Deadline: 16.12.2012
2 nadesłane opowiadania:
Autor: KRASNOLUD
- Dobrze, dawaj świeczki.
- Masz.
- ...Co?! Co to jest?!
- Świeczki.
- Sam jesteś świeczki. To są podgrzewacze do herbaty.
- No to co. Rytuał AshKente możesz przeprowadzić na kredzie i dwóch kwartach mysiej krwi.
- Jaki rytuał?
- ... Nie wiesz?! Idź się douczyć, dyletancie literacki. Zresztą to tylko symbol.
- A skąd wiesz, że to ten właściwy symbol?
- No dobra, mam się wrócić po jakieś świece?
- Nie, już trudno, zostań. Musimy sobie radzić, z tym, co jest.
Postać zapaliła podgrzewacz, po pomieszczeniu zaczął się rozchodzić sosnowy zapach.
- Zapachowe?!
- Takie w domu były!
- Ale sosnowe? Nie mogły być o jakimś zapachu siarki?
- Jak chcesz siarki, to może sobie najwyżej zapałki pozapalać. Zresztą, przeszkadza ci?
- Mi nie, ale z czymś takim to co najwyżej driadę sprowadzisz.
- Driada nie jest wystarczająco dobra?
- Otaczają mnie idioci... jak chcesz powyrywać panienki to kapelę załóż, a nie baw się ze mną w przywoływanie demonów. To poważny interes.
Zaczął zapalać pozostałe podgrzewacze i rozstawiać po całym pomieszczeniu. Pokój wypełnił się mdłym blaskiem. Z mroku wyłoniły się twarze dwóch nastolatków. Jeden wyglądał na zaniepokojonego całą sytuacją, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Drugi nie przejmował się niczym.
- Masz ten Necronomicon?
- No jakby... nie cały?
- ... Pociąłeś go na kawałki?!
- Nie, mam na tablecie.
- Masz Necronomicon w pdfie?!
- Nie, w wordzie. Zresztą, tylko wybór niektórych zaklęć. Większości – dodał, widząc zły wzrok towarzysza.
- Jaaa. To chyba najbardziej lamerskie próby przywołania demona kiedykowiek. Będę zdziwiony jeśli coś nam wyjdzie. Dobra dawaj te zaklęcia. Masz w zamian – wręczył mu wiaderko i pędzel. – idź, namaluj pentagram. Tylko pamiętaj! Żadnych odchyleń, bo nas szlag trafi. Dosłownie.
Druga postać poszła w przeciwny kąt pomieszczenia, zanurzyła pędzel w wiadrze i z wielką uwagą zaczęła wyrysowywać kształt na podłodze. Pierwszy chłopak siadł na skrzynce z fasolą, która stała w kącie i szukał odpowiednich słów, przeglądając plik. Co jakiś czas mamrotał coś pod nosem i spoglądał na drugiego.
- Wiem, że jesteś fanem Lovecrafta, ale stanowczo nie chcę skończyć jako przekąska dla Przedwiecznego.
- Ja też nie. Ale sam kazałeś mi wygrzebać wszystkie formuły. Ogarnąłeś już, kogo chcesz ściągnąć?
- Chcę, nie chcę. Nie znalazłem jeszcze tego odpowiedniego.
- Byłoby prościej, jakbyś mi powiedział, co chcesz zrobić.
- Mam! Wiem, którego przywołamy.
- I którego?
- Za chwilę. Skończyłeś już?
- Za chwilę.
- To zagęszczaj ruchy. Ino ostrożnie.
- Na przyszłość pamiętaj, że krew nie smakuje pomidorami i ziołami.
- To ty na przyszłość łap koty po piwnicach. Lub potnij Korka.
- Sam się potnij i odczep się od Korka.
- No właśnie.
- Masz rację, to najbardziej lamerska próba przywołania czegokolwiek kiedykolwiek.
- Skończyłeś?
