Taka piękna wiosna w tym styczniu, że aż chce się żyć i działać. Dlatego zachęcamy do chwycenia za pióra i dołączeniu do zabawy.
Wysyłamy opowiadanie, dowolnej treści i objętości,
Na adres opowiadaniezmotywem@gmail.com,
Do 09.02.20, 23:59,
Z motywem: SPAGHETTI
niedziela, 26 stycznia 2020
wtorek, 14 stycznia 2020
MOTYW XLVII - JEMIOŁA
Święta, święta i już po.
Autor: KRASNOLUD
Autor: KRASNOLUD
Nigdy nie
skręcał jonitów, ale napatrzył się jak inni to robią. Efekt był dość
nieporadny, ale blant się nie rozsypywał, więc uznał, że to wystarczy. Nastawił
muzykę, usiadł skrzyżnie na podłodze i zapalił.
Nic się nie
wydarzyło.
Wypalił
całość i wpatrywał się tępo we wzory na dywanie. Domyślał się, że może chwilę
potrwać, zanim go weźmie. Czas mijał. Za oknem strzelił gaźnik przejeżdżającego
samochodu. Wzory wirowały. Poczuł pod czaszką miękką podłogę. Patrzył w sufit,
już nie biały, lecz granatowy jak niebo i jak ono pusty i zimny. Wirowały na
nim, wiły się i kotłowały wzory z dywanu, rozpełzając jak węże, znacząc śladami
cały nieboskłon, barwiąc go czerwonymi smugami, aż stał się tylko karmazynem. Firmament
przeciął sznur żurawi, zostawiając go pękniętym.
Gdy tylko
przekroczył próg, owionął go niesamowity zapach, fantastyczny konglomerat
wydzielany przez wszystkie rośliny naraz. Pokój był niewielki i zagracony, po
prawej stronie zauważył drzwi, przez których szybę sączyło się nieziemskie,
niebieskie światło.
– Nie siadaj.
Mam tu przygotowane coś specjalnie dla ciebie.
Michał
wzdrygnął się. Mariusz mówił, że tak właśnie będzie, że wszystko od razu będzie
gotowe, jednak zaniepokoiło go to jeszcze bardziej. Mimo zapewnień kumpla, że
to dobry towar i ręczy za niego, wpadał w coraz większy popłoch.
– Ja
chciałem… czy to jest…
– To jest
dokładnie to, czego potrzebujesz. Proponuję to wypalić, bo wtedy zadziała lepiej,
ale jeśli chcesz możesz i upiec z tym ciasteczka. W każdym razie, będzie pan
zadowolony.
Ani jeden
mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy mówił te słowa.
– Ile płacę?
– Jak dla
ciebie… – Tu chłopak w końcu zawahał się. – Jak dla ciebie 30.
Michał
wydobył z kieszeni banknoty, schował woreczek strunowy i czym prędzej wrócił do
domu.
Płatki
śniegu w swojej cudownej symetrii wirują w szalonym tańcu, targane wściekłym
wiatrem, nie mogąc osiąść nigdzie na dłużej. Dookoła złamane gałęzie niewinnych
drzew kaleczą nieruchomą w końcu pustkę, zadają ból zastygłemu powietrzu. W
oddali dźwięk plastikowych konch głosi nieszczere zwycięstwo, udawaną radość i
karnawał. Lodowe piękno zamarzniętych krajobrazów z wzajemnością ignoruje
ludzi, którzy przetaczają się przez odległe miasta, pełni zgiełku i łomotu. Być
może kiedyś zwrócą swe stężałe oczy na to, co dzieje się na dalekim pustkowiu,
a co jest tylko sygnałem końca, ostatnią nutą wybrzmiałej już kantaty, na razie
jednak tylko Michał widzi pojedyncze krople, które spadają na ziemię. Początek
lamentu nad ludzkością. Tylko jemu nad głową przepływa karmazyn nieboskłonu, w
próżnej próbie przetrwania w hibernacyjnym mrozie.
