środa, 3 kwietnia 2013

MOTYW IV - PŁONĄCE MIASTO

I znów doczekaliśmy się końca. Tym razem motyw był bardziej złożony, sugerując jednocześnie pewien nastrój - co oczywiście odbiło się na tekstach. Zapraszamy więc do czytania efektów kolejnego konkursu, w którym nie przyznaje się punktów (a nawet gdyby, i tak nic by nie znaczyły).


Co ciekawe - tym razem wpłynął również związany z motywem rysunek. Nie spodziewałem się tego - ale chyba byłbym złośliwy, gdybym go nie opublikował.

Indżojcie!


Autor: BARTEK

Autor: ALBATROS


"Grześ"

Tysiące kolorowych świateł migotało mu przed oczyma. Szum liści i śpiew ptaków zaczęły się przebijać przez bezkresną ciszę. Dłonią namacał miękką, jeszcze mokrą od rosy trawę.
Nie wiedział, co się z nim działo, jak się tam znalazł, nic nie pamiętał. Pierwsze promienie zaczęły przerywać jego Munchowskie wizje. Wreszcie mógł dostrzec to, co jeszcze przed chwilą słyszał, czuł. Mógł teraz z powodzeniem powiedzieć, że nie jest w piekle, wręcz przeciwnie, trafił do samego Edenu. Znajdował się pod wielką jabłonią, przed nim, za drewnianym, spróchniałym i lekko maźniętym białą farbą płotem, znajdowała się polana pełna tulipanów. W oddali widać było wiatraki. Wśród nich znajdował się ten wyjątkowy - ten, w którym spędził całe dzieciństwo. Niewiele myśląc szedł przez ten kwiecisty raj do najbliższego budynku. Kakofonia zapachów przyprawiła go o katar sienny. Zadowolony, z oczyma zaczerwienionymi od alergicznych pyłków oddawał się rozkoszy obcowania z tak piękną przyrodą. Tak idąc wydeptaną wcześniej ścieżką, natrafił na stary strach na wróble. Ot tak, zwykła kukła ubrana we flanelową koszulę ze słomą wystającą z rękawów, nogawek i spod kapelusza. Tuż przy tym nabitym na pal manekinie odnajduje woreczek do siewów. Lecz ku wielkiemu zdziwieniu, zamiast ziaren znajduje tam multum małych pigułek. Różnych gabarytów i kolorów. Postanowił, że nie będzie sprawdzał ich działania, jeszcze nie teraz… Ten strach… czegoś mu brakowało… tak! Nie znał się na tym za dobrze ale pamiętał jak mu babka kiedyś pokazywała jak to zrobić. Tutaj przełożyć, tutaj zawiązać ii… voila! Strach z pięknym wianuszkiem. Jeszcze buziak na pożegnanie i ruszył dalej w kierunku wiatraka. Jednak i tym razem po kilku zadyszkach i postojach ten ani trochę się nie przybliżył - cały czas bezwstydnie góruje nad resztą łąki i zdaje się, że z każdym krokiem jest coraz dalej. Chłopiec jednak nie poddaje się i niestrudzenie biegnie. Nagle, oniemiały, przystaje, widzi bowiem tego samego stracha na wróble, z tym samym wianuszkiem, który dosłownie przed chwilą wykonał, uśmiechającego się tym swoim, sztucznym, wyszytym uśmiechem. Poprawił wianuszek, przytulił się do kukły i kiedy już miał odchodzić zauważył butelkę whiskey leżącą u stóp stracha. Jak nie mógł jej wcześniej zauważyć? Bierze ją ze sobą, jeszcze jeden uścisk, buziak i biegnie znowu przez pole tulipanów. Nawet nie zauważył jak słońce zaczęło powoli ustępować miejsca swojemu bratu.

Otwierają się drzwi do pokoju. Oczy kobiety nie były przyzwyczajone do ciemności, ręką namacała na ścianie lepiący się od brudu włącznik światła. Nie może uwierzyć własnym oczom. Jej syn, jej własny syn... Głośny płacz rozlega się w całym domu. Jej kochany Grześ, jej jedyny… leży bez ruchu na łóżku.. na podłodze widać rozlany brązowawy płyn, w pokoju czuć zapach alkoholu… Na komodzie, na tej komodzie, którą kiedyś wraz z Grzesiem własnoręcznie skręcała, na tej komodzie, na którą oszczędzała kilka miesięcy stoi pudełeczko… pudełeczko, w którym trzymała wszystkie swoje leki… nie mogła znaleźć żadnej z tabletek… ŻADNEJ!

Pełne życia tulipany zmieniły się nagle w ruiny domów. Ogień ciągle widoczny w oknach zamieniał w pył budynki niewinnych mieszkańców. Płomienie jednak nie dosięgały jego celu – wiatraka złowieszczo patrzącego na zgliszcza jego rodzinnego miasta. Czarny pył pokrył jego ciało, w gardle już od dawna nie mógł wyczuć kropli śliny. Mimo wszystko, biegł, bo tylko to mu pozostało.

Tuż obok ciała zauważa zwiniętą kartkę papieru, na niej jakieś bazgroły, wyglądają jak wiersz… a może piosenka? Nie może uwierzyć w to co czyta… nie chce wierzyć, co siedziało w główce jej kochanego Grzesia…

A na parapecie stały i płakały wraz z matką, kolorowe tulipany, a wśród nich, jedna jedyna zwiędła niezapominajka…



Autor: PUDEL


Szare i nudne dni wypełniały życie Marcina. Wspomnienie ekscytującego momentu, w którym objął swoje obecne stanowisko już dawno umilkło w jego pamięci, pozostawiając za sobą tylko niewyraźne echo, słabnące z dnia na dzień.
Oczywiście, rozumiał, dlaczego to, co robi powinno go ekscytować – potrafił nazwać i uzasadnić wszystkie uczucia, które ogarnęły go, kiedy po raz pierwszy usłyszał o tym, że może zostać niszczycielem światów. Teraz wydawały się obce, wydumane i na wieki niedostępne – zastąpione przez poczucie obowiązku, przyzwyczajenie i nieprzeniknioną pustkę.

Nie potrafił się do tego przyznać przed sobą, ale jednym z przytłaczających go problemów był fakt, że był sam – a ludzie, których spotykał nie mieli dość czasu, żeby zrozumieć cokolwiek, co tyczyło się jego życia. Próba wytłumaczenia im czegokolwiek była skazana na porażkę – zazwyczaj zwieńczoną uznaniem go za niebezpiecznego szaleńca. Sam zresztą nie był pewien, czy w którymkolwiek z ludzkich języków jest w stanie cokolwiek wyjaśnić, nie uciekając się do szaleńczo brzmiących przybliżeń.

Kim jesteś?
Na pewno kiedyś byłem człowiekiem. Nigdy w to nie wątpiłem. Teraz... Jestem istotą, która pozyskała nieśmiertelność i dar swobodnego poruszania się po Multiwersum w zamian za...

Czym jest Multiwersum?
To zbiór nieskończenie wielu światów, czasem podobnych do siebie jak dwie krople wody, a czasem skrajnie od siebie odmiennych. Wszystkie są odrębne i nie wpływają na siebie nawzajem – istnieją po to, żeby Oni mogli...