- Malować czy marudzić?
- Jedno i drugie.
- Malować na pewno. Nad marudzeniem jeszcze się zastanowię. Masz to zaklęcie?
- Taa. Patrz i czytaj, tylko równo ze mną.
Po pokoju popłynął niepewny zaśpiew, w którym wyraźnie odcinały się dwa głosy. Po chwili, ku zdziwieniu obu i przerażeniu przynajmniej jednej postaci, pentagram z ketchupu zamigotał. Potem blask przygasł i dało się słyszeć westchnienie ulgi. A potem na środku pentagramu pojawiło się człekokształtne coś, ubrane w najlepszej jakości garnitur i koszulę, pod obowiązkowym krawatem. Obok leżała czarna aktówka.
- O Chryste – wyrwało się chłopakowi.
Stwór skrzywił się i odsłonił zęby. Były jedyną rzeczą, która zdradzała jego nieziemski rodowód. Ostro zakończone, nasuwały skojarzenia z niszczarką lub piłą łańcuchową. Ewentualnie bardziej instynktowne, z rozszarpywaniem, gryzieniem, szarpaniem i pożeraniem. Oczy były po prostu złe. Stworzenie wypluło z siebie kilka dziwnych głosek i zapytało zwyczajnym głosem.
- A więc... po co tu jestem?
- A ty jesteś?... – spytał nieśmiało drugi.
Stwór uśmiechnął się, po raz drugi odsłaniając komplet zębów. Było to jeszcze bardziej przerażające niż poprzednim razem.
- Adwokat diabła, oczywiście. Dlaczego tu jestem?
- Chcę zemsty. – powiedział pierwszy.
- To oczywiste. Na kim?
- Na nauczycielu.
Stwór uśmiechnął się jeszcze szerzej. Oblizał się.
- Taak... to też oczywiste.
- Zaraz, chcesz się mścić za pałę z polskiego?!
- Tak.
- Powaliło cię?! Nie słuchaj go, on zwariował – powiedział w kierunku stwora.
- Tacy są jeszcze lepsi. Zdajesz sobie sprawę, że to oczywiście będzie mieć swoją cenę?
- Tak.
- Dobrze.
- A co mu zrobisz?
- Czy to nie oczywiste? Skoro jestem adwokatem, załatwię mu proces. Iście kafkowski.
- Zaraz, ty znasz Kafkę? – spytał drugi.
- Nie obrażaj mnie. Czy to nie oczywiste?
- Niezbyt.
- W każdym razie proces... a każdy proces musi mieć swoją przyczynę... oczywiście.
- Sam jesteś świeczki. To są podgrzewacze do herbaty.
- No to co. Rytuał AshKente możesz przeprowadzić na kredzie i dwóch kwartach mysiej krwi.
- Jaki rytuał?
- ... Nie wiesz?! Idź się douczyć, dyletancie literacki. Zresztą to tylko symbol.
- A skąd wiesz, że to ten właściwy symbol?
- No dobra, mam się wrócić po jakieś świece?
- Nie, już trudno, zostań. Musimy sobie radzić, z tym, co jest.
Postać zapaliła podgrzewacz, po pomieszczeniu zaczął się rozchodzić sosnowy zapach.
- Zapachowe?!
- Takie w domu były!
- Ale sosnowe? Nie mogły być o jakimś zapachu siarki?
- Jak chcesz siarki, to może sobie najwyżej zapałki pozapalać. Zresztą, przeszkadza ci?
- Mi nie, ale z czymś takim to co najwyżej driadę sprowadzisz.
- Driada nie jest wystarczająco dobra?
- Otaczają mnie idioci... jak chcesz powyrywać panienki to kapelę załóż, a nie baw się ze mną w przywoływanie demonów. To poważny interes.
Zaczął zapalać pozostałe podgrzewacze i rozstawiać po całym pomieszczeniu. Pokój wypełnił się mdłym blaskiem. Z mroku wyłoniły się twarze dwóch nastolatków. Jeden wyglądał na zaniepokojonego całą sytuacją, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Drugi nie przejmował się niczym.
