niedziela, 26 stycznia 2020

MOTYW XLVIII - ZAPOWIEDŹ

Taka piękna wiosna w tym styczniu, że aż chce się żyć i działać. Dlatego zachęcamy do chwycenia za pióra i dołączeniu do zabawy.

Wysyłamy opowiadanie, dowolnej treści i objętości,
Na adres opowiadaniezmotywem@gmail.com,
Do 09.02.20, 23:59,
Z motywem: SPAGHETTI

wtorek, 14 stycznia 2020

MOTYW XLVII - JEMIOŁA

Święta, święta i już po.


Autor: KRASNOLUD

Nigdy nie skręcał jonitów, ale napatrzył się jak inni to robią. Efekt był dość nieporadny, ale blant się nie rozsypywał, więc uznał, że to wystarczy. Nastawił muzykę, usiadł skrzyżnie na podłodze i zapalił.
Nic się nie wydarzyło.
Wypalił całość i wpatrywał się tępo we wzory na dywanie. Domyślał się, że może chwilę potrwać, zanim go weźmie. Czas mijał. Za oknem strzelił gaźnik przejeżdżającego samochodu. Wzory wirowały. Poczuł pod czaszką miękką podłogę. Patrzył w sufit, już nie biały, lecz granatowy jak niebo i jak ono pusty i zimny. Wirowały na nim, wiły się i kotłowały wzory z dywanu, rozpełzając jak węże, znacząc śladami cały nieboskłon, barwiąc go czerwonymi smugami, aż stał się tylko karmazynem. Firmament przeciął sznur żurawi, zostawiając go pękniętym.

Gdy tylko przekroczył próg, owionął go niesamowity zapach, fantastyczny konglomerat wydzielany przez wszystkie rośliny naraz. Pokój był niewielki i zagracony, po prawej stronie zauważył drzwi, przez których szybę sączyło się nieziemskie, niebieskie światło.
– Nie siadaj. Mam tu przygotowane coś specjalnie dla ciebie.
Michał wzdrygnął się. Mariusz mówił, że tak właśnie będzie, że wszystko od razu będzie gotowe, jednak zaniepokoiło go to jeszcze bardziej. Mimo zapewnień kumpla, że to dobry towar i ręczy za niego, wpadał w coraz większy popłoch.
– Ja chciałem… czy to jest…
– To jest dokładnie to, czego potrzebujesz. Proponuję to wypalić, bo wtedy zadziała lepiej, ale jeśli chcesz możesz i upiec z tym ciasteczka. W każdym razie, będzie pan zadowolony.
Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy mówił te słowa.
– Ile płacę?
– Jak dla ciebie… – Tu chłopak w końcu zawahał się. – Jak dla ciebie 30.
Michał wydobył z kieszeni banknoty, schował woreczek strunowy i czym prędzej wrócił do domu.

Płatki śniegu w swojej cudownej symetrii wirują w szalonym tańcu, targane wściekłym wiatrem, nie mogąc osiąść nigdzie na dłużej. Dookoła złamane gałęzie niewinnych drzew kaleczą nieruchomą w końcu pustkę, zadają ból zastygłemu powietrzu. W oddali dźwięk plastikowych konch głosi nieszczere zwycięstwo, udawaną radość i karnawał. Lodowe piękno zamarzniętych krajobrazów z wzajemnością ignoruje ludzi, którzy przetaczają się przez odległe miasta, pełni zgiełku i łomotu. Być może kiedyś zwrócą swe stężałe oczy na to, co dzieje się na dalekim pustkowiu, a co jest tylko sygnałem końca, ostatnią nutą wybrzmiałej już kantaty, na razie jednak tylko Michał widzi pojedyncze krople, które spadają na ziemię. Początek lamentu nad ludzkością. Tylko jemu nad głową przepływa karmazyn nieboskłonu, w próżnej próbie przetrwania w hibernacyjnym mrozie.
Niebo, rozerwane na pół, krwawi śniegiem.