Kim są Oni?
Na to pytanie sam nie znam odpowiedzi. Nie wiem, skąd się wzięli. Wiem, że poszukują idealnego świata, jednego jedynego miejsca, w którym destrukcja nie zwycięży nad kreacją – którego z biegiem czasu nie ogarną rozpacz i beznadzieja. Wiem, że światy, które nie spełniają tego kryterium mają zostać zniszczone – nie pytam, dlaczego. Wiem, że Oni nie mogą tego dokonać – więc musieli się posłużyć kimś innym. Posłużyć się mną... Nie rozumiem, w jaki sposób można zniszczyć wszystkie prócz jednego z nieskończonych światów, ale...

Dlaczego akurat ty?
Na to pytanie również trudno mi odpowiedzieć. Mówili, że narodziłem się tylko w jednym z uniwersów, dzięki czemu nie grozi mi spotkanie samego siebie – w najlepszym wypadku prowadzące do porzucenia przeze mnie misji. Dlaczego się zgodziłem? Chociaż miliony już światów (czas potrzebny na zamknięcie jednego z nich przyjąłem za miarę czasu – swój "dzień") przeminęły od tego pierwszego razu – pamiętam, że alternatywą dla przyjęcia oferty była śmierć.

Czy wybrałeś słusznie?
Nikt nie jest w stanie udzielić odpowiedzi.
NIKT.


Wiedział, że wyjaśnienie wszystkich wątpliwości zajmuje więcej czasu niż jest mu dane na jakąkolwiek rozmowę. Dlatego też dawno przestał próbować. Wolał poświęcić swój czas na każdym świecie na spojrzenie na jego ogół – ze wszystkimi niuansami odróżniającymi go od innych. Ze wszystkimi zaletami i wadami, z cierpieniem i nadzieją w każdej pojedynczej duszy. Każdej z nich poświęcał ułamek sekundy, jedyne requiem, na jakie mogła w tym momencie liczyć.
Potem usmiechał się i...
Zamykał wszystko, co tam się wydarzyło w pustce i zapomnieniu. "Oni" już się nie przejmowali. Nikt inny nie wiedział.
Po każdym takim świecie pozostawał tylko niewyraźny ślad w jego pamięci.

Nie mógł zrobić nic więcej.

I jeden tylko raz coś zwróciło jego uwagę na tyle, że nie dokonał tego rytuału.

Kraj ogarnięty wojną, w jego centrum płonąca stolica, a na jej obrzeżach niewielki budynek.
Wewnątrz trawionego przez ogień budynku, na drugim piętrze, pod stołem w wypełnionym ogniem pokoju klęczy chłopiec.
Chłopiec o kruczoczarnych włosach, imieniem Marcin zagryzając wargi z przerażenia modli się o zapomnienie. Modli się o kres cierpienia dla siebie i śmierć dla wszystkich, którzy niszczą. W ostatniej sekundzie jego umysł zastyga w wyobrażeniu siebie – anioła sprawiedliwości, powołanego, by zaprowadzić nowy ład, a wokół niego zbudować nowy lepszy świat.

Marcin – niszczyciel światów – rozpoznaje w nim siebie.
Ogarnia go lęk.
Czy to tylko wyobrazenie? Jeżeli narodził sie tylko w jednym świecie, to..?
Nie musi o to pytać.
Wie bardzo dobrze.
Pierwsza wątpliwość od miliona milionów dni.

...

...

...

Uśmiecha się i...

...

Kolejny z nieskończonej ilości światów gaśnie.

...

Szare i nudne dni wypełniały życie Marcina. Wspomnienie ekscytującego momentu, w którym objął swoje obecne stanowisko już dawno umilkło w jego pamięci, pozostawiając za sobą tylko niewyraźne echo, słabnące z dnia na dzień.
Oczywiście, rozumiał, dlaczego to, co robi powinno go ekscytować – potrafił nazwać i uzasadnić wszystkie uczucia, które ogarnęły go, kiedy po raz pierwszy usłyszał o tym, że może zostać niszczycielem światów. Teraz wydawały się obce, wydumane i na wieki niedostępne – zastąpione przez poczucie obowiązku, przyzwyczajenie i nieprzeniknioną pustkę.




Autor: KROKROPKA


Kawa w kubku parowała wolno, a jej zapach drażnił wrażliwe receptory węchowe dziewczyny. Przez głowę przelatywały kłęby różnych myśli, z których starała się ułożyć klarowny obraz tego, co dzieje się w jej życiu. Ot, zwyczajnie, chciała zrozumieć zachodzące zmiany. Ciężko jest zaakceptować przemijanie, ale każde przeszłe doświadczenie może być dowodem na to, że przyszłość przyniesie coś dobrego. Podniosła więc wolno kubek kawy do ust. Gorąca ciecz rozlała się na języku, a powieki opadły w obawie przed ciepłą parą. Tak, tego potrzebowała - orzeźwienia umysłu, nawet tak bardzo złudnego. Odstawiła kubek, oparła ręce na zgiętych nogach, wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Czas wziąć się w garść. Czas zostawić przeszłość za sobą i zacząć żyć tym, co jest teraz, traktując przyszłość jako określoną w czasie teraźniejszość…

Zgarnęła z oparcia łóżka kurtkę, naciągnęła ciepłą, wełnianą czapkę na uszy i wyszła. Wychodząc obejrzała się za siebie, i wbiła na chwilę wzrok w głęboką czerń okrywającą domowy korytarz. Poczuła, jakby oderwała się od czegoś, co ciągle trzymało ją w miejscu. Świat podążał do przodu i mijał ją jakby była dla niego tylko układem odniesienia. Teraz postanowiła wtopić się w mijające ją obrazy i stać się ich częścią.