- Masz ten Necronomicon?
- No jakby... nie cały?
- ... Pociąłeś go na kawałki?!
- Nie, mam na tablecie.
- Masz Necronomicon w pdfie?!
- Nie, w wordzie. Zresztą, tylko wybór niektórych zaklęć. Większości – dodał, widząc zły wzrok towarzysza.
- Jaaa. To chyba najbardziej lamerskie próby przywołania demona kiedykowiek. Będę zdziwiony jeśli coś nam wyjdzie. Dobra dawaj te zaklęcia. Masz w zamian – wręczył mu wiaderko i pędzel. – idź, namaluj pentagram. Tylko pamiętaj! Żadnych odchyleń, bo nas szlag trafi. Dosłownie.
Druga postać poszła w przeciwny kąt pomieszczenia, zanurzyła pędzel w wiadrze i z wielką uwagą zaczęła wyrysowywać kształt na podłodze. Pierwszy chłopak siadł na skrzynce z fasolą, która stała w kącie i szukał odpowiednich słów, przeglądając plik. Co jakiś czas mamrotał coś pod nosem i spoglądał na drugiego.
- Wiem, że jesteś fanem Lovecrafta, ale stanowczo nie chcę skończyć jako przekąska dla Przedwiecznego.
- Ja też nie. Ale sam kazałeś mi wygrzebać wszystkie formuły. Ogarnąłeś już, kogo chcesz ściągnąć?
- Chcę, nie chcę. Nie znalazłem jeszcze tego odpowiedniego.
- Byłoby prościej, jakbyś mi powiedział, co chcesz zrobić.
- Mam! Wiem, którego przywołamy.
- I którego?
- Za chwilę. Skończyłeś już?
- Za chwilę.
- To zagęszczaj ruchy. Ino ostrożnie.
- Na przyszłość pamiętaj, że krew nie smakuje pomidorami i ziołami.
- To ty na przyszłość łap koty po piwnicach. Lub potnij Korka.
- Sam się potnij i odczep się od Korka.
- No właśnie.
- Masz rację, to najbardziej lamerska próba przywołania czegokolwiek kiedykolwiek.
- Skończyłeś?
- Malować czy marudzić?
- Jedno i drugie.
- Malować na pewno. Nad marudzeniem jeszcze się zastanowię. Masz to zaklęcie?
- Taa. Patrz i czytaj, tylko równo ze mną.
Po pokoju popłynął niepewny zaśpiew, w którym wyraźnie odcinały się dwa głosy. Po chwili, ku zdziwieniu obu i przerażeniu przynajmniej jednej postaci, pentagram z ketchupu zamigotał. Potem blask przygasł i dało się słyszeć westchnienie ulgi. A potem na środku pentagramu pojawiło się człekokształtne coś, ubrane w najlepszej jakości garnitur i koszulę, pod obowiązkowym krawatem. Obok leżała czarna aktówka.
- O Chryste – wyrwało się chłopakowi.
Stwór skrzywił się i odsłonił zęby. Były jedyną rzeczą, która zdradzała jego nieziemski rodowód. Ostro zakończone, nasuwały skojarzenia z niszczarką lub piłą łańcuchową. Ewentualnie bardziej instynktowne, z rozszarpywaniem, gryzieniem, szarpaniem i pożeraniem. Oczy były po prostu złe. Stworzenie wypluło z siebie kilka dziwnych głosek i zapytało zwyczajnym głosem.
- A więc... po co tu jestem?
- A ty jesteś?... – spytał nieśmiało drugi.
Stwór uśmiechnął się, po raz drugi odsłaniając komplet zębów. Było to jeszcze bardziej przerażające niż poprzednim razem.
- Adwokat diabła, oczywiście. Dlaczego tu jestem?