Niebo,
rozerwane na pół, krwawi śniegiem.
Dzwonek
zadźwięczał prozaicznym ding-dong. Nie tego oczekiwał. Po dość barwnych opisach
Mariusza spodziewał się raczej wycia wilków, nie tej zwyczajności. Nie
normalnych paździerzowych drzwi. Gdy jednak właściciel mu otworzył, wszystkim
jego oczekiwaniom stało się zadość. W progu stał wychudzony chłopak z kilkudniowym
zarostem, w białawej szacie, przewiązanej w pasie parciejącym sznurkiem. Jego
długie, brązowe włosy opadały na ramiona pozlepianymi strąkami. Wyglądał jak
druid. Albo Jezus.
Za nim, na
każdej płaskiej przestrzeni mieszkania, stały doniczki z różnymi roślinami, z
których Michał rozpoznał bazylię, miętę i marihuanę. Bazylię i miętę znał z
lidla, marihuanę… skądinąd.
– Dzień
dobry. Chciałem kupić…
– Wiem, co
chciałeś kupić, mam coś właśnie dla ciebie. Ale nie rozmawiajmy tutaj, chodź do
środka.
Wszystko w
rozpadzie w odśrodkowym wirze. Na ziemię wciąż sypią się prochy nieba, padając
z niezasklepionej rany świata. Trzask mrozu, trzask płomieni. Zimne powietrze,
smolny swąd znad czarnych lasów, gryzie w płuca i nos. Popłoch, panika,
paskudne przerażenie. Innana schodzi do królestwa swej siostry, Hades porywa
niewinną Korę, ślepy Hödur nieświadomie przebija brata strzałą z jemioły.
Skowyt i jęk świata. Mała dziewczynka z gwiazdą na czole sypie czarny proch w
rzeki. Strumienie od tego wrą i mrą ryby. Niebo roni koraliki gwiazd, które
nawleczone na konopny sznur pętają nogi pociągowych koni, gdy wtem czwórka z
nich zrywa się do cwału, kopytami orząc spieczoną ziemię. Potężne grzyby rosną
wzwyż, plując zarodnikami w jękliwe powietrze. Niepohamowany, chciwy
rozrost martwiczych tkanek, rozlewających
się po ostatnich bastionach życia.
Zapiał
trzeci kur i wybił trzeci dzwon.
Michał
jechał windą na siódme piętro mrówkowca, w spoconej dłoni trzymając kartkę z
adresem. Lustro na ścianie odbijało jego bladą twarz.
Spokój.
Wreszcie spokój.
Autor: KAWKA
Tytuł: MAGIA ŚWIĄT
Uwaga, ze względu na dostosowywanie naszych treści dla
młodszych czytelników, większość wulgaryzmów została w poniższym opowiadaniu
zastąpiona losowymi słowami.
Przyjemnej lektury!
- Kacper, próbowałeś już pierogów cioci Hani?
Ocknął się nagle z zamyślenia. Z roku na rok było z nim coraz
gorzej. Pamiętał jak przez mgłę, że kiedy był dzieckiem, Boże Narodzenie
sprawiało mu radość. Obecnie przypisywał jednak ten fakt wyłącznie temu, że
wtedy bardziej cieszyły go prezenty. Teraz był dorosły i Święta kojarzyły mu
się z przykrą koniecznością prowadzenia rozmów z dalszą częścią rodziny. A, i z
karpiem. Z rybą do której pałał szczególną nienawiścią ze względu na
przerażającą ilość śmiercionośnych ości, które trzeba było pracowicie
wydłubywać, żeby nie spędzić reszty Wigilii w ambulansie.
- Kacper, nałóż sobie jeszcze karpia.
Ok, właściwie ambulans jest kuszącą opcją.