Wsiadła do samochodu, odpaliła silnik i pozwoliła, by ciepło powstałe w wyniku wykonania pracy ogrzało wnętrze pojazdu, podczas gdy ona zgarniała zmarznięty na szybie śnieg. Samochody przejeżdżały wolno przez bariery padającego śniegu, a światło z ich reflektorów rozpraszało nieco mrok. Obracające się po mokrej nawierzchni koła, tworzyły cichy, jednostajny szum, który oswajał z myślą o znajdującym się nieopodal ciemnym lesie. Ustawiona stacja radiowa Trójki nadawała właśnie jakiś koncert. Zagubiona we własnych myślach dziewczyna nie zauważyła, kiedy szum ustał… Zimny powiew wiatru z płatkami śniegu musnął jej policzek, wybudzając z hipnozy spowodowanej monotonią wykonywanych czynności. Uniosła zmarzniętą dłoń do oczu i ujrzała odrapane opuszki palców. Dłonie były czerwone od krwi i mrozu, który najwyraźniej niwelował odczuwanie bólu po zranieniu. „Tylko dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej?” – zastanawiała się, wycierając w chusteczkę ociekające wodą i krwią ręce. Nie odwracając wzroku od zabarwiającej się na czerwono chusteczki zastygła w bezruchu. Szum ustał. Nie wiedziała, jak długo wokół niej jest tak cicho, lecz mrok nadal był rozpraszany przez dochodzące skądś światło. Ogarnięta strachem podniosła wzrok i spojrzała w kierunku źródła bijącej jasności. Jakieś dziesięć metrów od niej stał samochód z wyłączonym silnikiem. Reflektory oświetlały dokładnie jej postać. Otępiała wpatrywała się w tamto miejsce, szukając wzrokiem podpowiedzi, kto to może być. Nie widziała jednak nikogo. Nagle ktoś uruchomił silnik i tajemniczy samochód zaczął wycofywać się powoli nie dając dziewczynie szansy na rozpoznanie marki. Po chwili zniknął za drzewami, a ogarnięta strachem, zdziwieniem i zaciekawieniem dziewczyna sięgnęła zranioną ręką po telefon. Odkąd wyszła z domu minęło około pięciu minut. „Jak to możliwe?” – nasunęło jej się na myśl. Odsuwając jednak od siebie pokrętne myśli, zrzuciła wszystko na działanie przypadku, po czym wsiadła do samochodu i ruszyła. Chciała jak najszybciej znaleźć się w sklepie, kupić niedrogie czerwone wino, trochę jedzenia, po czym wrócić do domu i słuchając głośno muzyki świętować swoje ponowne narodziny. Śnieg sypał w okna, w radiu nadal leciał koncert, a widoczność na drodze była fatalna. Dziewczyna machinalnie pochyliła się do przodu, wytężając wzrok, brnąc przez ściany padającego śniegu. Na drodze nie było nikogo poza nią. Nagle radio zaczęło wariować. Wyrwana ze skupienia dziewczyna odchyliła się do tyłu, po czym ujrzała w lusterku światła samochodu. Na plecach pojawiła się gęsia skórka, a przez głowę przemknęło wspomnienie sprzed pół godziny. Odgoniwszy ponownie ponure myśli skręciła na parking przed sklepem. Radio zaczęło normalnie grać. Unieruchomiła silnik i wysiadła. Gdy dotarła już do marketu, znalazłszy koszyk, zaczęła manewrować zwinnie między półkami zapełniając go tym, co zaplanowała kupić. Gdy znalazła już wszystko, czego potrzebowała, ruszyła do kasy. Nagle światło zaczęło mrugać. Dziewczyna zatrzymała się w miejscu, chcąc uniknąć zderzenia ze stosem puszek, których nie zauważyła wcześniej. Dotarła do kasy i w oczekiwaniu na ekspedientkę postanowiła sprawdzić jak głębokie rany ma na palcach. Jednak to, co zobaczyła, zszokowało ją. Na dłoniach nie miała nic.. Sięgnęła szybko do kieszeni po chusteczkę, w którą wcześniej wycierała ręce, jednak ona była zupełnie czysta. Zupełnie zdezorientowana rozejrzała się wokół. Światło nadal mrugało, ekspedientka nie przychodziła. Spojrzała przez szklane ściany sklepu na swój samochód. Stał tam sam. Na parkingu nie było nikogo. Wzięła cały koszyk z zakupami i wybiegła ze sklepu. Drżącymi rękoma próbowała otworzyć drzwi. Gdy jej się to udało, wsiadła i uruchomiła silnik. Chciała jak najszybciej dotrzeć do domu. Próbując nie myśleć o zaistniałej sytuacji, mknęła przez pustą drogę w stronę domu, nie zwracając uwagi na niekorzystne warunki. Gdy dotarła, wszystko wokół wyglądało normalnie. To była pora, o której sąsiedzi zazwyczaj już spali, więc zgaszone światła w sąsiednich budynkach nie wzbudzały niepokoju. Wzięła zakupy i szybko pobiegła do domu. Gdy wchodziła, ogarnęło ją dziwne uczucie, że coś zakleszcza się wokół niej. Chwilowy mrok panujący zanim odnalazła włącznik światła, obudził w niej klaustrofobiczny strach. Chaos panujący w jej głowie zmienił również jej spojrzenie. Przestraszone i czujne oczy podążały za każdym poruszającym się cieniem na ścianie. Położyła zakupy na bufecie i usiadła. Wtedy zgasło światło. Usłyszała trzy krótkie, ale głośne stuknięcia. Pokój rozjaśniły pomarańczowe płomienie. Dziewczyna podeszła do okna i ujrzała płonący dom sąsiadów. Przed tamtym domem stał samochód. Obok samochodu stała wysoka, dobrze zbudowana postać w długim fraku. Pomimo panującej zawieruchy garderoba tajemniczej sylwetki nie poddawała się kaprysom pogodowym. Wtedy twór odwrócił się i spojrzał prosto w okno domu dziewczyny. Wyszczerzona w dzikim uśmiechu twarz wpatrywała się w ofiarę dziwnych zdarzeń. „To dopiero początek”, wypłynęło z ust tajemniczej osoby, która po chwili wsiadła do samochodu i odjechała. Wtem światło znów popłynęło z domowych lamp. Dziewczyna usiadła spoglądając tępo na swoje dłonie, po czym wyjrzała ponownie przez okno. To, co zobaczyła, przelało czarę goryczy. Dom wcale nie płonął. Pożaru w ogóle nie było…




Autor: MŁOTEK


Frank z ciężkim westchnieniem zwlekł się z łóżka. Było ciemno, a on miał kaca po wczorajszej imprezie. Chciał dowlec się do łazienki, ale zamiast otworzyć drzwi uderzył w ścianę. Szedł jeszcze dwa metry przy ścianie próbując je wymacać. Ale drzwi nie było. Czuł tylko zimną i gładką, zapewne pomalowaną olejną farbą, ścianę. Poza tym wyczuł coś jeszcze. Zdawało mu się jakby coś, a może ktoś ciągnął go za prawą rękę. Z przyśpieszonym tętnem odwrócił się gotowy do wymierzenia ciosu. Wtedy zobaczył gdzie się znajdował…

