I znów doczekaliśmy się końca. Tym razem motyw był bardziej złożony, sugerując jednocześnie pewien nastrój - co oczywiście odbiło się na tekstach. Zapraszamy więc do czytania efektów kolejnego konkursu, w którym nie przyznaje się punktów (a nawet gdyby, i tak nic by nie znaczyły).
Co ciekawe - tym razem wpłynął również związany z motywem rysunek. Nie spodziewałem się tego - ale chyba byłbym złośliwy, gdybym go nie opublikował.
Indżojcie!
Autor: BARTEK
Autor: ALBATROS
"Grześ"
Tysiące
kolorowych świateł migotało mu przed oczyma. Szum liści i śpiew
ptaków zaczęły się przebijać przez bezkresną ciszę. Dłonią
namacał miękką, jeszcze mokrą od rosy trawę.
Nie wiedział,
co się z nim działo, jak się tam znalazł, nic nie pamiętał.
Pierwsze promienie zaczęły przerywać jego Munchowskie wizje. Wreszcie mógł dostrzec to, co jeszcze przed chwilą słyszał,
czuł. Mógł teraz z powodzeniem powiedzieć, że nie jest w piekle,
wręcz przeciwnie, trafił do samego Edenu. Znajdował się pod
wielką jabłonią, przed nim, za drewnianym, spróchniałym i lekko
maźniętym białą farbą płotem, znajdowała się polana pełna
tulipanów. W oddali widać było wiatraki. Wśród nich znajdował
się ten wyjątkowy - ten, w którym spędził całe dzieciństwo. Niewiele myśląc szedł przez ten kwiecisty raj do najbliższego
budynku. Kakofonia zapachów przyprawiła go o katar sienny.
Zadowolony, z oczyma zaczerwienionymi od alergicznych pyłków
oddawał się rozkoszy obcowania z tak piękną przyrodą. Tak idąc
wydeptaną wcześniej ścieżką, natrafił na stary strach na
wróble. Ot tak, zwykła kukła ubrana we flanelową koszulę ze
słomą wystającą z rękawów, nogawek i spod kapelusza. Tuż przy
tym nabitym na pal manekinie odnajduje woreczek do siewów. Lecz ku
wielkiemu zdziwieniu, zamiast ziaren znajduje tam multum małych
pigułek. Różnych gabarytów i kolorów. Postanowił, że nie
będzie sprawdzał ich działania, jeszcze nie teraz… Ten strach…
czegoś mu brakowało… tak! Nie znał się na tym za dobrze ale
pamiętał jak mu babka kiedyś pokazywała jak to zrobić. Tutaj
przełożyć, tutaj zawiązać ii… voila! Strach z pięknym
wianuszkiem. Jeszcze buziak na pożegnanie i ruszył dalej w kierunku
wiatraka. Jednak i tym razem po kilku zadyszkach i postojach ten ani
trochę się nie przybliżył - cały czas bezwstydnie góruje
nad resztą łąki i zdaje się, że z każdym krokiem jest coraz
dalej. Chłopiec jednak nie poddaje się i niestrudzenie biegnie. Nagle, oniemiały, przystaje, widzi bowiem tego samego stracha
na wróble, z tym samym wianuszkiem, który dosłownie przed chwilą
wykonał, uśmiechającego się tym swoim, sztucznym, wyszytym
uśmiechem. Poprawił wianuszek, przytulił się do kukły i kiedy
już miał odchodzić zauważył butelkę whiskey leżącą u stóp
stracha. Jak nie mógł jej wcześniej zauważyć? Bierze ją ze
sobą, jeszcze jeden uścisk, buziak i biegnie znowu przez pole
tulipanów. Nawet nie zauważył jak słońce zaczęło powoli
ustępować miejsca swojemu bratu.
Otwierają
się drzwi do pokoju. Oczy kobiety nie były przyzwyczajone do
ciemności, ręką namacała na ścianie lepiący się od brudu
włącznik światła. Nie może uwierzyć własnym oczom. Jej syn,
jej własny syn... Głośny płacz rozlega się w całym domu. Jej
kochany Grześ, jej jedyny… leży bez ruchu na łóżku.. na
podłodze widać rozlany brązowawy płyn, w pokoju czuć zapach
alkoholu… Na komodzie, na tej komodzie, którą kiedyś wraz z
Grzesiem własnoręcznie skręcała, na tej komodzie, na którą
oszczędzała kilka miesięcy stoi pudełeczko… pudełeczko, w
którym trzymała wszystkie swoje leki… nie mogła znaleźć żadnej
z tabletek… ŻADNEJ!
Pełne
życia tulipany zmieniły się nagle w ruiny domów. Ogień ciągle
widoczny w oknach zamieniał w pył budynki niewinnych mieszkańców.
Płomienie jednak nie dosięgały jego celu – wiatraka złowieszczo
patrzącego na zgliszcza jego rodzinnego miasta. Czarny pył pokrył
jego ciało, w gardle już od dawna nie mógł wyczuć kropli śliny.
Mimo wszystko, biegł, bo tylko to mu pozostało.
Tuż
obok ciała zauważa zwiniętą kartkę papieru, na niej jakieś
bazgroły, wyglądają jak wiersz… a może piosenka? Nie może
uwierzyć w to co czyta… nie chce wierzyć, co siedziało w główce
jej kochanego Grzesia…
A
na parapecie stały i płakały wraz z matką, kolorowe tulipany, a
wśród nich, jedna jedyna zwiędła niezapominajka…
Autor: PUDEL
Szare i nudne dni wypełniały życie
Marcina. Wspomnienie ekscytującego momentu, w którym objął swoje
obecne stanowisko już dawno umilkło w jego pamięci, pozostawiając
za sobą tylko niewyraźne echo, słabnące z dnia na dzień.
Oczywiście, rozumiał, dlaczego to, co
robi powinno go ekscytować – potrafił nazwać i uzasadnić
wszystkie uczucia, które ogarnęły go, kiedy po raz pierwszy
usłyszał o tym, że może zostać niszczycielem światów. Teraz
wydawały się obce, wydumane i na wieki niedostępne – zastąpione
przez poczucie obowiązku, przyzwyczajenie i nieprzeniknioną pustkę.
Nie potrafił się do tego przyznać
przed sobą, ale jednym z przytłaczających go problemów był fakt,
że był sam – a ludzie, których spotykał nie mieli dość czasu,
żeby zrozumieć cokolwiek, co tyczyło się jego życia. Próba
wytłumaczenia im czegokolwiek była skazana na porażkę –
zazwyczaj zwieńczoną uznaniem go za niebezpiecznego szaleńca. Sam
zresztą nie był pewien, czy w którymkolwiek z ludzkich języków
jest w stanie cokolwiek wyjaśnić, nie uciekając się do szaleńczo
brzmiących przybliżeń.
Kim jesteś?
Na pewno kiedyś byłem człowiekiem.
Nigdy w to nie wątpiłem. Teraz... Jestem istotą, która pozyskała
nieśmiertelność i dar swobodnego poruszania się po Multiwersum w
zamian za...
Czym jest Multiwersum?
To zbiór nieskończenie wielu światów,
czasem podobnych do siebie jak dwie krople wody, a czasem skrajnie od
siebie odmiennych. Wszystkie są odrębne i nie wpływają na siebie
nawzajem – istnieją po to, żeby Oni mogli...
Kim są Oni?
Na to pytanie sam nie znam odpowiedzi.
Nie wiem, skąd się wzięli. Wiem, że poszukują idealnego świata,
jednego jedynego miejsca, w którym destrukcja nie zwycięży nad
kreacją – którego z biegiem czasu nie ogarną rozpacz i
beznadzieja. Wiem, że światy, które nie spełniają tego kryterium
mają zostać zniszczone – nie pytam, dlaczego. Wiem, że Oni nie
mogą tego dokonać – więc musieli się posłużyć kimś innym.
Posłużyć się mną... Nie rozumiem, w jaki sposób można
zniszczyć wszystkie prócz jednego z nieskończonych światów,
ale...
Dlaczego akurat ty?
Na to pytanie również trudno mi
odpowiedzieć. Mówili, że narodziłem się tylko w jednym z
uniwersów, dzięki czemu nie grozi mi spotkanie samego siebie – w
najlepszym wypadku prowadzące do porzucenia przeze mnie misji.
Dlaczego się zgodziłem? Chociaż miliony już światów (czas
potrzebny na zamknięcie jednego z nich przyjąłem za miarę czasu –
swój "dzień") przeminęły od tego pierwszego razu –
pamiętam, że alternatywą dla przyjęcia oferty była śmierć.
Czy wybrałeś słusznie?
Nikt nie jest w stanie udzielić
odpowiedzi.
NIKT.
Wiedział, że wyjaśnienie wszystkich
wątpliwości zajmuje więcej czasu niż jest mu dane na jakąkolwiek
rozmowę. Dlatego też dawno przestał próbować. Wolał poświęcić
swój czas na każdym świecie na spojrzenie na jego ogół – ze
wszystkimi niuansami odróżniającymi go od innych. Ze wszystkimi
zaletami i wadami, z cierpieniem i nadzieją w każdej pojedynczej
duszy. Każdej z nich poświęcał ułamek sekundy, jedyne requiem,
na jakie mogła w tym momencie liczyć.
Potem usmiechał się i...
Zamykał wszystko, co tam się
wydarzyło w pustce i zapomnieniu. "Oni" już się nie
przejmowali. Nikt inny nie wiedział.
Po każdym takim świecie pozostawał
tylko niewyraźny ślad w jego pamięci.
Nie mógł zrobić nic więcej.
I jeden tylko raz coś zwróciło jego
uwagę na tyle, że nie dokonał tego rytuału.
Kraj ogarnięty wojną, w jego centrum
płonąca stolica, a na jej obrzeżach niewielki budynek.
Wewnątrz trawionego przez ogień
budynku, na drugim piętrze, pod stołem w wypełnionym ogniem pokoju
klęczy chłopiec.
Chłopiec o kruczoczarnych włosach,
imieniem Marcin zagryzając wargi z przerażenia modli się o
zapomnienie. Modli się o kres cierpienia dla siebie i śmierć dla
wszystkich, którzy niszczą. W ostatniej sekundzie jego umysł
zastyga w wyobrażeniu siebie – anioła sprawiedliwości,
powołanego, by zaprowadzić nowy ład, a wokół niego zbudować
nowy lepszy świat.
Marcin – niszczyciel światów –
rozpoznaje w nim siebie.
Ogarnia go lęk.
Czy to tylko wyobrazenie? Jeżeli
narodził sie tylko w jednym świecie, to..?
Nie musi o to pytać.
Wie bardzo dobrze.
Pierwsza wątpliwość od miliona
milionów dni.
...
...
...
Uśmiecha się i...
...
Kolejny z nieskończonej ilości światów
gaśnie.
...
Szare i nudne dni wypełniały życie
Marcina. Wspomnienie ekscytującego momentu, w którym objął swoje
obecne stanowisko już dawno umilkło w jego pamięci, pozostawiając
za sobą tylko niewyraźne echo, słabnące z dnia na dzień.
Oczywiście, rozumiał, dlaczego to, co
robi powinno go ekscytować – potrafił nazwać i uzasadnić
wszystkie uczucia, które ogarnęły go, kiedy po raz pierwszy
usłyszał o tym, że może zostać niszczycielem światów. Teraz
wydawały się obce, wydumane i na wieki niedostępne – zastąpione
przez poczucie obowiązku, przyzwyczajenie i nieprzeniknioną pustkę.
Autor: KROKROPKA
Kawa
w kubku parowała wolno, a jej zapach drażnił wrażliwe receptory
węchowe dziewczyny. Przez głowę przelatywały kłęby różnych
myśli, z których starała się ułożyć klarowny obraz tego, co
dzieje się w jej życiu. Ot, zwyczajnie, chciała zrozumieć
zachodzące zmiany. Ciężko jest zaakceptować przemijanie, ale
każde przeszłe doświadczenie może być dowodem na to, że
przyszłość przyniesie coś dobrego. Podniosła więc wolno kubek
kawy do ust. Gorąca ciecz rozlała się na języku, a powieki opadły
w obawie przed ciepłą parą. Tak, tego potrzebowała - orzeźwienia
umysłu, nawet tak bardzo złudnego. Odstawiła kubek, oparła ręce
na zgiętych nogach, wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.
Czas wziąć się w garść. Czas zostawić przeszłość za sobą i
zacząć żyć tym, co jest teraz, traktując przyszłość jako
określoną w czasie teraźniejszość…
Zgarnęła z oparcia
łóżka kurtkę, naciągnęła ciepłą, wełnianą czapkę na uszy
i wyszła. Wychodząc obejrzała się za siebie, i wbiła na chwilę
wzrok w głęboką czerń okrywającą domowy korytarz. Poczuła,
jakby oderwała się od czegoś, co ciągle trzymało ją w miejscu.
Świat podążał do przodu i mijał ją jakby była dla niego tylko
układem odniesienia. Teraz postanowiła wtopić się w mijające ją
obrazy i stać się ich częścią.
Wsiadła do samochodu,
odpaliła silnik i pozwoliła, by ciepło powstałe w wyniku
wykonania pracy ogrzało wnętrze pojazdu, podczas gdy ona zgarniała
zmarznięty na szybie śnieg. Samochody przejeżdżały wolno przez
bariery padającego śniegu, a światło z ich reflektorów
rozpraszało nieco mrok. Obracające się po mokrej nawierzchni koła,
tworzyły cichy, jednostajny szum, który oswajał z myślą o
znajdującym się nieopodal ciemnym lesie. Ustawiona stacja radiowa
Trójki nadawała właśnie jakiś koncert. Zagubiona we własnych
myślach dziewczyna nie zauważyła, kiedy szum ustał… Zimny
powiew wiatru z płatkami śniegu musnął jej policzek, wybudzając
z hipnozy spowodowanej monotonią wykonywanych czynności. Uniosła
zmarzniętą dłoń do oczu i ujrzała odrapane opuszki palców.
Dłonie były czerwone od krwi i mrozu, który najwyraźniej
niwelował odczuwanie bólu po zranieniu. „Tylko dlaczego nie
zauważyłam tego wcześniej?” – zastanawiała się, wycierając
w chusteczkę ociekające wodą i krwią ręce. Nie odwracając
wzroku od zabarwiającej się na czerwono chusteczki zastygła w
bezruchu. Szum ustał. Nie wiedziała, jak długo wokół niej jest
tak cicho, lecz mrok nadal był rozpraszany przez dochodzące skądś
światło. Ogarnięta strachem podniosła wzrok i spojrzała w
kierunku źródła bijącej jasności. Jakieś dziesięć metrów od
niej stał samochód z wyłączonym silnikiem. Reflektory oświetlały
dokładnie jej postać. Otępiała wpatrywała się w tamto miejsce,
szukając wzrokiem podpowiedzi, kto to może być. Nie widziała
jednak nikogo. Nagle ktoś uruchomił silnik i tajemniczy samochód
zaczął wycofywać się powoli nie dając dziewczynie szansy na
rozpoznanie marki. Po chwili zniknął za drzewami, a ogarnięta
strachem, zdziwieniem i zaciekawieniem dziewczyna sięgnęła
zranioną ręką po telefon. Odkąd wyszła z domu minęło około
pięciu minut. „Jak to możliwe?” – nasunęło jej się na
myśl. Odsuwając jednak od siebie pokrętne myśli, zrzuciła
wszystko na działanie przypadku, po czym wsiadła do samochodu i
ruszyła. Chciała jak najszybciej znaleźć się w sklepie, kupić
niedrogie czerwone wino, trochę jedzenia, po czym wrócić do domu i
słuchając głośno muzyki świętować swoje ponowne narodziny.
Śnieg sypał w okna, w radiu nadal leciał koncert, a widoczność
na drodze była fatalna. Dziewczyna machinalnie pochyliła się do
przodu, wytężając wzrok, brnąc przez ściany padającego śniegu.
Na drodze nie było nikogo poza nią. Nagle radio zaczęło wariować.
Wyrwana ze skupienia dziewczyna odchyliła się do tyłu, po czym
ujrzała w lusterku światła samochodu. Na plecach pojawiła się
gęsia skórka, a przez głowę przemknęło wspomnienie sprzed pół
godziny. Odgoniwszy ponownie ponure myśli skręciła na parking
przed sklepem. Radio zaczęło normalnie grać. Unieruchomiła
silnik i wysiadła. Gdy dotarła już do marketu, znalazłszy koszyk,
zaczęła manewrować zwinnie między półkami zapełniając go tym,
co zaplanowała kupić. Gdy znalazła już wszystko, czego
potrzebowała, ruszyła do kasy. Nagle światło zaczęło mrugać.
Dziewczyna zatrzymała się w miejscu, chcąc uniknąć zderzenia ze
stosem puszek, których nie zauważyła wcześniej. Dotarła do kasy
i w oczekiwaniu na ekspedientkę postanowiła sprawdzić jak głębokie
rany ma na palcach. Jednak to, co zobaczyła, zszokowało ją. Na
dłoniach nie miała nic.. Sięgnęła szybko do kieszeni po
chusteczkę, w którą wcześniej wycierała ręce, jednak ona była
zupełnie czysta. Zupełnie zdezorientowana rozejrzała się wokół.
Światło nadal mrugało, ekspedientka nie przychodziła. Spojrzała
przez szklane ściany sklepu na swój samochód. Stał tam sam. Na
parkingu nie było nikogo. Wzięła cały koszyk z zakupami i
wybiegła ze sklepu. Drżącymi rękoma próbowała otworzyć drzwi.
Gdy jej się to udało, wsiadła i uruchomiła silnik. Chciała jak
najszybciej dotrzeć do domu. Próbując nie myśleć o zaistniałej
sytuacji, mknęła przez pustą drogę w stronę domu, nie zwracając
uwagi na niekorzystne warunki. Gdy dotarła, wszystko wokół
wyglądało normalnie. To była pora, o której sąsiedzi zazwyczaj
już spali, więc zgaszone światła w sąsiednich budynkach nie
wzbudzały niepokoju. Wzięła zakupy i szybko pobiegła do domu. Gdy
wchodziła, ogarnęło ją dziwne uczucie, że coś zakleszcza się
wokół niej. Chwilowy mrok panujący zanim odnalazła włącznik
światła, obudził w niej klaustrofobiczny strach. Chaos panujący w
jej głowie zmienił również jej spojrzenie. Przestraszone i czujne
oczy podążały za każdym poruszającym się cieniem na ścianie.
Położyła zakupy na bufecie i usiadła. Wtedy zgasło światło.
Usłyszała trzy krótkie, ale głośne stuknięcia. Pokój
rozjaśniły pomarańczowe płomienie. Dziewczyna podeszła do okna i
ujrzała płonący dom sąsiadów. Przed tamtym domem stał samochód.
Obok samochodu stała wysoka, dobrze zbudowana postać w długim
fraku. Pomimo panującej zawieruchy garderoba tajemniczej sylwetki
nie poddawała się kaprysom pogodowym. Wtedy twór odwrócił się i
spojrzał prosto w okno domu dziewczyny. Wyszczerzona w dzikim
uśmiechu twarz wpatrywała się w ofiarę dziwnych zdarzeń. „To
dopiero początek”, wypłynęło z ust tajemniczej osoby, która po
chwili wsiadła do samochodu i odjechała. Wtem światło znów
popłynęło z domowych lamp. Dziewczyna usiadła spoglądając tępo
na swoje dłonie, po czym wyjrzała ponownie przez okno. To, co
zobaczyła, przelało czarę goryczy. Dom wcale nie płonął. Pożaru
w ogóle nie było…
Autor: MŁOTEK
Frank
z ciężkim westchnieniem zwlekł się z łóżka. Było ciemno, a on
miał kaca po wczorajszej imprezie. Chciał dowlec się do łazienki,
ale zamiast otworzyć drzwi uderzył w ścianę. Szedł jeszcze dwa
metry przy ścianie próbując je wymacać. Ale drzwi nie było. Czuł
tylko zimną i gładką, zapewne pomalowaną olejną farbą, ścianę.
Poza tym wyczuł coś jeszcze. Zdawało mu się jakby coś, a może
ktoś ciągnął go za prawą rękę. Z przyśpieszonym tętnem
odwrócił się gotowy do wymierzenia ciosu. Wtedy zobaczył gdzie
się znajdował…
2
Dni wcześniej
Zbliżała
się osiemnasta. Był to bardzo gorący, czwartkowy wieczór. Nawet
jak na koniec czerwca. Od dwóch tygodni nie padał deszcz, nie
spadła nawet jedna kropelka. Temperatury wahały się od 29 do 36
stopni Celsjusza. Dziś w południe były 34 stopnie. Zupełnie tak
jakby Bóg chciał powiedzieć „ Jesteście grzesznikami i nie ma
dla was miejsca w niebie. Zasługujecie na piekło, więc je wam
ześlę”. Jessie przemierzała właśnie swoim Land Roverem
rozgrzane ulice Hammertown. Była to nieduża, lecz całkiem
gęsto zaludniona mieścina - w tym momencie jednak wyglądała na opustoszałą. Nic się
nie działo. Dosłownie nic. Nic poza cholernym upałem. Odwołano
mecze baseballu odbywające się na pobliskim stadionie, baseny były
oblegane, a ulice puste. Nikt nie wychodził w taki skwar na miasto.
Nikt, nie wliczając totalnych idiotów i tych którzy musieli
załatwić coś naprawdę ważnego. Jessie na przykład jechała
odebrać ze szkoły swojego syna, Mike’a. Zastanawiała się co jej
strzeliło do głowy, aby zapisywać go na dodatkowe lekcje nauki gry
na saksofonie w najbardziej oddalonej od ich domu szkole. Równie
dobrze mogła go zapisać na kurs nauki gry na gitarze w szkole
znajdującej się na tej samej ulicy, co ich dom. Albo na kurs nauki
gry na pianinie, albo harmonijki, albo skrzypiec. Albo wcale.
Skręciła w Evertoon Street. Była to chyba najdłuższa ulica w
całym mieście. Znajdował się tu główny szpital Hammertown (właśnie go mijała), jedyny w tym miasteczku. Kiedyś istniał
jeszcze jeden, przy Journal Street, ale jacyś idioci na budowie po
drugiej stronie ulicy źle zmontowali dźwig i upadł prosto na
szpital niszcząc jego wschodnie skrzydło. Ludzie przychodzili do
niego żeby się leczyć, tym razem zaś spotkała ich tam śmierć.
W tej chwili szpital jest odbudowywany. Powiada się, że za dwa,
może trzy miesiące ponownie zostanie otwarty. Pięć mil dalej
znajdowała się szkoła, w której Mike w tej chwili kończył
swoje zajęcia. Jessie stała na czerwonym świetle. Spojrzała na
zegarek. Wskazywał dwadzieścia minut po osiemnastej. Była
spóźniona i dobrze o tym wiedziała. Kiedy światło zmieniło się
na zielone wcisnęła pedał gazu do oporu. Nie przejmowała się
tym, że jedzie siedemdziesiąt mil na godzinę zamiast przepisowych
trzydziestu. W ten upał nawet policjantom nie chciało się
wychodzić na ulice aby je patrolować. Chciała dojechać do szkoły
jak najszybciej. Co chwile spoglądała na zegarek. Nagle przed maską
jej samochodu pojawił się mężczyzna. Stał w miejscu i nie zdawał
sobie sprawy z nadjeżdżającego niebezpieczeństwa . Jessie zaczęła
hamować i spróbowała go wyminąć. Z lewej strony. Wpadła w
poślizg. Kiedy mijała mężczyznę usłyszała łupnięcie.
Następnie zobaczyła drzewo, jechała prosto na nie. Właśnie
teraz, sekundy przed swoja śmiercią przypomniała sobie, ze w tym
parku znajdującym się na rogu Evertoon i Line Street fontanna w
kształcie jednorożca została wyłączona z powodu upałów cztery
dni temu. A powiadają, że chwile przed śmiercią człowiekowi
przelatuje cale życie przed oczami. Samochód wybuchł.
Teraz
Ręka
Franka była zaplątana w rurkę od kroplówki, którą miał
przyczepioną do nadgarstka. Łóżko, które wydawało się być
jego własnym, było tak naprawdę łóżkiem szpitalnym.
Przypomniało mu się co wczoraj robił. Poszedł na barbecue do
swojego kumpla. Po paru godzinach dobrej zabawy ( zaczęli robić
grilla po czternastej) postanowił pójść po więcej alkoholu.
Niezbyt trzeźwy wyszedł na ulice i wędrował wzdłuż Line Street.
Miasto z powodu upałów było puste, wiec szedł środkiem ulicy.
Kiedy doszedł do skrzyżowania zatoczył się. Musiał przystanąć,
usłyszał pisk opon i chwilę potem jego świadomość zgasła. Tyle
pamiętał z wczorajszego dnia. Chciał podejść z powrotem do lóżka
i wziąć z szafeczki obok swoje rzeczy - widział tam swój zegarek,
telefon, a nawet portfel, o dziwo niczego nie brakowało. Kiedy
zaczął zmierzać w jej kierunku, poczuł bardzo mocne zawroty i
ból z tyłu głowy. Upadł. Zauważył elektroniczny zegarek.
Informował, że jest dziś dwudziesty ósmy czerwca. „Przecież
wczoraj był dwudziesty szósty.”- pomyślał Frank i zemdlał.
2
dni wcześniej ( 26 czerwca )
Piętnaście
minut po wybuchu zjawiły się wozy strażackie. Wraz z nimi
przyjechała karetka, aby zabrać rannych. W sumie był tylko jeden.
Miał na imię Frank, tak przynajmniej stwierdzili później
sanitariusze przeglądając jego dokumenty. Poza wstrząśnieniem
mózgu i w niedalekiej przyszłości wielkim siniakiem z tylu głowy
nic mu nie groziło. Innym niestety już tak, i to całkiem dużo.
Wybuch samochodu, poza śmiercią Jessie, spowodował również
pożar. Zaczęło się od parku. Wszystkie drzewa, krzewy, trawniki
i kompozycje kwiatków - to wszystko zapłonęło jak siarka na końcu
zapałki potarta o draskę. Pożar rozprzestrzeniał się bardzo
szybko. Chwilę po roślinności zajęła się ogniem drewniana
chatka ogrodnika. Zaraz potem zapłonął pobliski sklep „Chemia u Johna”. To właśnie w tej chwili na miejsce przyjechały
wozy strażackie. Jake i Dolores wysiedli z pierwszego z nich.
-
Hej, Jake, leć do hydrantu i podłącz wąż! – krzyknęła
Dolores.
-
Tajest! – odpowiedział Jake.
Popędził w stronę najbliższego hydrantu rozciągając po drodze wąż
strażacki. Jake, odkąd pamiętał, nigdy nie miał szczęścia w
życiu. W podstawówce kumple się z niego nabijali, że boi się
wchodzić na drzewa. Chciał im udowodnić, że nie mają racji i
wchodząc na jedno z nich spadł, łamiąc sobie przy tym obie nogi.
Cztery lata później jego dziewczyna, najgorętsza laska w szkole
rzuciła go dla jakiegoś kujona okularnika. Chciał wtedy popełnić
samobójstwo. Pod nieobecność rodziców powiesił się w łazience.
Umarłby gdyby nie jego pech. Lina pękła dwie sekundy po tym jak
zeskoczył ze stołka. Do tej pory nikt nie wie, że chciał się wtedy
zabić. W zeszłym roku na szkoleniu strażackim, właśnie w dniu
swoich urodzin uderzył sam siebie metalowymi szczypcami i rozciął
sobie łydkę. Dwadzieścia szwów. Tym razem też mu się nie
poszczęściło. Właśnie przykręcał wąż do hydrantu gdy coś w
budynku obok wybuchło.
-
Co to urwa jest?? – krzyknął z nieukrywanym zdziwieniem Jake.
-
Spieprzaj z stamtąd, przecież to Chemia u Johna się jara,
wszystko zaraz pierdzielnie!!! – usłyszał za sobą glos Dolores.
Bez
chwili namysłu zaczął biec w stronę wozu. Ten jeden raz miał
szczęście. W sumie było to szczęście w nieszczęściu. Wybuch
wprawdzie go odrzucił i Jake uderzył w wóz z silnym impetem, ale
przynajmniej nadal żył. Hydrantu niestety już nie było. W górę
tryskał strumień spienionej wody wydobywający się z pod ziemi.
Inni strażacy byli już gotowi, i zaczynali gasić pożar. Wybuch
spowodował zapalenie się kolejnych budynków, oraz przewalenie się
przedniej ściany sąsiedniej posesji, także droga była zblokowana.
W oddali rozległ się kolejny huk. Komunikat nadawany drogą radiową
wskazywał na to, że przejeżdżająca przez miasto ciężarówka,
która wiozła benzynę, wpadła w poślizg i przed chwilą wybuchła.
Dolores jako dowódca straży odesłała trzy z piecu wozów do
gaszenia drugiego pożaru. Sytuacja nie wyglądała zbyt wesoło.
-No
chłopaki, do roboty! pożar sam się nie ugasi!
Teraz
Frank
ocknął się leżąc na podłodze. Głowa już tak go nie bolała.
Zegarek wskazywał godzinę ósmą rano dwudziestego dziewiątego
czerwca. Wynikało z tego ze przespał dobre dwanaście godzin.
Dziwiła go cały czas jedna rzecz. Na zewnątrz cały czas było
ciemno. Chciał wyjrzeć przez okno ale jedyne, co zobaczył to
ciemność. Pomyślał, że ktoś musiał zamalować okno, tylko po
co? Ubrał się w swoje ubranie, założył zegarek. Był gotowy aby
wyjść z Sali. Był gotów tym bardziej, im dłużej siedział sam
pośród tej absolutnej ciszy. Opierając się na stojaku od
kroplówki otworzył drzwi. W jego nozdrza wdarł się niewyobrażalny
smród. Praktycznie w tym samym czasie ujrzał w szpitalnym
korytarzu, ciemne kształty leżące na ziemi i na porzuconych
łóżkach szpitalnych. Były to zwęglone zwłoki. O dziwo, sam
korytarz nie wyglądał tak, jakby wdał się od niego pożar, ciała
zaś były ewidentnie spalone. Frankowi zrobiło się gorzej. Poczuł
odruch wymiotny. Naprawdę chciał zwymiotować, ale nie miał czym.
Po chwili wziął się w garść. Zasłonił sobie usta rękawem i
ruszył do przodu. Dotarł do końca korytarza. Chciał użyć windy.
Nie działała. Używając niemałej siły otworzył drzwi do klatki
schodowej. Wyglądała zwyczajnie, wyglądałaby zwyczajnie, gdyby nie
porozrzucany sprzęt lekarski i zwęglone zwłoki. Frank zszedł
piętro niżej i zajrzał przez okienko w drzwiach. Nic poza wielkim
bałaganem i ciałami. Ruszył dalej. Schody się skończyły. Minął
następne drzwi i dotarł do recepcji, obok której znajdowało się
główne wejście. Powoli podszedł do tychże drzwi. Miał je już
otwierać gdy usłyszał muzykę. Wydobywała się ona z małego
przenośnego radyjka. Leżało sobie ono bezpańsko na jednym z
krzeseł i ponuro trajkotało. W tej chwili na stacjo radiowej leciał
jeden z bardziej znanych utworów AC/DC – Highway to hell. Gdyby
Frank znał chociaż tytuł tej piosenki, zauważyłby jak bardzo
jest trafna w tej sytuacji. Gdyby wiedział co spotka go po
drugiej stronie drzwi tym bardziej by się z nią zgodził. Ale nie
wiedział. I chcąc wydostać się ze szpitala ruszył w kierunku
drzwi.
2
dni wcześniej ( 27 czerwca )
W
przeciągu niecałej doby ogień ogarnął cale miasto - wyglądało
to tak, jakby rzeczywiście Bóg zesłał jedną z plag. A może to
diabeł postanowił się zabawić kosztem ludzkiego żywota? Nikt
tego nie wiedział. Jedyne, co było wiadomo, to to, że w
niewytłumaczalny w żaden sposób pożar rozprzestrzeniał się z
budynku na budynek w zastraszającym tempie. Po godzinie paliły się
już cale trzy przecznice przy parku i cztery od wybuchu ciężarówki.
Wozy strażackie na nic się nie zdały. Wraz ze strażakami zostały
pochłonięte w czeluściach ognia. Ludzie próbowali uciekać. Tym,
którzy od razu wsiedli do samochodu i odjechali z miasta mogło się
to udać. Tym zaś, którzy siedzieli w domu i się pakowali już
niekoniecznie. Czarna chmura nadciągała nad miasto. Z chmury tej
spadały płomienie. Nie były to płonące meteoryty, czy inne formy
skalne. Z nieba jak deszcz spadał ogień w najczystszej postaci
podpalając, niszcząc i uśmiercając to, co spotkał na swej
drodze. Nie było takiej rzeczy która by się mu oparła. Tam zaś,
gdzie na ulicach zawitał cień chmury, wszystko co jeszcze żyło
się spalało. Od roślin, przez zwierzęta, aż po ludzi. Tłuszcz
wytapiał się, nasączając ubrania i podsycając ogień. Wszyscy
cierpieli. Wydawałoby się, że jedynym nietkniętym miejscem jest
główny szpital Hammertown. Właśnie, wydawałoby się. Wprawdzie
sam budynek został nietknięty, ale ludzie wewnątrz palili się tak
samo jak pozostali. Każdy zwierz, każdy człowiek zamienił się w
zwęglony skwarek. Odór panujący w mieście był nie do
wytrzymania. Wreszcie, kiedy nadszedł koniec dnia, niebo nie
rozjaśniło się, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pociemniało.
Jedyna różnica była w tym, że ogień zaprzestał spadać z nieba,
i smród utrzymujący się w mieście zaczął nieznacznie maleć.
Malał tylko dlatego, że wszyscy już się spalili. Nad miastem
zapanował mrok.
Teraz
Po
otwarciu drzwi Frank ujrzał zgliszcza swego miasta. Budynki w oddali
płonęły. W całym mieście unosiła się śmierdząca mgła
oparów, nad nią zaś górowało zachmurzone na czarno niebo. Nie
wiedząc, co zrobić ruszył przed siebie. Mijał zniszczone samochody,
zawalone budynki, zwęglone ciała. Jedyne co pchało go do przodu to
pustka. Frank nie czul rozpaczy. Jego strach, ból, cierpienie i
rozpacz eksplodowały w nim i stworzyły pustkę pochłaniającą
jego emocje. Można by powiedzieć, że jego jako jedynego płomienie
ocaliły zewnętrznie, ale wypaliły go od środka. Używając swych
mięśni, dotarł tam gdzie wcześniej stał jego dom. W tym momencie
znajdowały się tu płonące gruzy. Frank usłyszał śmiech.
Odwrócił się i zobaczył przed sobą mężczyznę w nieskazitelnie
białym garniturze. Miał nienaturalnie długie ręce sięgające mu
do polowy łydek. Skórę miał całą czarną. Nie tak jak
Afroamerykanie, nie była ona brązowa, lecz idealnie czarna.
Jedynym elementem wyróżniającym się na tle jego karnacji były oczy. Całkowicie żółte, pozbawione białek. Cały czas stał
i śmiał się. Jego śmiech wydawał się być złowieszczą
zapowiedzią tego, co dopiero się wydarzy. Mężczyzna wyprostował
rękę i wskazał na zachód. Frank odwrócił się i ruszył
Everthoon Street. Była to najdłuższa ulica w mieście, liczyła
sobie trzynaście mil. Gdy postawił pierwszy krok poza Hammertown,
ziemia pod jego stopami zapłonęła najprawdziwszym ogniem. Nic nie
poczuł, żadnego bólu, ani żadnego podniecenia. Czuł pustkę i od
tej chwili miał nieść pustkę. W drodze do kolejnego miasta
towarzyszył mu cichnący śmiech mężczyzny w białym garniturze…
Autor: KRASNOLUD
At siedział przy oknie i patrzył na
płonące budynki. Zabawne, tyle wspomnień o tych miejscach, a i tak
wszystko zniknie. Jeszcze bardziej zabawne reakcje ludzi – kłębili
się na dole, jakby to wszystko było coś warte. Jakby mogło coś
dać. Jakby było prawdziwe. Rzeki ludzi, niezdolne ugasić pożaru.
At zaśmiał się z nich. Oni nic nie wiedzieli.
Ludzie tymczasem biegli w panice, byle
dalej, na drugi brzeg. Za rzeką było już bezpiecznie, więc
zatrzymywali się tam i odwracali. Na wybrzeżu utworzył się długi
szpaler ludzi obserwujących pożar. Płomienie tańczyły, pełgały,
igrały ze sobą i zachowywały się jak żywe. Hipnotyzując, powoli
wypalały zabytkowe miasto. At stwierdził, że jest w tym pewien
urok. To bardzo poetycki pożar, pomyślał.
- Chodźmy stąd – powiedziała
kobieta. Stała w drzwiach, gotowa do wyjścia. At nawet się nie
odwrócił.
- Stąd jest lepszy widok.
- Tu nie jest bezpieczne. Możesz
zginąć.
- Wręcz przeciwnie. To
najbezpieczniejsze miejsce, w którym mógłbym teraz być. Widzisz
tych ludzi, którzy się tratują, tam na dole? Biegają w panice,
przepychają się, zabijają by być dalej od płomieni. Są nawet
bardziej niszczycielscy od nich.
- Mylisz się.
- Nie, to oni się mylą. Idź jeśli
chcesz.
- Chodź. Spłoniesz tutaj.
At nie odezwał
się. Kobieta po chwili odwróciła się i zeszła po schodach. Za
oknem, coraz wyraźniej, było widać chmurę. Tęczowa i
opalizująca, unosiła się nad miastem. At przypomniał sobie
łatwopalną ciecz, jaką czasem sprzedawali kupcy z dalekich miejsc.
Błyszczała tak samo jak chmura. Tak samo jak...
- At, musimy uciekać! – tym razem
głos należał do chłopaka. Brzmiał jak przyjaciel, choć nim nie
był.
- Uspokój się, nie pali się
przecież.
- Zgłupiałeś do reszty? Miasto się
pali, nie widzisz?!
- Nie jestem głupi.
- Nie czas na obrażanie się. Chodź
- Nie jestem obrażony. Po prostu
uważam tę rozmowę za bezcelową.
- Wiem, że ostatnio się pokłóciliśmy,
ale nie czas mi to teraz wypominać. Ocknij się!
- Nic ci nie wypominam. Zresztą tak
teraz, jak i wtedy miałem rację.
- Tak, tak masz rację, a teraz chodź!
- Nigdzie nie idę.
Chłopak stał jeszcze przez chwilę, a
potem pokręcił głową z niedowierzaniem i zbiegł w dół. At
ledwie zauważył co działo się za jego plecami. Zbyt zabsorbowało
go to, co działo się przed nim. Chmura była już doskonale
widoczna, zapewne widzieli ją mieszkańcy okolicznych wsi. Nic
dziwnego. Pierwszym budynkiem, który spłonął była winiarnia. At
uśmiechnął się pod nosem. Jedyne na świecie wino destylowane z
opowieści. Jedyna rzecz, z której miasto było słynne. Mocne,
łatwo uderza do głowy. Sprowadza sny i natchnienie. Nigdy w jednym
kolorze, zawsze na pograniczu barwy, zapachu i smaku. Zawsze
niejasne, jak dobra opowieść. I nigdy nie wiesz, czym się skończy.
Trochę przykro, że winiarnia
spłonęła. Leżakujące w beczkach wino zagotowało się i
wybuchło. To jego opary unoszą się nad miastem i spowijają ulice.
Ten tęczowy poblask też od nich. Wszystko stracone. At wyczuł
pewną ironię w fakcie, że ostatnio zyski szły tak dobrze, że
odnowili budynek. Pomalowali go. Szkoda, że farba okazała się być
tak łatwopalna.
- Zdajesz sobie sprawę, że to
ostatnia szansa by wyjść? – tego głosu At nie poznał i w końcu
musiał odwrócić wzrok od okna.
- Kim jesteś? – spytał, widząc
wysoką postać w płaszczu. Na głowie miała kapelusz, zasłaniający
twarz.
- To chyba nieważne. Jestem po prostu
ostatnią osobą, która próbuje cię stąd wyciągnąć.
- To bezcelowe. Nigdzie nie idę. Wiesz
o tym.
- Dlaczego?
- Och, nie mów, że nie wiesz.
- Wiem. I co? Chcesz postawić swoje
życie, bo wydaje ci się, że to tylko złudzenie?
- Tak.
- Cóż. Zatem zobaczymy, kto ma rację.
Mężczyzna wyszedł, a At odwrócił
się w stronę okna. I został tak już do końca.
Indżoję! Czekam na kolejny motyw :D
OdpowiedzUsuńBartek - rysunek zacny tylko ogień się według mnie trochę mocno zlewa z domami, za to staruch po lewo to po prostu rewelacja! ( cofam słowa, jak się powiększy obrazek to widać wszystko dokładnie)
OdpowiedzUsuńAlbatros - opowiadanie całkiem całkiem, urzekł mnie początkowy opis przyrody i krajobrazu. Jeden mankament, mieszasz czasy. Gramatycznie chyba to niepoprawne :P
Pudel- zaczyna się z grubej rury, niszczyciel światów. Tak pomyślałem na początku. Jest tu wiele niewiadomych i jedyne co wiemy to kim jest główny bohater i czym się zajmuje, zaś sam pozar budynku ma całkiem ciekawą rolę dodającą smaku całemu daniu, którym jest opowiadanie. Jak zwykle nie lubię filozoficznego bełkotu i zastanawianiem się nad swoja rolą w życiu tak to opowiadanie mi się spodobało.
Krokropka - opowiadanie napisałaś i wyszło fajnie. Cały czas czekałem na płonące miasto albo coś takiego. Świetne budowanie napięcia, no i oczywiście dziwaczna postać na samym końcu tak jak u mnie w opowiadaniu :D
Młotek - ale głupie opowiadanie!!!! BUUUU!!!! A tak na serio to nie wiem i wam nie powiem. Swoich opowiadań nie oceniam :P
Krasnolud - Nic dodać nic ująć, opowiadanie na piątecczkę A tak na serio czyta się miło, jest całkiem sporo dialogu czego w poprzednich dziełach raczej nie ma ( jak dla mnie dialog liczy się na + ) No i oczywiście kolejne zakończenie z dziwną posatcią :D W sumie nie wiadomo co się z Atem stało. Można się tylko domyślać ( btw. czaderskie imię dla bohatera, na początku myślałem, ze to jakaś literówka). Jedna uwaga, początek można streścić w ten sposób : Ludzie, ludzie everywhere. Uważaj na powtórzenia ;)
To może ja też dorzucę coś od siebie. :)
OdpowiedzUsuńAlbatros: Zgodzę się z Młotkiem, coś nie tak z gramatyką, ale ujdzie. :) Ciekawie uwikłana smutna historia w opis pięknego krajobrazu. Świetnie ukazana różnica między rzeczywistością, a marzeniami i pragnieniami. Zobrazowane dążenie do celu, pomimo przeciwności losu, w wyobraźni, i tchórzostwo w życiu. Poza tym podoba mi się powaga tego opowiadania.
Pudel: Dużo pytań pozostawionych bez odpowiedzi – postać owiana tajemnicą. Wydaje mi się, że na plus, bo możemy próbować poznać główną postać, wgłębiając się w znaczenie tekstu. Jak dla mnie niszczyciel światów jest po prostu zwykłym człowiekiem, który chce zapomnieć. Każda napotkana osoba pozostawiła w nim jakiś ślad. Utworzyła malutki świat, w którym żyją wspomnienia. Przy okazji znalazł tam siebie. Próbował zmienić swoje życie, i zaskoczył go widok samego siebie. Spojrzał do swojego wnętrza, i zobaczył błędy, które popełnił (i które chciał zapomnieć). Był tchórzem, użalał się nad sobą. Wtedy zrozumiał, że jeśli sam nie zapanuje nad tym wszystkim co się dzieje wokół, nikt za niego tego nie zrobi.
Młotek: Bardzo mnie wciągnęło to opowiadanie! Podoba mi się zabieg retrospekcji. Fajnie budujesz napięcie w obu przenikających się czasach – przeszłym i teraźniejszym. Nietrywialna fabuła i dziwna charakterystyka Franka pod koniec mnie urzekła. Pomysł z paktem ze złem, którego ucieleśnieniem (tak mi się wydaje) jest ta postać z białym garniturze, również bomba. Postarałaś/eś się.
Krasnolud: Niestety to opowiadanie do mnie nie trafiło. Być może dlatego, że nie jestem zwolenniczką przeważającego nad opisem i refleksją dialogu. Co nie oznacza, że jest źle. Odbieram Ata jako postać negatywną. Dla mnie jest to człowiek (być może niezwykły), któremu wydaje się, że rozumie wszystko. To prowadzi do tego, że jest zwyczajnie bufonowaty, nadęty. Rady innych odbijają się od niego jak piłeczka od muru, a nawet gdy sam dochodzi do wniosków, że może się mylić, odpycha tę myśl od siebie. Postać w kapeluszu może symbolizować właśnie to jego wahanie, które stara się stłumić. ;-)
Dzieki za miłe słowa ^^
OdpowiedzUsuńOn , postaraŁem sie, Młotek :)
Ja tylko na swoją obronę powiem, że jak się żyje przeszłością, będąc jednocześnie zagubionym w teraźniejszości i bez wyraźnych perspektyw na przyszłość, to może się pomerdać w czy jest się Grzesiem czy Albatrosem. ;)
OdpowiedzUsuńCo do reszty opowiadań, w zasadzie prawie wszystko zostało już powiedziane; z mojej strony - piszcie więcej bo całkiem zgrabnie Wam to idzie.
PS. Kiedy następny motyw?
W końcu, w końcu się zbieram. cieszmy się wszyscy.
OdpowiedzUsuńBartek, strasznie fajny rysunek, kojarzy mi się z ilustracjami z Nowej Fantastyki. A gość "podpalający" wszystko cygarem... jest haunting. Jego uśmiech jest przerażający.
Albatros, twoje opowiadanie podobało mi się chyba najbardziej. Jest strasznie klimatyczne, ma cudowny, schizowy nastrój. Rzeczywiście zdarza się, że przeskakują czasy i trzeba na to uważać (też mam ten problem;)). I jeszcze moment z wiązaniem wianka. Jak dwa razy czytałam opowiadanie, tak dwa razy myślałam, że nie chodzi o stracha na wróble, ale o takie uczucie. Zwłaszcza, że decyduje się nie brać tabletek. Trochę się człowiek w tym miesza.
Pudel. Twoje opowiadanie też mi się podoba, za drugim razem chyba bardziej. Te pytania, niewiadomo od kogo (może od siebie), przerywane za każdym razem i klama spinająca całość. W ramach interpretacji mam wizję, zmieniającego się niszczyciela światów. Jeden Marcin zastępuje drugiego i tak ad infinitum. Ładnie wyjaśnia końcówkę i zdanie, że "raz tylko nie wykonał rytuału". Ale może to też znaczyć, że tylko raz nie chciał zapamiętać tego świata. Jest taka teoria, że człowiek żyje tak dlugo, dopóki nie umrze ostatnia osoba, która go pamięta. Też ta pamięć mi się podoba.
Krokropka. Nic dziwnego, ze się nie rozumiemy, ja wolę dialog, u Ciebie jest pełno "opisów i refleksji". Fabuła jest dobra, ale sposób opisu jest strasznie statyczny. Takie odczucie, że mało się dzieje,poza tym niektóre słowa, których używasz są straszliwie nie literackie. "ciepło powstałe w wyniku wykonania pracy" to jak dla mnie koszmarek z zeszytu od fizyki. I zgubiłaś się trochę z wsiadaniem do samochodu. Na początku akapitu wsiada, potem nagle wiatr jej wieje w twarz i znowu wsiada do samochodu. Może miał być taki przeskok, że jej się wydaje, że wsiadła, ale ja bym się chyba zdziwiła, jakby mi samochód spod tyłka zabrali. Przerażająca postać na ońcu z którą nie wiadomo co zrobić - in plus.
Młotek. Pomysł na koniec strasznie mi się podoba. Świetny pomysł na zakończenie i na bohatera. A teraz kilka uwag:
Zdarza ci się, że przeskakują ci czasy, poza tym uważam, że jest ogólny chaos tak w postaciach jak i w chronologii. Nie gubię się, ale jest dwa dni temu jest 26 i 27 czerwca. Wiem, że jeden dzień minął, ale to już daj sobie spokój z dniami i zostań przy samej dacie.
Samochody nie wybuchają (ale też grunt pod stopami sam nie płonie), więc możesz to potraktować jako uwagę na przyszłość. Tak samo, jak potrącił go samochód to on wstrząśnienie mózgu ma teraz, a nie mu grozi. Jeśli chodzi o odruch wymiotny, to że nie masz czegokolwiek w żołądku nie oznacza, że nie uda ci sie zwymiotować chociaż kwasem żołądkowym.
Jest w tym tekście trochę literówek i sporo czegoś, co nazwałabym nieporadnością literacką. Pomysł jest świetny, wykonanie mniej.
Zabiłeś mnie Hammertown jako nazwą.
Swojego nie oceniam.
Krasnolud
To jeszcze ja?
OdpowiedzUsuńWiększość rzeczy została już powiedziana - zgadzam się niemal w zupełności z komentarzem Krasnoluda, ale zawsze jest coś do dodania, czyż nie?
Ranking z mojej strony:
Albatros
Krasnolud
Młotek
Krokropka
Bartek poza konkursem, bo to inna kategoria - nie znam się na rysunkach, więc mogę powiedzieć, że mi się podoba. Tak po prostu i ogólnie.
Albatros - odrobina chaosu stylistycznego, ale nic szczególnie rzucającego się w oczy - a jeśli chodzi o pomysł - jak dla mnie najlepsze w zestawieniu. Świetny nastrój, poruszająca historia.
Pudel - jestem smutny, bo wszyscy przeinterpretowują i przekombinowują z tym, co to znaczy. Jest mi smutno, że nikt nie jest w stanie tego wziąć bez filozofii, za to, czym po prostu jest. *Zaczyna chlipać*
Krokropka - nie potrafię się w nim odnaleźć. Bardzo chaotyczne, niby rozumiem wszystko, ale nie. Wrażenie, że nic się nie dzieje, i... Podział na akapity bardzo by pomógł - szczerze mówiąc teraz to wygląda jak chmura tekstu, z którego trudno jest wyodrebnić akcję i poszczególne zdarzenia.