Już od dłuższego czasu siedział w milczeniu i wpatrywał się w
swój pusty kieliszek. Stał on przed nim w sposób wymowny i oskarżycielski,
niczym piętno. To w końcu od niego rozpoczęła się ta nieszczęsna wymiana zdań,
która zakończyła się kłótnią. Większość gości wróciła już po niej do
beztroskich rozmów, on jednak wciąż czuł na sobie karcący wzrok co po
niektórych. Nic w tym zresztą dziwnego, był w końcu Tym, Który Nakrzyczał Na
Własną Matkę W Dniu Wigilii.
- Kacper, zanim się napiłeś mogłeś zapytać dziadków, czy mają
jak wrócić do domu! Może trzeba będzie ich odwieźć. Jesteś już starym koniem, a
wciąż muszę ci zwracać uwagę na takie rzeczy?- powiedziała ona. Głośno. Tak
żeby cały stół usłyszał, oczywiście.
- Gdyby chcieli, żebym ich odwiózł, powinni powiedzieć mi o
tym na początku kolacji, nie uważasz?- powiedział on.
- Marysiu, przecież to żaden kłopot. Zabierzemy się z
Tomkiem- powiedzieli dziadkowie.
I na tym ta rozmowa powinna się zakończyć.
- Nie brońcie go. Leń z niego i pijus. Nie po to płaciłam za
jego prawo jazdy (A swoją drogą, zdał dopiero za piątym razem), żeby pił sobie
w najlepsze żubróweczkę. Poza tym, musi się w końcu nauczyć kultury osobistej,
prawda Kacper?
Mamo, dlaczego tak powiedziałaś? Pomyślał. To nie ja
rozpocząłem kłótnię, ja po prostu jako pierwszy podniosłem głos. Dlaczego więc
tylko ja zostałem potępiony?
- Mamo. Mam dwadzieścia trzy lata. Szuru-buru szask-prask.
Przestań traktować mnie, jakbym miał dziesięć. Poza tym, udli-dudli nie byłabyś
sobą, jakbyś nie zwróciła mi na coś uwagi przy całej rodzinie, prawda? W tym
roku już naprawdę nie miałaś ku temu żadnego powodu. Buzia-juzia. Burk.
A, jeszcze dodał coś w stylu: Jesteś jak jemioła, wysysasz
radość z mojego życia, jak jemioła wysysa sole mineralne z drzewa.
Zabrzmiało to nieco bardziej poetycko, niż chciał, ale
rozbawił w ten sposób wujka Józka, co zostało potraktowane jak okoliczności
łagodzące.
Ani się zorientował, jak jego kieliszek na nowo napełniono
naleweczką.
Kacper westchnął. Wesołych świąt, szuru-buru!
Gdy ostatni goście nareszcie wyszli (A musicie wiedzieć, że
Tomkom rozładował się akumulator, co wywołało triumfujące chrząknięcie jego
matki, a także spowodowało, że finalnie wyszli oni bardzo późno) Kacper został
oddelegowany do znoszenia do kuchni brudnych naczyń. Kursom w te i z powrotem
chłopaka, towarzyszyło kręcenie się pod nogami niewielkiego psiaka.
- Co tam, Bąbel?- Zagadnął Kacper i choć tego nie słyszał,
zegar w drugim pokoju wybijał właśnie północ.
- Skoro już pytasz, naprawdę mógłbyś mi dać te resztki z
talerza. Widziałem, jak je zgarniasz do kosza! Co za marnotrawstwo jedzenia,
nie podoba mi się to, Kacper.
Kacper czuł jak powoli wzbiera w nim złość. Nawet własny pies
będzie go dzisiaj pouczał, jak ma żyć?
- Bąbel na litość, to była kapusta i grzyby. Grzyby są
ciężkostrawne, wiedziałeś? Ich komórki są otoczone ścianą z chityny. Mogłyby ci
zaszkodzić, czy coś.
