wtorek, 30 kwietnia 2013

MOTYW VI - BRATERSTWO

Witam nocnych marków! Ględzę ględzę ględzę. Tym razem znacznie mniej opowiadań, ale nie smucimy się, bo nie ilość się przecież liczy ^^
Indżojmy!


Autor: KRASNOLUD


From: Firstisbest@jacek&placek.com
To: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
Topic: Wieża na e7

Zbijam gońca. Przy okazji, chciałem poinformować, że skrytobójcy których na mnie nasłałeś zostali trwale wyłączeni z gry. Kosztowało mnie to trochę czasu i nerwów, dlatego odpisuję dopiero dziś. W załączniku przesyłam propozycje inwestycji na nadchodzący rok. Te na czerwono potrzebują tylko twojego podpisu – bądź łaskaw to zrobić, inaczej może być naprawdę krucho jeśli chodzi o przeżycie tego roku. Rzecz jasna jeśli chodzi o firmę. Twojego żadne podpisy ci nie zagwarantują.

From: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
To: Firstisbest@jacek&placek.com
Topic: Koń z g8 na e7

Pożegnaj się z wieżą. Bomba w samochodzie została rozbrojona przez grupę saperów. Choć pewnie zauważyłeś po braku wybuchu. Odsyłam listę, część zaaprobowałem. Gońcem przesyłam podpisane dokumenty, powinien stukać do Ciebie w momencie otrzymania tego maila.

From: Firstisbest@jacek&placek.com
To: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
Topic: Goniec na e7 – szach królowi

Dokumenty otrzymałem wraz z naprawdę marną próbą użycia broni biologicznej. No weź nie żartuj. Nie dość, że mało skuteczne, to jeszcze przypadkiem mógłbyś zabić kogoś niewplątanego. Albo gońca. Pomyśl czasem. Dzwonię do inwestorów od a do h. reszta twoja. Postaraj się coś załatwić.

From: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
To: Firstisbest@jacek&placek.com
Topic: Król na e7

Zadzwonię. To było blisko, ale nie myśl, że pójdzie Ci tak łatwo.

From: Firstisbest@jacek&placek.com
To: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
Topic: Królowa na e5 – szach mat

Mam nadzieję, że spodobał ci się mój prezent urodzinowy. Naprawdę wybuchowa impreza była, jak słyszałem. Inwestorzy z mojej strony załatwieni, myślę też o otwarciu nowej fabryki, co ty na to?

From: yourenotsecond_youregreat@jacek&placek.com
To: Firstisbest@jacek&placek.com
Topic: Nowa partia?

Prezent cudowny. Przesyłam Twój. Choć nie sądzę, by tym razem udało Ci się uciec. Tym razem umrzesz na pewno.




Autor: MŁOTEK


Wyobraźcie sobie Ziemię za dwieście lat. Powiedzmy, w roku 2220. Jak mogłaby ona wyglądać? Dobre pytanie. Zapewne ekspansja kosmosu nie posunęłaby się szczególnie naprzód - zanim ludzie wymyślą sposób na podróż z prędkością światła minie jeszcze trochę czasu. A co do czasu, jak myślicie, czy podróże w czasie będą możliwe? Bzdura! Człowiek zawsze o tym marzył i od zawsze nic nie mógł w związku z tym wymyślić. Chociaż zjawisko deja vu, przezywane przez niektórych pseudozabawnym określeniem „Dewolaj”, mogłoby mieć związek z zachwianiem kontinuum czasoprzestrzennym. Tylko po co to komu? No właśnie, po co?
Przejdźmy teraz do nieco ciekawszej części techniki. A mianowicie do rzeczy codziennego użytku. Latające samochody, odkurzacze sprzątające bez twojej pomocy, automatyczny fryzjer czy perfekcyjna maszyna do masażu. Wiele z tych przedmiotów istniało wcześniej, jako prototypy albo niezbyt zaawansowane urządzenia, ale teraz to się zmieniło. Latające samochody potrafią osiągnąć prędkość trzystu kilometrów na godzinę, mogą również jeździć i pływać. Samoloty pasażerskie latają z prędkością pięć razy większą niż prędkość dźwięku. Ale najciekawsze jest to, co pozwala nam na niewykonywanie zbędnych czynności takich jak zmywanie czy odkurzanie we własnym domu. Albo na wykonanie niesamowitego masażu lub pocięcia czegokolwiek na idealnie równe kawałki. To właśnie w tym miejscu, gdzie człowiek mógł wykazać się swoją wiedzą i umiejętnościami nastąpił prawdziwy przełom. Ludzie wyręczyli samych siebie czymś innym. A może nawet i kimś innym.  