Dzwonek zadźwięczał prozaicznym ding-dong. Nie tego oczekiwał. Po dość barwnych opisach Mariusza spodziewał się raczej wycia wilków, nie tej zwyczajności. Nie normalnych paździerzowych drzwi. Gdy jednak właściciel mu otworzył, wszystkim jego oczekiwaniom stało się zadość. W progu stał wychudzony chłopak z kilkudniowym zarostem, w białawej szacie, przewiązanej w pasie parciejącym sznurkiem. Jego długie, brązowe włosy opadały na ramiona pozlepianymi strąkami. Wyglądał jak druid. Albo Jezus.
Za nim, na każdej płaskiej przestrzeni mieszkania, stały doniczki z różnymi roślinami, z których Michał rozpoznał bazylię, miętę i marihuanę. Bazylię i miętę znał z lidla, marihuanę… skądinąd.
– Dzień dobry. Chciałem kupić…
– Wiem, co chciałeś kupić, mam coś właśnie dla ciebie. Ale nie rozmawiajmy tutaj, chodź do środka.

Wszystko w rozpadzie w odśrodkowym wirze. Na ziemię wciąż sypią się prochy nieba, padając z niezasklepionej rany świata. Trzask mrozu, trzask płomieni. Zimne powietrze, smolny swąd znad czarnych lasów, gryzie w płuca i nos. Popłoch, panika, paskudne przerażenie. Innana schodzi do królestwa swej siostry, Hades porywa niewinną Korę, ślepy Hödur nieświadomie przebija brata strzałą z jemioły. Skowyt i jęk świata. Mała dziewczynka z gwiazdą na czole sypie czarny proch w rzeki. Strumienie od tego wrą i mrą ryby. Niebo roni koraliki gwiazd, które nawleczone na konopny sznur pętają nogi pociągowych koni, gdy wtem czwórka z nich zrywa się do cwału, kopytami orząc spieczoną ziemię. Potężne grzyby rosną wzwyż, plując zarodnikami w jękliwe powietrze. Niepohamowany, chciwy rozrost  martwiczych tkanek, rozlewających się po ostatnich bastionach życia.

Zapiał trzeci kur i wybił trzeci dzwon.

Michał jechał windą na siódme piętro mrówkowca, w spoconej dłoni trzymając kartkę z adresem. Lustro na ścianie odbijało jego bladą twarz.

Spokój. Wreszcie spokój.


Autor: KAWKA
Tytuł: MAGIA ŚWIĄT

Uwaga, ze względu na dostosowywanie naszych treści dla młodszych czytelników, większość wulgaryzmów została w poniższym opowiadaniu zastąpiona losowymi słowami.
Przyjemnej lektury!

- Kacper, próbowałeś już pierogów cioci Hani?
Ocknął się nagle z zamyślenia. Z roku na rok było z nim coraz gorzej. Pamiętał jak przez mgłę, że kiedy był dzieckiem, Boże Narodzenie sprawiało mu radość. Obecnie przypisywał jednak ten fakt wyłącznie temu, że wtedy bardziej cieszyły go prezenty. Teraz był dorosły i Święta kojarzyły mu się z przykrą koniecznością prowadzenia rozmów z dalszą częścią rodziny. A, i z karpiem. Z rybą do której pałał szczególną nienawiścią ze względu na przerażającą ilość śmiercionośnych ości, które trzeba było pracowicie wydłubywać, żeby nie spędzić reszty Wigilii w ambulansie.
- Kacper, nałóż sobie jeszcze karpia.
Ok, właściwie ambulans jest kuszącą opcją.
Już od dłuższego czasu siedział w milczeniu i wpatrywał się w swój pusty kieliszek. Stał on przed nim w sposób wymowny i oskarżycielski, niczym piętno. To w końcu od niego rozpoczęła się ta nieszczęsna wymiana zdań, która zakończyła się kłótnią. Większość gości wróciła już po niej do beztroskich rozmów, on jednak wciąż czuł na sobie karcący wzrok co po niektórych. Nic w tym zresztą dziwnego, był w końcu Tym, Który Nakrzyczał Na Własną Matkę W Dniu Wigilii.
- Kacper, zanim się napiłeś mogłeś zapytać dziadków, czy mają jak wrócić do domu! Może trzeba będzie ich odwieźć. Jesteś już starym koniem, a wciąż muszę ci zwracać uwagę na takie rzeczy?- powiedziała ona. Głośno. Tak żeby cały stół usłyszał, oczywiście.
- Gdyby chcieli, żebym ich odwiózł, powinni powiedzieć mi o tym na początku kolacji, nie uważasz?- powiedział on.
- Marysiu, przecież to żaden kłopot. Zabierzemy się z Tomkiem- powiedzieli dziadkowie.
I na tym ta rozmowa powinna się zakończyć.
- Nie brońcie go. Leń z niego i pijus. Nie po to płaciłam za jego prawo jazdy (A swoją drogą, zdał dopiero za piątym razem), żeby pił sobie w najlepsze żubróweczkę. Poza tym, musi się w końcu nauczyć kultury osobistej, prawda Kacper?
Mamo, dlaczego tak powiedziałaś? Pomyślał. To nie ja rozpocząłem kłótnię, ja po prostu jako pierwszy podniosłem głos. Dlaczego więc tylko ja zostałem potępiony?
- Mamo. Mam dwadzieścia trzy lata. Szuru-buru szask-prask. Przestań traktować mnie, jakbym miał dziesięć. Poza tym, udli-dudli nie byłabyś sobą, jakbyś nie zwróciła mi na coś uwagi przy całej rodzinie, prawda? W tym roku już naprawdę nie miałaś ku temu żadnego powodu. Buzia-juzia. Burk.
A, jeszcze dodał coś w stylu: Jesteś jak jemioła, wysysasz radość z mojego życia, jak jemioła wysysa sole mineralne z drzewa. 
Zabrzmiało to nieco bardziej poetycko, niż chciał, ale rozbawił w ten sposób wujka Józka, co zostało potraktowane jak okoliczności łagodzące.
Ani się zorientował, jak jego kieliszek na nowo napełniono naleweczką.
Kacper westchnął. Wesołych świąt, szuru-buru!