- Druga sprawa, Kacper- kontynuował niezbyt przekonany
Bąbel.- Widziałem, co zrobiłeś. Kupiłeś wczoraj fajerwerki. Jeżeli je odpalisz
w Sylwestra przysięgam, że nasikam ci do butów. I to do tych nowych, rozumiesz?
- Bąbel- odparł matowym głosem Kacper.- Piesku, są święta
Bożego Narodzenia, a ty mi grozisz? Mnie? A kto cię wziął ze schroniska,
chociaż moja siostra chciała Yorka? Kto w sobotę przez przypadek upuścił
kotleta pod stół, tak, żeby mama nie widziała jak jesz? No kto pieseczku?
- Dobra, niech ci będzie. Ten schabowy odkupił twoje winy-
uznał Bąbel. - A teraz wybacz, ale muszę już iść. Co roku spotykamy się na
skwerze z innymi psami, żeby sobie tak po ludzku na was ponarzekać. No i Pimpuś
zawsze opowiada świetne dowcipy.
Zrobiło mu się trochę przykro, że nawet dla Bąbla nie jest
odpowiednim partnerem do rozmowy.
- Rozumiem.. To leć, baw się dobrze. A ten.. Powtórzysz mi w
przyszłym roku, kilka z tych dowcipów? Dawno żadnego nie słyszałem..
- No co ty. Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać w Wigilię. To
przynosi wam pecha, nie wiedziałeś?- Spojrzał na Kacpra ze zdziwieniem, po czym
jakby coś sobie nagle uświadomił. - Szlak.
- Dobra Kacper, naprawdę muszę się zbierać. Pogaś wszystkie
świeczki. Uważaj pod nogi. Nic nie jedz. I uważaj na Jemioła. Zdenerwowałeś go
tą uwagą o jemiołach wysysających radość z życia, wiesz? Sayonara!
Przez chwilę stał z głupią miną. Czy ja naprawdę gadałem z
psem? Zastanowił się. Już miał przypisywać winę domowej roboty nalewkom wujka,
kiedy jego wzrok przykuła kulka jemioły dyndająca z żyrandola. Zaczęła się
ruszać. Najpierw nieznacznie, po chwili rozsuwając cienkie gałązki i ukazując
zieloną buzię i czarne zawzięte oczka. Stworek zeskoczył z gracją na stół, po
czym wykrzyczał coś do Kacpra piskliwym głosikiem i czmychnął pod choinkę.
- Tego już za wiele- mruknął Kacper i podszedł bliżej.
Jemioł wynurzył się spod gałęzi i rzucił w niego bombką.
Oczywiście potłukła się, pękając na milion małych kawałeczków.
- Kacper, co ty tam robisz?- Zapytał głos matki dobiegający z
kuchni.
- Nic, mamo!- Odkrzyknął Kacper, lecz skłamał. Był właśnie w
trakcie czołgania się pod choinką w poszukiwaniu najbardziej złośliwej gałązki
jemioły, jaką w życiu spotkał. Parł do przodu, młócąc na oślep rękami, kłuty
choinkowymi igłami. Jemioł zwinnie mu uskakiwał i dźgał go od czasu do czasu
szklanym soplem, irytując go coraz bardziej.
- Uru-buru- cedził przez zęby Kacper, lecz gdy wbiła mu się w
kolano szyszka, nareszcie przystanął i rozejrzał się dookoła. Coś tu nie grało.
Już dawno powinien znaleźć się poza zasięgiem kłujących gałęzi. Poza tym, nie
rozpoznawał otaczających go bombek, choć sam wszystkie wieszał zaledwie dzisiaj
rano.
Z dużym trudem udało mu się podnieść i wyprostować, choć
widok, jaki ukazał się jego oczom sprawił, że ponownie ugięły się pod nim
kolana. Znajdował się w lesie choinek. Rosły jedna przy drugiej, każda
wystrojona w łańcuchy, wszelkiego rodzaju ozdoby i lampki. Stał przez chwilę z
rozdziawioną gębą i podziwiał to osobliwe miejsce. Nigdzie natomiast nie było
śladu Jemioła, który mógłby się z niego w tej chwili bezlitośnie nabijać.
