poniedziałek, 27 lutego 2017

poniedziałek, 20 lutego 2017

MOTYW XXXIIII - MEDAL

Już są! Do kupienia w dobrych księgarniach i sklepach z pamiątkami! Założę się, że nie mogliście się doczekać.

Autor: MŁOTEK

Miedzy nami mówiąc to zawsze zastanawiałem się jak to jest być znanym i popularnym chłopakiem. Często rozmyślałem nad tym jak by to było, gdy na przerwie w szkole siadam przy stoliku z lunchem i dookoła mnie siadają ludzie, pytają mnie o rózne rzeczy, patrzą na mnie z zaciekawieniem. Ten moment gdy patrzę w stronę stolika dziewczyn, a one odwracają wzrok z chichotem. Byłem tylko zwykłym, przeciętnie otyłym siedemnastolatkiem z długimi włosami i wadą wzroku. Dużo grania na komputerze, czytania książek i podjadania sprawiły, że wygldałem tak, a nie inaczej. Nie podobałem się sobie, a motywacja, którą posiadalem była wielkości pantofelka.
W sylwestra 2015 roku, kiedy rodzice wyjechali w góry ze swoimi znajomymi ja siedziałem z kumplem, Rafałem. Graliśmy  razem na konsoli, wtedy akurat w fifę, popijaliśmy chipsy colą i szampanem Piccolo- rodzice dalej mieli mnie za małe dziecko. Rafał też był gruby, ale o dziwo miał dziewczynę. Moim największym osiągnięciem w relacjach damsko-męskich był napiwek dla kelnerki i jej uśmiech, kiedy wychodziłem z moją niedoszłą dziewczyną z nieudanej randki.  Zazdrościłem mu. A Kasia, jego dziewczyna była naprawdę ładna. Ćwiczyła jogę, czytała literaturę historyczną i miała pewne plany na przyszłość. A my dalej żarliśmy chipsy, ucząc się dość przeciętnie, bez żadnego pomysłu na życie. Tak właśnie myślałem przegrywając z Rafałem kolejny mecz. Na szczęście zwiesiła się konsola i musielismy od nowa włączyć cały osprzęt. O dziwo uruchomiliśmy ponownie telewizor a naszym oczom ukazał jakiś fabularyzowany film porno, przepraszam: film erotyczny. Takie rzeczy zdarzało się puszczać niektórym stacjom telewizyjnym w godzinach nocnych. Widok nas zaskoczył, ale nikt z początku nie zareagował.
- Zobacz. – powiedziałem do Rafała.
- No widzę, walą się, i co? Ja z Kaśką też uprawiamy seks, nic specjalnego na tym ekranie – tu na chwilę Rafał się zawiesił- aaa.... bo ty jesteś prawiczkiem.
- Zamknij się, nie o to mi chodziło – trochę się zaczerwieniłem, drażnił mnie ten temat rozmów i drwin- zobacz na tego faceta, widzisz jakie ma umieśnione ramiona i brzuch, spójrz jak jego lędźwie pracują na...
- To ty GEJ jesteś?! – na jego twarzy zauważyłem strach i zaskoczenie.
- Kurwa, Rafał, daj mi do kończyć. Spójrz na tego gościa! – huknąłem na niego.
- No.
- Co „no”? Patrzysz?
- No tak- przytaknął.
- A teraz spójrz na nas- Powiedziałem.
- No i co?- chyba nic do niego nie dotarło- On jest nagi, a my ubrani. Chcesz się zacząć rozbierać, droga wolna, ja z siebie nic nie ściągnę- daję słowo, rozbawił mnie tym trochę, na serio pomyślał wtedy, że będę chciał z nim coś zakręcić.
- Ja pierdole Rafał, ty to głupi jesteś- zacząłem się śmiać, żeby rozluźnić atmosferę- Spójrz na tego umięśnionego gościa i na nas, grubasów. Widzisz jakąś różnicę? On jest silny, wysportowany, pewny siebie i nieugięty, laski na takich lecą, a na nas?
- Ej, ja mam dziewczynę.
- Tak, bo twoi starzy dają ci zajebiście duże kieszonkowe- to go mocno dotknęło- chodzi mi o to, że wiesz, pomijając laski, inni ludzie też będa nas inaczej psotrzegać jak będziemy lepiej wyglądać, poza tym bycie grubym wcale nie jest zdrowe. Nie dostajesz zadyszki jak zaczynasz szybko iść, nie mówiąc już o bieganiu? Jest Sylwester, zaczyna się nowy rok. Proponuję aby naszym postanowieniem noworocznym było ogarnięcie sę pod względem wyglądu naszego ciała, schudnięcie niepotrzebnych kilogramów i nabranie mięśni. Co ty na to, zgoda?
- Zgoda- odpowiedział Rafał.
A potem zaczęlismy planować trenigni, szukać w internecie diet, zdrowych sposóbów odżywiania. A jeszcze potem przyszedł styczeń 2016.