Gdy ostatni goście nareszcie wyszli (A musicie wiedzieć, że Tomkom rozładował się akumulator, co wywołało triumfujące chrząknięcie jego matki, a także spowodowało, że finalnie wyszli oni bardzo późno) Kacper został oddelegowany do znoszenia do kuchni brudnych naczyń. Kursom w te i z powrotem chłopaka, towarzyszyło kręcenie się pod nogami niewielkiego psiaka.
- Co tam, Bąbel?- Zagadnął Kacper i choć tego nie słyszał, zegar w drugim pokoju wybijał właśnie północ.
- Skoro już pytasz, naprawdę mógłbyś mi dać te resztki z talerza. Widziałem, jak je zgarniasz do kosza! Co za marnotrawstwo jedzenia, nie podoba mi się to, Kacper.
Kacper czuł jak powoli wzbiera w nim złość. Nawet własny pies będzie go dzisiaj pouczał, jak ma żyć?
- Bąbel na litość, to była kapusta i grzyby. Grzyby są ciężkostrawne, wiedziałeś? Ich komórki są otoczone ścianą z chityny. Mogłyby ci zaszkodzić, czy coś.
- Druga sprawa, Kacper- kontynuował niezbyt przekonany Bąbel.- Widziałem, co zrobiłeś. Kupiłeś wczoraj fajerwerki. Jeżeli je odpalisz w Sylwestra przysięgam, że nasikam ci do butów. I to do tych nowych, rozumiesz?
- Bąbel- odparł matowym głosem Kacper.- Piesku, są święta Bożego Narodzenia, a ty mi grozisz? Mnie? A kto cię wziął ze schroniska, chociaż moja siostra chciała Yorka? Kto w sobotę przez przypadek upuścił kotleta pod stół, tak, żeby mama nie widziała jak jesz? No kto pieseczku?
- Dobra, niech ci będzie. Ten schabowy odkupił twoje winy- uznał Bąbel. - A teraz wybacz, ale muszę już iść. Co roku spotykamy się na skwerze z innymi psami, żeby sobie tak po ludzku na was ponarzekać. No i Pimpuś zawsze opowiada świetne dowcipy.
Zrobiło mu się trochę przykro, że nawet dla Bąbla nie jest odpowiednim partnerem do rozmowy.
- Rozumiem.. To leć, baw się dobrze. A ten.. Powtórzysz mi w przyszłym roku, kilka z tych dowcipów? Dawno żadnego nie słyszałem..
- No co ty. Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać w Wigilię. To przynosi wam pecha, nie wiedziałeś?- Spojrzał na Kacpra ze zdziwieniem, po czym jakby coś sobie nagle uświadomił. - Szlak.
- Dobra Kacper, naprawdę muszę się zbierać. Pogaś wszystkie świeczki. Uważaj pod nogi. Nic nie jedz. I uważaj na Jemioła. Zdenerwowałeś go tą uwagą o jemiołach wysysających radość z życia, wiesz? Sayonara!
Przez chwilę stał z głupią miną. Czy ja naprawdę gadałem z psem? Zastanowił się. Już miał przypisywać winę domowej roboty nalewkom wujka, kiedy jego wzrok przykuła kulka jemioły dyndająca z żyrandola. Zaczęła się ruszać. Najpierw nieznacznie, po chwili rozsuwając cienkie gałązki i ukazując zieloną buzię i czarne zawzięte oczka. Stworek zeskoczył z gracją na stół, po czym wykrzyczał coś do Kacpra piskliwym głosikiem i czmychnął pod choinkę.
- Tego już za wiele- mruknął Kacper i podszedł bliżej.
Jemioł wynurzył się spod gałęzi i rzucił w niego bombką. Oczywiście potłukła się, pękając na milion małych kawałeczków.
- Kacper, co ty tam robisz?- Zapytał głos matki dobiegający z kuchni.
- Nic, mamo!- Odkrzyknął Kacper, lecz skłamał. Był właśnie w trakcie czołgania się pod choinką w poszukiwaniu najbardziej złośliwej gałązki jemioły, jaką w życiu spotkał. Parł do przodu, młócąc na oślep rękami, kłuty choinkowymi igłami. Jemioł zwinnie mu uskakiwał i dźgał go od czasu do czasu szklanym soplem, irytując go coraz bardziej.