Przez parę minut przeciskał się niezgrabnie między choinkami,
tłukąc od czasu do czasu bombki i słysząc jak chrupią mu pod podeszwami butów.
Wtem, uświadomił sobie, że podobne chrupanie dochodzi z naprzeciwka, a jego
oczom ukazał się ubrany w srebrny kaftan mężczyzna.
- O witaj dziwnie ubrany chłopcze- zagadnął nieznajomy.- Nie
widziałeś może na niebie takiej dużej, świecącej.. Eee oblodzonej skały
pędzącej przez kosmos?- Spytał z nadzieją.
Kacper pokręcił przecząco głową.
- Ech, no właśnie, właśnie. Pochmurno dzisiaj, nieprawdaż?
Przez chwilę stali w krępującym milczeniu. Ciszę ponownie
przerwał dziwny mężczyzna.
- A co ciebie sprowadza w te strony? Kim jesteś?
- Jestem Kacper- odparł Kacper z prostotą.- Chciałem złapać
Jemioła, ale wygląda na to, że to on złapał mnie. W jakąś świąteczną pułapkę.
- Co za zbieg okoliczności!- Ucieszył się jego rozmówca.- Ja
też jestem Kacper. Jemioł, powiadasz? Kojarzę te upierdliwe małe nicponie, a
jakże! Przykro mi to mówić, ale raz zgubiony Jemioł, zwłaszcza w miejscu takim
jak to, może nie być łatwy do odnalezienia. Z resztą, czekaj! Może moi
towarzysze coś wymyślą, niech udowodnią, że zasługują na miano mędrców! Melchior,
Baltazar!Gałęzie za jego plecami gwałtownie się poruszyły i oczom Kacpra
ukazali się pozostali.
- Zaraza z tymi łańcuchami- zaklął Baltazar wyplątując nogi z
błyszczących foliowych sznurów.
- Do tego z roku na rok coraz więcej plastiku, a coraz mniej prawdziwego
jedzenia.- Dorzucił z pełnymi ustami Melchior wrzucając do ust zerwanego z
pobliskiej choinki cukierka.
- Skoro jesteśmy już w komplecie- ucieszył się Kacper.-
Powiedz nam, mój drogi imienniku, jak możemy ci pomóc?
- Cóż..- zaczął Kacper.- Właściwie chciałbym już wrócić do
domu. Matka znowu zacznie na mnie krzyczeć, że przerwałem w połowie znoszenie
talerzy do kuchni.
- Już rozumiem- mruknął Melchior.- Chłopak przeszedł przez
Portal Mikołaja.
Portal Mikołaja? Robi się coraz dziwniej, pomyślał Kacper.
- Żeby wrócić, skąd przyszedłeś, musisz znaleźć swoją
choinkę.- wyjaśnił wysoki, czarnoskóry mędrzec.
Kacper rozejrzał się dookoła po bezkresnym iglastym lesie
rozświetlonym miriadami lampek choinkowych. Przyłożył do ust niewidzialnego
papierosa, udał, że się zaciąga i głośno wypuścił powietrze.
- Szukanie może trochę potrwać. Istnieje na to może jakiś
sposób?
Melchior wzruszył ramionami.
- Nie znam się na tym. Poszukaj jakiegoś Mikołaja.
- Hmm. Tak zrobię. Dziękuję.- odparł niezbyt pocieszony Kacper
- Nie ma sprawy.- uśmiechnął się Melchior.- Należy się
pięćdziesiąt srebrników.