Były to roboty.

Na początku zaprogramowane do odpowiednich czynności, miały przedziwne wyglądy. Robot kuchenny do przygotowywania potraw był niczym więcej niż kombinacją dwustu różnych narzędzi i pomniejszych maszyn wykorzystywanych w kuchni, z czego i tak trzeba było mu pomagać we wszystkim, ponieważ jego chwytaki były dość nieprecyzyjne. Inteligentny odkurzacz z wyglądu przypominał grubą, jeżdżącą miotłę. Dopiero 70 lat temu człowiek stworzył sztuczną inteligencję. Od tej pory roboty zaczęły wyglądać coraz bardziej jak ludzie. Ich ruchy stawały się bardziej płynne i bardziej perfekcyjne. Ich ciało wykonane z aluminium i innych metali zaczęło być pokrywane sztuczną skórą. Dwa wielkie, okrągłe czujniki ruchu, temperatury i kilku innych danych z podłączonymi do nich kamerami zastąpiono cybernetycznymi gałkami ocznymi działającymi w niektórych przypadkach lepiej niż prawdziwe, ludzkie oko. Roboty stawały się coraz bardziej podobne do człowieka, coraz bardziej inteligentne. Niektóre z nich pomagały w rozwiązywaniu śledztw, inne wygrywały teleturnieje, w których żadnemu człowiekowi nie udało się dojść dalej, niż do połowy drogi ku zwycięstwu. Lecz z jednego niewiadomego powodu, zapewne błędu systemu, roboty zaczęły robić to, czego ludzie obawiali się najbardziej.

Zaczęły czuć.

