poniedziałek, 18 marca 2013

MOTYW III - TRAMWAJ

No i stało się. Wczoraj wybiła godzina i na skrzynce znalazły się opowiadania - w liczbie 4.

Cóż. Teraz można się delektować, czytać i komentować. Taak. Będziemy wyjątkowo dźwięczni wszystkim, którzy tego dokonają ;)

Indżojcie!


Autor: RAGNAR

Nareszcie koniec tego zgiełku. Sekwencja spokojnych kroków pustym korytarzem o dziwo okazała się lekarstwem na dzisiejszy dzień. Teraz jestem tutaj. Jest całkiem ciemno, lecz tym razem głównie dlatego, że musiałem zamknąć oczy choć na chwilę. Otwieram je więc, widzę kilku ludzi i zastanawiam się czy żyją. Czasem patrzę i myślę, że obcy ludzie są jak płyty chodnikowe. Rozumiesz, szare, podobne i ułożone w rzędzie. Niektóre są czasem trochę wybite z szyku, jakby niedorobione a jeszcze inne skruszone. Są też takie, które żyją pełnią życia mimo ogólnej społecznej świadomości, że niejeden depcze im po piętach. Czy co tam one mają.
Ale oto nadciąga. Mój zbawiciel, światełko w tunelu, głośne i huczne zwieńczenie mojej wędrówki na przystanek. Czyli tramwaj w sensie. Wsiadłem z tyłu, jak zwykle. Wiąże się to z tym, że od dziecka marzyłem żeby w przypadku gdyby ktoś nieszczęśliwie przewrócił się lub poślizgnął, mógłbym chwycić tabliczkę z numerem i wystawić mu w ten sposób notę za lądowanie, czy też jego brak. Kolejny powód to fakt, że jest to najlepsze miejsce na obserwację. Weźmy pod lupę tą starszą panią z przodu. W tej jednej chwili czasu całym jej światem jest szafa na tramwajowe bebechy i jedyne co jest w stanie zauważyć, to znudzona, ale dumnie postępująca rdza. Ja natomiast widzę cały ten świat. Całe życie, śpiew, taniec i niesforne kiwanie się na boki przedziału linii 13. Odwracam się na chwilę, bo mogę. Cieszy mnie fakt, że wybrałem pierwszy przedział. Podświadomie wyczułem, że matka z szesnastką dzieci zajmie połowę miejsca w tym drugim. W myślach jestem na siebie zły, że zamiast współczuć jej, zastanawiam się czy zmieścili się w ramach biletu grupowego.
W zamyśleniu przejechałem kilka przystanków. Tramwaj jest metaforą życia, prawda? Czasem nie wiadomo kiedy mija Ci w czymś połowa trasy i nadchodzi koniec. Albo te niekończące się, tętniące życiem spotkania towarzyskie. Zawsze w przedziale ktoś z telefonem i wypiekami na twarzy przeżywa fakt, że właśnie wsiadł do tramwaju. Albo zebrania lokalnych przedstawicieli stowarzyszeń filozofów i literatów. Nie da się nie rozpoznać od razu ich znaku cechowego. Subtelny płaszczyk skomponowany z szerokimi czarnymi oprawkami na nosie z miejsca budzi intelektualny respekt. Do tego te imponujące, codzienne potyczki z odwiecznym pytaniem „Czy być?”.
Tak wiele się dzieje, jest nawet pan, który za honorowy cel życia postanowił dbać o to, by w przedziale nigdy nie pachniało zbyt ładnie. On też jest częścią teatru życia, takim samym aktorem jak każdy inny. Widzem będzie zaś ten, który pośród niewolnictwa codzienności odnajdzie w sobie chwilę na to, by zatrzymać się w miejscu i zobaczyć jak wszystko inne pędzi do przodu co sił.  
Zdaję sobie jednak sprawę z faktu, że jeśli zatrzymam się teraz to tramwaj, niezależnie ode mnie, popędzi załatwiać swoje sprawy, a ja zostanę tutaj i nie dotrę do celu na czas. Czyżby życie było sztuką wyboru, kiedy zatrzymać się i a kiedy cisnąć wbrew wszystkiemu do przodu, a także kiedy umiejętnie dostosować się by moje prawdziwe ja nie zjechało na zawsze do zajezdni?
To już ten przystanek, wysiadam a moje myśli niczym trujący dym z papierosa filozofów, rozpływają się ku górze i znikają. Kieruję się do mieszkania. Tam czekają na mnie leki i dużo innych, równie ważnych spraw. Nie myślę teraz o przyszłości bo wierzę, że już jutro rano przyjedzie po mnie kolejny tramwaj z zupełnie nową przygodą.




Autor: KRASNOLUD

Janek tradycyjnie przysnął w tramwaju. Wracał z basenu późnym wieczorem, a 13 wypluwało go pod domem po równo 48 minutach według rozkładu, także równo o 21.40 był w domu. Nie dziś, dzisiaj stanowczo miał pecha. Trener przetrzymał ich, co prawda tylko 5 minut, ale wystarczyło by spóźnić się na przyjeżdżający na styk tramwaj. 30 minut czekania na zimnie (przynajmniej nie padało) nie nastrajało optymistycznie. Jeden tramwaj się nie pojawił, więc gdy w końcu następny przyjechał, Janek nie myśląc wiele usiadł możliwie najdalej drzwi i poszedł spać. Na szczęście było ciepło.
Gdy obudził się po 47 minutach, gotowy do wyjścia, okazało się, że coś poszło nie tak. Tramwaj się nie ruszał, nie paliło się światło, nie było widać latarni. Między Bogiem a prawdą, nic nie było widać. Janek miał nadzieję, że po chwili oczy przyzwyczają mu się do mroku i zacznie normalnie widzieć. Nic z tego. Spróbował wstać, ale wpadł na automat z biletami, zaklął głośno i opadł z powrotem na siedzenie. Rozmasował bolące miejsce i po chwili ponownie spróbował wstać, wyciągając ręce przed siebie. Znalazł się mniej więcej na środku tramwaju i przypomniał sobie, że w kieszeni ma latarkę, prezent od brata na ostatnie urodziny. Wyciągnął ją i zapalił. Tramwaj był pusty, ale nie spodziewał się niczego innego. Sprawdził drzwi, oczywiście nie dawały się otworzyć. Nigdzie też nie mógł dojrzeć awaryjnego otwierania ich. Spróbował wyjrzeć przez szybę, ale wszystkie były z zewnątrz oklejone jakąś reklamą i światło się od nich odbijało. Janek sprawdził jeszcze komórkę. Była wyłączona. Odpalił ją zobaczył zero kresek zasięgu, a następnie komunikat „słaba bateria”. W chwilę później telefon zgasł. Znikąd pomocy. Janek przez chwilę rozpatrzył możliwość zostania na resztę nocy w tramwaju, ale przypomniał sobie ostatnią rozmowę z mamą. Nie będzie dobrze jeśli nie pojawi się na noc w domu, bez słowa wyjaśnienia. Słowa, którego oczywiście nie jest w stanie przekazać, bo komórka nie działa. Posiedział jeszcze chwilę, zastanawiając się jak wyjść. Drzwi się nie nadawały, zatem może okno. Na szczęście był to jeden ze starszych tramwajów, w których okno dawało się otworzyć całkiem szeroko. Janek wyjrzał na zewnątrz. Duże, mroczne pomieszczenie, dosyć puste. W pewnym oddaleniu stały jeszcze dwa tramwaje, na podłodze tory, ot zajezdnia, zapewne Chocianowice.
Janek sprawdził, czy zmieści się w okienku, przerzucił na zewnątrz plecak, a później kurtkę i sam spróbował przejść. Chwilę zajęło mu znalezienie sposobu wyjścia by nie spaść głową na beton, ale w końcu się udało. Janek stanął przed tramwajem, założył kurtkę i rozejrzał się uważniej po zajezdni. W oddali zobaczył coś co wyglądało jak wrota przez które wjeżdżały tramwaje. Janek już zaczynał iść w tamtym kierunku, gdy nagle coś go powstrzymało. Stanął i zaczął się wpatrywać w tamtą stronę. Po ścianie, po wrotach pełzały cienie. Pełzały, kłębiły się, ruszały i zachowywały się nie tak jak powinny. Janek trzymał rękę w miarę nieruchomo, ale to nie była kwestia zwyczajnego drżenia z zimna czy strachu. Cienie zachowywały się trochę jak karaluchy, którym nagle ktoś zabrał osłonę. Janek zdębiał. Najchętniej dałby w długą, gdyby nie to, że nie wiedział gdzie. Z kolei bał się skierować latarkę gdzie indziej, bo nie widziałby nawet co się dzieje przy wrotach. Pomyślał, że może lepiej było nie wychodzić. Stałby tak jeszcze chwilę, gdyby nie usłyszał dziwnego szurgotu. Dochodził zza pleców czyli z tramwaju, z którego właśnie wyszedł. Odruchowo obrócił się, świecąc na szyby. I pożałował. Z okna, którym przed chwilą wyszedł, wyglądało coś podobnego do ludzkiej twarzy. Tyle, że ludzkiej twarzy rzadko wyrastają macki zamiast ust, a z oczodołów płynie krew. Krew zazwyczaj też nie jest tak ciemna i gęsta. Janek stał jak wryty, nie mogąc odwrócić wzroku od postaci, dopóki humanoid nie wystawił łap za okno próbując wyjść. Wtedy Janek zaczął uciekać.
Biegł byle dalej od tej przeklętej postaci. W panice świecił po ścianach szukając jakichś drzwi, przycisku do otwarcia wrót lub choćby włącznika światła. Dowolnie. W końcu zobaczył. W kącie po lewej, drzwi z napisem OCHRONA. Żadnych cieni w pobliżu. Usłyszał dźwięk jaki wydaje spory ciężar wypadający z wysokości, powiedzmy, okna tramwaju i przyspieszył. Dobiegł do drzwi i chwytał za klamkę, gdy drzwi się otworzyły, a halę zalało światło.
- Co ty tu robisz? – spytał groźnie wyglądający mężczyzna w uniformie z napisem „security”.
Janek oddychał ciężko po biegu. Obejrzał się. Hala była pusta. Nic, żadnych cieni, o spełnionym śnie Lovecrafta nie wspominając. Jednak Janek nie mógł oderwać wzroku od hali. Był pewien tego co widział. Był...
- Co. Ty. Tu. Robisz? – spytał raz jeszcze ochroniarz, głośniej i dobitniej.
- Ja... zasnąłem w tramwaju. Obudziłem już tutaj, nie wiem jak.
- Taa, jasne. Bujać to las a nie nas.
- Nie, przysięgam. Nie mam pojęcia, jakim cudem nikt mnie nie zauważył. O niczym innym nie marzę by stąd wyjść.
- Dobrze, znaj łaskę pana. Otworzę ci wyjazd.
- Aaa, nie dałoby rady jakoś tylnym wyjściem?
- Jeszcze marudzi. Zmykaj, bo zadzwonię na policję. – kliknął jakiś przycisk na panelu za drzwiami, coś zahurkotało i wrota zaczęły się uchylać. – Spieprzaj, byle szybko.
- Dzięki – powiedział Janek, odwrócił się i zaczął iść. Nie biegł, bo nie chciał pokazać jak bardzo był przerażony.
Zresztą może rzeczywiście spanikował i to wszystko mu się tylko wydawało? Był gdzieś w połowie hangaru, gdy usłyszał trzask drzwi. W chwilę później lampy zgasło i jedynym światłem był prześwit między betonem a lekko otwartymi wrotami. Usłyszał jeszcze przytłumiony głos strażnika. Odwrócił się i ostatnim co zobaczył były macki zbliżające się do jego twarzy.




Autor: KROKROPKA


Tam, gdzie niepożądany wzrok nie sięga, ludzka świadomość nie ma wstępu, po cienkim lodzie noga za nogą stąpał mężczyzna. Była noc. Rozgwieżdżone niebo zwisało nad jego głową. Latarnie mrugały w nierównych odstępach, a pomarańczowe plamy w kształcie kół wokół nich zapraszały cicho, nęcąc swą iluzją bezpieczeństwa. Jednak to nie to miejsce miało być przystankiem dla jego myśli, nie wyodrębniony przez światło azyl. Jego spokojny i jednostajny dotąd krok zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymał się. Dzięki temu, że miał na sobie ciemny, zimowy płaszcz, czarne rękawiczki i ciepłą czapkę zaciągniętą mocno na uszy, doskonale wtapiał się w mrok panujący w przerwach między latarniami.
Wpatrzony w kontrast, dzięki któremu mógł rozpoznać kształt swoich butów, zagubiony we własnych myślach machinalnie sięgnął ręką do kieszeni w poszukiwaniu papierosów. Zawsze wkurzała go dziura w podszewce, bo wszystkie wartościowe rzeczy, które zwykł tam wrzucać w pośpiechu, ginęły w otchłani warstw płaszcza gdy potrzebował ich najbardziej. Jednak tym razem to, czego potrzebował, odnalazł bez problemu. Włożywszy w kącik ust papierosa, jednym, spokojnym ruchem dłoni zapalił zapałkę, zasłonił drugą dłonią tlący się ogień i ożywił tytoń. Zaciągał się długo zaciskając mocno powieki, jakby była to chwila ekstazy, którą chciał jak najbardziej przedłużyć. Wtem otworzył oczy, nerwowym ruchem schował trzymane nadal w dłoni zapałki, wypuścił gwałtownie dym w powietrze i ruszył. Wychodzenie o tej porze nie było bezpieczne. Niewiele osób miało odwagę opuścić dom, chyba, że zmusiła ich do tego sytuacja. Mężczyzna był wyjątkiem. Czuł potrzebę poznania tego, co dotychczas było tylko zlepkiem słów przekazywanych z ust do ust przez ludzi w trakcie dnia. Nie wiedział, czy w to wierzy. Czuł zaciskające się wokół niego szczypce i doszywane do dłoni sznurki.
Wiedział, że gdy przyjmie którąś z postaw nie poznawszy wcześniej prawdy, będzie ukształtowaną masą trzymaną na krótkich sznurkach przez społeczeństwo. Dlatego dźwięk skrzypiącego śniegu pod stopami był coraz częstszy. Przyspieszał zawstydzony własną słabością i zdenerwowany na swoje niezdecydowanie. „Jak można być przecież tak głupim!”, myślał, „Skoro już przekroczyłeś jeden próg, durniu, idź dalej.”
Idąc mijał stare kamienice. Okna zabite były deskami, z których co jakiś czas wyzierały czarne dziury, wnętrze odsłonione przez czas. Do podwórzy dawno nie zaglądał nikt, kto cenił sobie życie. Po torach sunęły szkielety tramwajów tak idealnie, jakby nadal ktoś je prowadził. Czas, kiedy miasto tętniło życiem dawno minął. Świat wkroczył w nową erę, w której nie było miejsca dla ludzi. Zewsząd dochodziły do uszu mężczyzny nie tylko dźwięki sunących po torach tramwajów, lecz także krótkie jęki i inne odgłosy z gardeł istot, o których za dnia opowiadali Ci, którzy przeżyli. Chciał tylko tego doświadczyć, wykreować własną myśl i wrócić, o ile to będzie możliwe. Jednak im dalej brnął w coraz gęstszy mrok, tym jego umiejętność odróżniania drogi od wzniesień i przestrzeni od przedmiotów malała. Nagle odgłos skrzypiącego pod nogami śniegu ucichł, choć mężczyzna nadal szedł. Wydawało mu się, że ciągle brnie do celu. Czas jednak przestał być ważny, a wskazówki jego zegarka zaczęły obracać się w przeciwną stronę. Iluzja wędrówki wykreowana w jego głowie nie dopuszczała informacji, że przecież spada. Na drodze napotkał przepaść…




Autor: PUDEL


Późny wieczór. Przedmieścia (choć niektórzy mogli by powiedzieć – "zaświaty"). Przystanek tramwajowy. Wokół pustka – pokryta śniegiem przestrzeń, kilka samotnych domków.
"Fatalne miejsce na poprowadzenie linii tramwajowej" – pomyślał Izydor, siedzący już trochę czasu na ledwie trzymającej się w całości ławce.
Kiedy tylko zobaczył ten przystanek, natychmiast zaczął wątpić w zapewnienia o tym, że coś tu kursuje – zwłaszca o tak późnej godzinie. Czy to sen? Policzył palce u obu rąk, spróbował się uszczypnąć, rozejrzał dookoła. Wszystko wyglądało realnie – wyjątkowo realnie. Gdyby odznaczał się tym przewrotnym rodzajem inteligencji, jaki dostrzegamy u matematyków, mógłby żartobliwie uznać do za fundamentalny dowód na to, że śni (tak, jak oczywistym dowodem pijaństwa jest gratulowanie sobie, jak bardzo jest się trzeźwym). Niestety, tego dnia poczucie humoru i matematyka były mu zupełnie obce.
Świat, w którym żył wydawał mu się wstrętny, mdły i fałszywy. Wielokrotnie rozważał ucieczkę, ale nigdy nie zdecydował się na porzucenie wszystkiego, co w swoim życiu zbudował i osiągnął – nawet jeśli nie sprawiało mu to radości. I zawsze, kiedy dochodził do wniosku, że to wszystko jest nic nie wartym kłamstwem, w ostatnim momencie cos sprowadzało go na ziemię i odciągało od zamiaru. W swojej głowie personifikował te zjawiska – odnosił wrażenie, że wszechświat nie pozwalał mu na zmianę – co więcej, w swoim nieskończonym okrucieństwie sprawiał, że rezygnacja ze zmiany była wynikiem jego własnej decyzji i dobrowolnych działań.
Kłamstwo, Kłamstwo, Kłamstwo!

Chciał być przekonany o tym, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce i zmienić wszystko. Chciał wierzyć w to, że gdzieś na świecie jest cel, sens i nadzieja na lepsze jutro.
Chciał wierzyć, że uda mu się je kiedyś odnaleźć.
Chciał wierzyć, że uda mu się uciec. Od kłamstw. Od obojętności. Od bezsensu.
Chciał wierzyć.

Głos w jego głowie powtarzał natarczywie – "Nie ma już wiary. Wyrzekłeś się jej, osiedlajac się tu. Wiedziałeś, że tak będzie. A rezygnacja z ucieczki zawsze była twoją własną decyzją. Nie ma już wiary. Nie ma nadziei. Jest tylko tutaj. Gdziekolwiek się nie udasz, ono zawsze pozostanie w tobie. Ucieczka jest błędem. Właśnie próbujesz odrzucić najlepszy z możliwych światów. To jest prawdziwa wiara."
Dlaczego cały świat musiał kłamać? Dlaczego musiał okłamywać sam siebie? Dlaczego udał się na ostatni tramwaj – na wypadek, gdyby jednak zmienił zdanie? Dlaczego uwzględniał tę możliwość?
Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Powoli uświadamiał sobie, że ucieczka jest fikcją, która ma dawać mu nadzieję – jedyną rzecz, która trzymała go przy życiu. I która sprawiała, że życie tutaj jest znośne. Nie zmieniał nic tylko dlatego, że mógł to zrobić.

Czuł jak ogarnia go panika. Czuł, jak ekscytacja związana z ucieczką wygasa.
Chwila wewnętrznej ciszy.
Minęła godzina wyznaczona w rozkładzie. Rezygnacja zwyciężyła. Wstał z ławki, rozejrzał się dookoła i krokiem skazańca opuścił przystanek. Kilka minut marszu wzdłuż torów. I gniew, rozsadzający go od środka.



Nagle ujrzał przed sobą blask, który wydawał się rozrywać ciemność. Usłyszał hałas, którego nie mógł z niczym pomylić.
Przestarzały tramwaj ociężale toczył się przez noc.
Nie był piękny – ale niósł światło i nadzieję.
Szybka zmiana planów – niedoszły uciekinier poczuł zew wolności. Już miał odwrócić się i biec na przystanek, gdy tramwaj zahamował z piskiem. Drzwi otworzyły się zapraszająco.
Sekunda niezdecydowania.

- Kłamiesz – wydusił z siebie Izydor.
- Tak – niechętnie przyznał się tramwaj i uprzejmie zniknął.

5 komentarzy:

  1. Wszystkim takie filozoficzne i metaforyczne wyszły. gorzej z fabułą.

    od końca idąc
    Pudlu. nie wiem czy załapałam, co autor miał na myśli (mógł nie mieć nic ja wiem), ale opowiadanie jest przesycone takim charakterystycznym dla ciebie poszukiwaniem sensu, prawdy i realności. z tego co znam twoją twórczość pojawia cię to dosyć często.
    o ile początek i rozwienięcie są po prsotu niezłe, to końcówką mnie kupiłeś - jest tak absurdalna i tak pasująca do opowiadania, że czysty respect

    Krokropka. samo opowiadanie ma fajny klimat, taki postapo. i ogółem klimat mi się bardzo podoba. natomiast, ponieważ końcówki nie udało mi się zrozumieć, niestety nie jestem w stanie wiele więcej powiedzieć.

    Ragnar. cóż, leki sporo wyjaśniają :). nawet to rozfilozofowanie (o matko trudne słowo) tekstu mi się podoba, bo przemyślenia czyta się przyjemnie. natomiast język dla mnie był miejscami koszmarkiem. częściowo zapewne miał być (pasowałby do konwencji), ale chociażby 'Czyli tramwaj w sensie'. albo 'czyli tramwaj' albo 'tramwaj w sensie'. bo tak to przypomina dwa grzybki w fasolową.
    pozdrawiam za 13. jako linię ;)

    swojego opka na szczęście komentować nie muszę :)
    Krasnolud

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, hej! Z czystej merytorycznej poprawności muszę zastanowić się, czy to są opowiadania. Chyba nie bardzo, raczej krótkie, niedefiniowalne teksty epickie, szczególnie Pudla. Opowiadanie ma zawsze bohaterów, wątek i chrobologiczą fabułę, a do tego jakiś jasny przekaz - to taka nowela, tylko nie jest aż tak rygorystycznie. Więc w mojej czepialskości musze powiedzieć, że adres strony powinien brzmieć tekstzmotywem lub inaczej, bez tego opowiadania ; ).
    Przechodząc do meritum.
    Ragnar: twój tekst to bez cienia wątpliwości felieton, czyli należy do paraliteratury. Gratuluję ironicznego poczucia humoru, naprawdę przypadło mi do gustu! Ubierasz myśli w słowa lekko i bez wysiłku, przyjemnie się tego czyta. Jednak, jak na taki skromnie objętościowy tekst jest sporo błędów - przede wszystkim przecinki, widziałam jeden składniowy. Coś, co zawsze tępie: nie ma CHWILI czasu! Czy może być inna chwila, niż czasu? ; p Bardzo częsty błąd. Odczucie jak najbardziej pozytywne : ).
    Krasnolud: Twój tekst jest dziwny. Mam wrażenie, że mogła go napisać osoba grająca w gry komputerowe lub tradycyjne RPG. Tak samo jak wcześniej - przecinki, błędy stylistyczne również były. Widzę cały absurd przedstawionej sytuacji i mam pytanie: czy Twoim zamiarem był całkowity brak emocji w opisie? Jeśli tak, w jakiś sposób pasuje to o konwencji, jeśli nie - to cóż, wypada słabo. Czytałeś może Sapkowskiego? Ma taki jeden tomik opowiadań, nie pomnę tytułu. Motywem przewodnim są koty. Jest kilka opowiadań mniej więcej w stylu Twojego (wybacz, ale do Sapka Cię nie przyrównam ; p). Zestawione ze sobą dają naprawdę piorunujący efekt. Może tak to powinno wyglądać?
    Krokropka: pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to zwisające niebo. Błagam, niech ono robi cokolwiek: zawisa, wisi, zawieszać się, no ale nie zwisać! Szkoda, że nie dyndać! Czytając dostrzegłam tylko jeden czy dwa błędy stylistyczne, za co niestety nie mogę pochwalić, bo to zaledwie parę zdań, a błąd można zrobić może na kilku stronach. Zgadzam się z przedmówcą, klimat bardzo mroczny i to zbudowany bez najmniejszego wysiłku. Jednakże jest to tylko zalążek dobrego opowiadania, przecież można tam dodać jeszcze tyle opisów, rozmyślań, niedomówień i doprowadzić czytelnika do szału! Tak nawet nie można się wciągnąć i koniec.
    Pudel: jak zaczynam czytać, to widzę okolice Łodzi koło akademika Polibudy, nie wiem, czemu ; P. Podoba mi się metafora matematyczna, ale skąd kolejny akapit? Ni przypiął, ni przyłapał, zupełny brak rozwinięcia. Pudelku, niedopowiedzenia są dobre, ale nie w takiej ilości. Jest mroczna wątpliwość, czy to zaświaty, czy przedmieścia, w ogóle nie znamy bohatera, jego rozterki pojawiają się znikąd - trochę za dużo, nie można wczuć się w fabułę poza dobrym opisem otoczenia. To sprawia, że refleksje bohatera wcale nie są dla nas ważne, bo są puste, nic dla czytelnika nie znaczą. Jednak jest tego plus: do Twojego opowiadania można dobudować ogromną symbolikę, może się to wydarzyć wszędzie, każdemu, może to być metafora myśli samobójcy i wielu innych rzeczy. A za ostatni akapit się uwielbiam, jest tak groteskowy i absurdalny, że nie da się go nie lubić ; )

    Trafiłam na Was zupełnie przez przypadek i zupełnie przez przypadek tak się rozpisałam. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi za złe mojego czepialstwa, ja osobiście cenię ludzi, którzy się czepiają, a nie takich, którzy mówią: no, fajnie, jest OK. Może będę wpadać częściej, jeśli znajdę czas (cud!) to możliwe jest, że nawet coś wystukam.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, zgadzam się kompletnie - tzw. konstruktywna krytyka jest dużo lepsza od "no, spoko, fajnie fajnie" - także czaad że się czepiasz, zwłaszcza, że uwagi mają sens. Niby tydzień to mało czasu, ale nawet potem ciężko upolować wszystkie problemy i niedociągi.

      Czy to nie mogą być opowiadania? Można polemizować. Kilka tekstów np. Mrożka podpisanych jako "opowiadania" może wypaść z tej kategorii z analogicznych przyczyn. A zbytnia drobiazgowość semantyczna jest ZUA ;)

      Raz jeszcze dzięki, żyjemy nadzieją, że jeszcze nieraz tu zamajaczysz. I może coś naskrobiesz przy jakiejś okazji. Tak.

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Też wolę konstruktywną krytykę, choć czasem trudno się nie krzywić.

      W ramach odpowiedzi na zarzuty (o ile tak to można nazwać), tak zawaliłam korektę (nawiasem mówiąc jestem płci żeńskiej, ale tego nigde nie widać więc się nie obrażam), bo za późno wymyśliłam, napisalam i przeczytałam całe opowiadanie. Ale też zgadzam się z Pudlem, że i później ciężko to wszystko wyhaczyć, zatem 'przyjazna' (mniej lub bardziej) dusza do korekty się przydaje.
      intryguje mnie kwestia gier komputerowych i rpgów, jako że mimo moich chęci nigdy nie zapałałam miłością do żadnego z powyższych :)
      zbiór opowiadań kojarzę, ale nie z fabuły, tylko że był i że czytałam. i też się do Sapkowskiego nie porównuję.
      jeszcze na swoją obronę powiem, że chciałam napisać horror, pierwszy w życu. nie jest to mój naturalny habitat i chciałam zobaczyć jak wyjdzie. wyszło mniej więcej na 3 z dwoma, zatem chyba nie będe się realizować w kierunku :)

      do pisania zapraszamy. opowiadań i krytyki

      krasnolud

      Usuń
    3. No i wypadałoby jeszcze dodać od siebie komentarza słów kilka. Do wszystkich tekstów. Więc do dzieła!

      Ragnar - czaad, lekki styl, który bez problemu wciąga w przemyślenia o codzienności i innych takich. Można się czepiać błędów językowych, ale mam wrażenie, że postać była kreowana na takiego domorosłego filozofa, który niekoniecznie się tym przejmuje. Może się mylę, ale stąd chyba wynika "czyli tramwaj w sensie". Nie zgodziłbym się też z tym, że jest to felieton - nie jestem w stanie postawić znaku równości pomiędzy autorem a narratorem. Ale może się mylę, teoria literatury jest mi obca.

      Krasnolud - nie zgodzę się z tym, że bezbarwność tego opisu działa in minus. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie trafiło do mnie - aczkolwiek potrzebuje dopieszczenia. Bardzo intensywnego - styl jest chwiejny, zdarzają się błędy i omyłki, plus - sprecyzowałbym zakończenie. Po pierwszym przeczytaniu uznałem, że ofiarą jest ochroniarz, przy drugim podejściu doszedłem do wniosku, że jednak Janek (i znam co najmniej jedną osobę, która miała podobny problem). Przy okazji - pierwsza wersja jest jednak trochę straszniejsza. Bo okazuje się, że ochroniarz, który jest "poza tym światem" nie jest od niego oderwany. I los Janka stawia pod znakiem zapytania, co też jest korzystne.

      Krokropka - do mnie zupełnie nie trafiło. Nie jestem w stanie się w nim odnaleźć, wydaje się rozpoetyzowane i jak dla mnie o niczym. Nie identyfikuję się z bohaterem, nie rozumiem, osso chodzi. Szkielety tramwajów i okoliczny opis - są świetne. Ale nic więcej nie jestem w stanie w tym znaleźć.
      Stąd nie będę się czepiał, po prostu stwierdzę, że jest nie dla mnie :)

      Usuń