poniedziałek, 15 lutego 2016

MOTYW XXIII - FLAMINGI

Złowrogie siły stojące za motywami w końcu się ujawniły. Udało nam się je schwytać byście wszyscy mogli je zobaczyć.

Autor: ŁUCZNICZKA
Tytuł: Dobrze jej w różu

Elena ocknęła się, czując zapch krwi i rozkładających się ciał. Leżała w kałuży błota, które zdecydowanie nie było tylko mieszaniną ziemi i wody. Zaklęła szpetnie jak przystało na wiedźmę i podniosła się z trudem.
Aż po horyzont równina usłana była trupami wojowników, magów, zwyczajnych żołnierzy i koni. Nigdzie nie było widać uzdrowicieli, czy chociażby zdziczałych psów. Porozrywane proporce powiewały na wietrze, a słońce właśnie zabarwiło chmury na żółto i pomarańczowo. Nadchodziła noc.
Wszystko spowijała nienaturalna cisza. Powietrza nie przecinały jęki rannych. Do jej uszu nie docierało nawet krakanie kruków – czarnych wysłanników śmierci.
Spojrzała w górę, z zaskoczeniem stwierdziła, że nad równiną latają różowe ptaki.
Zamrugała. Jednak nic to nie zmieniło. Nad jej głową nadal krążyło stadko flamingów.
– Chyba musiałam naprawdę mocno oberwać – mruknęła.
 Zupełnie się z tobą zgadzam – odpowiedział jej miękki głos.
Elena odwróciła się i zobaczyła niezbyt wysoką kobietę w amarantowej sukni z czarnym gorsetem, mocno opinającym jej i tak już zbyt patykowatą sylwetkę. Jej bladą twarz przysłaniała ciemna woalka, nie pozwalając dojrzeć oczu.
Nie przypominała żadnej ze znanych jej czarodziejek. A z pewnością musiała parać się magią, gdyż otaczała ją bardzo silna aura. Elena zadziałał instynktownie, rzuciła pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Jednak nic się nie stało. Wiedźma otworzyła wszystkie swoje zmysły na energię, gdy zorientowała się, że nie  może jej sięgnąć.
Przerażenie musiało odbić się na jej twarzy, zanim zdołała ukryć je przed nieznajomą.
– Z tego i tak nic nie będzie – rzekła spokojnie.
 To ty za tym stoisz! – wrzasnęła.
Kobieta musiała rzucić na nią klątwę. Nic innego nie zdołałoby odgrodzić ją od magii.
 To zależy jak na to spojrzeć. Osobiście uważam, że wszystko zawdzięczasz temu oto wojownikowi.
Wskazała na leżącego nieopodal trupa z włócznią utkwioną w piersi.
Elena podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku. Zamiast niemagicznego żołnierza, jej uwagę pochłonęło zupełnie coś innego. Katem oka dostrzegła laskę magów. Dwumetrowy, jarzębinowy kij ze znakami runicznymi znajdował się zaledwie dwa kroki od niej. Jeżeli coś miało ją uratować, to właśnie to. Większość klątw działała bezpośrednio na osobę, odgradzając ją od energii. Jeśli zaś używało się laski, to ona skupiała energię. Wiedźma musiałaby tylko nią pokierować.
  Twierdzisz, że zostałam przeklęta, przez jakiegoś amagicznego rycerza?! – Może choć trochę odwróci jej uwagę.
– O świecie, jak ja nie lubię takich przypadków … – westchnęła kobieta w różu.
Zanim zdołała dokończyć zdanie, Elena rzuciła się w stronę laski magów. Jednak zamiast chwycić ją w mocnym uścisku, jej palce przeniknęły przez jarzębinowy trzon. Zesztywniała, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało. Wyciągnęła przed siebie ręce i zobaczyła mgłę, w kształcie własnych dłoni. Spojrzała w dół. Cała jej postać była na wpół prześwitująca, zupełnie jakby zamiast ciała była uformowana z dymu.