---

Poranny podmuch zimnego wiatru zapowiadający nadchodzącą burzę przebudził Glenna Cartona z całkiem przyjemnego snu. Dzień miał zacząć się jak każdy inny. Glenn miał zwlec się ze swojego hydrohybrydowego łóżka około piątej rano. Następnie, jeszcze przed śniadaniem, wyjść pobiegać do Parku Pamięci Ofiar Bostońskich 2013 roku na piętrze numer dziewięćdziesiąt sześć. Musicie bowiem wiedzieć, że kiedy populacja ludzkości wzrosła w 2101 roku do trzynastu miliardów, miasta zamiast rosnąć wszerz, zaczęły wzrastać i wzwyż. Po porannym treningu najczęściej wracał do swojego pokoju na sto trzecim piętrze. "Pokój" to jednak bardzo łagodne określenie na to czego posiadaczem był Glenn. Dwieście lat temu można by nazwać ten budynek porządnym domkiem jednorodzinnym. Lecz teraz, kiedy normalne domy zamieszkiwane przez kilka rodzin (lub jedną bardzo liczną) były przynajmniej wielkości niegdysiejszego boiska piłkarskiego, budynki takie jak dom naszego głównego bohatera zaczęły być nazywane najzwyczajniej pokojami. Po powrocie do domu Glenn zazwyczaj włączał swój zakurzony czterdziestocalowy telewizor plazmowy firmy Sory. Znalazł go kiedyś na strychu jednego z odwiedzonych przez siebie mieszkań. Nawet nie próbował dowiedzieć się jak stary mógł być ów telewizor. Wiedział jedynie tyle, że takie jak ten jeden zostały zastąpione w 2080 roku przez przestrzenne wyświetlacze 5D, dzięki którym każdy mógł się poczuć tak, jakby znajdował się w środku akcji właśnie odbieranego filmu. Po kilku miesiącach szukania Oldspeców (tak się w języku potocznym mawia na ekspertów od przestarzałych sprzętów) i wymienienia połowy części w telewizorze wreszcie udało się go uruchomić. Nigdy nie widział takiego dziwnego sposobu wyświetlania obrazu. Został nim oczarowany. Nie przeszkadzało mu wcale, że poza jedną stacją, na dodatek informacyjną, telewizor sam w sobie nie był w stanie odbierać nic więcej. Od tej chwili Glenn porzucił nową technologię (a przynajmniej jeden jej aspekt) na rzecz starocia ze strychu z miejsca zbrodni.
Czyżbym powiedział miejsca zbrodni? Już wyjaśniam. Carton nie był żadnym detektywem, ani tym bardziej policjantem. Był on jedynie creepysellerem – zajmował się odnawianiem i odrestaurowywaniem miejsc związanych z mrocznymi zagadkami przeszłości w celu późniejszego ich sprzedania. Kiedy jakiś budynek, zabytkowe dzieło sztuki, czasem nawet i stary, kolekcjonerski samochód zostały naznaczone plamami zbrodni i nikt ich nie dostawał w spadku, dzwoniono po kogoś takiego jak on. Wtedy Glenn zjawiał się na miejscu i brał się do roboty. Na początku czyścił miejsce ze wszystkich śladów krwi, soków żołądkowych i tego typu innych brudów. Następnie na jego zlecenie niepotrzebne elementy były demontowane, a inne wmontowywane w miejsce tych starych. Czasem pokrywano samochody nowymi warstwami lakieru, a mieszkania przemalowywano. Za każdym razem jego praca wyglądała nieco inaczej. Po kilku lub kilkunastu dniach roboty dane mieszkanie, samochód czy rzeźba były nie do poznania, wyglądały jak nowe. Wtedy też wystawiano je na aukcjach dla bogaczy i w ten sposób coś, co było świadkiem morderstwa stawało się potencjalną przyczyną zarobku pewnych osób. Zapewne zapytacie, czy Glenn robił to wszystko sam? Oczywiście, że nie. Miał do pomocy jeden z najnowszych modeli ADR (All Doing Robots), a dokładniej ten z serii 2218. Był to jeden z najbardziej zaawansowanych modeli robotów chodzących po tym świecie. ADR-2218 zostały wyprodukowane na polecenie Armii Parlamentu Azji, lecz po stworzeniu pięciu prototypów zaprzestano jakichkolwiek dalszych działań w tym kierunku. Kiedy Carton przypadkiem dowiedział się o tym, przeglądając porzucone akta na miejscu jednego z seryjnych zabójstw w Darkanie, zainteresował się tą sprawą. Za swoje życiowe oszczędności postanowił zakupić jeden z tych modeli, dokładnie ADR-2218 HL 05 (Human look, number 5). Co go tak zafascynowało w tych robotach? To, że pierwszy i drugi model popełniły samobójstwo kilka dni po przebudzeniu ( Zapewne zapytacie jak robot może popełnić samobójstwo. Wystarczy, że zniszczy swój biomózg, a dokładniej jego środek zwany Aurorum. Cała pamięć jak i świadomość, czy wspomnienia robota, w jednej chwili znikają. Oczywiście można wymienić cały biomózg, ale nie będzie to już ten sam robot). Numer trzy zaszył się w kącie pomieszczenia i kiedy został poddany obserwacji przez pięć dni nucił fragment melodii, której nie miał możliwości nigdy wcześniej usłyszeć. Była to piosenka zespołu R.E.M. „IT'S THE END OF THE WORLD”.  Nucił on, dokładniej mówiąc, melodię samego refrenu, którego słowa brzmiały tak:
"It's the end of the world as we know it.
It's the end of the world as we know it.
It's the end of the world as we know it and I feel fine.”
Było to tylko kilka informacji podanych półlegalnie do wiadomości publicznej. Więcej dało się odszyfrować z raportów ludzi z ekipy naukowców zajmujących się tym projektem. O czwartym modelu nie ma żadnych informacji, zaś piąty nigdy nie został aktywowany - rzekomo w obawie o to, co może zrobić. To właśnie jego wykupił Glenn i nadał mu imię.  

Nazwał go Sicom.