- Chcę zemsty. – powiedział pierwszy.
- To oczywiste. Na kim?
- Na nauczycielu.
Stwór uśmiechnął się jeszcze szerzej. Oblizał się.
- Taak... to też oczywiste.
- Zaraz, chcesz się mścić za pałę z polskiego?!
- Tak.
- Powaliło cię?! Nie słuchaj go, on zwariował – powiedział w kierunku stwora.
- Tacy są jeszcze lepsi. Zdajesz sobie sprawę, że to oczywiście będzie mieć swoją cenę?
- Tak.
- Dobrze.
- A co mu zrobisz?
- Czy to nie oczywiste? Skoro jestem adwokatem, załatwię mu proces. Iście kafkowski.
- Zaraz, ty znasz Kafkę? – spytał drugi.
- Nie obrażaj mnie. Czy to nie oczywiste?
- Niezbyt.
- W każdym razie proces... a każdy proces musi mieć swoją przyczynę... oczywiście.
***
Drugi został powołany na świadka
oskarżenia w procesie przeciwko swojemu nauczycielowi, za
molestowanie i prześladowanie pierwszego, które doprowadziło do
samobójstwa biednego chłopca. Nie mógł jednak zeznawać gdyż na
widok prokuratora zaczął wrzeszczeć i robić znak krzyża. Lekarze
zdiagnozowali u niego nerwicę, a potem manię prześladowczą i
schizofrenię. Nigdy nie wyszedł ze szpitala. Umarł młodo.
Lekarze, spytani przez rodziców o ostatnie słowa nie umieli ich
powtórzyć. „Bełkotał coś niewyraźnie”. Pielęgniarz, nie
pytany przez nikogo, zastanawiał się cały wieczór nad jego
słowami „Dlaczego nie spytał o cenę?”. Zasnął, nie znajdując
odpowiedzi. Oczywiście.
Autor: PUDEL
Krzysztof spojrzał na
jeszcze tlący się ogarek mający niedługo zakończyć swój żywot
– jedyne źródło światła w zagraconym pomieszczeniu. Rozejrzał
się dookoła, świadom tego, że musi działać szybko. Ostatnią
zapałkę szlag trafił kilkanaście minut wcześniej – wtedy
właśnie zorientował się, że nie może już odkładać zamkniecia
okna na później. Światło było mu bardzo potrzebne, i warunki
atmosferyczne nie miały prawa mu go odebrać.
Można powiedzieć,że
tego wieczoru wpadł w szał twórczy. Z wieczornej drzemki wybudził
się nagle, usłyszawszy jakiś trzask – ale nie podjął się
lokalizacji źródła, bo w jego głowie zaświtał Pomysł. Pomysł
na opowieść pokazującą ludzką skłonność do ograniczania
swojej wolności, przedstawiającą społeczność miasta otoczonego
zewsząd murem – społeczność o jednorodnym i ograniczonym
postrzeganiu świata, przeświadczoną o szkodliwości wszystkiego,
co znajduje się na zewnątrz (a zwłaszcza światła) i bohatersko
pokonującą problemy, które wszędzie indziej pozostają nieznane.
Jego umysł eksplodował
wtedy wątkami głównymi i pobocznymi, pomysłami na organizację
życia i wizję świata, towarzyszące ludziom w tej nietypowej
codzienności – a także na to, w jaki sposób wszystkie te
sytuacje powinny się przeplatać, aby doprowadzić do wstrząsającego
zakończenia, pozostawiającego czytelnika w stanie głębokiej
zadumy.
Świeczka coraz bardziej
przygasała, a on sam nie był w stanie znaleźć w pomieszczeniu
nic, co mogłoby przejąć jej płomień. Wiedział, że swoje opus
magnum musi zakończyć tej nocy, inaczej cały geniusz rozmyje się
i stanie się tylko mglistym złudzeniem, straconym czasem, zgubionym
marzeniem.