2 Dni wcześniej
Zbliżała się osiemnasta. Był to bardzo gorący, czwartkowy wieczór. Nawet jak na koniec czerwca. Od dwóch tygodni nie padał deszcz, nie spadła nawet jedna kropelka. Temperatury wahały się od 29 do 36 stopni Celsjusza. Dziś w południe były 34 stopnie. Zupełnie tak jakby Bóg chciał powiedzieć „ Jesteście grzesznikami i nie ma dla was miejsca w niebie. Zasługujecie na piekło, więc je wam ześlę”. Jessie przemierzała właśnie swoim Land Roverem rozgrzane ulice Hammertown. Była to nieduża, lecz całkiem gęsto zaludniona mieścina - w tym momencie jednak wyglądała na opustoszałą. Nic się nie działo. Dosłownie nic. Nic poza cholernym upałem. Odwołano mecze baseballu odbywające się na pobliskim stadionie, baseny były oblegane, a ulice puste. Nikt nie wychodził w taki skwar na miasto. Nikt, nie wliczając totalnych idiotów i tych którzy musieli załatwić coś naprawdę ważnego. Jessie na przykład jechała odebrać ze szkoły swojego syna, Mike’a. Zastanawiała się co jej strzeliło do głowy, aby zapisywać go na dodatkowe lekcje nauki gry na saksofonie w najbardziej oddalonej od ich domu szkole. Równie dobrze mogła go zapisać na kurs nauki gry na gitarze w szkole znajdującej się na tej samej ulicy, co ich dom. Albo na kurs nauki gry na pianinie, albo harmonijki, albo skrzypiec. Albo wcale. Skręciła w Evertoon Street. Była to chyba najdłuższa ulica w całym mieście. Znajdował się tu główny szpital Hammertown (właśnie go mijała), jedyny w tym miasteczku. Kiedyś istniał jeszcze jeden, przy Journal Street, ale jacyś idioci na budowie po drugiej stronie ulicy źle zmontowali dźwig i upadł prosto na szpital niszcząc jego wschodnie skrzydło. Ludzie przychodzili do niego żeby się leczyć, tym razem zaś spotkała ich tam śmierć. W tej chwili szpital jest odbudowywany. Powiada się, że za dwa, może trzy miesiące ponownie zostanie otwarty. Pięć mil dalej znajdowała się szkoła, w której Mike w tej chwili kończył swoje zajęcia. Jessie stała na czerwonym świetle. Spojrzała na zegarek. Wskazywał dwadzieścia minut po osiemnastej. Była spóźniona i dobrze o tym wiedziała. Kiedy światło zmieniło się na zielone wcisnęła pedał gazu do oporu. Nie przejmowała się tym, że jedzie siedemdziesiąt mil na godzinę zamiast przepisowych trzydziestu. W ten upał nawet policjantom nie chciało się wychodzić na ulice aby je patrolować. Chciała dojechać do szkoły jak najszybciej. Co chwile spoglądała na zegarek. Nagle przed maską jej samochodu pojawił się mężczyzna. Stał w miejscu i nie zdawał sobie sprawy z nadjeżdżającego niebezpieczeństwa . Jessie zaczęła hamować i spróbowała go wyminąć. Z lewej strony. Wpadła w poślizg. Kiedy mijała mężczyznę usłyszała łupnięcie. Następnie zobaczyła drzewo, jechała prosto na nie. Właśnie teraz, sekundy przed swoja śmiercią przypomniała sobie, ze w tym parku znajdującym się na rogu Evertoon i Line Street fontanna w kształcie jednorożca została wyłączona z powodu upałów cztery dni temu. A powiadają, że chwile przed śmiercią człowiekowi przelatuje cale życie przed oczami. Samochód wybuchł.

Teraz
Ręka Franka była zaplątana w rurkę od kroplówki, którą miał przyczepioną do nadgarstka. Łóżko, które wydawało się być jego własnym, było tak naprawdę łóżkiem szpitalnym. Przypomniało mu się co wczoraj robił. Poszedł na barbecue do swojego kumpla. Po paru godzinach dobrej zabawy ( zaczęli robić grilla po czternastej) postanowił pójść po więcej alkoholu. Niezbyt trzeźwy wyszedł na ulice i wędrował wzdłuż Line Street. Miasto z powodu upałów było puste, wiec szedł środkiem ulicy. Kiedy doszedł do skrzyżowania zatoczył się. Musiał przystanąć, usłyszał pisk opon i chwilę potem jego świadomość zgasła. Tyle pamiętał z wczorajszego dnia. Chciał podejść z powrotem do lóżka i wziąć z szafeczki obok swoje rzeczy - widział tam swój zegarek, telefon, a nawet portfel, o dziwo niczego nie brakowało. Kiedy zaczął zmierzać w jej kierunku, poczuł bardzo mocne zawroty i ból z tyłu głowy. Upadł. Zauważył elektroniczny zegarek. Informował, że jest dziś dwudziesty ósmy czerwca. „Przecież wczoraj był dwudziesty szósty.”- pomyślał Frank i zemdlał.

2 dni wcześniej ( 26 czerwca )
Piętnaście minut po wybuchu zjawiły się wozy strażackie. Wraz z nimi przyjechała karetka, aby zabrać rannych. W sumie był tylko jeden. Miał na imię Frank, tak przynajmniej stwierdzili później sanitariusze przeglądając jego dokumenty. Poza wstrząśnieniem mózgu i w niedalekiej przyszłości wielkim siniakiem z tylu głowy nic mu nie groziło. Innym niestety już tak, i to całkiem dużo. Wybuch samochodu, poza śmiercią Jessie, spowodował również pożar. Zaczęło się od parku. Wszystkie drzewa, krzewy, trawniki i kompozycje kwiatków - to wszystko zapłonęło jak siarka na końcu zapałki potarta o draskę. Pożar rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Chwilę po roślinności zajęła się ogniem drewniana chatka ogrodnika. Zaraz potem zapłonął pobliski sklep „Chemia u Johna”. To właśnie w tej chwili na miejsce przyjechały wozy strażackie. Jake i Dolores wysiedli z pierwszego z nich.
- Hej, Jake, leć do hydrantu i podłącz wąż! – krzyknęła Dolores.
- Tajest! – odpowiedział Jake.
Popędził w stronę najbliższego hydrantu rozciągając po drodze wąż strażacki. Jake, odkąd pamiętał, nigdy nie miał szczęścia w życiu. W podstawówce kumple się z niego nabijali, że boi się wchodzić na drzewa. Chciał im udowodnić, że nie mają racji i wchodząc na jedno z nich spadł, łamiąc sobie przy tym obie nogi. Cztery lata później jego dziewczyna, najgorętsza laska w szkole rzuciła go dla jakiegoś kujona okularnika. Chciał wtedy popełnić samobójstwo. Pod nieobecność rodziców powiesił się w łazience. Umarłby gdyby nie jego pech. Lina pękła dwie sekundy po tym jak zeskoczył ze stołka. Do tej pory nikt nie wie, że chciał się wtedy zabić. W zeszłym roku na szkoleniu strażackim, właśnie w dniu swoich urodzin uderzył sam siebie metalowymi szczypcami i rozciął sobie łydkę. Dwadzieścia szwów. Tym razem też mu się nie poszczęściło. Właśnie przykręcał wąż do hydrantu gdy coś w budynku obok wybuchło.
- Co to urwa jest?? – krzyknął z nieukrywanym zdziwieniem Jake.
- Spieprzaj z stamtąd, przecież to Chemia u Johna się jara, wszystko zaraz pierdzielnie!!! – usłyszał za sobą glos Dolores.
Bez chwili namysłu zaczął biec w stronę wozu. Ten jeden raz miał szczęście. W sumie było to szczęście w nieszczęściu. Wybuch wprawdzie go odrzucił i Jake uderzył w wóz z silnym impetem, ale przynajmniej nadal żył. Hydrantu niestety już nie było. W górę tryskał strumień spienionej wody wydobywający się z pod ziemi. Inni strażacy byli już gotowi, i zaczynali gasić pożar. Wybuch spowodował zapalenie się kolejnych budynków, oraz przewalenie się przedniej ściany sąsiedniej posesji, także droga była zblokowana. W oddali rozległ się kolejny huk. Komunikat nadawany drogą radiową wskazywał na to, że przejeżdżająca przez miasto ciężarówka, która wiozła benzynę, wpadła w poślizg i przed chwilą wybuchła. Dolores jako dowódca straży odesłała trzy z piecu wozów do gaszenia drugiego pożaru. Sytuacja nie wyglądała zbyt wesoło. 
-No chłopaki, do roboty! pożar sam się nie ugasi!

