludzie, jeszcze przed chwilą siedzący przy stole, teraz stojący na baczność, nie mając przy tym pojęcia o charakterze łączących go z nimi relacji. Piękna kobieta o białych jak śnieg włosach, ubrana w czarną balową suknię patrzyła na niego z miną, jakby zobaczyła ducha. Chimera o ciele człowieka i głowie gryzonia zachowała większą przytomność umysłu, gdyż nieznacznie szturchnęła w ramię śpiącego po przeciwnej stronie stołu chłopaka. Ten, otworzywszy podkrążone, zaspane oczy, uśmiechnął się do Finrala nieprzytomnie i powiedział:
- Miło, że wpadłeś panie! Umieramy z ciekawości, gdzie byłeś przez cały ten czas. Moglibyśmy wznieść toast za twój powrót, ale to chyba byłoby nie ma miejscu, skoro jesteś teraz niepełnoletni! Może wobec tego... Ała!- Dostał kopniaka pod stołem od chimery i umilkł.
Wszyscy wpatrywali się w Finrala z mieszanką lęku i ciekawości. On w odpowiedzi uśmiechnął się do nich ciepło. Widać było natychmiastową ulgę malującą się na ich twarzach. Przynajmniej na części twarzy. Terakotowy posąg z natury był dość powściągliwy, a anioł ze skrzydłami zalanymi czarną ropą znowu opuścił głowę i wyglądał, jakby drzemał.
- Siadajcie- powiedział w końcu Finral, sam zajmując miejsce przy krótszym boku stołu.- Mamy sprawy do obgadania.
Kiedy jego strażnicy wypełnili jego polecenie zaczął mówić. Jego głos i ciało należały do trzynastolatka, w oczach czaiło się jednak coś przedwiecznego.
- Nie jestem osobą, za którą mnie uważacie. Nie wiem, co się stało z moim poprzednikiem, ale fakt, że istnieję świadczy o tym, że on przestał. Mam nadzieję, że będzie nam się razem współpracowało równie dobrze.
- W takim razie, pozwól nam się przedstawić, o panie!- Zawołał Mężczyzna z Głową Szczura.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby, Rathbone. Dobrze wiem, kim jesteście- odparł Finral.- Ty jesteś moim nauczycielem- powiedział patrząc na Mężczyznę z Głową Szczura. - A także moim doradcą. Qiang Jun, dezerterze z Terakotowej Armii, przed wielu laty uczyniłem cię moim wojownikiem.- Gliniany posąg ukłonił się w odpowiedzi.- Jesteś nie do pokonania w bezpośrednim starciu. Poza tym, to niemożliwe, ale zawsze wydawało mi się, że przewidujesz przyszłość. Ostatnio trochę się zagubił- kiwnął głową na nieprzytomnego anioła- ale Fazirael zawsze będzie moim stróżem i obrońcą. Teraz przeniósł spojrzenie na kobiety, na To i Damę w Czerni.
- Tomahawk, mój goniec. Potrafisz odnaleźć każdego, kogo choć raz spotkałaś na swojej drodze. I nikt nie jest w stanie cię prześcignąć. - Kobieta Kot skinęła potwierdzająco. I Selena- rzekł z rozmarzeniem- Pani Księżyca, wybranka mego serca. - Spojrzał na nią z ukosa- Ale nie rozpoznałem cię od razu, coś się w tobie zmieniło pod moją nieobecność. Wydaje mi się, że wcześniej chodziłaś w bieli.
Selena zrobiła się blada jak kreda.
- Odkąd zniknąłeś, moje uczucia były w nowiu, panie- wyszeptała.
Przy stole przez parę chwil panowało milczenie.