- Uru-buru- cedził przez zęby Kacper, lecz gdy wbiła mu się w kolano szyszka, nareszcie przystanął i rozejrzał się dookoła. Coś tu nie grało. Już dawno powinien znaleźć się poza zasięgiem kłujących gałęzi. Poza tym, nie rozpoznawał otaczających go bombek, choć sam wszystkie wieszał zaledwie dzisiaj rano.
Z dużym trudem udało mu się podnieść i wyprostować, choć widok, jaki ukazał się jego oczom sprawił, że ponownie ugięły się pod nim kolana. Znajdował się w lesie choinek. Rosły jedna przy drugiej, każda wystrojona w łańcuchy, wszelkiego rodzaju ozdoby i lampki. Stał przez chwilę z rozdziawioną gębą i podziwiał to osobliwe miejsce. Nigdzie natomiast nie było śladu Jemioła, który mógłby się z niego w tej chwili bezlitośnie nabijać.
Przez parę minut przeciskał się niezgrabnie między choinkami, tłukąc od czasu do czasu bombki i słysząc jak chrupią mu pod podeszwami butów. Wtem, uświadomił sobie, że podobne chrupanie dochodzi z naprzeciwka, a jego oczom ukazał się ubrany w srebrny kaftan mężczyzna.
- O witaj dziwnie ubrany chłopcze- zagadnął nieznajomy.- Nie widziałeś może na niebie takiej dużej, świecącej.. Eee oblodzonej skały pędzącej przez kosmos?- Spytał z nadzieją.
Kacper pokręcił przecząco głową.
- Ech, no właśnie, właśnie. Pochmurno dzisiaj, nieprawdaż?
Przez chwilę stali w krępującym milczeniu. Ciszę ponownie przerwał dziwny mężczyzna.
- A co ciebie sprowadza w te strony? Kim jesteś?
- Jestem Kacper- odparł Kacper z prostotą.- Chciałem złapać Jemioła, ale wygląda na to, że to on złapał mnie. W jakąś świąteczną pułapkę.
- Co za zbieg okoliczności!- Ucieszył się jego rozmówca.- Ja też jestem Kacper. Jemioł, powiadasz? Kojarzę te upierdliwe małe nicponie, a jakże! Przykro mi to mówić, ale raz zgubiony Jemioł, zwłaszcza w miejscu takim jak to, może nie być łatwy do odnalezienia. Z resztą, czekaj! Może moi towarzysze coś wymyślą, niech udowodnią, że zasługują na miano mędrców! Melchior, Baltazar!Gałęzie za jego plecami gwałtownie się poruszyły i oczom Kacpra ukazali się pozostali.
- Zaraza z tymi łańcuchami- zaklął Baltazar wyplątując nogi z błyszczących foliowych sznurów.
- Do tego z roku na rok coraz więcej plastiku, a coraz mniej prawdziwego jedzenia.- Dorzucił z pełnymi ustami Melchior wrzucając do ust zerwanego z pobliskiej choinki cukierka.
- Skoro jesteśmy już w komplecie- ucieszył się Kacper.- Powiedz nam, mój drogi imienniku, jak możemy ci pomóc?
- Cóż..- zaczął Kacper.- Właściwie chciałbym już wrócić do domu. Matka znowu zacznie na mnie krzyczeć, że przerwałem w połowie znoszenie talerzy do kuchni.
- Już rozumiem- mruknął Melchior.- Chłopak przeszedł przez Portal Mikołaja.
Portal Mikołaja? Robi się coraz dziwniej, pomyślał Kacper.
- Żeby wrócić, skąd przyszedłeś, musisz znaleźć swoją choinkę.- wyjaśnił wysoki, czarnoskóry mędrzec.
Kacper rozejrzał się dookoła po bezkresnym iglastym lesie rozświetlonym miriadami lampek choinkowych. Przyłożył do ust niewidzialnego papierosa, udał, że się zaciąga i głośno wypuścił powietrze.
- Szukanie może trochę potrwać. Istnieje na to może jakiś sposób?
Melchior wzruszył ramionami.
- Nie znam się na tym. Poszukaj jakiegoś Mikołaja.
- Hmm. Tak zrobię. Dziękuję.- odparł niezbyt pocieszony Kacper
- Nie ma sprawy.- uśmiechnął się Melchior.- Należy się pięćdziesiąt srebrników.