Teraz 
Frank ocknął się leżąc na podłodze. Głowa już tak go nie bolała. Zegarek wskazywał godzinę ósmą rano dwudziestego dziewiątego czerwca. Wynikało z tego ze przespał dobre dwanaście godzin. Dziwiła go cały czas jedna rzecz. Na zewnątrz cały czas było ciemno. Chciał wyjrzeć przez okno ale jedyne, co zobaczył to ciemność. Pomyślał, że ktoś musiał zamalować okno, tylko po co? Ubrał się w swoje ubranie, założył zegarek. Był gotowy aby wyjść z Sali. Był gotów tym bardziej, im dłużej siedział sam pośród tej absolutnej ciszy. Opierając się na stojaku od kroplówki otworzył drzwi. W jego nozdrza wdarł się niewyobrażalny smród. Praktycznie w tym samym czasie ujrzał w szpitalnym korytarzu, ciemne kształty leżące na ziemi i na porzuconych łóżkach szpitalnych. Były to zwęglone zwłoki. O dziwo, sam korytarz nie wyglądał tak, jakby wdał się od niego pożar, ciała zaś były ewidentnie spalone. Frankowi zrobiło się gorzej. Poczuł odruch wymiotny. Naprawdę chciał zwymiotować, ale nie miał czym. Po chwili wziął się w garść. Zasłonił sobie usta rękawem i ruszył do przodu. Dotarł do końca korytarza. Chciał użyć windy. Nie działała. Używając niemałej siły otworzył drzwi do klatki schodowej. Wyglądała zwyczajnie, wyglądałaby zwyczajnie, gdyby nie porozrzucany sprzęt lekarski i zwęglone zwłoki. Frank zszedł piętro niżej i zajrzał przez okienko w drzwiach. Nic poza wielkim bałaganem i ciałami. Ruszył dalej. Schody się skończyły. Minął następne drzwi i dotarł do recepcji, obok której znajdowało się główne wejście. Powoli podszedł do tychże drzwi. Miał je już otwierać gdy usłyszał muzykę. Wydobywała się ona z małego przenośnego radyjka. Leżało sobie ono bezpańsko na jednym z krzeseł i ponuro trajkotało. W tej chwili na stacjo radiowej leciał jeden z bardziej znanych utworów AC/DC – Highway to hell. Gdyby Frank znał chociaż tytuł tej piosenki, zauważyłby jak bardzo jest trafna w tej sytuacji. Gdyby wiedział co spotka go po drugiej stronie drzwi tym bardziej by się z nią zgodził. Ale nie wiedział. I chcąc wydostać się ze szpitala ruszył w kierunku drzwi.

2 dni wcześniej ( 27 czerwca )
W przeciągu niecałej doby ogień ogarnął cale miasto - wyglądało to tak, jakby rzeczywiście Bóg zesłał jedną z plag. A może to diabeł postanowił się zabawić kosztem ludzkiego żywota? Nikt tego nie wiedział. Jedyne, co było wiadomo, to to, że w niewytłumaczalny w żaden sposób pożar rozprzestrzeniał się z budynku na budynek w zastraszającym tempie. Po godzinie paliły się już cale trzy przecznice przy parku i cztery od wybuchu ciężarówki. Wozy strażackie na nic się nie zdały. Wraz ze strażakami zostały pochłonięte w czeluściach ognia. Ludzie próbowali uciekać. Tym, którzy od razu wsiedli do samochodu i odjechali z miasta mogło się to udać. Tym zaś, którzy siedzieli w domu i się pakowali już niekoniecznie. Czarna chmura nadciągała nad miasto. Z chmury tej spadały płomienie. Nie były to płonące meteoryty, czy inne formy skalne. Z nieba jak deszcz spadał ogień w najczystszej postaci podpalając, niszcząc i uśmiercając to, co spotkał na swej drodze. Nie było takiej rzeczy która by się mu oparła. Tam zaś, gdzie na ulicach zawitał cień chmury, wszystko co jeszcze żyło się spalało. Od roślin, przez zwierzęta, aż po ludzi. Tłuszcz wytapiał się, nasączając ubrania i podsycając ogień. Wszyscy cierpieli. Wydawałoby się, że jedynym nietkniętym miejscem jest główny szpital Hammertown. Właśnie, wydawałoby się. Wprawdzie sam budynek został nietknięty, ale ludzie wewnątrz palili się tak samo jak pozostali. Każdy zwierz, każdy człowiek zamienił się w zwęglony skwarek. Odór panujący w mieście był nie do wytrzymania. Wreszcie, kiedy nadszedł koniec dnia, niebo nie rozjaśniło się, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pociemniało. Jedyna różnica była w tym, że ogień zaprzestał spadać z nieba, i smród utrzymujący się w mieście zaczął nieznacznie maleć. Malał tylko dlatego, że wszyscy już się spalili. Nad miastem zapanował mrok. 

Teraz
Po otwarciu drzwi Frank ujrzał zgliszcza swego miasta. Budynki w oddali płonęły. W całym mieście unosiła się śmierdząca mgła oparów, nad nią zaś górowało zachmurzone na czarno niebo. Nie wiedząc, co zrobić ruszył przed siebie. Mijał zniszczone samochody, zawalone budynki, zwęglone ciała. Jedyne co pchało go do przodu to pustka. Frank nie czul rozpaczy. Jego strach, ból, cierpienie i rozpacz eksplodowały w nim i stworzyły pustkę pochłaniającą jego emocje. Można by powiedzieć, że jego jako jedynego płomienie ocaliły zewnętrznie, ale wypaliły go od środka. Używając swych mięśni, dotarł tam gdzie wcześniej stał jego dom. W tym momencie znajdowały się tu płonące gruzy. Frank usłyszał śmiech. Odwrócił się i zobaczył przed sobą mężczyznę w nieskazitelnie białym garniturze. Miał nienaturalnie długie ręce sięgające mu do polowy łydek. Skórę miał całą czarną. Nie tak jak Afroamerykanie, nie była ona brązowa, lecz idealnie czarna. Jedynym elementem wyróżniającym się na tle jego karnacji były oczy. Całkowicie żółte, pozbawione białek. Cały czas stał i śmiał się. Jego śmiech wydawał się być złowieszczą zapowiedzią tego, co dopiero się wydarzy. Mężczyzna wyprostował rękę i wskazał na zachód. Frank odwrócił się i ruszył Everthoon Street. Była to najdłuższa ulica w mieście, liczyła sobie trzynaście mil. Gdy postawił pierwszy krok poza Hammertown, ziemia pod jego stopami zapłonęła najprawdziwszym ogniem. Nic nie poczuł, żadnego bólu, ani żadnego podniecenia. Czuł pustkę i od tej chwili miał nieść pustkę. W drodze do kolejnego miasta towarzyszył mu cichnący śmiech mężczyzny w białym garniturze…