                Zacząłem biegać, jeść mniej, nie objadać się słodyczami. W cztery miesiące schudłem piętnaście kilogramów, na szczęście nabrałem też mięśni, więc skóra na mnie nie wisiała. Czułem się lepiej i wyglądałem lepiej. Rafał po noworocznym zrywie szybko się poddał, ale ja postanowiłem nie odpuszczać.  Wkręciło mnie bieganie. W kwietniu przebiegłem swój pierwszy bieg na dziesięć kilometrów. W wakacje pierwszy półmaraton. Na kwiecień 2017 roku zaplanowałem maraton.  W końcu będzie to klasa maturalna, więc na studia wybiorę się z medalem i zajebistym ciałem. A nawet dziewczyną. Asia z równoległej klasy zagadała do mnie na przerwie. Była przewodniczącą kółka plastycznego i szukali modela do pozowania na zajęcia z rysunku. Za dwie godziny pozowania zaproponowała mi wspólny wypadk do kina. Zgodziłem się. Cóż, byłem trochę zestresowany całą sytuacją, ale dawny, gruby i niepewny Ja to przeszłość. Na zajęciach jedyne co musiałem zrobić to sciągnąc koszulkę i i stać sobie w jeansach. Asia trochę sie zarumieniła i wymieniała spojrzenia z koleżanką, na innych nie zwracałem uwagi. Parę razy się do siebie uśmiechnęliśmy.
                Tydzień później kino, film z kategorii słabych polskich komedii romantycznych. Na szczęście tak jakos wyszło, że chciałem jej coś powiedzieć na ucho,a trafiłem na jej usta. I Cmok! Dużo tego szczęścia u mnie. A potem zaczeła się istna kanonada pocałunków. Tak właśnie zostaliśmy parą. Asia jeździła też na wrotkach, więc spotykaliśmy się również na treningi, ja biegałem po mieście, a ona jechała obok. Chodziliśmy na sushi i do kawiarni, spotykaliśmy się na przerwie miedzy lekcjami. Dopingowała mnie w moim planie z przebiegnięciem maratonu. Wszystko wyglądało świetnie. Nie wiedziała tylko, że mam plan. Diabelnie dobry plan.
                Gdy w kwietniu wbiegłem zziajany na metę, odbierając medal udałem się do punktu grawerowania. Wieczorem z okropnymi zakwasami byłem u Asi.  Asia ma starszego brata i podebrała mu trochę zioła. Zamówlismy pizzę, kupiła wino by świętować i dwie butelki wody, żebym się nawodnił. Zapaliliśmy, zjedliśmy, wypiliśmy i zaczęlismy się całować. Potem moje ręce powędrowały w kierunku jej piersi i reszta sama się zadziała. O dziwo nie czułem zmęczenia po biegu, a mój pierwszy raz był niesamowity. Pod koniec tego dnia postanowiłem dać jej mój prezent – medal. Było na nim wygrawerowane: „ Dla Asi, Kocham Cię”. Medal zawiesiła w pokoju nad łożkiem.
Dziesięć lat później wisi w tym samym miejscu, mieszkamy razem. Jesteśmy po ślubie. Nasza mała Marysia uczy się już jeździć na rolkach. Boże, a to wszystko przez jedno postanowienie.