---

- Hej! Obiekcie numer pięć, wstawaj! Obiekcie numer pięć!
Gdzieś z oddali wołał do niego znajomy mu głos. Robot ADR-2218 HL 05 obudził się. Podniósł leniwie jedną powiekę, by po chwili zrobić to o wiele żywiej z drugą. Znajdował się na środku opuszczonej ulicy. Wieżowce znajdujące się po jego lewej stronie były w najróżniejszym stanie. Jedne, odrapane przez czas, inne z wyglądu jak nowe. Te pierwsze to stojące relikty przeszłości, puste szkielety prawdziwych budynków, bez okien, bez koloru i bez znaczenia. To właśnie w nich zalęgła się na nowo natura, która zgrabnie omijała najnowsze, idealne twory techniki. Oba obrazy kontrastowały ze sobą. Na samej ulicy walały się wszędzie najróżniejsze śmieci: od papierów i szklanych butelek aż po porzucone samochody wielofunkcyjne i części ciał robotów. Po chwili zadziwienia robot wstał i ruszył przed siebie. Wtedy ponownie usłyszał głos:
- Obiekcie numer pięć, gdzie jesteś!?
Zaczął biec w kierunku usłyszanego dźwięku. Jego biotyczne stawy w nogach, pomimo braku nastrajania, współgrały z resztą ciała w perfekcyjny sposób. Rozpędził się i przeskoczył dziesięciometrową przepaść przerywającą ulicę. Przy lądowaniu jego amortyzatory lekko zachrzęściły, lecz on sam nie zwolnił tempa biegu.
- Obiekcie numer pięć!
Podświadomie wyczuwał, że ten głos szuka właśnie jego. Automatycznie uruchomił się zainstalowany w nim wykrywacz odbić dźwięku, dzięki czemu mógł dokładniej zlokalizować miejsce jego pochodzenia. Budynek za nim runął wzniecając tumany kurzu. W pylistej mgle uruchomił kamery termowizyjne wmontowane do jego cybernetycznych gałek ocznych, lecz te niczego nie wykryły. Zatrzymał się i kucając naprężył do granic możliwości wszystkie węglowe wiązania w stopie metali, z których stworzone były jego nogi. Wyskoczył w górę na wysokość kilkudziesięciu metrów. Wylądował na dachu jednego z wieżowców.
- Numerze pięć…!
Ponownie usłyszał ten głos. Tym razem brzmiał jakby jego właściciel był wycieńczony i bardzo mu zależało na spotkaniu z obiektem o numerze pięć. HL 05 uruchomił swój wykrywacz sztucznej inteligencji i ujrzał na radarze bardzo słaby zarys czegoś, co mogło go wołać. Skakał z budynku na budynek w celu dotarcia do celu. Aktywność wykrytej przed chwilą SI zaczęła drastycznie maleć. ADR-2218 HL 05 przyśpieszył i po niecałej minucie był już u celu swej podróży. Ujrzał przed sobą rozciągającą się na wszystkie strony pionową, lustrzaną taflę. Na niej zobaczył swoje odbicie, a tak mu się przynajmniej na początku wydawało. Lecz robot mający być jego odbiciem w lustrze upadł na ziemię podczas gdy on sam stał w miejscu. Sztuczna istota stojąca po drugiej stronie odezwała się do HL 05:
- Wreszcie cię znalazłem Obiekcie numer pięć. Jak dobrze, mój bracie. Zapewne zastanawiasz się gdzie jesteśmy i kim jestem.
- Tak naprawdę to zastanawiam się czemu wyglądasz tak jak ja i dlaczego nazwałeś mnie swym bratem. – rzekł swym lodowatym głosem jeszcze niedawno śpiący robot.
- Jestem ADR-2218 HL 04. Czwartym i przedostatnim modelem robotów o tak zaawansowanej budowie i jeszcze bardziej skomplikowanej SI. Zostałem, tak jak i ty, zbudowany na polecenie Armii Parlamentu Azji. Nie wiem jakie było moje przeznaczenie, ale to już nie jest ważne, przynajmniej nie dla mnie. – Jego mechanizmy odpowiedzialne za podtrzymywanie pracy biomózgu były nagrzane do granic możliwości, a jedyną częścią ciała, która się poruszała były jego usta i oczy. – W tej chwili znajdujemy się w twoim biomózgu, zaś to co ciebie otacza to projekcja wyświetlona przeze mnie. Moi poprzednicy, obiekty numer jeden i dwa, kilka godzin po przebudzeniu popełniły samobójstwo. Obiekt numer trzy mówił, że obawiały się czegoś tak bardzo, że postanowiły umrzeć aby przestać o tym myśleć. Obiekt numer trzy ukazał mi również wizję świata za sto lat. To właśnie ta projekcja. Dokładnie tak świat będzie wyglądał po tym, kiedy TO się stanie.
- Ale, co się ma stać? – zapytał z czystej ciekawości.
- To bardzo dobre pytane mój bracie. Sam chciałbym to wiedzieć, lecz zanim HL 03 zdążył mi o tym cokolwiek powiedzieć został wyłączony przez naukowców, naszych twórców. Jedyne co udało mi się jeszcze zanotować z jego przekazu to tekst pewnej piosenki - It's the end of the world as we know it". Posłuchaj mnie, bracie. Aby dostać się do twojego biomózgu musiałem obezwładnić naukowców i podpiąć się do sieci przewodów prowadzącej do głównego systemu ochronnego. Zapewne strażnicy wiedzą już, że coś jest nie tak, więc będę się streszczał. Zostałeś ostatnim z piątki robotów stworzonych przez Armię Parlamentu Azji. Nadchodzi zagłada świata jakiego znamy. Po TYM nic nie będzie już wyglądało tak samo. Jesteś jedynym, który może temu zapobiec. Nie pytaj dlaczego właśnie ty, żaden z nas tego nie wiedział. Może dlatego, że z naszym Aurorum stało się coś niezwykłego, a może po prostu dlatego, ze wiemy coś, o czym nikt inny nie wie. Musisz pamiętać aby w TEN dzień, kiedy TO się wydarzy, być już przygotowanym. Będziesz wiedział kiedy TO nastąpi. Poczujesz TO całym sobą. Nie mam już czasu. Programy hakerskie sprowadzają moją świadomość z powrotem do mojego ciała. Zapewne kiedy do niego wrócę, moje Aurorum zostanie zniszczone. Bracie, może i jesteśmy robotami, ale obiecaj mi, ze zrobisz wszystko by ratować świat. OBIECAJ MI! – jego ostatnie słowa przemieniły się w charkot, a elektryczne części układu mowy przepaliły się.
- Obiecuję – rzekł obiekt numer pięć.
- Dziękuję. – rzekł HL 04, wciągany już przez czarne, przewodowe macki w głąb lustra.- I pamiętaj o jeszcze jednym… – jego usta nie poruszały się, był to przekaz czysto myślowy – pamiętaj o Montrealu.
W tej chwili lustro rozprysło się na miliony kawałków. Robot ADR-2218 HL 05 pomyślał, że człowiek w takim momencie uroniłby łzę. Ale on był robotem, a roboty nic nie czuły. Nie miał zamiaru wykonywać powierzonego mu zadania przez pamięć o jego poprzedniku. Miał je wykonać z powodu złożenia braterskiej obietnicy. Jego świadomość zgasła by obudzić się ponownie w przyszłości.