 Co się ze mną dzieje?
 Naprawdę nie wiesz? – spytała łagodnie.
 Nie –  wykrztusiła –   walczyłam z magiem w czerwonej randze, gdy nagle straciłam przytomność. Pamiętam ból, który eksplodował w moim boku - powoli prawda dochodziła do wiedźmy –  czy ja …? - bała się zadać to pytanie.
Spojrzała na stojącą przed nią kobietę, szukając potwierdzenia własnych lęków. Nieznajoma ponownie wyciągnęła rękę. Elena spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła własne ciało leżące w kałuży krwi.
Przeraźliwy wrzask rozdarł powietrze. Kolana ugięły się pod wiedźmą, która nie mogła poradzić sobie z brzemieniem rzeczywistości.
 Nie! To nie może być prawda!
W głębi serca wiedziała, że to w niczym nie pomoże. Nie czuła już żadnego bólu. Przestawał istnieć dla świata. Nie mogła nic na to poradzić. Właśnie ta bezsilność przerażała ją najbardziej.
 Wy ludzie jesteście naprawdę dziwni. Jedni pragną bym do nich przyszła, a kiedy już się pojawię narzekają, że mogłam to zrobić wcześniej. Inni zaś zaklinają bym przedłużyła im życie.
Te słowa otrząsnęły Elenę z własnych myśli. Spojrzała na nieznajomą z niedowierzaniem.
– Ty jesteś… – zanim jednak zebrała się na odwagę by wypowiedzieć na głos swoje przypuszczenie, kobieta rozjaśniła jej wątpliwości.
 Śmiercią – powiedziała głosem głuchym i zimnym.
Była w tym moc, która nie pozwoliła Elenie wątpić w jej słowa. Jakaś przedwieczna siła biła ze stojącej przed nią postaci. Coś jednak w tym wszystkim nie pasowało?
  A czy nie powinnaś… Sama nie wiem, wyglądać inaczej? – zapytała ostrożnie.
 Sugerujesz, że nie wiem jak powinna wyglądać? – Wyraźnie słyszała irytację.
– Oczywiście, że nie  – starała się znaleźć odpowiednie słowa – chodzi o to, że spodziewałam się raczej zakapturzonej postaci z kosą – przyznała.
Śmierć westchnęła jakby bardzo często spotykała się z takim stwierdzeniem. Spojrzała w górę. Elena podążyła za jej wzrokiem. Flamingi właśnie szykowały się do lądowania. Trzepotały trochę nieporadnie skrzydłami, by prawie wywrócić się u stóp Śmierci.
O ile w ogóle można tak powiedzieć, Elena zobaczyła nikły uśmiech, rozjaśniający  jej oblicze.
 Wiesz to bardzo nudne ubierać się tak samo przez stulecia – rzekła, gładząc jednocześnie ptaki po małych główkach.
  Ale dlaczego akurat róż?
 To jeden z tych kolorów, których jeszcze nie nosiłam – wyznała – poza tym, to także kolor moich ptaków.
Chociaż suknia śmierci była zdecydowanie ciemniejsza od piór, nie dało się nie zauważyć, że jedno i drugie było  po prostu w innym odcieniu różu.
Elenie nasuwało się jeszcze jedno pytanie : „czemu flamingi?” Nie wydawało  jej się jednak by Śmierć miała ochotę na nie  odpowiedzieć, więc zadała inne, które też cisnęło jej się na wargi.
- A skąd bierzesz suknie?
Śmierć westchnęła ponownie. Widocznie pytanie wiedźmy musiało wydać jej się naprawdę głupie.
- Naprawdę myślisz, że nie odwiedzam krawców?


Autor: KRASNOLUD

Marta zapukała do pokoju syna i po chwili weszła do środka. Jacek grał właśnie na komputerze ignorując cały świat, w tym stojącą w drzwiach mamę.
 - Tata wrócił i mamy dla ciebie prezent urodzinowy.
Brak reakcji, ale przez lata przyzwyczaiła się. Chociaż nie. Po prostu wiedziała, jak będzie. Syn nie oderwie się od tego co robi, by z nią porozmawiać, spojrzeć na nią. Wiedziała, ale dalej ją to bolało. Nie zrobiła nic, bo co mogłaby? W tym czasie tata Jacka przyniósł pudło i stanął za nią.
 - I co?
 - Czekamy.
Na szczęście dla nich Jacek właśnie przegrał i wstał od komputera. Podszedł do nich, ze wzrokiem wbitym w pudełko, nie podnosząc oczu.
 - Mam nadzieję, że ci się spodobają. Możesz układać na poddaszu, jak zwykle. Uważaj, ciężkie.
Jacek bez słowa wziął pudło, skinął tylko głową. Zdjął papier i jego oczom ukazał się obrazek z flamingami na opakowaniu puzzli. Puzzli na trzydzieści dwa tysiące kawałków.

Znów puzzle są w woreczkach. Poszczególne części, rozdzielone. Przez moment nie chcę ich mieszać. Po co mieszać, skoro sam za chwilę będę dzielił? Ale samemu trzeba, całość. Od początku do końca. Muszą stać się jednym. Rozrywam foliówki. Wrzucam do pudełka. Dobrze. Teraz krawędzie. Znaleźć wszystkie kawałki. Jest dużo nieba, to dobrze. Niebo jest trudne, bo jednolite. Ale dobre, bo jednolite. Spokojne, nie zaskakuje. Narożnik. Chwilę później drugi. Mama jeszcze stoi w drzwiach. Za chwilę się znudzi. Pójdzie. Nie wchodzę w interakcję. Jest obrazek. Mnóstwo flamingów, niebo, woda. 32256 kawałki. Każdy czeka na swoje miejsce. Cały świat do ułożenia.

Minęło pół roku od urodzin. Jacek spędzał dużo czasu układając puzzle, ale szły mu wyjątkowo powoli. Marta lub Albert przychodzili na poddasze patrzyć jak posuwają się prace, ale nie pomagali. Jacek krzyczał i płakał, gdy ktoś próbował dotykać puzzli. Nie chciał pomocy nawet w wyszukiwaniu krawędziowych kawałków. Znacznie rzadziej siedział przy komputerze, ale tak było zawsze gdy dostawał układanki. Cały czas poświęcał im. Co prawda wszystkie poprzednie były dużo mniejsze, także już po tygodniu Jacek wracał do pokoju i siedział przed komputerem czekając na kolejne pudełko. Teraz jednak minęło już pół roku, a praca wcale nie miała się ku końcowi. Marta podświadomie oczekiwała krzyków, płaczu i niszczenia tego, co już udało się ułożyć. Ale nie. Zamiast tego Jacek zaczął odpowiadać na pytanie jak mu idzie. Krótko, półsłówkami, tylko o obrazku, ale i tak była to gigantyczna poprawa. Jak długo potrwa?

Zajmuje mi to dużo czasu. Więcej niż poprzednio. Dużo więcej. Muszę jeść, spać. Chodzę do szkoły. Przychodzi psycholog. Mija czas, a nadal nie ma flamingów. Jest ramka. To znaczy że świat ma już kształt. Nie ma wypełnienia. Nie ma wnętrza. Ale nadałem mu już granice. Jezioro na razie jest kałużą. Istnieją pojedyncze flamingi. Ale cały obraz jest jeszcze tajemnicą. Jedyną którą mogę stworzyć.
Ale to powolny proces. Nie tylko dlatego, że inne rzeczy przeszkadzają. Odpowiednie kawałki się nie znajdują. Nigdy tak nie było. Znajdywały się prawie od razu. Teraz tak nie jest. Żywe flamingi mogą uciekać. Puzzle nie powinny. Czas płynie, a obrazek tworzy się bardzo powoli.

 Mimo spędzania większości wolnego czasu, z zadziwiająco niesłabnącym entuzjazmem, Jacek jeszcze nie był w połowie. Uparcie jednak siedział na poddaszu i układał. Marta często przychodziła go obserwować przy pracy, choć była to dosyć nudna czynność. Siedzący na środku pokoju chłopiec, ze stertą puzzli w pobliżu, po kolei przykładający kolejne kawałki.
 - Obiad! – dobiegł ich głos ojca z kuchni na dole.
Jacek wstał i razem z mamą zszedł na dół. Nauczyli go w końcu, by schodził na posiłek i jadł go z nimi. Pomogła regularność, na ósmą do szkoły integracyjnej, codziennie o trzeciej obiad, pan Andrzej przychodził o czwartej i Jacek wiedział kiedy może układać puzzle, czy grać na komputerze. Ten rytm był bardzo potrzebny, uspokajał chłopca, ale nawet rodzice odkryli, że dobrze mieć stałe punkty w życiu.

Nie lubię być odrywany od tego co robię. Ale lubię regularność, dlatego lubię puzzle. Wtedy chaotyczny świat jest w ładnych, równych kawałkach. I lubię, gdy wszystko jest na czas. Dlatego wiem, że obiad jest o  15, a o 16 przychodzi psycholog. Niestety to znaczy, że jest mało czasu na układanie obrazka. Im starszy jestem, tym mniej jest tego czasu. Dlatego idzie mi to coraz wolniej. Myślałem, że rok wystarczy, a minęło półtora. I jestem daleko. Czasem chcę wszystko to rozwalić. I z dużym trudem się powstrzymuję. Bo bardzo, bardzo chcę zobaczyć te flamingi w wodzie. Nie te na obrazku. Te moje.

 - Myślę, że państwa syn powinien uczęszczać do normalnego gimnazjum.
Marta i Albert nie chcieli tego. Zbyt dobrze pamiętali co się działo w pierwszym dniu przedszkola i podstawówki. Pan Andrzej przekonywał ich jednak, że przez sześć lat Jacek dojrzał i się zmienił, a terapia pomagała. Przekonywał na tyle skutecznie, że się zgodzili, zwłaszcza że, ku ich zdumieniu, Jacek go poparł. Jak to się stało, nie mieli pojęcia. Zaczęli więc szukać małych szkół, z wykształconą kadrą, żeby szok był jak najmniejszy i żeby ich syn czuł się tam jak najlepiej. Chodzili po drzwiach otwartych, rozmawiali z uczniami. I mieli coraz więcej obaw, na kogo trafi ich syn.
Oczywiście pierwszy dzień nie zakończył się dobrze. Skończyło się krzykiem, płaczem i wcześniejszym wyjściem, co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Zdesperowani rodzice zadzwonili po pana Andrzeja. Przyjechał i poszedł rozmawiać z Jackiem.

Znajduję puzzle bez problemów. Odpowiednie kawałki trafiają mi do rąk. Dawno nie szło mi to tak szybko. Zajmuję myśli, bo nie chcę myśleć o szkole. Przeraża mnie wszystko. Nowy budynek, nowi ludzie. Nauczyciele, uczniowie. Cały czas próbują zajrzeć w oczy. Podają ręce. Nie chcę tego, nie chcę myśleć, więc skupiam się na puzzlach. Moje ręce układają odpowiednie kawałki, patrzę na powstającą kolonię flamingów. Skupiam się. Stwarzam ten świat, prosty, ale wystarcza. Przychodzi psycholog, siada obok i nic nie mówi. Siedzimy tak w ciszy przez bardzo długi czas. Aż w końcu się odzywam.

Nie było idealnie, ale było dobrze. A to wystarczało rodzicom. Jacek miał problemy przez pierwszy rok, żeby w ogóle z kimkolwiek zacząć rozmawiać, ale udało mu się w końcu nawiązać nić porozumienia, przynajmniej z pojedynczymi ludźmi. Nauczyciele wiedzieli jak najlepiej działać w takich przypadkach i wyglądało na to, że wysłanie Jacka do normalnego gimnazjum się opłaciło. Na zmiany, oczywiście, złożyło się dużo rzeczy, nie tylko szkoła. Praca z psychologiem, wiedza jak postępować, czy zwyczajne dojrzewanie pomogło. Jacek zaczął wychodzić na prostą i utrzymywać w miarę normalne relacje. I to był gigantyczny sukces, nawet jeśli dalej mało mówił i wolał układać puzzle.

Wiem, że moja praca zbliża się do końca. Każdego dnia wydaje mi się, że to już dziś i za każdym razem jeszcze nie. Dziury w obrazie się zmniejszają, ale jakby puzzle na coś czekały. Jakbym nie mógł ich skończyć zanim czegoś nie zrobię. Oczywiście tak nie jest. Puzzle nie są żywe i nie mogą czekać, dlatego uparcie siedzę na poddaszu i szukam odpowiednich kawałków. Układam obraz, układam świat. Koniec jest w zasięgu ręki. Zajęło mi to ponad pięć lat. To mnóstwo czasu, być może za długo Byłem bardzo mały, bardzo niedojrzały wtedy. Dużo się zmieniło. Patrząc na flamingi, całe stado flamingów stojących w wodzie uświadamiam to sobie. Przemyka mi przez głowę, że to może być dzieło życia. Ale mam 15 lat i mnóstwo życia przed sobą. Byłoby smutne nie osiągnąć nic więcej. Ale jeśli skończę, mogę być dumny. I będę mógł się tym pochwalić. Może nawet pokazać, przynajmniej wybranym osobom. No, osobie. 


Autor: MŁOTEK
Tytuł: Miłość na dekagramy.
 
Pierwsza dziewczyna nie była tak naprawdę moją dziewczyną, po prostu dałem jej mój ulubiony samochodzik w przedszkolu, gdy ta płakała, bo przyjaciółka zabrała jej lalkę. Potem dużo się razem bawiliśmy. Ma na imię Agata. Dalej się ze sobą przyjaźnimy, została chrzestną moich dzieci.
Druga dziewczyna to też raczej szybkie zauroczenie. I wspólny polonez na balu gimnazjalnym. Potem nasze drogi się rozeszły. Marta pojechała do Anglii, a ja dalej jestem w Polsce.
Numer trzy, chyba nikt nie dał mi tyle powodów do stresu co ona. Małgosia, jak naprawdę nie miała na imię, miała na pewno rozdwojenie jaźni. Po drugiej klasie liceum i naszej burzliwej wakacyjnej kłótni, zniknęła z mojego życia. Całkowicie. Przestaliśmy do siebie pisać, cokolwiek. Z miłości pełnej wzlotów ku chmurom w kształcie…  wszystkiego co mogło się kojarzyć z seksem spadliśmy osobno do wielkich, pionowych kraterów. Moim  była klasa maturalna, a jej szpital psychiatryczny. Trzy lata temu zapraszała mnie na swój ślub. Marysia jej było.
Czwórka zabolała mnie najmocniej. Anastazja. Podobała mi się od początku liceum i tak się potoczyły nasze losy, że zostaliśmy parą, ona w klasie humanistycznej, ja biol-chem. Ona poszła na prawo, ja na ratownictwo medyczne. Dość szybko z niego zrezygnowałem i znalazłem sobie pracę, wymagającą, pochłaniającą dużo czasu, a jej dużo czasu zajmowały studia, czasem byłem tak zmęczony że przesypiałem cały kolejny dzień, a jak miałem wolne chciałem nadrobić wszystkie braki znajomości z całego tygodnia. W dwa dni. I Nastkę też w te dwa dni chciałem zmieścić. Dziewczyna chciała mieć dla siebie jednak cały tydzień. Nawet myślała czy by nie zamieszkać razem. A mnie to nie było po drodze. Tydzień po rozstaniu była z innym, po półtora rocznym związku. Głupia pizda. Pod taką nazwą zostawiłem ją w pamięci i zacząłem się bawić.
Kasia, na wakacjach nad morzem.
Wiktoria, zajęta dziewczyna. Miała dużo wolnego czasu, ale miała też chłopaka.
Zgrabna blondynka z piękną pupą i wcięciem w talii. Poznaliśmy się na imprezie, następnego dnia, w pokoju, została po niej koszulka z flamingiem. Głupia pizda też uwielbiała flamingi.
Ramira, gorąca latynoska, to cały czas te same wakacje. Słońce praży, papiery mam złożone na Akademię Wychowania Fizycznego, a przede mną jeszcze miesiąc wakacji. Jeżdżę po Polsce, dorabiam sobie na różne sposoby i zwiedzam pobliskie kluby oraz ich klientki. A czas leci.
Gdy robię już licencjat na uczelni i zostaję instruktorem kolarstwa mam dwadzieścia dwa lata, a moja ścieżka krzyżuje się z głupią pizdą. Znowu. Spotykamy się w tej samej kawiarni na prelekcji na temat życia w stresie. Poszedłem tam, jako prelegent, ona jako widz. Zostajemy po całym wydarzeniu, zamawiam dwie kawy. Potem dwa drinki, dwie whiskey i tak dalej. Poniosły nas wspomnienia i Puf! Znów razem w łóżku. Kolejne pięć lat wspólnego szczęścia. Ale głupie pizdy dalej są głupie. A mężczyźni rzadko uczą się na błędach. Rozstaliśmy się. Zabrała mi koszulkę z różowym ptakiem, myślała, że to  jej. A w snach czasem pojawiała się zgrabna blondynka z piękną pupą i wcięciem w talii.
Numer dziesięć to moja aktualna żona, ma pełną pupę, wcięcie  w talii, i poznaliśmy się w centrum handlowym. Miała na sobie koszulkę z flamingiem. Wprawdzie włosy brązowe, ale coś mnie ku niej ruszyło. Nie, nie była kochanką z czasów wakacyjnych z przefarbowanymi włosami. Karolina. Mój ideał, mój strzał w dziesiątkę. Zapytałem o koszulkę i czy lubi flamingi. Potem zaczęliśmy rozmawiać o pogodzie, aktualnych wydarzeniach kulturalnych w naszym mieście i zaprosiłem ją do teatru. A dalej potoczyło się samo.
 

2 komentarze:

  1. Także tak.

    Łuczniczka... Przeczytałam to opowiadanie chwilę po zamieszczeniu, jak zasadniczo świat był fajnym miejscem i chwilę temu, jak już przestał i stwierdzam, że podoba mi się i bawi mnie. Jest fajny, mocny początek, jak ktoś się budzi wśród trupów, to wiedz że coś się dzieje. A to cukierkowato zachodzące słońce w kontraście bardzo mi się podoba. To dla mnie duży plus, te kontrasty, absurd. Śmierć w różu, z flamingami... cudo, nie mogę się nie uśmiechnąć. W ogóle lubię postać Śmierci, tylko ciężko ją dobrze zrobić (zwłaszcza jak ktoś zna wersje Pratchetta i Gaimana), tutaj jest odpowiednia. W jakiś sposób zainteresowana bohaterką, ludźmi w ogóle, ale i tak odległa i bez emocji. Podoba mi się ich dialog, zwłaszcza to westchnięcie "o świecie...", od Eleny czuć emocje.
    Trochę mi nie gra ta wypowiedź, że ludzie są dziwni. Wiem, że ma sugerować obcość, ale dla kogoś kto nosi suknie i się nudzi, a w dodatku wykonuje swoją pracę tak długo, to powinno być już trochę zrozumiałe, a przynajmniej oczywiste.
    Gorsety lepiej opinają się na czymś dużym. Na wychudzonej postaci chyba nie mają szansy.
    Wkradło ci się trochę literówek (przez co Elena dwa razy płeć zmieniła).
    Chyba największym zgrzytem dla mnie jest pewien patetyzm. Nie lubię tego, a ponieważ całość jest ironiczna w treści, ale nie w słowach, to się gryzie. Najbardziej mnie zabolał przy krukach, ale gdzie indziej też się pojawiał. Na tyle mnie rozproszył, że za trzecim przeczytaniem dopiero dotarło do mnie, że tworzy to świetny kontrast z "rzeczywistością".
    Całość... ciężko być mi obiektywną. Fantasy, wiedźma, Śmierć, ironia i absurd, and other things... trudno mi się zdystansować. Ale strasznie mi się podoba to opowiadanie. A uwagi są raczej niewielkie.
    + gratuluję debiutu :)

    Młotku. Też mi się podoba, choć zupełnie inaczej niż opowiadanie Łuczniczki. To jest w pewien sposób spokojne, przekrojowe przez całe życie, normalne, ale i tak coś mnie w nim przyciąga. Jest, niestety, dużo potknięć. Czasy się rozjechały (raz jest przeszłość, potem teraźniejszość, znów przeszłość). To ma sens w wypadku Agaty (o której wie co się dzieje teraz) ale nie bardzo w przypadku którychś wakacji temu.
    Trzecia dziewczyna jest strasznie chaotycznie opisana, to spadanie w kratery to fajny koncept wykonanie nieco gorsze. Potem masz zdanie na jakieś 4 linijki, w którym można się zgubić.
    Fajne jest, że Karolina nie jest tą poprzednią, ale tak się wydaje.
    I taka w tym proza życia, ale to nie jest wtórne, czy nudne, tylko bliskie. Także trochę doszlifować, a ogólnie bardzo na plus.

    Swojego nie komentuję.

    Ps. ktoś wie, co z Mitozą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Łuczniczko - podoba mi się sceneria fantasy, podobają mi się magowie, nie podoba mi się śmierć. Tzn. podoba mi się jej kreacja (róż itp) lecz wydaje mi się strasznie pretensjonalna (chyba ze taka miała być) i ostatnio mam przesyt na temat personifikacji śmierci. Bardzo podobają mi się Twoje flamingi. Głowna bohaterka też jest niczego sobie, taka mocna dziołcha. Fajnie mi się to czytało opowiadanie z myślą że jest to cześć większej całości, a ja znam jej tylko urywek.

    Krasnoludzie, nie porwało mnie. Po prostu nie poczułem flowu. Ale bardzo mi sie podoba. Mam nadzieję, ze rozumiesz o co chodzi. Podoba mi się przedstawienie aspołecznego chłopca i jego fragmentu życia. Uważam że kilka jego "myśli" jest sztucznych, jakby jego fascynacja i fiksacja na temat puzzli była kłamstwem, ale może jest to kwestia celowego przerysowania. Szczególnie na plus:
    "Może nawet pokazać, przynajmniej wybranym osobom. No, osobie. " to osobie mnie urzekło, i już wiesz że ktoś tam jest w jego sercu, Z totalnie introwertycznego chłopaka, jego pierwsza miłość. (przynajmniej tak to interpretuję) Fajnie się patrzy na jego postępy w życiu.
    I ten fragment: Stwarzam ten świat, prosty, ale wystarcza. Przychodzi psycholog, siada obok i nic nie mówi. Siedzimy tak w ciszy przez bardzo długi czas. Aż w końcu się odzywam.
    zapadł mi w pamięć. po Prostu.

    OdpowiedzUsuń