Trzej dziwaczni podróżni odeszli w swoją stronę, a Kacper znowu został sam pośród świątecznych drzewek. Tym, co się dla niego zmieniło, był fakt, że teraz zamiast Jemioła szukał Mikołaja i był uboższy o parę monet, które wygrzebał z dna kieszeni. Błądził przez dobry kwadrans, kiedy wyszedł na coś w rodzaju polany. Zobaczył na jej skraju niewyraźną sylwetkę i niewiele myśląc ruszył w jej kierunku.
- Przepraszam. Hej! Przepraszam! Nie widziałeś może Miko..- zaczął Kacper. Cień do którego podszedł nagle wyprostował się ukazując ogromne rozmiary i krzaczaste poroże. Następnie odwrócił się gwałtownie i skoczył na niego z przerażającym rykiem.
- Padnij! - Dał się słyszeć czyjś głos.
Kacper natychmiast przytulił się do gruntu, a rogaty potwór wylądował w miejscu, w którym przed chwilą stał. Długie pazury rozorały ziemię. Przez mrożącą krew w żyłach chwilę Kacper poczuł oddech wydobywający się spomiędzy kłów, a przed oczami mignął mu czerwony nos i pysk przypominający renifera. Stworzenie ponownie zawyło kiedy w jego korpus wbiły się ze świstem trzy strzały jedna po drugiej.
- Uciekaj!- padła druga komenda, choć Kacper zaczął uciekać na chwilę przedtem. Schował się pod choinką hojnie obsypaną bombkami i obserwował jak stwór cofa się pod gradem strzał prosto w rozwieszoną siatkę splecioną z kabli lampek. Gdy tylko się w nią zaplątał jakaś postać w pelerynie wynurzyła się z lasu i obwiązała go dokładnie przedłużaczem.
- Możesz już wyjść- usłyszał z bliska. Ktoś bezszelestnie zakradł się do drzewa będącego jego schronieniem i rozsunął gałęzie, żeby go zobaczyć. Gdy Kacper niezgrabnie wygrzebał się na wolność stanęła przed nim dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Miała białe włosy, na plecach kołczan ze strzałami, a w ręku łuk.
- Dziękuję- wymamrotał zdezorientowany.
- To my dziękujemy- uśmiechnęła się ona.- Byłeś idealną przynętą dla Rudolfa.
Kacper spojrzał na skrępowanego potwora. Na jego czerwony świecący nos.
- Myślałem, że Rudolf jest reniferem- odparł ze zdziwieniem.
- Głupek z ciebie- rzucił chłopak w pelerynie, kończąc swoją robotę.- Nie ma czegoś takiego jak renifer z czerwonym nosem. Chyba, że mutant.
- To co to jest?- Spytał Kacper.
Chłopak wstał i spojrzał mu w oczy.
- Wendigo.
Kacper pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Chcecie mi powiedzieć, że te przyjemne historie o małym reniferze są nieprawdziwe, ale potwory z creepypasty już tak? To niesprawiedliwe.
- Może i tak- uśmiechnął się chłopak.- ale potrzeba piekielnie dużo reniferów do jednego zaprzęgu..
- ..albo jednego wendigo- dokończyła dziewczyna.
Kacper spojrzał na nich krytycznie. Obydwoje mieli białe włosy i czerwone ubrania.
- Kim jesteście?
Dziewczyna wyciągnęła rękę w jego stronę i przedstawiła się.
- Jestem Nikola. A to Klaus.
- Czy to znaczy, że jest więcej niż jeden Święty Mikołaj?
- Pewnie, że tek- odparła ze śmiechem. Wiesz, ile dzieci czekało dzisiaj na prezenty?
Kacper zastanowił się przez chwilę. Na świecie żyje 7,8 miliarda ludzi, z czego 26% nie skończyło piętnastu lat.
- Dwa miliardy?- spytał ze zgrozą.
Klaus pokiwał głową.
- Już rozumiem, po co wam te portale. Wrzucacie prezenty bezpośrednio pod choinki. Nie bawicie się już we wchodzenie do domów przez komin, prawda?
Nikola przytaknęła.
- Inaczej ludzie mieszkający w blokach byliby pokrzywdzeni. Swoją drogą, co tu robisz? Chcesz złożyć zażalenie na prezent?
Kacper pokrótce streścił im swoje dzisiejsze przygody. Mikołaje oświadczyli mu jednak, że jego choinki prawdopodobnie odnaleźć się już nie da.
Słysząc złe wieści westchnął i zastanowił się nad swoją sytuację.
Uwolniłem się od matki, uświadomił sobie ze zdziwieniem. I już nigdy nie będę musiał jeść karpia. W sumie tu wcale nie jest tak źle, pomyślał i już miał zamiar prosić Nikolę, żeby opowiedziała mu nieco więcej o tym dziwnym, świątecznym świecie, kiedy niebo zaczęły rozjaśniać migoczące kule fajerwerków, Klaus i Nikola popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Fajerwerki- wyszeptał Kacper.- To moje turururu fajerwerki!