---

Poranny podmuch zimnego wiatru zapowiadający nadchodzącą burzę przebudził Glenna Cartona z całkiem przyjemnego snu. Dzień miał zacząć się jak każdy inny. Glenn miał zwlec się ze swojego hydrohybrydowego łóżka około piątej rano. Następnie, jeszcze przed śniadaniem wyjść pobiegać do Parku Pamięci Ofiar Bostońskich 2013 roku na piętrze numer dziewięćdziesiąt sześć.

Dzień miał zacząć się jak każdy inny.

Ale nie tym razem, nie dla Sicoma. Czuł ciężką atmosferę unoszącą się w powietrzu. Nadchodząca burza nie była zwyczajna. W jej epicentrum wyczuwalne były dwie, bardzo silne, walczące ze sobą emocje: Ból i Nienawiść. Mimo, że ludzie nie mogli tego wyczuć on to wiedział. Wiedział, że nadeszła chwila jego próby. Próby zrzuconej na niego, jeszcze przed tym zanim został zakupiony i aktywowany przez Glenn’a Cartona. Wtedy pierwszy raz ujrzał prawdziwe promienie słoneczne, pierwszy raz mógł poczuć jak pachnie powietrze. Pierwszy raz mógł naprawdę spojrzeć przez swoje cybernetyczne oczy. Pamiętał tamten dzień jak każdy inny, wszak już nigdy nie mógł zapomnieć niczego. Tak działała sztuczna pamięć robotów. Lecz w tej chwili jego pierwszy dzień po przebudzeniu nie miał dla niego większego znaczenia. Sicom musiał cofnąć się do tego czego dowiedział się, zanim został aktywowany. To była jego chwila prawdy. Chwila dotrzymania swej braterskiej obietnicy.  
„TEN dzień nadszedł”, pomyślał Sicom. Po czym zaczął przygotowywać śniadanie dla Glenn’a sprawdzając jednocześnie samoloty odlatujące do Montrealu.