Młotek - świetny pomysł, bardzo fajnie zrealizowany (skakanie między czasami świetnie buduje napięcie i wciąga czytelnika), dobre zakończenie - niestety styl jest jak dla mnie męczący i niedopracowany. Ociężały, urywany, nie "płynie" - wygląda jak seria stwierdzonych faktów - w negatywnym sensie (rozumiesz, co mam na myśli?). Dobrym pomysłem byłoby niepotrzebne, poboczne lub zbyt szczegółowe informacje albo wpleść w opis akcji, albo po prostu odrzucić.
Jeśli chodzi o nierealistyczność (zwłaszcza wybuch samochodu) - nie czepiałbym się, przecież to jest fikcja i świat wcale nie musi być zupełnie taki jak nasz - i to jest pierwsza rzecz, o której pomyślałem, widząc wybuchający samochód. Przy okazji składa się na specyficzny, filmowy charakter opowiadania, co jest po prostu fajne.
Krasnolud - jak dla mnie rewelacja. Dialogów wcale nie jest za dużo, a pomysł jest świetny - i wierzę, że At (rewelacyjne imię) ma rację. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że w tym wypadku tekst jest dużo ciekawszy, bardziej niezwykły, i... Po prostu.
A zdanie "Brzmiał jak przyjaciel, choć nim nie był." jest genialne. Świetnie oddaje emocje. Jak i większość opowiadania.
Czaad.
Pudel
Mój komentarz zacznę od tego, że żadna ze mnie specjalistka literacka, z gramatyką i stylem sama mam problemy. Nie będę więc oceniać, stylu, gramatyki czy interpunkcji. Całość jaką tu napiszę będzie tylko moim najzwyklejszym pierwszym odczuciem; myślami jakie mnie naszły wraz z czytaniem tych krótkich opowiadań.
OdpowiedzUsuńBARTEK. Cóż... malarstwo, szkice i wszystko temu podobne zawsze było mi obce. Zatem pozwolę sobie przemilczeć ocenę tej pracy.
ALBATROS. "Grześ" - z racji bardzo bogatego słownictwa i naprawdę lekkiego języka w opisywaniu otoczenia, czyta się bardzo przyjemnie. Historia zaciekawia Ja szczególnie lubię takie powtórzenia zdarzeń w stylu deja vu, jak ze strachem na wróble. Ja dla mnie brak czegoś, albo w formie wstępu, albo w ramach retrospekcji w trakcie opowiadania, lub też dodatkowego zakończenia. Chodzi mi o chłopaka, coś więcej o nim, czemu wziął te tabletki? Mam dylemat między lunatykowaniem, a jego przeszłością i świadomym ich wzięciem. Po prostu historia krzyczy o minimum więcej informacji. Dodatkowo nadal czekam na motyw płonącego miasta.... Powtarzam, mimo wszystko super się czytało.
PUDEL. Super, naprawdę super, mega wciągający początek. Nagle trach, zabijasz (a chyba bardziej taktownie pisząc, zanudzasz) pytaniami o wszystko i wszystkich w tym opowiadaniu. Info istotne, ciekawe, ale przekaz w takiej serii pytań i urywających sie odpowiedzi (każda kosztem kolejnego pytania) nietrafiony wg mojej oceny. Parabola idzie jednak w górę podczas opisu elementu z płonącym miastem: zaciekawienie wzrasta, chcesz wiedzieć więcej i... czemu tak od razu autor odkrywa, że to on sam? A gdyby pozwolić mu w tym miejscu na rozmyślania, trzymać czytelnika w napięciu i razem z nim odkryć tożsamość chłopca jak i przynajmniej część ważnych informacji, których wcześniej było za dużo w jednym miejscu? Poza tym pomysł na równoległe światy, oraz magiczną siłę o której możemy nic nie wiedzieć zawsze były tym, o czym lubię czytać w literaturze - tak tu raz jeszcze plusik.
/ciąg dalszy w następnym komentarzu - za dużo znaków jak na jeden/
Moonlight
/ciąg dalszy/
UsuńKROKROPKA. Dużo akcji; dużo pytań; niestety niewiele, a nawet żadnych odpowiedzi. Gdy napisałam podobną historię na pracę domową w podstawówce (oczywiście o dużo uboższej składni i jeszcze prymitywniejszym słownictwie) moja polonistka napisała coś, co automatycznie przyszło mi do głowy czytając to opowiadanie "Za dużo niewiadomych, to już nie zamknięte opowiadanie, a raczej wstęp do czegoś więcej". Także nadal czekam na więcej... na więcej akcji; rozwiązań niewiadomych; pełnym wstępem, treścią i zakończeniem historii. Ach, i płonął tylko budynek jeden.
MŁOTEK. Czytając mogłam w końcu powiedzieć "Nareszcie, to jest to!". Nikt chyba nie śmie zaprzeczyć, że motyw płonącego miasta, nie dość że był płonącym miastem, to dotyczył całej historii. Jeśli chodzi o retrospekcje, przeskoki czasowe: rewelacja, zostawiasz niewiadomą w taki sposób, że nie można doczekać sie co dalej, i czyta się dalej (choć pewnie innych takie przeskoki mogą irytować). Jedyne co bym sobie odpuściła to element tego dziwnej postaci na końcu, jako element nadający całości odrobinę magiczności. Ok., tylko po co? Historia jest naprawdę koncepcyjnie super opowiadaniem, czymś co mogłoby naprawdę się wydarzyć (opis poszerzającego się pożaru niczym z wiadomości o pożarach w Kalifornii, a te 70 mil w mieście.... nonono... kamerki na skrzyżowaniach pewnie błyskały radośnie, a krew mroziła się w żyłach). Oczywiście tajemniczy towarzysz z końca nie jest zły, jak wspomniałam wcześniej, osobiście lubię takie elementy - tu uważam jednak, ze opowiadanie jest wystarczająco dobre bez niego.
KRASNOLUD. Po przeczytaniu tego opowiadania w zasadzie można by je opisać jednym słowem: "poprawne". Motyw właściwie ukazany; nie ma niewiadomych, które irytowałyby po zakończeniu czytania, jak w dwóch opowiadaniach powyżej. Ale czy będę pamiętać o czym była ta historia zaglądając tu po następnym razem? Jako opowiadanie odpowiadające na zadanie tego bloga jest opowiadaniem jak najbardziej ...poprawnym.
Tak wygląda moje zdanie, nie musicie się z nim zgadzać, nie jest ono recenzją specjalisty. Oczywiście na pewno łatwiej jest oceniać i wytykać coś niż samemu napisać, także jeśli czas, a raczej jego brak będzie łaskawy, być może każdy z autorów będzie mieć szanse na odpowiedzenie ogniem słownym w moim kierunku pod moim opowiadaniem następnym razem.
Moonlight
au. Miałam nadzieję, na jakiś feedback, a tu właściwie napisano mi, że opowiadanie nie nadaje się do niczego. Au.
UsuńNie zgodzę się co do braku niewiadomych, były co najmniej dwie rozbieżne nterpretacje końca :)
Krasnolud