poniedziałek, 5 września 2016

MOTYW XXX - JAKI BY NIE BYŁ

Po dłuuuugiej przerwie, w nowym roku szkolnym (lub w 2/3 wakacji studenckich) zaczynamy. Motyw XXX, jaki by nie był.

Autor: ZYGFRYD
Tytuł:  Innego końca świata nie będzie

Bar był w bardzo angielski w wyglądzie. Gdzieś w kącie stał nieczynny flipper, za kontuarem stał ponury barman, na półkach stały butelki po piwie, w nieogarnialnych ilościach. Bar mieścił się w piwnicy, schodziło się do niego po czterdziestu dwóch stopniach, stąd też, jakże oryginalna, nazwa „Czterdzieści dwa stopnie”. Jak zwykle o tej porze był ciemny i pusty, nie licząc kilku gości w długich płaszczach. Oni też dodawali angielskości.
 - Co podać?
Pytanie było zwykłą uprzejmością, bo po różnorakich rodzajach piwa zostały tylko butelki. Zresztą, biorąc pod uwagę ich kruchość właściciel miał naprawdę wielkie szczęście, że chociaż tyle zostało by dodać wystroju. W barze można było kupić piwo „Tyskie”, którego wielki zapas został zakopany w pobliżu, nikt nie wie po co; własnoręcznie robione piwo, które w smaku podobne było zupełnie do niczego, oraz tak samo własnoręcznie robiony bimber, uprzejmie nazywany przez bywalców wódką. Oraz wodę, w cenie przebijającą wszystko pozostałe.
 - Piwo. Zwykłe.
Barman wzruszył ramionami, sięgnął po szklankę, przetarł ją starannie szmatką wiszącą na haczyku za nim i nalał piwa z nalewaka.
Na ladzie zabrzęczały monety. Były tam centy, franki, euro, nawet jakieś złotówki. Z jakichś przyczyn ludzie pozostali przy systemie monetarnym, może by udawać, że dalej są cywilizacją. Oczywiście został zmieniony. 100 groszy dalej dawało złotówkę. 5 złotych wymieniało się na franka lub euro, choć z jakichś przyczyn ludzie woleli franki. 10 złotych dawało 1 dolara i w tych zakresach wszelkie wymiany były dozwolone. Inne waluty prawie nie były w obiegu, oprócz okazjonalnie pojawiających się fanów rubla.
Barman przyjrzał się monetom, wygrzebał złotówkę, franka i kilka centów, resztę oddał. Człowiek nie utrzymywał się w biznesie, nawet jeśli był jedynym barem w okolicy, jeśli miał reputację okradającego klientów.
Klientem tym razem był człowiek pod czterdziestkę, już siwiejący, co było widoczne na jego czarnych włosach. Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Nóż przy pasku był na miejscu, wypchany plecak nie budził zdziwienia, tak samo kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Płaszcza nie miał, ale przecież nie każdego było stać. Z pieniędzmi obchodził się nonszalancko, ale kupił najtańsze piwo…
Usiadł na krześle, przy stoliku niedaleko baru i patrzył spokojnie na wejście. Pół godziny później do baru wpadła trójka motocyklistów. Wzięli po tyskim, droższym, w butelkach. Zajęli stolik naprzeciwko czterdziestolatka w kapeluszu i głośno opijali jakąś wygraną burdę. Mężczyzna nie zwracał na nich uwagi, tylko z plecaka wyjął zeszyt i krótki ołówek i zaczął coś pisać drobnym pismem. Co jakiś czas spoglądał na wejście, ale i tak zaskoczył go głos:
 - Nadal nie dość uważny.
 - Nadal skradasz się jakbyś miał coś na sumieniu.
Przy stoliku stał jego brat bliźniak. Nie różnili się niczym, oprócz ubioru. Nowoprzybyły miał na sobie czarny, długi płaszcz, modny, choć kiczowaty. Jego brat był ubrany w jasne moro, znacznie bardziej odpowiednie do wychodzenia na zewnątrz za dnia.
 - Masz jakiś ślad? – spytał nowoprzybyły.
 - Być może. Ale to raczej drobna poszlaka. Jeśli ty masz coś więcej, chętnie wysłucham.