Trzej dziwaczni podróżni odeszli w swoją stronę, a Kacper
znowu został sam pośród świątecznych drzewek. Tym, co się dla niego zmieniło,
był fakt, że teraz zamiast Jemioła szukał Mikołaja i był uboższy o parę monet,
które wygrzebał z dna kieszeni. Błądził przez dobry kwadrans, kiedy wyszedł na
coś w rodzaju polany. Zobaczył na jej skraju niewyraźną sylwetkę i niewiele
myśląc ruszył w jej kierunku.
- Przepraszam. Hej! Przepraszam! Nie widziałeś może Miko..-
zaczął Kacper. Cień do którego podszedł nagle wyprostował się ukazując ogromne
rozmiary i krzaczaste poroże. Następnie odwrócił się gwałtownie i skoczył na
niego z przerażającym rykiem.
- Padnij! - Dał się słyszeć czyjś głos.
Kacper natychmiast przytulił się do gruntu, a rogaty potwór
wylądował w miejscu, w którym przed chwilą stał. Długie pazury rozorały ziemię.
Przez mrożącą krew w żyłach chwilę Kacper poczuł oddech wydobywający się
spomiędzy kłów, a przed oczami mignął mu czerwony nos i pysk przypominający
renifera. Stworzenie ponownie zawyło kiedy w jego korpus wbiły się ze świstem
trzy strzały jedna po drugiej.
- Uciekaj!- padła druga komenda, choć Kacper zaczął uciekać
na chwilę przedtem. Schował się pod choinką hojnie obsypaną bombkami i
obserwował jak stwór cofa się pod gradem strzał prosto w rozwieszoną siatkę
splecioną z kabli lampek. Gdy tylko się w nią zaplątał jakaś postać w pelerynie
wynurzyła się z lasu i obwiązała go dokładnie przedłużaczem.
- Możesz już wyjść- usłyszał z bliska. Ktoś bezszelestnie
zakradł się do drzewa będącego jego schronieniem i rozsunął gałęzie, żeby go
zobaczyć. Gdy Kacper niezgrabnie wygrzebał się na wolność stanęła przed nim
dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Miała białe włosy, na plecach kołczan ze
strzałami, a w ręku łuk.
- Dziękuję- wymamrotał zdezorientowany.
- To my dziękujemy- uśmiechnęła się ona.- Byłeś idealną
przynętą dla Rudolfa.
Kacper spojrzał na skrępowanego potwora. Na jego czerwony
świecący nos.
- Myślałem, że Rudolf jest reniferem- odparł ze zdziwieniem.
- Głupek z ciebie- rzucił chłopak w pelerynie, kończąc swoją
robotę.- Nie ma czegoś takiego jak renifer z czerwonym nosem. Chyba, że mutant.
- To co to jest?- Spytał Kacper.
Chłopak wstał i spojrzał mu w oczy.
- Wendigo.
Kacper pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Chcecie mi powiedzieć, że te przyjemne historie o małym
reniferze są nieprawdziwe, ale potwory z creepypasty już tak? To
niesprawiedliwe.
- Może i tak- uśmiechnął się chłopak.- ale potrzeba
piekielnie dużo reniferów do jednego zaprzęgu..
- ..albo jednego wendigo- dokończyła dziewczyna.
Kacper spojrzał na nich krytycznie. Obydwoje mieli białe
włosy i czerwone ubrania.
- Kim jesteście?
Dziewczyna wyciągnęła rękę w jego stronę i przedstawiła się.
- Jestem Nikola. A to Klaus.
- Czy to znaczy, że jest więcej niż jeden Święty Mikołaj?
- Pewnie, że tek- odparła ze śmiechem. Wiesz, ile dzieci
czekało dzisiaj na prezenty?
Kacper zastanowił się przez chwilę. Na świecie żyje 7,8
miliarda ludzi, z czego 26% nie skończyło piętnastu lat.
- Dwa miliardy?- spytał ze zgrozą.
Klaus pokiwał głową.
- Już rozumiem, po co wam te portale. Wrzucacie prezenty
bezpośrednio pod choinki. Nie bawicie się już we wchodzenie do domów przez
komin, prawda?
