poniedziałek, 26 września 2016

MOTYW XXXI - FIOŁKI

Tak, w końcu urosły. Mało, ale za to jakie.

Autor: KRASNOLUD

Niska postać poruszała się po lesie zupełnie bezszelestnie, mech miękko uginał się pod nią, tłumiąc odgłos kroków. Był ranek, słońce ledwo co wstało, niemrawo oświetlając drogę między drzewami. W końcu postać przedarła się przez splątane gałęzie leszczyn i młodych brzóz i wydostała się na polankę. W niczym już niepowstrzymywanych promieniach słonecznych można było dostrzec, że jest to niemłoda kobieta. Mimo że szła prosto i energicznie, część włosów była już posiwiała, a na twarzy pojawiały się pojedyncze zmarszczki. Ubrana w zieloną spódnicę, bez ozdób które mogłyby zaczepić się o krzaki, lekką koszulę i kamizelkę, wydawała się zupełnie niewrażliwa na poranny chłód. Stała przez moment na skraju polany, grzejąc twarz w promieniach, po czym zaczęła wolno spacerować po polance. Troskliwie pochylała się nad pędami i kwiatami, wybrane ścinając nożem i wkładając do sakiewki. Znalazły się tam kwiaty rumianku, wrotycza oraz dziurawca. Jej kroki były powolne, a wzrok uważny, więc sakiewka zapełniła się dopiero koło południa. Usiadła koło fiołków rosnących tuż przy linii lasu, wyjęła pajdę chleba i gomółkę sera i nieśpiesznie jedząc krzyknęła:
 - Wyłaź no z tych krzaków, a nie kryjesz się jak pospolity zbój!

Z zarośli po drugiej stronie wyłonił się młody mężczyzna, chłopak nawet, w ciemnej bluzie i spodniach. U pasa miał nóż w pochwie, a przez ramię przewiesił wypchaną torbę.
 - I był sens tak się męczyć od rana? Po co tu przyszedłeś? – spytała kobieta nie podnosząc wzroku sponad posiłku.
 - Przyszedłem cię zabić.
 - Też pomysł.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie.
 - A jednak.
 - Nic nie wiem o tym, bym miała dziś umrzeć. Myślę że wiedziałabym, gdyby coś takiego miało się stać – odpowiedziała kobieta kończąc chleb.
 - Nikt z ludzi nie wie kiedy umrze. I tobie też nie dano tej wiedzy.
 - Chłopcze, wiesz bardzo mało o świecie.
 - Przeciwnie, wiem bardzo dużo.
 - A nie wyglądasz. Wąsy masz białe od mleka, nie siwizny.
 - Jakby siwizna była oznaką mądrości – powiedział patrząc wymownie na jej głowę.
 Kobieta żachnęła się.
 - Nie uczyli cię szacunku dla starszych, co?
 - Tylko dla tych, którzy zasługują.

Kobieta zamilkła i spojrzała na mężczyznę w dalszym ciągu stojącego na przeciwnym krańcu polanki. Mimo groźnej deklaracji nie uczynił żadnego ruchu w jej kierunku. Niebo dalej było przejrzyste, bezchmurne. Lekki wiatr poruszał liśćmi wokół polany, w lesie śpiewały ptaki. W ciszy jaka zapadła między ludźmi, zwierzęta słychać było doskonale. Upływały sekundy, niezmącone żadnym ruchem. Kobieta siedziała nieruchomo oparta o drzewo, mężczyzna się nie zbliżał.

W końcu kobieta pogłaskała delikatnie drobne, fioletowe kwiatki.
 - „Fiołki i róże, bławatki niebieskie – by uczucia chłopca były najszczersze” – powiedziała z delikatnym zaśpiewem. – Tak mówią.
 - Mówią też „Maki i fiołki na grób niegłęboki”. Taki jest właśnie problem z symbolami. Każdy może je odczytać na własny sposób. Zresztą, moje uczucia są szczere.
 - Przecież nie o to w tym chodzi – zdenerwowała się kobieta.
 - Nie, tylko o to, by dziewczyna tym bukietem mogła przywiązać do siebie ukochanego, by ją kochał i nigdy nie zdradził.
 - Jak na kogoś kto tak pogardza moją pracą wiesz o niej zadziwiająco dużo.
 - Każdy łowca czarownic musi wiedzieć to, co i one.
 - Więc już oficjalnie nim zostałeś.
 - Po latach nauk. Nie było łatwo.
 - Pamiętam, kiedy opuściłeś rodzinę. Twoja matka przychodziła do mnie, gdy tęsknota była zbyt silna.
 - I co jej dawałaś?
 - Tylko swoje uszy.