Autor: KRASNOLUD


At siedział przy oknie i patrzył na płonące budynki. Zabawne, tyle wspomnień o tych miejscach, a i tak wszystko zniknie. Jeszcze bardziej zabawne reakcje ludzi – kłębili się na dole, jakby to wszystko było coś warte. Jakby mogło coś dać. Jakby było prawdziwe. Rzeki ludzi, niezdolne ugasić pożaru. At zaśmiał się z nich. Oni nic nie wiedzieli.
Ludzie tymczasem biegli w panice, byle dalej, na drugi brzeg. Za rzeką było już bezpiecznie, więc zatrzymywali się tam i odwracali. Na wybrzeżu utworzył się długi szpaler ludzi obserwujących pożar. Płomienie tańczyły, pełgały, igrały ze sobą i zachowywały się jak żywe. Hipnotyzując, powoli wypalały zabytkowe miasto. At stwierdził, że jest w tym pewien urok. To bardzo poetycki pożar, pomyślał.
- Chodźmy stąd – powiedziała kobieta. Stała w drzwiach, gotowa do wyjścia. At nawet się nie odwrócił.
- Stąd jest lepszy widok.
- Tu nie jest bezpieczne. Możesz zginąć.
- Wręcz przeciwnie. To najbezpieczniejsze miejsce, w którym mógłbym teraz być. Widzisz tych ludzi, którzy się tratują, tam na dole? Biegają w panice, przepychają się, zabijają by być dalej od płomieni. Są nawet bardziej niszczycielscy od nich.
- Mylisz się.
- Nie, to oni się mylą. Idź jeśli chcesz.
- Chodź. Spłoniesz tutaj.
At nie odezwał się. Kobieta po chwili odwróciła się i zeszła po schodach. Za oknem, coraz wyraźniej, było widać chmurę. Tęczowa i opalizująca, unosiła się nad miastem. At przypomniał sobie łatwopalną ciecz, jaką czasem sprzedawali kupcy z dalekich miejsc. Błyszczała tak samo jak chmura. Tak samo jak...
- At, musimy uciekać! – tym razem głos należał do chłopaka. Brzmiał jak przyjaciel, choć nim nie był.
- Uspokój się, nie pali się przecież.
- Zgłupiałeś do reszty? Miasto się pali, nie widzisz?!
- Nie jestem głupi.
- Nie czas na obrażanie się. Chodź
- Nie jestem obrażony. Po prostu uważam tę rozmowę za bezcelową.
- Wiem, że ostatnio się pokłóciliśmy, ale nie czas mi to teraz wypominać. Ocknij się!
- Nic ci nie wypominam. Zresztą tak teraz, jak i wtedy miałem rację.
- Tak, tak masz rację, a teraz chodź!
- Nigdzie nie idę.
Chłopak stał jeszcze przez chwilę, a potem pokręcił głową z niedowierzaniem i zbiegł w dół. At ledwie zauważył co działo się za jego plecami. Zbyt zabsorbowało go to, co działo się przed nim. Chmura była już doskonale widoczna, zapewne widzieli ją mieszkańcy okolicznych wsi. Nic dziwnego. Pierwszym budynkiem, który spłonął była winiarnia. At uśmiechnął się pod nosem. Jedyne na świecie wino destylowane z opowieści. Jedyna rzecz, z której miasto było słynne. Mocne, łatwo uderza do głowy. Sprowadza sny i natchnienie. Nigdy w jednym kolorze, zawsze na pograniczu barwy, zapachu i smaku. Zawsze niejasne, jak dobra opowieść. I nigdy nie wiesz, czym się skończy.
Trochę przykro, że winiarnia spłonęła. Leżakujące w beczkach wino zagotowało się i wybuchło. To jego opary unoszą się nad miastem i spowijają ulice. Ten tęczowy poblask też od nich. Wszystko stracone. At wyczuł pewną ironię w fakcie, że ostatnio zyski szły tak dobrze, że odnowili budynek. Pomalowali go. Szkoda, że farba okazała się być tak łatwopalna.
- Zdajesz sobie sprawę, że to ostatnia szansa by wyjść? – tego głosu At nie poznał i w końcu musiał odwrócić wzrok od okna.
- Kim jesteś? – spytał, widząc wysoką postać w płaszczu. Na głowie miała kapelusz, zasłaniający twarz.
- To chyba nieważne. Jestem po prostu ostatnią osobą, która próbuje cię stąd wyciągnąć.
- To bezcelowe. Nigdzie nie idę. Wiesz o tym.
- Dlaczego?
- Och, nie mów, że nie wiesz.
- Wiem. I co? Chcesz postawić swoje życie, bo wydaje ci się, że to tylko złudzenie?
- Tak.
- Cóż. Zatem zobaczymy, kto ma rację.
Mężczyzna wyszedł, a At odwrócił się w stronę okna. I został tak już do końca.

10 komentarzy:

  1. Indżoję! Czekam na kolejny motyw :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek - rysunek zacny tylko ogień się według mnie trochę mocno zlewa z domami, za to staruch po lewo to po prostu rewelacja! ( cofam słowa, jak się powiększy obrazek to widać wszystko dokładnie)

    Albatros - opowiadanie całkiem całkiem, urzekł mnie początkowy opis przyrody i krajobrazu. Jeden mankament, mieszasz czasy. Gramatycznie chyba to niepoprawne :P

    Pudel- zaczyna się z grubej rury, niszczyciel światów. Tak pomyślałem na początku. Jest tu wiele niewiadomych i jedyne co wiemy to kim jest główny bohater i czym się zajmuje, zaś sam pozar budynku ma całkiem ciekawą rolę dodającą smaku całemu daniu, którym jest opowiadanie. Jak zwykle nie lubię filozoficznego bełkotu i zastanawianiem się nad swoja rolą w życiu tak to opowiadanie mi się spodobało.

    Krokropka - opowiadanie napisałaś i wyszło fajnie. Cały czas czekałem na płonące miasto albo coś takiego. Świetne budowanie napięcia, no i oczywiście dziwaczna postać na samym końcu tak jak u mnie w opowiadaniu :D

    Młotek - ale głupie opowiadanie!!!! BUUUU!!!! A tak na serio to nie wiem i wam nie powiem. Swoich opowiadań nie oceniam :P

    Krasnolud - Nic dodać nic ująć, opowiadanie na piątecczkę A tak na serio czyta się miło, jest całkiem sporo dialogu czego w poprzednich dziełach raczej nie ma ( jak dla mnie dialog liczy się na + ) No i oczywiście kolejne zakończenie z dziwną posatcią :D W sumie nie wiadomo co się z Atem stało. Można się tylko domyślać ( btw. czaderskie imię dla bohatera, na początku myślałem, ze to jakaś literówka). Jedna uwaga, początek można streścić w ten sposób : Ludzie, ludzie everywhere. Uważaj na powtórzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To może ja też dorzucę coś od siebie. :)

    Albatros: Zgodzę się z Młotkiem, coś nie tak z gramatyką, ale ujdzie. :) Ciekawie uwikłana smutna historia w opis pięknego krajobrazu. Świetnie ukazana różnica między rzeczywistością, a marzeniami i pragnieniami. Zobrazowane dążenie do celu, pomimo przeciwności losu, w wyobraźni, i tchórzostwo w życiu. Poza tym podoba mi się powaga tego opowiadania.