Sięgnął po plik
rękopisów, kronik i zaczął je rozpalać od płomienia świecy –
poświęcał całą swoją pracę ostatnich lat – zarówno tę
wykonywną na zlecenie jak i tę dla swojej przyjemności. Nie była
częścią świata, który był teraz ważny. Właściwie, nie był w
stanie stwierdzić, jakiego świata była częścią. Nie pamiętał
nic z zewnątrz, wiedział tylko tyle, że nigdy go to nie
interesowało i nie powinno interesować. Nawet praca –
gwarantująca przecież przetrwanie – nie miała już znaczenia.
Przestały mieć znaczenie znajdujące się w pomieszczeniu sprzęty
i wszystkie papiery. Światło, pióro i tusz – tylko to było mu
potrzebne i tylko to dawało mu szczęście. A że jedynym źródłem
światła mógł być pożar?
Nie miało to znaczenia.
Byle tylko Dzieło
przetrwało.
Przez chwilę wydawało
mu się, że jest motylem, który śni, że jest człowiekiem, że
naprawdę żyje w tamtym świecie – i był pewien, że przeszedł go prawdziwy, a nie wyobrażony lęk. Wymyślił już, jak powinno
się postępować z ludźmi, którzy snują przypuszczenia o lepszym
świecie poza murem. I był pewien, że wolałby umrzeć niż
przechodzić przez kolejne etapy wykluczenia, utraty wszystkiego, co
sobie cenił – przerażony tym, że nie miało to być nagłe, a
stopniowe i nieuniknione. Przecież kot, któremu odcinają ogon po
kawałku jest dużo bardziej przerażony niż ten, dla którego jest
to nagłe, niespodziewane i błyskawicznie zakończone.
Śmierć wydawała się
tym lepszym wyjściem.
Byle tylko Dzieło
przetrwało.
Odrzucił te myśli.
Ogień bardzo powoli rozprzestrzeniał się. Krzysztof usiadł w
kącie, pisząc dalej. Robiło mu się coraz cieplej i czuł, jak
zaczyna się pocić i czuć słabo. Mimo to nie odkładał pióra –
życie bez Dzieła nie miałoby najmniejszego sensu. Zwłaszcza
teraz, gdy szanse na utrzymanie się przy życiu - zimą, bez majątku
i możliwości zarobienia były praktycznie żadne.
A może lepiej by było,
gdyby rzeczywiście strawił go pożar? Najwięksi artyści to nie
ci, którzy żyli długo i ukończyli wszystkie dzieła, a ci, którzy
pozostawili po sobie coś mniej. Coś, co zbliżało się do
zakończenia, które w wyobraźni czytelnika jest o wiele większe
niż byłoby w rzeczywistości. Kilka splątanych wątków, których
wzajemne powiązania nie są do końca jasne i pozostawiają ogromne
pole do spekulacji – tej publicznej i tej w wyobraźni czytelnika.
Zakończenie idealne – bez deus ex machina, oszustw, skrótów i
porzuconych wątków – tak samo idealne jak nierzeczywiste.
Śmierć wydawała się
dobra.
Byle tylko Dzieło
przetrwało.
Robiło się coraz
cieplej. Mijały długie minuty – ogień jakby czekał, pozwalając
Krzysztofowi kończyć stronę za stroną, przybliżając go do
niesamowitego zakończenia, które miało wstrząsnąć światem.
Okno otworzyło się z
trzaskiem. W pomieszczeniu znalazł się ubrany na czarno człowiek o
zakrytej twarzy. Spojrzał Krzysztofowi prosto w oczy po czym
wyciągnął z kieszeni nóż. Pisarz wzruszył ramionami, świadom
tego, że nie ma już nadziei. Chciał tylko zapisać jak najwięcej,
zanim...
Nigdy nie miał się dowiedzieć, jak
wielka była to przysługa.
Zwinne dłonie siegnęły
po rękopis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz