poniedziałek, 1 lutego 2016

MOTYW XXII - CHOROBA

Zaliczyliśmy spadek w ilości, jakość zostaje ta sama.

Autor: MŁOTEK
Tytuł: Eksperyment

„Rozbawiony zaglądam na dno szklanki, pusta.
Zasmucony podziwiam fotografię mojej ukochanej, zmarła.                     Pusta
Znudzony połykam kolejną tabletkę ibupromu, boleśnie.                                      Zmarła boleśnie
Coca-cola?                          Suche gardło pragnie więcej czegokolwiek, coca-cola?
Otwieram kolejną butelkę, syk szepczący do mnie woła, gazowany.                        Coca-cola? Zabij! Nalewam do szklanki i dolewam drogiego, troszkę rumu.                              Coca-cola?  Kalmara      No co, na piątą mackę muszę wypić mojego przyjaciela, kalmara.        Coca-cola?
Troszkę rumu.    Za drzwiami ktoś uderza łańcuchem, skowycze jak prosię, krew.
Krew.                       Po ścianach cieknie, w drugiej ręce mam nóż gotowy, oczy ciemności.
Stolik zaczyna drżeć. Oczy ciemności. Dolewam więcej troszkę, drogiego rumu.
Krzyk spowity mgłą rozpaczy, Ona, martwa wyciąga do mnie ręce.         Rumu              Zabij!
Upijam kolejny, łyk. –Dlaczego?- pyta mnie. – Dlaczego mi to…?                       Drogiego
Widzę przed sobą żywego trupa, macki oplatają nogi, nieśpiesznie.
Głosy cichną, szumieć rum zaczyna. Światło żarówki wyprasza ich do domu.     Nie zapomnimy.
Jesteśmy tu.           Wiem, że tam są, na szczęście, dzień już się kończy.
Świat nabiera barw normy, żadnych potworów, żadnych żyjących zmarłych, spokój.    Wrócimy
Tylko co zrobić ze zwłokami jeszcze nie wiem, zdrzemnę się.”
****
 - I co się z nim teraz stanie? – spytał John.
- Nic, za kratki go nie wsadzą, w końcu jest alkoholikiem i schizofrenikiem  jednocześnie. Pewnie odeślą go do psychiatryka. Eksperyment się udał, choć miał straszliwe skutki – odrzekł zawiedziony Tomas.
- A co z nami? Przecież policjanci po dokładnym przeszukaniu mieszkania znajdą podsłuchy, głośniki i resztę sprzętu.
- Tym się nie przejmuj, posiadamy pozwolenie na papierze od właścicieli najwyższych stołków w tym kraju. – odrzekł Tomas.
-Nie postąpiliśmy dobrze  – rzekł John.
-Nie, postąpiliśmy jak potwory.
****
Z akt Badaczy Zdrowia Psychicznego.
Obiekt wyszedł z domu o godzinie ósmej nad ranem. Obserwujemy go od ponad miesiąca i poznaliśmy jego nawyki każdego dnia. Żona obiektu wyjechała na konferencję i wróci za dwa dni. Obiekt nie znajdzie się w domu wcześniej niż o dwudziestej, pora zacząć działać. Zamontowaliśmy głośniki, kamery i podsłuch. Kupiliśmy potrzebne substancje chemiczne, zrobiliśmy odwiert do wentylacji oraz podpięliśmy się pod odbiornik telewizyjny, aby nadawać spreparowane programy.
W ciągu kolejnych dni, stręczyliśmy obiekt różnym bodźcami środowiskowymi, które  w zwykłym mieszkaniu nie powinny mieć miejsca. Przez głośniki odtwarzaliśmy utwory muzyczne lub dźwięki  budujące klimat niepokoju, pozwalaliśmy włączać się samowolnie telewizorowi ustawionemu na fałszywy kanał z telezakupami i reklamami o napojach alkoholowych. Proponowaliśmy w nich zakup stojaka na butelki wina, karafek w nietypowych kształtach, otwieraczy do kapsli i zakorkowanych butelek, oraz reklamowaliśmy trunki różnego  rodzaju, szczególnie rum marki Czarnobrody. Wszystko to działo się  tak, aby nie mogła tego zarejestrować jego żona. Brała wtedy kąpiel, albo była jeszcze w pracy lub zwyczajnie poza domem. Pewnego dnia podrzuciliśmy lekko rozpitą butelkę Czarnobrodego do salonu.  Kiedy obiekt zmęczony po pracy usadowił się na kanapie i włączył telewizor sięgnął po alkohol. Następne tygodnie polegały na stałym uzupełnianiu tej samej butelki, tak aby nie wzbudzać podejrzeń u żony, by myślała, że to cały czas ten sam niewypity alkohol. Obiekt zaś nie mógł nadziwić się, jak to możliwe, że rum się nie kończy. Po dwóch miesiącach przeszliśmy do kolejnego etapu. Zamiast dziwnych dźwięków odtwarzaliśmy różne słowa, pojedyncze jak i całe zlepki zdań: „Ćśśśśśś….już nie boli” , „Zabij ją!”, „Wiemy, dlaczego rum się nie kończy, odpowiedź  jest na dnie butelki”, „ Przestań!przestań mnie krzywdzić!” , „Wreszcie spokój, od tej głupiej dziwki”, „Wszyscy w nią wsadzali, ja też ją przeleciałem”, „Dziś znowu mi dała”, „Uważaj, jesteś następny”, „My nie zapomnimy”, „Spragniony”, „Gdzie ona to schowała?”, „Nie patrz w nocy pod łóżko” , „Każdego dnia patrząc w lustro patrzę na ciebie”, „Czemu na lodówce jest krew, tato co się stało?”, „spokojnie kochanie, już wszystko dobrze, nikt już Cię nie skrzywdzi” , „Zostaw mnie! Niee! Łup!”, „Dziś znowu długo nie wraca, pewnie pieprzy ją twój szef”.
Do melisy, którą obiekt pijał przed snem dosypaliśmy skruszone tabletki z kofeiną. W nocy gdy nie mógł zasnąć i siadał przed telewizorem napuszczaliśmy powoli dymu w salonie. Niespodziewanie zmienialiśmy stację, tak aby wyświetlała wcześniej spreparowany materiał filmowy. Widniała na nim kuchnia obiektu, dzięki efektom komputerowym wszystko było w niej brudne od krwi. Tak działo się przez kilka nocy. Za każdym razem obiekt był przerażony, i  prawie biegł zobaczyć jak wygląda jego kuchnia naprawdę. Za czwartym razem, na filmie pojawiła się dziewczynka z nożem w ręce, włączyliśmy również głośniki odtwarzające jej płacz.
Obiekt, był coraz bardziej rozdrażniony, wulgarnie odnosił się do żony, Wypił cały rum i kupił kolejna butelkę. Nowo zakupione alkohole sukcesywnie wykradaliśmy z jego mieszkania. Prawie nie spał, przestał gotować i w ogóle przebywać w kuchni. Przestaliśmy wyświetlać niepokojące filmy, lecz głosy nasilały się. Zainstalowaliśmy automatyczny włącznik światła, dzięki czemu w bezsenne noce obiekt musiał wyłączać ciągle zapalające się w kuchni żarówki. Czasami pozwalaliśmy mu (światłu) migać. Dużo czasu spędzał poza domem. Podczas pewnej kłótni uderzył swoją małżonkę. Raz podłożyliśmy krwawy odcisk palca na kafelkach w kuchni. Kiedy go zobaczył, zareagował atakiem agresji i rzucał naczyniami, rozbijał talerze, zniszczył kuchenną szafkę. Nie wytrzymał nerwowo natłoku niepokojących i dezorientujących go bodźców. Wrócił do domu z dwoma butelkami rumu. Kiedy go pił, pozwalaliśmy głosom milczeć. Nie zabieraliśmy mu już alkoholu. Powiązał ze sobą te dwie rzeczy i teraz pił, aby nie słyszeć głosów. Po dwóch kolejnych awanturach kiedy podniósł rękę na żonę, trzecia skończyła się dla niej podbitym okiem, guzem, krwotokiem z nosa i ogólnie obitym ciałem. Wyprowadziła się od niego.
W ostatnim etapie eksperymentu mimo pica mroczne wizje wróciły. Niepokojące melodie i dźwięki. Telewizyjne koszmary stawały się bardziej rzeczywiste. Na kilka dni przed końcem (jak miało się okazać) eksperymentu ubrudziliśmy całą kuchnię świńską krwią. Zadymiliśmy całe mieszkanie i wyłączyliśmy dopływ prądu do wszystkich świateł. Telewizor ( z dodatkowym zainstalowanym wewnątrz zasilaniem) odgrywał zapętloną dwuminutową sekwencję gdzie mała dziewczynka siedząc w kuchni  przy zapalonej świeczce podcinała sobie nożem nadgarstki. Obiekt nie mógł znieść tego widoku więc zbił ekran telewizora. Gdy wszedł do kuchni światło samowolnie się zapaliło ujawniając mu krwawe dzieło. Zabarykadował drzwi w sypialni i schował się pod kołdrą. W pozycji embrionalnej przeleżał całą noc nie zmrużając oka, w trakcie której odtwarzaliśmy przez głośniki głosy rzekomo mu towarzyszące. Następnego dnia żona obiektu przyszła z dużą turystyczną walizą, zapewne zabrać swoje rzeczy. Chciała dostać się do sypialni i pukała w drzwi. W końcu, obiekt uległ jej ciągłym prośbom i pozwolił jej wejść. Gdy tylko stanęła przed nim rzucił się na nią, ogłuszył, a następnie zadźgał nożem. Całość szarpaniny trwała kilka minuty, była dynamiczna i bardzo głośna. Następnie ze stoickim wyrazem twarzy obiekt udał się do salonu, gdzie czekało go śniadanie naszykowane mu przez nas, omlet z warzywami i oczywiście schłodzona butelka Czarnobrodego – podrzucone w nocy kiedy się zabarykadował w sypialni. Choć omlet był zimny obiekt go zjadł. Następnie włączył pilotem telewizor (który oczywiście nie działał) i otępiały patrzył się w ekran popijając rum, po czym wygłosił swój monolog wspomniany na początku raportu i zasnął. Dwadzieścia minut później zjawiła się policja.


Autor: KRASNOLUD

Mówiono później o nim, że przyszedł z południa. Że był obcy, bo nikt się nie przyzna, że taki człowiek może być „swój”.
Johann pamiętał jednak, że ten człowiek zawsze mieszkał na skraju ich miasteczka. Dawniej, gdy Johann był mały, razem z innymi dzieciakami kradł mu śliwki i maliny z ogrodu. Minęły lata i dalej tylko dzieci zbliżały się do domu na obrzeżach, reszta ludzi go unikała. Burmistrz nie przychodził zebrać podatku, omijały go odpusty i ksiądz po kolędzie. Jednak czasem Johann, który mieszkał blisko i rzadko wychodził z domu, widział otwierające się wieczorami drzwi. I słyszał głosy, zbyt wiele głosów.
Człowiek, którego imienia nie wypowiadali bo to zły omen, wychodził jednak, kupić chleb, mięso czy gwoździe. Stukot jego laski niósł się po kocich łbach, mimo porannego zgiełku wszyscy go słyszeli.
Dlatego odetchnęli z ulgą, gdy pewnego tygodnia nie pojawił się ani razu. Nie widział go piekarz, rzeźnik, kowal, ani nawet obwoźny handlarz-Żyd. Gdy minął drugi tydzień, atmosfera w miasteczku się zmieniła, jakby mieszkańców opuścił ciężar, który długo ich przygniatał. Tylko Johann się martwił. Nie dlatego, że lubił człowieka, ale dlatego że odbiegało to od normy. Od kiedy pamiętał, człowiek był tutaj i roztaczał swoją aurę na całe miasteczko. Było mało prawdopodobne żeby przestał bez jakiejś przyczyny.
Dlatego Johann, choć bolało go biodro, wziął swoją laskę i pokuśtykał w stronę domu człowieka. Stukot jego laski nie dobiegał niczyich uszu.
Dom wydawał się pusty, zresztą Johann od jakiegoś czasu nie widział światła świec, odbijającego się wieczorem w oknach. Zaryzykował, uchylił furtkę i podszedł do drzwi. Nie były do końca zamknięte, widział szczelinę między nimi a futryną. Jak zaproszenie. I jak każde zaproszenie, nie dla Johanna.
Ale pięćdziesiąt lat samotnego mieszkania, na obrzeżach miasta i z bólem biodra, nauczyło go, że czasem trzeba wsadzić palce w drzwi niedomknięte i wściubić nos w nieswoje sprawy.
W domu było jasno, bo słońce wpadało przez drogie, oszklone okna. Dlatego Johann wyraźnie zobaczył… wszystko. Drobne zapiski, które mogły być łaciną, diabelskim pismem lub swojskim niemieckim. Rysunki zwierciadeł i mapy okolicy. Porozrzucane dookoła fragmenty luster i wypolerowane kawałki metalu, w których odbijał się zwielokrotniony Johann. Zadziwiająco duże ilości kwiatów, częściowo uschniętych. Klatki ze zwierzętami, z których połowa była stara, zmarniała, z wyliniałym futrem i zaropiałymi oczami. Pozostałe były młode i zdrowe, a obydwa rodzaje miały swoich przedstawicieli leżących na stołach, porozcinanych i rozczłonkowanych. W ciemniejszym kącie pokoju wyrysowany był pentagram, zapewne krwią. Za nim było widać drzwi, ale Johannowi wystarczyło to co zobaczył.
Obrócił się i wspierając się o lasce, poszedł w stronę miasteczka. Burmistrz i ksiądz musieli się o tym dowiedzieć. Mieli chronić mieszkańców, a co mógł zrobić stary, schorowany Johann?
Dlatego mimo bólu w chorym biodrze nie zatrzymywał się by odpocząć, zwykle spokojny stukot stał się śpiesznym stacatto. Dotarł już do rynku i wymijał straganiarzy i przekupki, gdy nad głowami wszystkich rozległ się głuchy trzask, głośniejszy niż wszystko co do tej pory słyszeli. Niebo pociemniało i zaczął z niego padać rzadki deszcz. Johann usłyszał płacz stojącego obok chłopca, który chwycił się za serce i oko. Gdy podniósł rękę od twarzy można było zobaczyć cieniutką strużkę krwi biegnącą z oczodołu, którą próbowała wytrzeć stojąca obok dziewczynka. Johann wyciągnął przed siebie dłoń i złapał kroplę, która okazała się szklana. Mały okruch lustra, w którym przez moment odbiła się twarz człowieka. Potem kropla się rozpłynęła, wsiąkając w rękę Johanna. Poczuł ból, a dotychczas sprawna dłoń zaczęła się wykrzywiać, pokrywać guzami i plamami.
Dookoła wszyscy biegali, próbując kryć się przed chorobliwym deszczem, ale daszki ze skór i tkanin nie chroniły przed szkłem, a ludzie nie otwierali drzwi swoich domów, bojąc się wpuścić żywioł do środka.
W końcu, gdy złowroga chmura odpłynęła zarażać inne miejsca, szczęśliwcy, którzy uchronili się przed plagą, wychynęli ze swoich mieszkań. Na ulicach leżeli chorzy, wrzeszcząc i płacząc z bólu. Zdrowi wcześniej mężczyźni, nie mogli już poruszyć kończynami. Młode kobiety siedziały obolałe i pomarszczone. Johann dostrzegł pod ścianą burmistrza, którego ominął deszcz, ale płakał widząc co spotkało jego miasto. Nad tym wszystkim poniósł się śmiech człowieka. Szczęśliwy śmiech kogoś, kto zrealizował swoje plany i ma dalsze.



Autor: MITOZA
Tytuł: Łaka maka fą


Wczoraj poszedłem do lekarza:
- Ma pan raka płuc. – usłyszałem.
Dostałem rok, może dwa zapasu by umrzeć jako męczennik ćpający wszelkie leki lub trzy-cztery miesiące spokojnego życia.
To drugie brzmiało lepiej, pewniej i ciekawiej.
Dopiero w takich momentach zastanawiamy się komu naprawdę na nas zależy.
Postanowiłem to sprawdzić w prosty sposób.
Jeden post na facebooku:
„O Lol. Mam raka.”

I koniec kontaktu z wirtualną rzeczywistością. Przestałem odbierać telefony, czytać maile i sprawdzać facebooka. Byłem ciekaw kto się zainteresuje. W tym czasie robiłem to, co zawsze. Czytałem książki, chodziłem do kina, jeździłem na rowerze. Pracę miałem w domu, po filologii angielskiej zostałem freelancerem i tłumaczę teksty na komputerze. Nic się nie działo, dosłownie nic. Nikt mnie nie odwiedził. Pojechałem za zaoszczędzone pieniądze do Chin przejść się po murze. Nie doznałem żadnego olśnienia. Poznałem dwudziestopięciolatkę z Austrii, która również była tam w celach turystycznych. Wynajmowaliśmy w hotelu pokoje obok siebie. Spędziliśmy miło kilka wieczorów. Wspólne spacery, kolacje, gry na automatach, kilka pocałunków, nic więcej. Szanuję kobiety, nie skrzywdzę jednej swoją śmiercią dla tak przyziemniej zachcianki jak seks i trwały związek. Wróciłem do Polski i już się nie zobaczyliśmy. Żadnych listów w skrzynce poza rachunkami za mieszkanie nie zastałem. Nikt się do mnie nie dobijał, sąsiedzi o nic nie pytali. Kaszlałem krwią, czasem czułem zawroty głowy. Zdarzało się, że miałem problemy z utrzymaniem równowagi na rowerze, więc go sprzedałem. Za pozyskane 500 złotych kupiłem sobie zapas marihuany i papierosów różnych marek. Kiedyś trzeba zacząć palić i na coś w końcu muszę umrzeć. Niech myślą, że to przez palenie.
I co dalej?
Nie było żadnego dalej.
Od tak, z dnia na dzień, gdy piłem kawę, jadłem jajecznicę i słuchałem porannych wiadomości moje serce przestało bić.
Szybko, prawda?
Żadnych wymówek, żadnych znajomych, żadnych łez osób dla których byłem ważny. Tylko wykaszlana flegma z krwią i niedokończone śniadanie. Neon z napisem „Moje życie” zamrygał trzy razy i zgasł na zawsze.

2 komentarze:

  1. Tak po pierwszym pytaniu, to ciśnie mi się na usta pytanie - co myśmy odp...dolili?

    Młotku, masz coraz więcej nieuzasadnionej wiary w moje umiejętności formatowania tekstu. Co do uwag merytorycznych... nie wiem czy można kogoś "wypraszać do domu". Mam duże wątpliwości też, mimo że mówi to szaleniec, do konstrukcji: "dolewam drogiego, troszkę rumu". Do szyku, do przecinka, do brzmienia.
    Podoba mi się (choć oczywiście na pewnym poziomie wkurza), że nie wiadomo co to za eksperyment, po co, co chcieli osiągnąć (skoro jest zawiedziony, to na coś innego zapewne liczył). Nie ma odpowiedzi, jest tylko sytuacja, bardzo ponura i bardzo chorobliwa. I przerażająca, tak.
    W sprawozdaniu trochę rozjechały ci się czasy (gdzieś teraźniejszy, gdzieś przeszły). Ciężko mi też stwierdzić, czy to jest podsumowanie całego badania (bo trochę nie brzmi), czy jakby ciągłe uzupełnianie akt "w czasie rzeczywistym". Trochę brzmi, jakbyś się nie mógł zdecydować.
    Nazwa brzmi bardzo... samozwańczo, nie jak prawdziwi naukowcy. Masz trochę załamania stylu "Brała wtedy kąpiel, albo była jeszcze w pracy lub zwyczajnie poza domem". Myślę, że "napoczęta" butelka pasowałaby lepiej.
    Skruszone tabletki są mało profesjonalne i nie wiem, czy rozpuściłyby się do końca, więc może lepiej po prostu amfę dosypać?
    Wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby sąsiedzi czy żona nie zauważyli dziwnych dźwięków, dymu (zwłaszcza dymu), czy ludzi robiący instalację. To jest możliwe, ale trochę naciągane. Nie wiem, na ile prawdopodobne jest nie szukanie pomocy psychiatry. W sensie rozumiem, że ludzie z depresją, czy psychozą mogą go nie szukać, ale jak nagle zaczynasz słyszeć głosy, to chyba stwierdzasz, że coś jest nie tak. Chyba że wybrali go, bo miał takie problemy wcześniej albo miał predyspozycje.
    To co jest na początku nie wygląda jak monolog, bardziej jak zapis myśli. Ciężko wygłosić tego typu zdanie, zwłaszcza różnymi głosami.
    Podsumowując - łaaa. Trzeba trochę doszlifować, ale jest przerażające, fajnie napisane i absolutnie o matko.

    Mitoza - smutne to opowiadanie. Ale też mi się podoba. Takie... życiowe. Bez fajerwerków, bez wielkiej fabuły, czy olśnień. Żyje człowiek, sensu nie ma, umiera... No dobrze, może nie powinnam swoich ideologii tu wrzucać.
    Z uwag... wiem, że rak u różnych ludzi, różnie wygląda, jeśli jakieś doświadczenie w kwestii masz, to mnie popraw. Ale po pierwsze wydaje mi się, że przy raku płuc problemy powinny być z oddechem głównie i że powinien się udusić. Tego raka nie bardzo w ogóle widać. Jest zdanie o objawach, ale... nie czuć tego. I za mało mi bólu. Wydaje mi się też bardzo filmowe, że ktoś stwierdza, że pieprzy możliwość leczenia (może nawet wyleczenia, bo nie ma nic o tym, że to stadium terminalne i w ogóle nic się nie da zrobić), tylko po to... właściwie nie wiem. Może to zboczenie zawodowe, ale lubię jak choroby są leczone.
    I tak trochę btw. że jeśli ktoś by dzwonił, to to już całkiem niezły wysiłek jest. Ale okej, mogę uznać że nikt nie dzwonił, nikt się o niego nie martwił. Smutne, ale zdarza się, nie mam uwag.
    Niezłe w tym wszystkim.

    Swojego nie komentuję, jak zwykle

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostro, schiza goni schizę :D
    Piszę sobie i piszę i nagle myślę "Kurde, tylko jak to Krasnolud zrobi, żeby wyglądało". Dziękuje za format.
    Fakt kilka wyrażeń jak i czasy mi się poplątały, ale dziwnie brzmiący rum jest celowy. I nie powinienem nazwać tego monologiem, prawda.
    Krasnoludzie - po pierwszym przeczytaniu jestem w stanie stwierdzić, że mi się podobało. Nie mogę narzekać, ze nic nie wiem o miasteczku, bo faktycznie nie ono jest tu najważniejsze. Lubię Twoje opisy sytuacji, epitety. Wszystko jest takie żywe i barwne. Szklany deszcz super. Z początku się zgubiłem w czytaniu, gdy miałem rozbiegane myśli bo zarówno On jak i Johann chodzą o lasce i oboje zdaje się, że żyją na uboczu, ale chwila skupienia pomogła. Lubię gdy nie wszystko jest wyjaśnionie wprost

    Mitoza- podoba mi się nie(autentyczność) takiego obrotu spraw. Nie przedstawiasz raka jako coś niesamowitego co robi większość filmów, za to do granic możliwości sprowadzasz go w filmowy sposób jako naturalny element życia bohatera. Zastanawia mnie na ile bohater miał tych znajomych przed zachorowaniem i jak był towarzyski wcześniej, skoro teraz nikt się do niego nie odezwał. Jeśli chodzi o sam temat raka, trochę go nie widać, jak pisał Krasnolud, wydaje mi się, ze miałaś pomysł, ale nie rozeznałaś się jak dana choroba wygląda. Tak jakbyś pisała je na ostatnią chwilę, choć wyszło zgrabnie.

    OdpowiedzUsuń