    Pudel: Dużo pytań pozostawionych bez odpowiedzi – postać owiana tajemnicą. Wydaje mi się, że na plus, bo możemy próbować poznać główną postać, wgłębiając się w znaczenie tekstu. Jak dla mnie niszczyciel światów jest po prostu zwykłym człowiekiem, który chce zapomnieć. Każda napotkana osoba pozostawiła w nim jakiś ślad. Utworzyła malutki świat, w którym żyją wspomnienia. Przy okazji znalazł tam siebie. Próbował zmienić swoje życie, i zaskoczył go widok samego siebie. Spojrzał do swojego wnętrza, i zobaczył błędy, które popełnił (i które chciał zapomnieć). Był tchórzem, użalał się nad sobą. Wtedy zrozumiał, że jeśli sam nie zapanuje nad tym wszystkim co się dzieje wokół, nikt za niego tego nie zrobi.

    Młotek: Bardzo mnie wciągnęło to opowiadanie! Podoba mi się zabieg retrospekcji. Fajnie budujesz napięcie w obu przenikających się czasach – przeszłym i teraźniejszym. Nietrywialna fabuła i dziwna charakterystyka Franka pod koniec mnie urzekła. Pomysł z paktem ze złem, którego ucieleśnieniem (tak mi się wydaje) jest ta postać z białym garniturze, również bomba. Postarałaś/eś się. 

    Krasnolud: Niestety to opowiadanie do mnie nie trafiło. Być może dlatego, że nie jestem zwolenniczką przeważającego nad opisem i refleksją dialogu. Co nie oznacza, że jest źle. Odbieram Ata jako postać negatywną. Dla mnie jest to człowiek (być może niezwykły), któremu wydaje się, że rozumie wszystko. To prowadzi do tego, że jest zwyczajnie bufonowaty, nadęty. Rady innych odbijają się od niego jak piłeczka od muru, a nawet gdy sam dochodzi do wniosków, że może się mylić, odpycha tę myśl od siebie. Postać w kapeluszu może symbolizować właśnie to jego wahanie, które stara się stłumić. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieki za miłe słowa ^^

    On , postaraŁem sie, Młotek :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tylko na swoją obronę powiem, że jak się żyje przeszłością, będąc jednocześnie zagubionym w teraźniejszości i bez wyraźnych perspektyw na przyszłość, to może się pomerdać w czy jest się Grzesiem czy Albatrosem. ;)

    Co do reszty opowiadań, w zasadzie prawie wszystko zostało już powiedziane; z mojej strony - piszcie więcej bo całkiem zgrabnie Wam to idzie.

    PS. Kiedy następny motyw?

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu, w końcu się zbieram. cieszmy się wszyscy.

    Bartek, strasznie fajny rysunek, kojarzy mi się z ilustracjami z Nowej Fantastyki. A gość "podpalający" wszystko cygarem... jest haunting. Jego uśmiech jest przerażający.

    Albatros, twoje opowiadanie podobało mi się chyba najbardziej. Jest strasznie klimatyczne, ma cudowny, schizowy nastrój. Rzeczywiście zdarza się, że przeskakują czasy i trzeba na to uważać (też mam ten problem;)). I jeszcze moment z wiązaniem wianka. Jak dwa razy czytałam opowiadanie, tak dwa razy myślałam, że nie chodzi o stracha na wróble, ale o takie uczucie. Zwłaszcza, że decyduje się nie brać tabletek. Trochę się człowiek w tym miesza.

    Pudel. Twoje opowiadanie też mi się podoba, za drugim razem chyba bardziej. Te pytania, niewiadomo od kogo (może od siebie), przerywane za każdym razem i klama spinająca całość. W ramach interpretacji mam wizję, zmieniającego się niszczyciela światów. Jeden Marcin zastępuje drugiego i tak ad infinitum. Ładnie wyjaśnia końcówkę i zdanie, że "raz tylko nie wykonał rytuału". Ale może to też znaczyć, że tylko raz nie chciał zapamiętać tego świata. Jest taka teoria, że człowiek żyje tak dlugo, dopóki nie umrze ostatnia osoba, która go pamięta. Też ta pamięć mi się podoba.

    Krokropka. Nic dziwnego, ze się nie rozumiemy, ja wolę dialog, u Ciebie jest pełno "opisów i refleksji". Fabuła jest dobra, ale sposób opisu jest strasznie statyczny. Takie odczucie, że mało się dzieje,poza tym niektóre słowa, których używasz są straszliwie nie literackie. "ciepło powstałe w wyniku wykonania pracy" to jak dla mnie koszmarek z zeszytu od fizyki. I zgubiłaś się trochę z wsiadaniem do samochodu. Na początku akapitu wsiada, potem nagle wiatr jej wieje w twarz i znowu wsiada do samochodu. Może miał być taki przeskok, że jej się wydaje, że wsiadła, ale ja bym się chyba zdziwiła, jakby mi samochód spod tyłka zabrali. Przerażająca postać na ońcu z którą nie wiadomo co zrobić - in plus.

    Młotek. Pomysł na koniec strasznie mi się podoba. Świetny pomysł na zakończenie i na bohatera. A teraz kilka uwag:
    Zdarza ci się, że przeskakują ci czasy, poza tym uważam, że jest ogólny chaos tak w postaciach jak i w chronologii. Nie gubię się, ale jest dwa dni temu jest 26 i 27 czerwca. Wiem, że jeden dzień minął, ale to już daj sobie spokój z dniami i zostań przy samej dacie.
    Samochody nie wybuchają (ale też grunt pod stopami sam nie płonie), więc możesz to potraktować jako uwagę na przyszłość. Tak samo, jak potrącił go samochód to on wstrząśnienie mózgu ma teraz, a nie mu grozi. Jeśli chodzi o odruch wymiotny, to że nie masz czegokolwiek w żołądku nie oznacza, że nie uda ci sie zwymiotować chociaż kwasem żołądkowym.
    Jest w tym tekście trochę literówek i sporo czegoś, co nazwałabym nieporadnością literacką. Pomysł jest świetny, wykonanie mniej.
    Zabiłeś mnie Hammertown jako nazwą.

    Swojego nie oceniam.
    Krasnolud

    OdpowiedzUsuń
  7. To jeszcze ja?
    Większość rzeczy została już powiedziana - zgadzam się niemal w zupełności z komentarzem Krasnoluda, ale zawsze jest coś do dodania, czyż nie?

    Ranking z mojej strony:
    Albatros
    Krasnolud
    Młotek
    Krokropka

    Bartek poza konkursem, bo to inna kategoria - nie znam się na rysunkach, więc mogę powiedzieć, że mi się podoba. Tak po prostu i ogólnie.

    Albatros - odrobina chaosu stylistycznego, ale nic szczególnie rzucającego się w oczy - a jeśli chodzi o pomysł - jak dla mnie najlepsze w zestawieniu. Świetny nastrój, poruszająca historia.

    Pudel - jestem smutny, bo wszyscy przeinterpretowują i przekombinowują z tym, co to znaczy. Jest mi smutno, że nikt nie jest w stanie tego wziąć bez filozofii, za to, czym po prostu jest. *Zaczyna chlipać*

    Krokropka - nie potrafię się w nim odnaleźć. Bardzo chaotyczne, niby rozumiem wszystko, ale nie. Wrażenie, że nic się nie dzieje, i... Podział na akapity bardzo by pomógł - szczerze mówiąc teraz to wygląda jak chmura tekstu, z którego trudno jest wyodrebnić akcję i poszczególne zdarzenia.