- Doprawdy, niebywałe szczęście nas spotkało panie. Wróciłeś akurat w Dzień Przesilenia! Uważam, że powinniśmy niezwłocznie odprawić Rytuał! Najwyższy czas na powrót wiosny- zawołał Mężczyzna z Głową Szczura, częściowo po to, aby przerwać ciszę, a trochę dlatego, że sam miał po dziurki w szczurzym nosie ciągłego zimna i deszczu. Finral, słysząc jego słowa zamyślił się na chwilę, jak gdyby rozważając jego propozycję. W końcu, gdy najwyraźniej podjął decyzję odrzekł:
- Będę miał to na uwadze, Rathbone. Wobec tego, pozwól, że coś ci wytłumaczę. Nigdy nie odprawialiśmy Rytuału w dniu przesilenia. Te dni były dniami przesilenia, dlatego, że odprawialiśmy w nich Rytuał.
- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Mimo wszystko...- chciał dokończyć Mężczyzna z Głową Szczura, lecz Finral uciszył go machnięciem ręki.
- Wszystkim się zajmę. Zaufaj mi.
- Oczywiście, panie- odpowiedział posłusznie Mężczyzna z Głową Szczura.
- Świetnie- ucieszył się Finral. - W takim razie zagramy teraz w grę! Widzę, że karty są już na stole. Rathbone, rozdaj wszystkim. Qiangowi też. I niech ktoś obudzi Faziraela!
- Czemu macie takie zdziwione miny?- spytał po chwili.
- Po prostu.. Nigdy nie spędzałeś z nami czasu- zaczęła Selena.- Zwykle siedziałeś w swoim gabinecie i nie chciałeś, żeby ci przeszkadzano.
- Właściwie potrzebowałeś nas tylko w dniu równonocy wiosennej, żeby odprawić Rytuał. Czasami widzieliśmy cię raz do roku. Robiliśmy nawet zakłady, czy wciąż żyjesz.. Ała!- Tym razem to To kopnęła pod stołem Faziraela.
- Przestańcie go kopać!- Zawołał Finral.- Wygląda, jakby życie wystarczająco go już sponiewierało.
- Podoba mi się nasz nowy pan! W pełni się z nim zgadzam- ucieszył się Fazirael.
To parsknęła opryskliwie w odpowiedzi.
- Mówisz tak, bo jesteś zazdrosna!
Syknięcie.
- Ach tak? Zobaczymy, kto będzie górą, jak utkniesz na wysokim drzewie i będziesz potrzebowała mojej pomocy!
Kolejne syknięcie.
- Bardzo śmieszne. To była metafora To.

Finral wybrał grę, polegającą na dokładaniu kart do stosu leżącego na środku. To chciała wyłożyć pierwszą kartę, ale Finral był szybszy. Poza tym, w karcie, którą wyłożył było coś dziwnego. Zaczęła wypuszczać drobne listki.
- Przepraszam- zmieszał się.- Już prawie to opanowałem.
Lecz, gdy znowu nadeszła jego kolej z pewnym zażenowaniem położył przed sobą kolejną niezwykłą kartę. Tym razem zaczęło wyrastać z niej coś iglastego. Mężczyzna z Głową Szczura vel Rathbone rozpoznał, że to cis. Nie podzielił się jednak z nikim tą obserwacją.
- To moja ostatnia karta! O rany, wygrałem!- zachichotał Fazirael. To zakończyła grę chwilę po nim. Przy stole pozostała czwórka grających.
Następna karta Finrala pokryta była mchem. Starł go jednak dokładnie.
- Widzicie? Ta figura oznacza, że mogę teraz zażądać dowolnego koloru kart, a wy musicie taki wyłożyć, albo dobrać jedną.
Spojrzał po ich twarzach, żeby przekonać się, że wszyscy zrozumieli.
- W takim razie żądam serc.
Rathbone dobrał kartę i zerknął na Qianga.
- Tobie też podać, przyjacielu?
TAK, POPROSZĘ, głosił napis na potężnej, prawej dłoni posągu.
- Wygląda na to, że w tobie moja ostatnia nadzieja, Sel.- powiedział poważnie Finral. Księżycowa Panna zaczerwieniła się lekko. Z całego wachlarza pozostała jej w rękach tylko jedna karta. Najpierw przyjrzała się jej w skupieniu, a następnie położyła ją na stosie przed sobą. To była dama kier.
W grze pozostali już tylko Finral, Rathbone i Qiang. Przez moment grali w milczeniu. W końcu Mężczyzna z Głową Szczura drżącą ręką wyłożył czarnego króla.
- O ile dobrze zrozumiałem zasady, teraz dobierasz pięć kart, panie- powiedział ostrożnie. I jeszcze ostrożniej dodał:
- A ja dołączam do pocztu zwycięzców.
Finral w odpowiedzi uśmiechnął się przyjaźnie.
- Wygląda na to, że nie jestem zbyt dobry w tę grę. - Po czym wybrał w skupieniu jedną z kart, które znajdowały się na jego ręce. Pozostałe, które oparł o stół, wypuściły nagle korzenie i pąki, które po chwili rozkwitły. Teraz nie dało się już rozpoznać, co znajdowało się wcześniej na ich awersach.- Ojoj, chyba została mi ostatnia. To czarna dama, uniewinniająca. Przegrałeś Qiang.
Rathbone i Selena patrzyli na siebie przez chwilę z niedowierzaniem, jednak żadne z nich nic nie powiedziało. Fazirael natomiast głośno się roześmiał.
- O takiego władcę życia, króla słońca nic nie robiliśmy!
Finral westchnął smutno.
- Dobra, teraz już możecie go kopnąć.
Odłożył talię kart na bok i oparł brodę na grzbietach rąk.
- Słuchajcie, jeszcze jedna sprawa. Gdzie o n jest?- Spytał patrząc wnikliwie na Selenę.
Kobieta w czarnej, barokowej sukni długo patrzyła mu w oczy. W końcu jednak nie wytrzymała i odwróciła wzrok.
- Kto panie?
- Ten, który rośnie w siłę, kiedy ja słabnę. Władca jesiennej równonocy. Śmierć i zima. No ten patetyczny piwniczak.
(Parsknięcie śmiechem Faziraela, stłumione kuksańcem w żebra od To.)
- Szukaliśmy go po twoim zniknięciu, ale podobnie jak ty, ulotnił się bez śladu.
Finral zmarszczył brwi.
- I jeszcze się nie pojawił?- Spytał podejrzliwie po czym ruszył w kierunku wyjścia.
- Panie zaczekaj!- Zawołał Rathbone.- Nie możesz go pokonać, dopóki nie wypełnisz Rytuału!
- Na razie zamierzam go po prostu znaleźć. Poza tym- Finral spojrzał na swoich strażników- Rytuał został już odprawiony.
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdumieniem.
Panie- jeszcze raz spróbował Rathbone- aby w dniu równonocy wiosennej przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, musisz zdobyć większą wiedzę niż ta, którą ja dysponuję. Ponadto, musisz ochronić swojego stróża, prześcignąć gońca..
- Zdobyć serce mojej ukochanej i pokonać mojego wojownika- dokończył płynnie Finral.- Przed chwilą wszystko to zrealizowałem.
- Zaraz, przecież tak nie można!- Krzyknęła Selena.- To było nieuczciwe, nie można tego rozegrać w ten sposób. Poza tym oszukiwałeś grając z Qiangiem. Nawet jeżeli chciałeś pokonać go podczas gry w karty zamiast w pojedynku, takie zwycięstwo nie może zostać uznane.
Finral w odpowiedzi spojrzał na nią z pewnym zakłopotaniem.
- Tak naprawdę nigdy nie udało mi się go uczciwie pokonać.
Terakotowy posąg skinął lekko głową. Finral żachnął się i dodał:
- Z resztą, dajcie spokój, jego nie da się zwyciężyć! Cokolwiek mówił wam na ten temat mój poprzednik musiało być kłamstwem. Nawet jeśli ich walka wyglądała na prawdziwą, założę się, że Qiang cały czas dawał mu fory. Widzę po waszych minach, że traktowaliście ten Rytuał zbyt poważnie. Pewnie moje poprzednie wcielenie kazało wam go tak traktować. Wydaje mi się, że potrzebowałem świeżego spojrzenia, żeby do dostrzec. Chodzi o zachowanie odpowiedniej symboliki, to wszystko. Gdybym tylko zauważył to wcześniej- spojrzał na Selenę.- Być może wtedy nie musiałabyś przez tyle czasu się obwiniać. Nie musiałabyś zmieniać bieli na czerń.
Selena rozpłakała się.
- Chodź ze mną- wyciągnął rękę w jej stronę. - A wy- popatrzył na pozostałych strażników. Na Faziraela wyciągającego z kieszeni paczkę papierosów i na To kradnącą mu zapalniczkę z drugiej. Na Ratbonea patrzącego na niego w skupieniu i na Qianga wstawiającego wodę na herbatę. Po raz trzeci od swojego przebudzenia uśmiechnął się do nich.
- A wy zaczekajcie tutaj. I dorzućcie trochę do kominka.

* * *

Finral i Selena szli w ciszy przez stare domostwo. Finral bezbłędnie wybierał korytarze prowadzące do jego starego gabinetu.
- Dlaczego myślisz, że znajdziesz go właśnie tam? Czy nie powinniśmy rozpocząć poszukiwań od jego posiadłości?
- Obudziłem się w niej. Była pusta.
Selena spojrzała na niego z zaniepokojeniem.
- Obudziłeś się... U niego?
- Właśnie. Co więcej, mam powody przypuszczać, że popełnił w tamtym miejscu samobójstwo.
- Samobójstwo, panie?
Finral zniecierpliwił się.
- Sel, przestań udawać, że o niczym nie wiesz. Zamiast tego opowiedz mi, co się wtedy wydarzyło.
Księżycowa Panna zatrzymała się i popatrzyła na swoje stopy.
- Jak się domyśliłeś?
Pokazał jej kawałek białego materiału, z którym w ręku obudził się tego ranka. Wzięła go od niego i uważnie mu się przyjrzała. Był to fragment jej poprzedniej sukni.
- Skąd to masz?
Nie odpowiedział jej. Twarz Finrala przybrała wyraz zamyślenia.
- On i ja. Wiesz, że jesteśmy w jakiś sposób połączeni? I nie mam na myśli tego, że wspólnie utrzymujemy równowagę pomiędzy porami roku. To coś więcej. Jeżeli ja byłbym koroną drzewa, on jest jego korzeniami. Nie możemy istnieć bez siebie nawzajem. Dlatego kiedy on postanowił się zabić, ja również zniknąłem.
Nagły błysk zrozumienia pojawił się na twarzy Seleny.
- To znaczy, że jeżeli ty się pojawiłeś...
- Tak, on też musi gdzieś tu być.
- Mimo wszystko nadal nie rozumiem, dlaczego panie pojawiłeś się w miejscu jego śmierci?
- Nie wiem, Sel. Może nastąpiło jakieś zwarcie między ścieżkami. A może..
- Tak?
- Może coś przyciąga go do tego miejsca bardziej niż mnie.
Finral zwolnił kroku i dodał:
- Już prawie jesteśmy, teraz twoja kolej na wyjaśnienia. Opowiedz mi o was. Mieliście romans?
Selena niechętnie kiwnęła głową.
- Byłam na ciebie zła. Od dawna nie poświęcałeś mi czasu, a on miał go bardzo dużo. Ale nie chciałam, żebyś się o tym dowiedział. Bałam się o to, jaki wpływ mogłoby to mieć na Rytuał. Postanowiłam, że w chwili, w której się o tym dowiesz zerwę z nim kontakt.
- W jaki sposób się domyśliłem?
- Skłamałam zapewniając cię w dniu równonocy o moich uczuciach i Rytuał... Nie zadziałał.
- Zawsze traktowaliście to bardzo dosłownie..