Znów zapadła cisza. Słońce przesuwało się leniwie po niebie, nadal stojąc wysoko i oświetlając dwójkę ludzi, samotnych w środku lasu, daleko od innych. Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł przed czarownicą. Tym razem on wyciągnął rękę, by dotknąć rosnących fiołków. Nie patrzył na starszą kobietę.

 - Przekonaj mnie zatem – usłyszał łowca.
 - Do czego? – odpowiedział, podnosząc głowę.
 - Że masz rację. Przekonaj mnie, że powinnam umrzeć. Dla dobra tej wioski i tych ludzi. Przekonaj mnie, że nie mam prawa żyć i im pomagać.
 - Dobrze wiesz, że nie mam zdolności oratorskich. Ja prosty człowiek.
 - Właśnie widzę. Jak każdy inny mieszkaniec wioski, nie masz żadnego wykształcenia i ufasz kobiecie, która wie – powiedziała ironizując.
 - Cóż... Jesteś czarownicą. To powinno wystarczyć…
 - Ale nie wystarcza
 - Zatem powiem coś jeszcze. Nie chodzi o spędzanie płodów, czy zaklęcia, które sprowadzają nieszczęścia na ludzi.
 - Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Co najwyżej uświadamiałam im pewne rzeczy o sobie.
 - Nie o to chodzi – powtórzył chłopak – Nie chodzi nawet o to, że ludzie z tej wioski nie są w stanie zrozumieć, że świat poszedł naprzód i nie można polegać na starych babach mieszkających w lesie. Nie. Ci ludzie muszą dorosnąć. Nie przejmować się tobą.
 - Sugerujesz, że nie są dorośli?
 - Tylko dzieci latają z każdym problemem do matki.
 - Dzieci rosną, ale matka pozostaje matką.
 - Te „dzieci” nie rosną. Muszą nauczyć się podejmowania decyzji i samodzielnego życia!
Kobieta roześmiała się. Nie był to jednak ciepły śmiech, który chłopak znał z dzieciństwa. Ten był ostry i ironiczny.
 - A jednak zostałeś łowcą czarownic.
 - Bo magia nie może być odpowiedzią.
 - Magia nigdy nie jest odpowiedzią.
 - Czasem ktoś musi pokazać ludziom odpowiednią drogę, by mogli nią pójść – powiedział mężczyzna zrywając fiołki. Kobieta patrzyła na niego tłumiąc śmiech.
 - Nie zrozumiałeś mojej pracy. Naprawdę myślisz to wszystko, czy wmówili ci to wszystko?
 Chłopak nie odpowiedział. Patrzył na zerwane kwiaty, które zostały mu w dłoniach.
 - Nadal nie czuję się przekonana.
 - Cóż. Może nie musisz.

Młody mężczyzna przeszedł na drugą stronę polany, z powrotem w stronę krzaków, z których wyszedł, z powrotem w stronę wioski. Odsunął splątane gałęzie brzóz i leszczyn, wyszedł na mało uczęszczaną dróżkę, zostawiając za sobą zerwane fiołki. Jego kroki były szybkie i sprężyste, jak przystało na chłopca w jego wieku. Ciemny strój dobrze wtapiał się w otoczenie splątanych drzew, ledwo widocznych w ostatnich, leniwych promieniach słońca. Ludzie na polach kończyli pracę przy ścinaniu zboża, odkładali ją na dzień następny. Chłopak wracał do nich po dawno nieużywanej ścieżce. Trawa pod jego stopami uginała się, więc postać poruszała się prawie bezszelestnie.


Autor: KAWKA
Tytuł: Śmierć ma barwę fiołków 

-Jesteś pewien, że to stacja kolejowa? Nie ma tu torów.
-Szyna jest pod ziemią. To w końcu poduszkowiec, idioto.
Od rana pada. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ostatni raz padało tutaj kilkaset lat temu. Tak przynajmniej słyszałem. Może mają jakiś niekontrolowany wyciek tam, na górze? Nazwa stacji jest adekwatna do miejsca- Uschnięty Las. Pasażerowie, wyglądając przez okna, gdy pociąg przejeżdża przez tą okolicę mogą zauważyć bezkresną równinę ciągnącą się po obu stronach drogi. Ta przestrzeń pokryta powykręcanymi, bezlistnymi kikutami drzew to nic innego jak wspomnienie bujnego lasu, który podobno kiedyś tu był. Cóż, żywe czy martwe, widok jest imponujący.
Nie tak dawno temu w bezpośrednim sąsiedztwie torów sadzono i nawadniano rośliny, żeby ukryć skutki obecności Alfy Navis, żeby z okna pociągu wciąż widać było las. Było to jednak zbędne. Ludzie przyzwyczaili się do Alfy, tak samo jak do nowego krajobrazu.
Spoglądam sennie na mojego towarzysza. Tak naprawdę nie winię go za zadawanie głupich pytań. Dla niego nasza podróż będzie zupełnie nowym doświadczeniem, dla mnie- chleb powszedni można powiedzieć. Od dziesięciu lat jestem pracownikiem firmy przewozowej.
-Hej, mówiłeś, że to ustrojstwo nigdy się nie spóźnia. Powinno tu być za niecałe dziesięć sekund, a tymczasem nie widać go nawet na horyzo…-W tym momencie w naszą stronę zaczęła zbliżać się szara smuga. Po chwili pociąg zatrzymuje się przed nami, w następnej, ze znaczną prędkością oddalamy się od stacji Uschnięty Las. Wzdycham. Znowu w pracy!

Sadzam mego znajomego (który wciąż jest zdumiony punktualnością poduszkowców) przy oknie i mówię mu, że zajrzę do niego na przerwie śniadaniowej. Wychodzę na korytarz. Ledwie zdążam zasunąć drzwi, kiedy moich uszu dobiega charakterystyczny dźwięk oznaczający uruchomienie mikrofonu.
-Raul, w przedziale drugim ktoś się awanturuje. Sprawdzisz, o co chodzi?- Słyszę. Odpowiadam, że owszem, po czym powoli udaję się do wskazanego miejsca. Przechodząc obok okna mimo woli spoglądam na zewnątrz. Krajobraz już się zmienił. Teraz przejeżdżamy nad Kwaśnym Jeziorem, największym na tej półkuli. Widzę statki unoszące się na wodzie. Większość kosmicznych, choć zdarzają się również te przeznaczone do pływania. Niechętnie idę jednak dalej, w stronę przedziału drugiego. Faktycznie, stoi tam jakiś człowiek i zamaszyście gestykulując, krzyczy na jedną z kelnerek. Podchodzę do niego i ze spokojem pytam, co się stało.
-Ja tylko chcę dostać coś do jedzenia. Zamawiałem je już trzy razy i ani razu nie zostało dostarczone, a kiedy pytam tą blaszaną pizdę, kiedy dostanę mój posiłek, odpowiada mi, że już go otrzymałem. Gówniane roboty! Oddawajcie moje pieniądze, oszuści!- W trakcie mówienia jego twarz robi się coraz bardziej czerwona.
-Czy jest pan pewien, że komenda, której pan użył była prawidłowa?
-Oczywiście, że tak!
-Czy mógłbym w takim razie zobaczyć pański bilet?
-Co, jeszcze wam mało? Oskarżacie mnie o jazdę na gapę?
-Nie, proszę pana- tłumaczę cierpliwie- chcę tylko sprawdzić, czy zgadza się numer siedzenia, które pan zajął, z tym, na który miało zostać dostarczone pańskie zamówienie. Widzi pan, to częsty błąd naszych klientów. –Mężczyzna klnąc pod nosem, na czym świat stoi, sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej zielony, zmięty świstek papieru i wręczył mi go.
-Tak jak myślałem. Usiadł pan w złym miejscu. Poprawny numer pańskiego fotela to farendziesiąt trzy.
-Cholerny system dwunastkowy! Tam skąd pochodzę mamy dziesięć cyfr. Dziesięć! I wie pan co? Tyle w zupełności wystarczy.
W milczeniu prowadzę go na właściwy fotel. Odchodząc, słyszę jeszcze jak mówi do siebie.- Na północy opady ciekłego azotu, na południu deszcz płynnego żelaza. Co za świat! Już nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjadę.
Po niedługim czasie dostaję wezwanie do przedziału siódmego, do wymiotującej pasażerki. Niepewnie wchodzę do środka. Widzę ją. Kobieta siedzi pochylona, lekko się trzęsie. Przed nią na podłodze znika powoli kałuża lepkiej, cuchnącej substancji. Roboty sprzątające, w które zainwestowała w zeszłym roku firma spisują się na medal. Podchodząc do nieszczęsnej pasażerki nawiązuję kontakt wzrokowy z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Na kolanach trzyma bukiet z kwiatami. Jest wyraźnie zmieszany.
- Czy życzy sobie pani skorzystać z usług przedziału medycznego?- Kobieta kiwa głową, wstaje i idzie za mną, zgarbiona. Gdy wychodzimy na korytarz zaczyna mówić.
- To nie moja wina. Widział pan tą wiązankę? To były fiołki. Ze wszystkich kwiatów, musiał dać mi akurat fiołki!- Później opowiada mi o swoich doświadczeniach związanych z tymi roślinami. Całą drogę do punktu medycznego słucham z zainteresowaniem.