    Młotek - świetny pomysł, bardzo fajnie zrealizowany (skakanie między czasami świetnie buduje napięcie i wciąga czytelnika), dobre zakończenie - niestety styl jest jak dla mnie męczący i niedopracowany. Ociężały, urywany, nie "płynie" - wygląda jak seria stwierdzonych faktów - w negatywnym sensie (rozumiesz, co mam na myśli?). Dobrym pomysłem byłoby niepotrzebne, poboczne lub zbyt szczegółowe informacje albo wpleść w opis akcji, albo po prostu odrzucić.
    Jeśli chodzi o nierealistyczność (zwłaszcza wybuch samochodu) - nie czepiałbym się, przecież to jest fikcja i świat wcale nie musi być zupełnie taki jak nasz - i to jest pierwsza rzecz, o której pomyślałem, widząc wybuchający samochód. Przy okazji składa się na specyficzny, filmowy charakter opowiadania, co jest po prostu fajne.

    Krasnolud - jak dla mnie rewelacja. Dialogów wcale nie jest za dużo, a pomysł jest świetny - i wierzę, że At (rewelacyjne imię) ma rację. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że w tym wypadku tekst jest dużo ciekawszy, bardziej niezwykły, i... Po prostu.
    A zdanie "Brzmiał jak przyjaciel, choć nim nie był." jest genialne. Świetnie oddaje emocje. Jak i większość opowiadania.


    Czaad.
    Pudel

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój komentarz zacznę od tego, że żadna ze mnie specjalistka literacka, z gramatyką i stylem sama mam problemy. Nie będę więc oceniać, stylu, gramatyki czy interpunkcji. Całość jaką tu napiszę będzie tylko moim najzwyklejszym pierwszym odczuciem; myślami jakie mnie naszły wraz z czytaniem tych krótkich opowiadań.
    BARTEK. Cóż... malarstwo, szkice i wszystko temu podobne zawsze było mi obce. Zatem pozwolę sobie przemilczeć ocenę tej pracy.
    ALBATROS. "Grześ" - z racji bardzo bogatego słownictwa i naprawdę lekkiego języka w opisywaniu otoczenia, czyta się bardzo przyjemnie. Historia zaciekawia Ja szczególnie lubię takie powtórzenia zdarzeń w stylu deja vu, jak ze strachem na wróble. Ja dla mnie brak czegoś, albo w formie wstępu, albo w ramach retrospekcji w trakcie opowiadania, lub też dodatkowego zakończenia. Chodzi mi o chłopaka, coś więcej o nim, czemu wziął te tabletki? Mam dylemat między lunatykowaniem, a jego przeszłością i świadomym ich wzięciem. Po prostu historia krzyczy o minimum więcej informacji. Dodatkowo nadal czekam na motyw płonącego miasta.... Powtarzam, mimo wszystko super się czytało.
    PUDEL. Super, naprawdę super, mega wciągający początek. Nagle trach, zabijasz (a chyba bardziej taktownie pisząc, zanudzasz) pytaniami o wszystko i wszystkich w tym opowiadaniu. Info istotne, ciekawe, ale przekaz w takiej serii pytań i urywających sie odpowiedzi (każda kosztem kolejnego pytania) nietrafiony wg mojej oceny. Parabola idzie jednak w górę podczas opisu elementu z płonącym miastem: zaciekawienie wzrasta, chcesz wiedzieć więcej i... czemu tak od razu autor odkrywa, że to on sam? A gdyby pozwolić mu w tym miejscu na rozmyślania, trzymać czytelnika w napięciu i razem z nim odkryć tożsamość chłopca jak i przynajmniej część ważnych informacji, których wcześniej było za dużo w jednym miejscu? Poza tym pomysł na równoległe światy, oraz magiczną siłę o której możemy nic nie wiedzieć zawsze były tym, o czym lubię czytać w literaturze - tak tu raz jeszcze plusik.
    /ciąg dalszy w następnym komentarzu - za dużo znaków jak na jeden/

    Moonlight

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. /ciąg dalszy/
      KROKROPKA. Dużo akcji; dużo pytań; niestety niewiele, a nawet żadnych odpowiedzi. Gdy napisałam podobną historię na pracę domową w podstawówce (oczywiście o dużo uboższej składni i jeszcze prymitywniejszym słownictwie) moja polonistka napisała coś, co automatycznie przyszło mi do głowy czytając to opowiadanie "Za dużo niewiadomych, to już nie zamknięte opowiadanie, a raczej wstęp do czegoś więcej". Także nadal czekam na więcej... na więcej akcji; rozwiązań niewiadomych; pełnym wstępem, treścią i zakończeniem historii. Ach, i płonął tylko budynek jeden.
      MŁOTEK. Czytając mogłam w końcu powiedzieć "Nareszcie, to jest to!". Nikt chyba nie śmie zaprzeczyć, że motyw płonącego miasta, nie dość że był płonącym miastem, to dotyczył całej historii. Jeśli chodzi o retrospekcje, przeskoki czasowe: rewelacja, zostawiasz niewiadomą w taki sposób, że nie można doczekać sie co dalej, i czyta się dalej (choć pewnie innych takie przeskoki mogą irytować). Jedyne co bym sobie odpuściła to element tego dziwnej postaci na końcu, jako element nadający całości odrobinę magiczności. Ok., tylko po co? Historia jest naprawdę koncepcyjnie super opowiadaniem, czymś co mogłoby naprawdę się wydarzyć (opis poszerzającego się pożaru niczym z wiadomości o pożarach w Kalifornii, a te 70 mil w mieście.... nonono... kamerki na skrzyżowaniach pewnie błyskały radośnie, a krew mroziła się w żyłach). Oczywiście tajemniczy towarzysz z końca nie jest zły, jak wspomniałam wcześniej, osobiście lubię takie elementy - tu uważam jednak, ze opowiadanie jest wystarczająco dobre bez niego.
      KRASNOLUD. Po przeczytaniu tego opowiadania w zasadzie można by je opisać jednym słowem: "poprawne". Motyw właściwie ukazany; nie ma niewiadomych, które irytowałyby po zakończeniu czytania, jak w dwóch opowiadaniach powyżej. Ale czy będę pamiętać o czym była ta historia zaglądając tu po następnym razem? Jako opowiadanie odpowiadające na zadanie tego bloga jest opowiadaniem jak najbardziej ...poprawnym.
      Tak wygląda moje zdanie, nie musicie się z nim zgadzać, nie jest ono recenzją specjalisty. Oczywiście na pewno łatwiej jest oceniać i wytykać coś niż samemu napisać, także jeśli czas, a raczej jego brak będzie łaskawy, być może każdy z autorów będzie mieć szanse na odpowiedzenie ogniem słownym w moim kierunku pod moim opowiadaniem następnym razem.

      Moonlight

      Usuń
    2. au. Miałam nadzieję, na jakiś feedback, a tu właściwie napisano mi, że opowiadanie nie nadaje się do niczego. Au.
      Nie zgodzę się co do braku niewiadomych, były co najmniej dwie rozbieżne nterpretacje końca :)

      Krasnolud

      Usuń