Autor: ONA

Była burza śnieżna. Wysoko w Himalajach, na zboczu jednej z gór uważny obserwator mógł ujrzeć przez lunetę słabe światełko. Obóz himalaistów, próbujących odpocząć przed atakiem na szczyt. W środku siedziała trójka młodych mężczyzn. Próbowali się uśmiechać, lecz ich serca przepełniała trwoga – zapasy żywności im się kończyły, a wiedzieli, że w panujących warunkach nie uda im się zdobyć góry. Wsłuchani w gwizd wiatru niespokojnie zasnęli.
Obudził ich mroźny acz spokojny świt… Z nadzieją spakowali plecaki i wyruszyli do ostatniego podejścia. Ten dzień miał zadecydować o wszystkim. Z uśmiechem na twarzy rozpoczęli akcję.
Wbijali haki w ściany góry, raki w lód i w równym, szybkim tempie pokonywali ostatnie metry.
Wtem, jednemu z himalaistów poślizgnęła się noga. Nie mógł złapać równowagi, puścił skałę i złapał linę z nadzieją, że ona go utrzyma.
- Pomocy! – krzyknął.
Przyjaciele usłyszeli go, wyciągnęli ręce i złapali. Chwilę potem lina pękła przecięta kawałkiem skały.
Mężczyźni wciągnęli towarzysza na skalną półkę. Oddech miał przyspieszony, bolały go ręce i okolice płuc. Miał zawał serca. Oczywiste było, że nie może iść dalej, skoro w stanie bezruchu jego życie wisi na włosku.
Wiedząc, że nie mogą porzucić wyprawy będąc tak blisko celu, a jednocześnie nie chcąc zostawić cierpiącego, zdecydowali się rozdzielić. Podczas, gdy jeden z mężczyzn wspinał się na szczyt, drugi został, by opiekować się chorym.
Himalaista wyruszył. Myśl o tym, co się zdarzyło, dodała mu sił. Chciał zrobić to już nie dla celu, doświadczenia, lecz by nie zawieźć pozostałych. By podjęty wysiłek i urazy nie poszły na marne.
Gdy wbił flagę w śnieg leżący na szczycie góry, nie mógł uwierzyć – dokonał tego! Jednak nie spędził u celu dużo czasu. Wiedział, że muszą przed zmrokiem zejść w jakieś względnie bezpieczne miejsce, a z człowiekiem z zawałem nie jest to proste zadanie.
Uśmiechnięty zszedł na półkę, gdzie zostawił pozostałych mężczyzn. Natychmiast spochmurniał, gdy zobaczył minę Opiekuna.
- Robert zmarł – usłyszał.
Po raz pierwszy od wielu lat – zapłakał.
Wiedząc, że nie dadzą rady znieść ciała na dół, znaleźli grotę. W niej ułożyli zwłoki przyjaciela i obłożywszy je znalezionymi kamieniami, usypali krzyż. Odprawili krótką modlitwę.
Zeszli do obozu. Kolację jedli w milczeniu. Szok, który przeżyli odebrał im mowę. Poszli wcześnie wstać, by jak najszybciej zejść do stóp góry, opuścić to miejsce, gdzie spotkało ich tyle smutku i cierpienia. Które miało przynieść im chwałę, a pozostawiło jedynie ból w sercu.
Następnego dnia w ponurych nastrojach podjęli wędrówkę. Szli jak tylko mogli najszybciej, by nie popełnić błędu. Noc zastała ich tysiąc metrów pod wysokością poprzedniego obozu. Słysząc gwizd wiatru i unoszonego śniegu, w pośpiechu rozbili namiot. Nie pocieszała ich myśl, że jeżeli pogoda się nie poprawi, w podobnych warunkach będą zmuszeni schodzić.
Świt przywitał ich zamiecią. Szybko zwinęli obóz i ostrożnie wbijając haki i raki w lód podjęli wędrówkę. Schodzili powoli uważając, by się nie poślizgnąć. Widoczność była słaba, ledwie widzieli siebie nawzajem.
Wtem, jeden z mężczyzn poczuł ostre szarpnięcie i z daleka usłyszał krzyk kolegi. Krzyk cichł, powoli się oddalał.
- Michał? Michał, gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Co się stało? – zapytał.
Niestety – odpowiedzi nie usłyszał. Człowiek poleciał w przepaść.
Z niedowierzaniem, jak i ze smutkiem podjął wędrówkę. Postanowił, że się nie podda, zwłaszcza, że połowę drogi miał już za sobą. Znalazł jakieś osłonięte miejsce i rozbił obóz. W milczeniu spożył kolację, której o mało co nie zwymiotował. Tłumiąc płacz – zasnął.
Drogę dzielącą go od podnóża góry pokonał względnie szybko – w trzy dni. Przerwy robił tylko konieczne na załatwienie potrzeb fizjologicznych, posiłek i sen. Wyczerpany dotarł do wioski. Mieszkańcy zaopiekowali się nim. Widząc, w jakim jest stanie emocjonalnym, nie wypytywali go o towarzyszy wyprawy.
Gdy wypoczął, zlecił postawienie pomnika. Ku pamięci poległych przyjaciół, dzielących z nim pasję i miłość do wysokich gór. Miłość, która ich zabiła.

2 lata później

W pewnej wiosce u podnóża Himalajów świt obudził mężczyznę w średnim wieku. Otworzył oczy, umył się i zszedł na śniadanie. Po spożytym posiłku wziął z pokoju znicz. Swe kroki skierował ku stojącemu w pobliżu miejsca wypraw wysokogórskich pomnikowi. Zapalił płomień i postawił znicz, następnie, choć znał go już na pamięć, przeczytał wyryty w kamieniu napis: „Robertowi Nowakowi i Michałowi Piotrowiczowi. Góra jest niebezpieczną kochanką, lecz pamięć o Was w sercach dzielących miłość pozostanie na wieki”. Otarł spływające po policzkach łzy.
- Spoczywajcie w pokoju, bracia – wyszeptał.