Jest ósma rano. Sky odprowadza do szkoły swojego brata. Jest już po dzwonku, więc idą na skróty przez park. Gdyby Sky wiedziała, co tam znajdą, obeszliby go szerokim łukiem. Tam są zwłoki. Zwłoki bezdomnego mężczyzny, który zamarzł z zimna, lub trochę za dużo wypił, w dodatku dobrych kilka dni temu. Sky robi się niedobrze, uginają się pod nią nogi. Zerka na brata. Jego twarz jest pozbawiona wyrazu. Patrzy tępo przed siebie. Sky nie chce, żeby ktokolwiek więcej się na nie natknął. Postanawia to zgłosić. Drżącą ręką wyciąga z kieszeni telefon i dzwoni na numer alarmowy.
- Policja.
- Dzień.. Dzień dobry. Jestem właśnie w Parku Viride. Natknęliśmy się z bratem na.. na martwego mężczyznę. Jego twarz jest zupełnie sina..
- Powiedziałbym, że nawet fiołkowa.- dorzuca jej brat. Sky wymiotuje.

Dwa lata później Sky czeka w poczekalni na rozmowę kwalifikacyjną. Lekko przygryza dolną wargę- ze zdenerwowania. Bardzo zależy jej na tej pracy. Drzwi nagle się otwierają, ktoś zaprasza ją do środka. Sky wchodzi do małego pokoju, siada przy biurku i patrzy na kobietę, siedzącą po drugiej stronie. Nagle blednie. Kobieta jest ubrana w letnią sukienkę w drobne, fioletowe kwiaty. Sky czuje, że żołądek podchodzi jej go gardła. Na pytania odpowiada blada jak papier. Zamiast twarzy pracodawczyni widzi twarz martwego mężczyzny z parku.

Sky przegląda stare rodzinne albumy. Jest tam mnóstwo zdjęć z jej dzieciństwa. Na jednym z nich uśmiechnięta dziewczynka siedzi w samochodowym foteliku, na głowie ma wianek. Tego dnia razem z tatą miała jechać na wakacje. Nie opuścili nawet parkingu. Tata dostał ataku serca i zamiast nad jezioro, pojechali do szpitala. Wianek był z fiołków.