Autor: KAWKA

Mennock był jedyną osobą, która potrafiła zoperować werencję pektolicy. Wcześniej umierano na nią, dlatego był powszechnie szanowany. Dostał nawet kilka medali i odznaczeń. Nie chciał jednak nikogo nauczyć przeprowadzania tego zabiegu. Miał na niego monopol i dzięki temu był bardzo bogaty. Potem sam zachorował…


Autor: KRASNOLUD

Siedzę i wgapiam się w mój jedyny medal. Nie żeby był bardzo wartościowy, ma napisane tylko „Nagroda za udział w XVII wojewódzkich młodzieżowych mistrzostwach brydża, Łódź 2008”. Nie chodzi też o to, że to jedyny medal, jedyna nagroda, jaką kiedykolwiek dostałem. Omijały mnie wygrane w loteriach, zawody sportowe ja omijałem szerokim łukiem, nawet nagroda pracownika miesiąca przeszła mi koło nosa. Ale to nie jest powód, dla którego zdjąłem medal z miejsca nad szafą, gdzie wisi przez większość mojego życia, nieoglądany. 

W 2007 roku byłem w drugiej klasie liceum, co jest idealnym momentem, żeby zajmować się swoim hobby, a nie poważnymi rzeczami, jak wybraniem kierunku studiów, znalezieniem dziewczyny, przyjaciół i sensu. Dlatego gdy mój kolega z ławki zaprosił mnie na spotkania sekcji brydżowej od razu się zgodziłem. Kiedyś grałem z ojcem i jego znajomymi, ale oczywiście wszystko szlag trafił. Mimo to nadal lubiłem grać, poza tym nie miałem nic lepszego do roboty. Szło mi na tyle nieźle, że po pół roku wraz z częścią sekcji zostałem wysłany na mistrzostwa i nawet dostaliśmy się do części wojewódzkiej. W któryś czerwcowy weekend, piękny, słoneczny i ciepły, zostaliśmy spędzeni do jakiegoś małego hotelu, który w teorii miał 4 gwiazdki, ale człowiek, który je umieszczał na fasadzie, musiał być ciężko pijany i widzieć co najmniej poczwórnie. W sali konferencyjnej były ustawione maleńkie stoliczki, omalże jeden na drugim, po ciasnym korytarzu kręciły się tłumy innych licealistów. Nikt z obsługi hotelu nie wiedział gdzie jest rejestracja, jak długo to potrwa, co z poczęstunkiem, jedyne pytanie na jakie umieli odpowiedzieć, to gdzie jest toaleta. Akurat ta nie była potrzebna, wystarczyło kierować się zapachem. Nauczyciel od matematyki, który był naszym opiekunem, od razu zaczął narzekać na wszystko i grozić pozwami organizatorom, szefom hotelu, dyrekcji i w sumie każdemu kto się nawinął. Natomiast Łukasz, osławiony kolega z ławki, przyczyna całego nieszczęścia, nie przejmował się niczym i po prostu chciał grać. Ja znajdowałem się gdzieś na środku tej krzywej Gaussa. Po jakimś czasie pojawili się organizatorzy, przydzielili nas do rozgrywek i mogliśmy zacząć. Wszystko szło dobrze przez pierwsze 19 rozdań,  zarówno mi, jak i Łukaszowi, nawet udało nam się raz grać jako partnerzy. Wygraliśmy. Zbliżała się przerwa, zostało do niej jedno rozdanie. Grałem z jakimś kudłatym gościem, przeciwko… no, dziewczynie. Nie pamiętam kto był czwartym, ale pamiętam ją. Niska, blada, z czarnymi włosami sięgającymi do połowy pleców, bluzka z jakimś kwiatowym wzorkiem, okulary na nosie. Z opisu wnosząc nie powinna być ładna, ale była. Miała kryzmę. Nie wiem jak się nazywa, a powinienem, bo były listy rozstawieniowe z naszymi nazwiskami. Licytacja nie była ekscytująca i w ogóle nie pamiętałbym nic z tej rozgrywki, gdyby nie drobiazgi. Zagrałem 10 trefl i już chciałem zgarnąć lewę, gdy usłyszałem chrząknięcie z prawej strony. Spojrzałem i zobaczyłem, że treflowa dziesiątka została zagrana przez mojego przeciwnika z lewej. Ja zagrałem 9. Później zamiast atutowej 3 karo zagrałem 3 kier. Przegraliśmy, nie bardzo dużo, ale widocznie. Nigdy nie byłem skłonny poddawać się emocjom, więc z całą pewnością nie była to wina stresu czy czegoś. Gdy dziękowaliśmy sobie za partię dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Ale nie pamiętałbym o tym, gdyby nie to, że, pod sam koniec, przy rozdaniu nagród, otarła się o moją kieszeń przechodząc. Nie było w tym nic seksualnego, raczej bałem się, że chce mi zwędzić komórkę. Dopiero jakiś tydzień później odkryłem wpis w książce adresowej „Dziewczyna z turnieju” wraz z jej numerem. Z naszej szkoły tylko Łukasz trafił na poziom ogólnopolski, a ja nigdy nie zebrałem się na odwagę by zadzwonić, także od tamtego momentu jej nie widziałem.