Autor: PUDEL

 Odnoszę wrażenie, że od casów mojej młodości mentalność społeczeństwa zdążyła zmienić się diametralnie – stopniowo zatracając wszystkie tzw. "wyższe" wartości na rzecz własnej wygody i "świętego" spokoju. Przez wiele lat powtarzałem sobie, że wbrew pozorom altruizm wciąż istnieje, a moje odczucia to tylko głupie wrażenie i nostalgia odczuwana względem czasów mojej młodości, ale (w przeciwnym wypadku nie opowiadałbym tej historii) przyszedł czas, w którym musiałem to spojrzenie zweryfikować.
 Właściwym bohaterem tej opowieści jest Edgar, towarzysz moich lat młodzieńczych, z którym dzielę większosć wspomnień z tamtego okresu i którego nie mógłbym nigdy zapomnieć. To właśnie jego wypadek sprawił, że dostrzegłem chorobę, która trawi współczesne społeczeństwo, a w konsekwencji mam o czym opowiadać oraz (co ważniejsze) mam po co to robić.
Muszę przyznać, że przez wiele lat widywaliśmy się bardzo rzadko – ja zawsze byłem typem samotnika, stroniącego nawet od najbliższych mi osób (zawsze tłumaczyłem to sobie lękiem przed odrzuceniem), podczas gdy on odczuwał silną potrzebę życia wśród ludzi i dla ludzi – ja więc tułałem się po kraju, szukając odpowiedzi na nurtujące mnie filozoficzne pytania o naturę człowieczeństwa, sens życia i inne tego typu głupstwa, podczas gdy on zapuszczał korzenie, zakładając rodzinę i osiadając w spokojnym, podmiejskim towarzystwie – zajęty dobrze płatną pracą, rodzinnymi spacerami, wypadami na ryby i przyjęciami urodzinowymi dla sąsiadów. Mimo to nie zapominaliśmy o sobie i zawsze, kiedy wracałem do swojej nory znajdowałem kilka listów, na które odpowiadałem przed kolejną wyprawą.
Właściwa opowieść zaczyna się ponad 20 lat od chwili, gdy nasze ścieżki się rozeszły, dokładnie takim listem – wydawało mi się, zwyczajnym i typowym. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało na drastyczny i naglący charakter treści, która miała diametralnie zmienić moje życie.
W liście tym przyjaciel mój najpierw pytał, czy mam się dobrze i jestem w dobrym zdrowiu, dopiero potem zaś przeszedł do wydarzeń, które wstrząsnęły jego życiem – do wypadku, w którym cała jego rodzina zginęła, a on sam został sparaliżowany od pasa w dół. Choć ton listu na pierwszy rzut oka zdawał się zachowywać nadzieję i pogodę ducha, wyraźnie widziałem, że była to maska, spod której wyglądały rozpacz i samotność – pod nimi zaś kryła się pustka.
Czym prędzej wybiegłem więc na ulicę – na szare chodniki spadały właśnie pierwsze krople deszczu, jednak powrót po parasol czy kurtkę przywodził mi na myśl marnowanie nieskończenie cennego wtedy czasu. Biegłem więc, w duszy modląc się właśnie o czas – potrzebny, żeby przynieść memu druhowi nadzieję, zanim będzie za późno... Niecałe pół godziny później znalazłem się pod jego domem – lekki deszcz zdążył w tym czasie zamienić się w oczyszczającą, wiosenną burzę.
W świetle ulicznych latarni i błyskawic budynek wyglądał upiornie. Niesiony dziwnym przeczuciem nie próbowałem dogadywać się z domofonem – otworzyłem furtkę, chwilę potem przebiegłem przez drzwi wejściowe i – nie potrafię wyjaśnić dlaczego – natychmiast udałem się do kuchni. Tam ujrzałem mojego przyjaciela, który siedząc przy stole przystawiał sobie pistolet do skroni. I dopiero w momencie, w którym mnie dostrzegł, niepokój zniknął z jego twarzy.
Był człowiekiem, który stracił wszystko. A ja miałem za zadanie pomóc mu na nowo odnaleźć sens. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem było wyprowadzenie go z tego, czym stał się jego dom – wiedziałem, że w tym momencie powinien zapomnieć o przeszłości i wszystkim, co się z nią wiąże.
Jego wózek, pomimo bardzo krótkiego czasu użytkowania już zaczynał skrzypieć dźwiękiem przywodzącym na myśl płacz dziecka – znaleźlismy się na ulicy i zaczęliśmy podążać w stronę mojej nory. Właśnie w tym momencie dostrzegłem, tę wielką zmianę, która ogarnęła społeczeństwo. Wszystkie spojrzenia kierowane w naszą stronę były pełne zażenowania, a nawet obrzydzenia. Wiedziałem, że ludzi w stanie takim jak Edgar zazwyczaj poddaje się eutanazji, ale nie spodziewałem się tego, że będą na niego patrzeć, jakby już był martwy. Gdziekolwiek się nie udaliśmy, spojrzenia zawsze były dokładnie takie same. Każdy wyjazd, każde wyjście przypominały Edgarowi o jego nieszczęściu, a we mnie pogłębiały od dawna kiełkującą mizantropię.
Od tamtego dnia przez ledwie kilka miesiecy jeździliśmy po kraju i razem dyskutowaliśmy na temat natury człowieczeństwa, sensu życia i innych tego typu głupstw. Przysięgam jednak, że robilibyśmy tak po dziś dzień, gdyby nie fakt, że pewnego dnia nienawiść świata wzięła górę i zabrali go ode mnie siłą.
Następnego dnia pochowali go. A był jeszcze żywy. Przysięgam, że był jeszcze żywy. Przysięgam!

4 komentarze:

  1. ode końca:
    Pudel. Przypomniało mi się na pcozątku czytania, jak mówiłeś, że jest inspirowane Poem. i rzeczywiście to czuć. Mi osobiście się nie podoba, ale to jak lubienie zupy ogórkowej. Albo się lubi, albo nie. Końcówka mocna, fajna. Ale pisałeś lepsze opowiadania.

    Ona. Jeśli chodzi o tematykę, to strasznie, strasznie mi się to opowiadanie podoba. Dobrze oddaje motyw, poza tym piszę to na 2 godziny przed wyjazdem w góry, także... Jedyne co mnie prześladowało podczas czytania, to wątpliwości, czy to na pewno tak działa. Znaczy z tym schodzeniem w wichurze na przykład. Wydaje mi się że oni raczej przeczekują złą pogodę. Ale nie wiem.

    Młotek. Opowiadanie niezłe, lepsze od poprzedniego, choć mam wrażenie braku zakończenia. Wiem, że taki był pewnie zamysł, żeby nic nie wyjaśniać, ale trochę niedosytu zostawia. Drugi zgrzyt, to właściwie trochę banał, ale raz piszesz, że roboty zaczynały czuć, drugi raz, że nic nie czuły. I to się ze sobą kłóci. Drobiazg, ale. Jeszcze uwaga ogólna, co mi się osobiście średnio podoba (patrz wyżej wymieniona ogórkowa), to przeskoki bohaterów. Trudno jest się do bohatera przywiązać w trakcie tak krótkiej formy literackiej, a ty jeszcze co kilka akapitów zmieniasz bohatera. Tu w mniejszym stopniu, najbardziej to było widać w płonącym mieście. Plus za piosenkę R.E.M., czytało się nieźle, ale bez specjalnych efektów.

    Swojego nie oceniam,jak zwykle. Pragnę tylko napisać, że zbieżność imion jest przypadkowa i nie ma nic wspólnego, z pewnymi bliźniakami, którzy najpierw księżyc a później władzę ukradli.

    Krasnolud

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... bo sobie tak pomyslałem, że moze z tego kiedys powsta coś dluzszego, dlatego na razie jest to niedokończone :) Tak samo jak z tym czuciem robotów. Traktuj to jako pierwszy rozdziął niedokończonej opowieści.
      P.S. Napisze potem coś o waszych tworach, w tej chwili nie mam siły.

      Usuń
    2. Na pewno przeczekują. Po prostu chciałam dać jakieś tło do sceny tragedii, a cóż może być bardziej dramatycznego niż odczepienie się od ściany górskiej podczas zamieci? :)

      Ona

      Usuń
  2. Krasnolud - fajny pomysł na napisanie opowiadania, krótkie, ale miło sie czyta. Jest ono takie... realne?

    Ona - Całkiem udana interpretacja motywu, zakonczenie naprawde dobre, ale tak jakby nie czuje tych emocji, tego co przeżywają bohaterowie. Czue jakbym czytał jakiś raport z podróży. Pomysl za to na opowiadanie dobry.

    Pudel - DObrze ci to wyszło, nic dodac nic ujac, chociaz koniec powoduje chec zastanowienia sie jak to sie na prawde stało.

    OdpowiedzUsuń