- Czy już pan rozumie? We wszystkich ważnych w moim życiu chwilach pojawiają się te kwiaty! I zazwyczaj wszystko psują. Jedziemy z Jasonem na weekend do Widna. Proszę pana! Jestem pewna, że zamierzał mi się tam oświadczyć. Ja tymczasem wymiotuję mu na buty. Wstydzę się wrócić na swoje miejsce..
- Cóż..- Odpowiadam. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć.- Chyba przede wszystkim powinna mu pani opowiedzieć to samo, co mnie przed chwilą..
- Nie chcę, żeby uważał mnie za przesądną. Zależy mi na nim!
- Pamiętam moją rozmowę kwalifikacyjną- dorzucam, żeby zmienić temat.- Dostałem dziesięć sekund, żeby przekonać mojego rozmówcę, że nadaję się do tej pracy.- Mówiąc to zataczam ręką dookoła siebie.- Przez moment milczałem, ja również byłem wtedy zdenerwowany. W niemal ostatniej chwili mówię do niego: jestem pracowity, solidny i mam podzielną uwagę, wie pan, co dwie głowy to nie jedna. I wie pani, co? Udało mi się rozśmieszyć drania. Przyjął mnie.- Zatrzymujemy się w końcu pod drzwiami punktu medycznego. Na twarzy Sky widzę blady uśmiech.
- Dziękuję panu za tą rozmowę- mówi, po czy wchodzi do środka.

W końcu czas na przerwę śniadaniową. Zaglądam do przedziału, w którym zostawiłem mojego towarzysza. Siedzi z nosem przyklejonym do szyby.
- Cześć Simon.- wołam wesoło.- Widzę, że się nie nudzisz.
- Raul- odparł poważnie.- Myślę, że za chwilę się rozbijemy.
- Taak?- odpowiadam.- Dlaczego?
- Pędzimy w stronę pionowej, skalistej ściany, spójrz.
- Nie masz się czym przejmować. Skręcimy przed nią. – Ledwie to powiedziałem, przez megafony słychać: „Wszyscy pasażerowie proszeni są o zajęcie miejsc i zapięcie pasów.” Wypełniamy szybko polecenie. Po chwili pociąg zaczyna się wznosić, jakby podjeżdżał pod górę. Na początku łagodnie, później robi się coraz bardziej stromo, aż w końcu zaczynamy jechać wzdłuż ściany, którą wcześniej zauważył Simon.
- Nie mów mi, że nie słyszałeś opowieści o Widnie!- uśmiecham się.- To było chyba ze dwadzieścia lat temu. Mówili o tym we wszystkich wiadomościach. Pod wpływem wysokiego ciśnienia, gdzieś w płaszczu, albo nawet jądrze naszego świata, Widno wraz z przedmieściami i satelitowymi miastami znalazło się o ponad tysiąc metrów nad poziomem morza wyżej . Najlepsze było to, że niektórzy mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie tak, dopiero po kilku dniach! Rozumiesz, myśleli, że to zwyczajne trzęsienie ziemi. – Wystarcza mi jeden rzut oka na Simona, żeby stwierdzić, że podróże kolejowe przypadły mu do gustu. Wygląda na zachwyconego. Nagle, jego wzrok zatrzymuje się na czymś. Zbliżam twarz do szyby, żeby dowiedzieć się, na co teraz patrzy.- Alfa Navis. Robi wrażenie, prawda?
- Nic dziwnego, że nie rozbierają go od kilkuset lat. Człowieku, on jest większy niż myślałem!- W pełni zgadzam się z Simonem. Alfa Navis to zepsuty statek kosmiczny, który wisi nad Uschniętym Lasem niczym ogromny parasol. Koszty naprawy przekraczały cenę budowy następnego, dlatego pozostawiono go samemu sobie. W przeszłości mieszkańcy okolicznych miast żądali usunięcia tego monstrum znad ich głów. Zwyczajnie bali się, że w końcu spadnie. Władze, zapewniały, że Alfa nie będzie w niczym przeszkadzał. I tak już pozostał na swym posterunku. Można nawet kupić pocztówkę z jego zdjęciem.

Pociąg zatrzymuje się na stacji Widno. Wysiadamy. Ostatni raz spoglądam na ogromny, wiszący w powietrzu statek. Z tej perspektywy dobrze widać nadrukowane na jego powierzchni logo producenta. To fiołek, którego łodyga i liście tworzą jakąś nazwę.

2 komentarze:

  1. Jak zwykle tworząc kółko wzajemnej adoracji:
    Podoba mi się w tym opowiadaniu setting, świat przedstawiony. Tzn. jest trochę wyjaśnienia, a trochę traktowania pewnych rzeczy jak oczywistości. Lubię, gdy świat wyjaśnia się sam, bez pomocy narratora. Podobała mi się też rola fiołków, jako czegoś zwiastującego nieszczęście i że to do końca zostało. W sensie w chwilę po tym, jak widzimy ten bukiet z fiołkami, mamy Simona, który mówi że się rozbiją. A potem gigantyczny statek, który wisi nad miastem. Nie spada, ale może i ta groźba jest fajnie zagrana. Na plus są te drobiażdżki jak system dwunastkowy, czy "co dwie głowy to nie jedna", które (w kontekście dość porąbanego świata) mój mózg interpretuje bardzo dosłownie. Wynika tak z kontekstu, aczkolwiek mogę się mylić.
    That being said, sama fabuła nie porywa, jakby była trochę wstępem do czegoś dalszego. To bardzo dobrze napisany wstęp.
    (btw. nazwa Widno kojarzy mi się z Wiedniem, nie wiem czy słusznie, to nie ma znaczenia).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, że nie jestem odpowiednią osobą do komentowania opowiadań, że jeszcze trochę zbyt krótko siedzę w tym biznesie. Mimo to, cieszę się, że komentowane są moje (myślę, że to dodatkowo motywuje i pomaga zauważyć błędy), dlatego odwdzięczę się również swoim komentarzem.
    Najpierw jednak odniosę się do poprzedniego.
    Jest bardzo pozytywny i nie ukrywam, że jest mi z tego powodu niezwykle miło. Kilka wyjaśnień.. Raul faktycznie ma dwie głowy. Możliwe, że jest mutantem, jednak bardziej przyzwyczaiłam się do myśli, że to przedstawiciel innej rasy. Jego skóra jest czerwona, jakby kto pytał.
    Widno początkowo (ze względu na wysokość na jakiej się znajduje) miało być jedynym w okolicy miejscem do którego dociera większość światła słonecznego (niżej, miały unosić się jakieś opary, stąd nazwa Widno). Zrezygnowałam z tej koncepcji, ale nazwa mi się podobała więc ją zostawiłam. Podobieństwo brzmienia Widna-Wiednia przypadkowa :). Kolejna ciekawostka, krańcówka pociągu nazywała się Świece. (wzruszenie ramion)
    Jeżeli chodzi o same fiołki, one towarzyszą chyba tylko życiu Skye. Logo statku miało sygnalizować, że nie bez powodu.
    Jeżeli chodzi o fabułę, tak, to moja pięta achillesowa.

    Krasnolud, moim zdaniem narracja w tym opowiadaniu jest napisana bardzo dobrze. Język niczym nie różni się od języka profesjonalnych pisarzy.
    Mam jedno pytanie, czy czarownica w końcu zginęła, czy nie? Zakończenie pewnie zależy od interpretacji czytelnika, pytam jednak o to, co się z nią stało według Ciebie.
    (Mam nadzieję, że to co jest napisane poniżej, jest poprawną interpretacją) W opowiadaniu swoim poruszasz problem: dlaczego zabija się czarownice? Czy czarownica zasłużyła na śmierć tylko dlatego, że jest czarownicą? Łowca czarownic tłumaczy, że pełni ona dla ludzi z miejscowych wiosek rolę matki, która słucha o ich problemach i doradza im, co powinni robić. Czas jednak, aby ci mieszkańcy w końcu dorośli i wzięli sprawy w swoje ręce. Nasuwa mi się tutaj oczywiste skojarzenie z momentem w życiu, w którym dziecko wyprowadza się od rodziców i zaczyna być samodzielne. Podoba mi się to, że czarownica pyta, dlaczego powinna umrzeć. To trochę zaskakująca reakcja na słowa łowcy.
    Co mi się nie podobało? Trochę ciężko się przyczepić. Brakowało mi jakiegoś zwrotu akcji pod koniec. Może tego, że nie było w nim atmosfery tajemnicy, wszystko zostało powiedziane od początku do końca. Dość niejasne zarzuty. Inaczej nie potrafię ich sformułować.
    Yay nieźle się rozpisałam jak na żółtodzioba. :)
    Kawek

    OdpowiedzUsuń