Patrzę na ten medal, wgapiam się w niego, jakby mógł udzielić mi jakichkolwiek odpowiedzi. Kim była, jak to zrobiła, po co? A przede wszystkim dlaczego dziś przyszła do mojego korpo jako pracownik na stanowisku obok, dlaczego ma się zajmować danymi klientów i dlaczego, w dalszym ciągu, wygląda jak 9 lat temu?

poniedziałek, 16 stycznia 2017

MOTYW XXX4 - PRZEDŁUŻENIE

Przedłużamy czas trwania motywu do 29.01 (z nadzieją, że zdążą skończyć się sesje, a moja klawiatura wróci do normy)
Opowiadania można wysyłać na adres: opowiadaniezmotywem@gmail.com
Motyw: MEDAL

wtorek, 3 stycznia 2017

MOTYW X3+I3 - IDEAŁ

Witamy po długiej przerwie i już w nowiutkim, błyszczącym 2017 roku (który jeszcze nie zdołał się popsuć). Mamy nadzieję, że zechcecie z nami zostać i pisać, a na zachętę te dwa opowiadania.


Autor: MŁOTEK
Tytuł - "Tryptyk na cztery"

Stefan był malarzem na skraju załamania nerwowego. John był obrazem. Stefanowi kończyły się pieniądze na życie, malował każde możliwe zlecenie by tylko przetrwać do kolejnego miesiąca. Jego prace były pozbawione artyzmu i polotu. Mechaniczne, podobne do siebie. Stefanowi robiło się smutno, kiedy dzień po dniu patrzył na kolejne bezuczuciowe prace swojego twórcy. Robiło mu się smutniej, gdy Stefan pił pod wieczór by lepiej malować, a tylko się pogrążał. Było mu też smutno stale- od ponad miesiąca nie mógł doczekać się drugiej reki, przez co trudno było mu jeść wieczorami jagnięcinę z kolorowych farb olejnych. Każdego poranka musiał zbierać z podłogi resztki rozrzuconego mięsa i usuwać poza kadr, by Stefan niczego nie zauważył.
*****
                W jesienny deszczowy wtorek namalowane zostały dwa obrazy z martwą naturą. Wazony wypełnione jeszcze pięknymi, dogorywającymi kwiatami stały dokładnie naprzeciwko Johna. Stefan zadowolony z efektów swej pracy postanowił ruszyć dalej z „Kulturalnym prostakiem na przyjęciu”. John też się cieszył, wreszcie miał otrzymać drugą, sprawną rękę. Ktoś zastukał w drzwi.
- Stefan! Gdzie są pieniądze za rachunki! Wiem, że tu jesteś, otwieraj!- spłoszony Stefan podszedł do drzwi i musiał je otworzyć, z zapłatą czynszu Panu Marduno zwlekał już miesiąc. Pieniędzy dalej nie miał, lecz jego szczątkowe poczucie godności nie pozwoliło dłużej się ukrywać.
- O, dzień dobry panie MardŁUP!- Stefan dostał prawym sierpowym.
- Miesiąc zwlekasz z moim czynszem, a wiesz jak się umawialismy! Nie masz pieniędzy to wylatujesz.- Marduno był wyraźnie zdenerwowany. Wszedł do mieszkania i zaczął się nerwowo po nim kręcić. – A pamiętasz aneks do umowy? Nie ma pieniędzy, leci tuba w ryj. Tubę dostałeś, teraz pora żebyś się wynosił.
- Ale Panie Marduno, może jakoś się dogadamy.
- Gówno, a nie się dogadamy, do jutra ma cię nie być...chociaż- coś zafascynowało Pana Marduno-wezmę sobie ten obraz i dam ci jeszcze tydzień na spłatę pieniędzy- Marduno podniósł płótno z pięknym wazonem kwiatów.
-Tylko nie ten- cicho stęknął Stefan dalej zwijając się na podłodze.
- Co tam mówiłeś? Że zapłacisz mi od razu za kolejny miesiąc z góry? W porządku, zuch chłopak.- mówiąc to Marduno ironicznie się uśmięchnął- Jeśli nie, to wyląduejsz na bruku i nie tylko twarz będziesz miał obitą.- Pan Marduno wsadził obraz pod pachę i wyszedł trzaskając drzwiami.

Stefanowi pozbieranie się zajęło pona godzinę. Zakładało ono wyjście do sklepu po wódkę i smutne upicie się pod wieczór. Gdy Stefan na smutno się upijał często zalewał się łzami. Lecz dziś nie tylko on. John też płakał nad swoim jak i malarza losem.
*******
Stefanowi udało się opłacić rachunki, jego portfel w dziwnych okolicznościach zaczął przyciągać pieniądze. Namalował pewną niewiastę w jedwabnej halce, choć nie było wyjatkowa (jak uważał John i zapewne sam Stefan) podobała się zleceniodawcy i słono za nią zapłacił. Potem Stefan dostawał dużo zleceń dzięki temu obrazowi. Potrafił doskonale sportretować czy nawet namalować z samego opisu sylwetki ludzkie, jednak dla Johna były one puste, bez emocji i wyrazu. Bogaci mężowie zamawiali podobizny swoich żon, choć piękne, niewarte uwagi. Johnowi też ostatnio lepiej się przędło. Jego lewa kończyna była już kikutem, a na stole zawidniały nowe potrawy. Dzięki temu w całej sali, nawet poza ramami obrazu, pojawiały się nowe dania, których mógł próbować. Żyło im się coraz lepiej, a kwiaty w wazonie zawisły w końcu na ścianie, bo nie znalazły nabywcy.
******
W listopadzie do Stefana przyszedł student, z prośbą o namalowanie swojej ukochanej. Nie było go stać na uiszczenie zaliczki, więc zostawił zegarek. I zdjęcie kobiety. Była urocza, lecz przeciętnie ładna. Coś zachwyciło Johna w nowo powstającym dziele. Wyczuwał wszystkie maźnięcia pędzla na drugim płótnie i czuł, że będzie to niepowtarzalna praca. A gdy tydzień później Stefan zasnął pod wieczór, John całą noc wpatrywał się w „Piękną Elizę samotnie siedzącą na krześle”. Eliza zaś przyglądała się z zaciekawieniem Johnowi. Nie wymienili ze sobą żadnych słów, ponieważ obrazy jak każdy wie nie mówią, więc tylko uśmiechali się do siebie, aż wzeszło słońce.
Kolejnej nocy John nie mógł zasnąć cześciowo dlatego, że został namalowany jako aktywnie spędzający czas na przyjęciu młodzieniec, choć w główniej mierze przez swoje niespokojne myśli. Nie chciał aby Eliza odchodziła, a już jutro miał po obraz zjawić się biedny student. Zakochał się w niej. Wszystkie poprzednie namalowane kobiety nic dla niego nie znaczyły, były puste i sztuczne, ale ona, widział w niej coś pociągającego. Jej różowe policzki doskonale współgrały z piersiami wystajacymi z nad gorsetu. Błękitne oczy zniewalały swą silną barwą, a talia zachwycała drobnością. Uśmiech na kształtnych ustach dopełniał ten perfekcyjny obraz. John nie mógł tego tak zostawić, musiał z nią być. Eliza z kolei też chciała być z Johnem. Niestety niefortunny tytuł malunku uwięził ją na krześle. John wreszcie wpadł na pomysł. Rankiem Stefan nie mógł uwierzyć w to, co widział.
*****
Nad ranem Stefan chciał dokończyć rękę „Kulturalnego prostaka na przyjęciu”, a następnie poprawić szczegóły u Elizy. Niestety na obrazie z prostakiem nigdzie go nie było. „Czyżbym zamalował go jak spiłem się w nocy?”-pomyślał Stefan?-„Nic to, zajmę się Elizą”. Ale Eliza nie była już na obrazie sama. Obok niej klęczał prostak, a w ręce trzymał bukiet kwiatów, identyczny z tym, które Stefan namalował w wazonie ponas miesiac temu. Od tego momentu wisiały na ścianie. Poszedł spojrzeć na kwiaty. Nie było ich, pozostał tylko mokry ślad po wazonie na stole, a przewrócone naczynie lężace w kańcie obrazu wychodziło poza kadr. Stefan pomyślał, że zwariował, nie wiedział co to ma wszystko znaczyć. Był pewny że poprzedniego wieczoru dużo pił, był również pewny, że tak duże zmiany na obrazach wymagają wielu godzin pracy, a nie jednej nocy. Pół dnia siedział z myślą co począć. Studentowi skłamał, że przez przydaek rozlał na pracę rozpuszczalnik i namaluje mu drugą, za połowę ceny. Spławił też prostytukę, która odwiedzała go raz na dwa tygodnie. Sprawa z obrazami wywołuja u niego duży szok. W końcu wpadł na pomysł. Domalował pozostawiony kaszkiet na obrazie z przyjęciem jak i przewrócone krzesło. Na martwej naturze umieścił jedną, przez przypadek porzuconą chryzantmę. A podchodząc do Elizy powiedział do siebie:
- No Prostaku, zmażemy ten kaszkiet, ale wreszcie doczekasz się reki.- po czym Jhon sciągnął kaszkiet z głowy, wyrzucił go poza ramy i uśmiechnął się do Stefana.


Autor: KRASNOLUD

Mężczyzna stał w płytkiej, morskiej wodzie, tuż przy skałach. Obserwował małże. Fascynowało go przywiązanie tych zwierzątek do swojego domu, swojego miejsca na ziemi. Rozpuszczona sól lekko łaskotała go w stopy. Przyjemne uczucie, bardzo żałował, że po powrocie do domu nie będzie mógł się tak odprężyć. Właściwie teraz też nie powinien. Był na służbie. Za jego plecami światło reflektora nerwowo przebiegało wydmy w poszukiwaniu ukrywających się tam zbiegów.
Na szczęście nie musiał ich szukać osobiście, był dowódcą jednostki wysłanej do zbadania i zabezpieczenia terenu. To oznaczało, że kosmitów szukali jego podwładni, on mógł, przynajmniej przez chwilę, postać w jeszcze ciepłej wodzie i odpocząć. Potem znowu będzie musiał się wszystkim zajmować, planować następne kroki, rozmawiać z dowództwem, ale na razie mógł obserwować obcą przyrodę. Dowiedzieć się o niej nie było łatwo, spędził mnóstwo czasu wertując informacje, ale ta planeta go fascynowała.

Od kiedy tylko ogłoszono w mediach, że znaleziono planetę, na której podobno istnieje życie, zgłosił się na ochotnika do zespołów badawczych. Na początku nie potrzebowali zbytnio tłumacza, ale kiedy gruchnęły pogłoski o rzekomej inteligencji niektórych istot, jego talent do języków bardzo się przydał. Niesamowite, jak bardzo podobni byli. Mniejsza, że był w stanie pojąć zasady głównych języków, ale ich wygląd! Dwie kończyny górne, dwie dolne, głowa górująca nad całą resztą organizmu, podział na dwie płcie!... Oczywiście były drobne różnice, na przykład kolor i rodzaj „skóry”, ale to drobiazgi. Ponownie rozgorzały debaty, czy każde rozumne życie musi przybrać ten sam kształt, czy może istnieć plan. Debaty, o których sądzono, że nigdy już nie powrócą.

- Xyglaf?
Za nim stał jeden z jego żołnierzy. Jego zielona, łuskowata twarz lekko falowała z napięcia, gdy obserwował dowódcę swoimi fasetkowymi oczami.
 - Gythan?
 - Znaleźliśmy zbiegów. Kobieta. Mężczyzna. To ci.
Nigdy nie mógł przyzwyczaić się do tych urywanych, krótkich zdań, które składały się na wojskowy styl. Do braku jakichkolwiek ozdobników, czy nawet tytułów.
 - Dobrze. Na statek. Wszyscy?
 - Tak.
 - Wracaj. Pilnuj. Czekaj.
Gythan postawił grzebień głowowy na znak szacunku, odwrócił się i odszedł w stronę statku unoszącego się nad plażą. Xyglaf obserwował swojego podkomendnego jak odchodzi, ale nie szedł za nim. Jeszcze nie. Chciał ukraść te kilka chwil dla siebie. Skupił się na mięczakach. Takie nieruchome. Zupełnie inaczej niż oni.
Jak to jest przeżyć całe życie miejscu swojego urodzenia? I nawet nie chodzi tu o planetę, ale wręcz dosłownie o skałę. Mikroskopijny punkt przestrzeni. Niewątpliwie tak pokierowała ewolucja, ale jak to możliwe? Przecież nawet ludzie pchali się do podróży, choć bliżej im do małży. Ale widocznie rozum i świadomość dawały więcej podobieństw niż wspólny materiał genetyczny.
Więc dlaczego się tak nie dogadywali?

Nigdy nie przypuszczał, że dorobi się stopnia oficerskiego. Ani że będzie wyłapywał ludzi. Niby przygotowywali się do spotkania z mieszkańcami Ziemi, a gdy przyszło co do czego, wszystko poszło nie tak jak powinno. Chaos, panika. I ludzie, którzy nie chcieli mieć z nimi nic do czynienia.
Jak ta dwójka… młodzi, głupi, przerażeni. Czy oni też kiedyś tacy byli? Jako rasa. Niepewni, spanikowani, nieumiejący zaufać, poradzić sobie z emocjami? Poświęcił dużo czasu, by badać ludzkość, ale nie znał zbytnio swojej historii. Była długa, wielokrotnie zmieniana i napisana zupełnie nieinteresująco. A może dzięki niej byłby w stanie nie tylko poznać ich emocje, ale także je rozumieć.

 - Xyglaf?
Tym  razem głos pochodził z komunikatora wszytego w kołnierz.
 - Kazałem czekać.
 - Wiadomość. Dowódca. Następne cele. 20 trofów stąd.
 - Idę.
Xyglaf po raz ostatni spojrzał na mięczaki przyssane do skał, a potem na statek unoszący się nad kamienistą plażą. Śmieszne. Z jednej strony one, przywiązane do miejsca urodzenia, stałe, ale niezdolne do zmiany. Z drugiej on, przedstawiciel rasy latającej po całym kosmosie, nie mogącej ustać w miejscu, która potrafiła dostosować się do każdych warunków, więc tak właśnie postępowała. Dwa krańce krzywej zwanej tutaj krzywą Gaussa. A gdzieś pomiędzy ludzie. Jak zwykle stojący w rozkroku, nie mogący się zdecydować kim chcą być, ani co zrobić w obliczu nieznanego.
Twarz mężczyzny zmieniła kolor na lekko brązowy, wyrażając tę samą emocję, którą ludzie wyrażają uniesieniem kącików ust.
Ale są inteligentną formą życia. Na razie sytuacja jest daleka od ideału, ale minie trochę czasu, wszyscy się opamiętają i w końcu będzie można normalnie porozmawiać. Z kimś kto żyje po drugiej stronie kosmosu. Innym, obcym, ale jednak podobnym.