Nikola przytaknęła.
- Inaczej ludzie mieszkający w blokach byliby pokrzywdzeni.
Swoją drogą, co tu robisz? Chcesz złożyć zażalenie na prezent?
Kacper pokrótce streścił im swoje dzisiejsze przygody.
Mikołaje oświadczyli mu jednak, że jego choinki prawdopodobnie odnaleźć się już
nie da.
Słysząc złe wieści westchnął i zastanowił się nad swoją
sytuację.
Uwolniłem się od matki, uświadomił sobie ze zdziwieniem. I
już nigdy nie będę musiał jeść karpia. W sumie tu wcale nie jest tak źle,
pomyślał i już miał zamiar prosić Nikolę, żeby opowiedziała mu nieco więcej o
tym dziwnym, świątecznym świecie, kiedy niebo zaczęły rozjaśniać migoczące kule
fajerwerków, Klaus i Nikola popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Fajerwerki- wyszeptał Kacper.- To moje turururu fajerwerki!
Jechali we dwójkę na reniferze. Nikola zgodziła się go
podrzucić w miejsce, z którego były puszczane. W przerwach między wybuchami
słyszeli coraz głośniejsze ujadanie psów. Gdy byli już prawie na miejscu,
zatrzymali się i ostatni odcinek pokonali pieszo. Kacper dałby w tamtej chwili
głowę uciąć, że brzmienie tego szczekania jest mu znajome. W końcu wielokrotnie
budziło go rano, kiedy Bąbel obwieszczał światu swoją konieczność udania się na
dwór.
- Bąbel- zawołał głośno. Po paru chwilach pocisk w kształcie
Bąbla wpadł prosto na niego i zaczął go lizać po rękach.
- Kacper! Jemioł mnie znalazł i wszystko mi opowiedział.
Powiedział, że chciał cię tylko trochę przegonić w te i z powrotem po
Świątecznym Wymiarze, ale nagle stracił cię z oczu i zgubiłeś mu się na dobre,
więc zwołałem kumpli i przyszliśmy cię uratować.
Nagle spomiędzy drzew wypadła zgraja psów. Niektóre trzymały
w zębach nie odpalone fajerwerki.
- Piesku, jesteś genialny!- ucieszył się Kacper, ale jedna
rzecz nie dawała mu spokoju.- Przecież nie macie przeciwstawnych kciuków, jak
wam się to udało?
- Magia świąt- odparł spaniel.
- Jeżeli wszystko dobrze się skończyło, będę lecieć.-
powiedziała Nikola.- Wesołych świąt, Kacper!
- Tak. Wesołych, Nikola.- rzucił Kacper patrząc jak znika
wśród choinek.
Ostatni raz gramoląc się przez gałęzie, Kacper uświadomił
sobie, jak wielu pytań nie zadał.
Może to i lepiej, pomyślał stając na środku salonu własnego
domu.
- Wiesz Bąbel- zagadnął psiaka, gdy już wypuścił z domu
resztę szczekającej zgrai.- Ten, który powiedział, że pies jest najlepszym
przyjacielem człowieka, miał świętą rację.
- Cieszę się.
- Obiecuję ci, że już nigdy nie kupię fajerwerków. I
dostaniesz każdą resztkę jedzenia, o jakiej tylko zamarzysz.
- Myślę, że to uczciwa zapłata- zgodził się Bąbel.
- Kacper!
- O-oł- dodał, po czym profilaktycznie schował się pod
krzesło.
Kacper przełknął ślinę.
- Tak, mamo?
- Jak ty wyglądasz?! Całe twoje ubranie jest podarte!
- Wiem, mamo.
- I gdzieś ty się podziewał? Już miałam wzywać poli...
- Kocham cię, mamo- powiedział Kacper.
- Och- powiedziała mama.
- Hau- powiedział Bąbel.
Subskrybuj:
Posty (Atom)