Jechali we dwójkę na reniferze. Nikola zgodziła się go podrzucić w miejsce, z którego były puszczane. W przerwach między wybuchami słyszeli coraz głośniejsze ujadanie psów. Gdy byli już prawie na miejscu, zatrzymali się i ostatni odcinek pokonali pieszo. Kacper dałby w tamtej chwili głowę uciąć, że brzmienie tego szczekania jest mu znajome. W końcu wielokrotnie budziło go rano, kiedy Bąbel obwieszczał światu swoją konieczność udania się na dwór.
- Bąbel- zawołał głośno. Po paru chwilach pocisk w kształcie Bąbla wpadł prosto na niego i zaczął go lizać po rękach.
- Kacper! Jemioł mnie znalazł i wszystko mi opowiedział. Powiedział, że chciał cię tylko trochę przegonić w te i z powrotem po Świątecznym Wymiarze, ale nagle stracił cię z oczu i zgubiłeś mu się na dobre, więc zwołałem kumpli i przyszliśmy cię uratować.
Nagle spomiędzy drzew wypadła zgraja psów. Niektóre trzymały w zębach nie odpalone fajerwerki.
- Piesku, jesteś genialny!- ucieszył się Kacper, ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju.- Przecież nie macie przeciwstawnych kciuków, jak wam się to udało?
- Magia świąt- odparł spaniel.
- Jeżeli wszystko dobrze się skończyło, będę lecieć.- powiedziała Nikola.- Wesołych świąt, Kacper!
- Tak. Wesołych, Nikola.- rzucił Kacper patrząc jak znika wśród choinek.
Ostatni raz gramoląc się przez gałęzie, Kacper uświadomił sobie, jak wielu pytań nie zadał.
Może to i lepiej, pomyślał stając na środku salonu własnego domu.
- Wiesz Bąbel- zagadnął psiaka, gdy już wypuścił z domu resztę szczekającej zgrai.- Ten, który powiedział, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, miał świętą rację.
- Cieszę się.
- Obiecuję ci, że już nigdy nie kupię fajerwerków. I dostaniesz każdą resztkę jedzenia, o jakiej tylko zamarzysz.
- Myślę, że to uczciwa zapłata- zgodził się Bąbel.
- Kacper!
- O-oł- dodał, po czym profilaktycznie schował się pod krzesło.
Kacper przełknął ślinę.
- Tak, mamo?
- Jak ty wyglądasz?! Całe twoje ubranie jest podarte!
- Wiem, mamo.
- I gdzieś ty się podziewał? Już miałam wzywać poli...
- Kocham cię, mamo- powiedział Kacper.
- Och- powiedziała mama.
- Hau- powiedział Bąbel.