- Tak. Pomimo tego, że wszystko zrobiliśmy jak trzeba, nie udało ci się go zwyciężyć. Dzień przestał się wydłużać i nie nadchodziła wiosna. Domyśliłeś się, że przestałam cię kochać i spytałeś, co było przyczyną, ale jestem pewna, że już wtedy przeczuwałeś, jaka była odpowiedź. Kochałam jego. Tego samego dnia poszłam do niego, żeby mu powiedzieć, że to koniec. Nie mogłam pozwolić, żeby nasz związek pozbawił cały świat naturalnego rytmu. Kiedy chciałam wracać, próbował mnie przed tym powstrzymać.. To stąd ten oddarty kawałek mojej sukni. W każdym razie, kiedy w końcu do ciebie wróciłam, było już za późno. Nigdzie cię nie było. Na drugi dzień, po raz kolejny złożyłam mu wizytę, myślałam, że to on stoi za twoim zniknięciem.
- Właściwie tak było.
- Tak, teraz już wiem.. Jego również nie znalazłam. Za to czekał tam na mnie list.
- Pożegnalny?
Selena przełknęła głośniej ślinę.
- Tak, coś w tym stylu.
- I nikomu o tym nie powiedziałaś?
- Nie. Myślałam, że odszedłeś przeze mnie. Nie chciałam, żeby inni o tym wiedzieli.
- Rozumiem. Dziękuję, że mi o tym opowiedziałaś.

W końcu stanęli pod drzwiami prowadzącymi do byłego gabinetu Finrala. Ze szpary pod nimi sączyło się dotkliwe zimno. Selena wzdrygnęła się i cofnęła o krok.
- Idź do niego, jeśli musisz. Ja nie dam rady tego zrobić.
- W porządku- odparł Finral, a następnie jakby do siebie dodał:
- A teraz, przekonajmy się, dlaczego odrodzenie zajęło nam tak dużo czasu.
Otworzył drzwi i wszedł do środka.
W pomieszczeniu panował nieład. Szuflady należące do ogromnego, zabytkowego biurka zostały opróżnione a ich zawartość leżała porozrzucana na podłodze. Widocznie wybrane z tego stosu, sztylet do otwierania kopert i cyrkiel leżały na jego blacie. A na parapecie siedziała przygarbiona postać. Ten ktoś otoczył rękami swoje kolana i spoglądał przez okno. Nie poruszył się, choć drzwi przy otwieraniu zaskrzypiały donośnie.
- Cześć Rass- rzucił przyjacielsko Finral podchodząc bliżej.- Co robisz?
- Patrzę na drzewa- odparł matowym głosem Pan ciemności, król zimna.- A ty? Przyszedłeś mnie zabić?- spytał z nadzieją.
Finral uniósł brew.
- Proszę, zrób to szybko. Nie mam dzisiaj na to siły. Ile można?- Dodał z rezygnacją.
Finral spojrzał na nożyk i cyrkiel. Oba wyglądały na mocno zużyte i stępione. Spojrzał na parapet. Był poplamiony czymś, co mogło być zaschniętą krwią. Złapał się za głowę.
- Bez jaj, Rass! Obudziłem się dopiero teraz, bo codziennie zanim zdążyłem to zrobić ty się zabijałeś?
Nie odpowiedział. Finral westchnął i usiadł obok. Gdy jego ręce musnęły drewniany parapet, natychmiast strzeliły w górę pędy dzikiej róży.
- Selena stoi pod drzwiami- powiedział cicho.
Rass zaklął i oparł głowę o szybę. Róże zaczęły więdnąć.
- Wstyd mi się przed nią pokazać. Od momentu, w którym ze mną zerwała zacząłem zachowywać się jak dramaqueen. Nie chcę, żeby kiedykolwiek oglądała mnie w takim stanie. Już wolę...
- Umrzeć?
Zanim zdążył mu odpowiedzieć, Finral pociągnął go mocno za rękaw.
- Chodź.
- Hej, co robisz?!
- Ratuję cię
- Ratujesz? Naprawdę nie warto- zapewnił Rass. - Poza tym, dzisiaj przesilenie wiosenne. Dzisiaj powinieneś mnie pokonać.
- Więc rusz dupę- Finral zrzucił go na podłogę, a następnie pomógł wstać.- Pokonam cię w makao.