 - Nie. Z mojej strony przepadł jak kamień w piasek.
 - Dobrze. Znalazłem ludzi, z którymi pracował, zanim wszystko się rozsypało, a gość zniknął.
 - I oni mieliby wiedzieć więcej niż jego rodzina?
 - Tak, bo człowiek z boksu obok pamiętał, że facet zawsze chciał pojechać nad morze. Dokładne słowa „Przed śmiercią chciałbym jeszcze raz pojechać do Piasków”, koniec cytatu.
 - I sądzisz, że właśnie tam jest – stwierdził człowiek w płaszczu.
 - I nie mam lepszej alternatywy – z naciskiem odparł jego brat. – Zdobyłem mapę.
 - No to pokaż co mądrego żeś wykoncypował.
Bliźniacy pochylili się nad mapą. Była to mapa Polski, z czasów zanim się wszystko rozsypało. Niestety część z indeksem była oderwana, więc obydwaj pochylali się nad kawałkiem papieru, szukając odpowiedniej wioski na piechotę. Na stoliku stało nieruszone piwo, barman przecierał szklanki, motocykliści zachowywali się głośno i nieodpowiednio, reszta gości smętnie patrzyła w przestrzeń, oświetloną jedną żarówką i świeczkami. Któryś leżał pod flipperem, próbując sprawić, by działał bez prądu.
 - Dobra, tu są.
 - Czyli co. Musimy się tam dostać i sprawdzić czy on tam jest.
 - To nasz jedyny ślad, więc trzeba spróbować. Nie płacą nam za siedzenie na tyłkach i picie piwa.
 - Heeeej, heeej wy tam! – zawył jeden z motocyklistów. Niewątpliwie szef bandy, bo najlepiej z nich ubrany.
 - Czego?
 - Wiem kim esssteście. Znam was – Człowiek był prawie nieprzytomny, co nie było możliwe po jednym piwie. To sugerowało, że w grę wchodziło coś grubszego. – Essteście tymi, tam, no. Łowssami głów. Mówią o was. Dwóch takich sso ukradło księżyc – zaśmiał się z żartu, którego nie mógł rozumieć, bo był za młody. – Śledzicie luźii i ich zabijacie.
 - Nie – odpowiedział spokojnie ten w moro.
 - Wręcz przeciwnie nawet – dodał ten w płaszczu.
 - A chuj tam. Kłamiesz.
Motocyklista stanął, podparł się o stół, chwycił butelkę i walnął o ścianę. Chwilę później zwijał się z bólu, trzymając się za rękę.
 - Kurwa!!! Boli!!!
 - Patrz. Nie ma już głupich filmów, a dalej się nie nauczyli, że rozwalanie butelek jest niebezpieczne.
 - Chodź, idźmy stąd, zanim ta dwójka się zorientuje.
Ale pozostali motocykliści patrzyli na swojego bossa, na jego rękę, z której wystawały kawałki szkła i się nie ruszali. Możliwe, że ich reakcje były opóźnione przez narkotyki lub wrodzoną głupotę. Mężczyźni w płaszczach patrzyli na wszystko z zainteresowaniem, ale nie reagując. Darmowe przedstawienie jest dobre, bo jest dobre, darmowe i nie trzeba się wtrącać. Bracia wyszli z pubu i zaczęli powoli wchodzić po prawie nieoświetlonych schodach.
 - Ugotujesz się w tym płaszczu jak wyjdziesz na zewnątrz – rzucił mężczyzna w kapeluszu.
 - Dojdę te dwa metry do samochodu.
 - Masz samochód burżuju? Skąd?
 - Dużo się teraz tego szlaja na ulicach. Żaden nie działa, ale w każdym szwankuje co innego.
 - Złożyłeś. Łał.
 - Tak. Jakiś czas temu, ale z benzyną był problem. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę zapasów.
 - Czyli Piaski.
 - Piaski. Wziąłeś mapę? Będziesz moim giepeesem.
Wyszli na palące słońce grudniowej Polski i mimo że samochód stał blisko, zdążyli się spocić. Na stole w barze stało niewypite piwo.

Autor: KAWKA
Tytuł: Sztuka 

Życie nie jest łatwe dla artysty. Odkąd pamiętam byłem samotny. Niektórym próbowałem tłumaczyć, czym jest sztuka. Kilku z nich nawet próbowało zrozumieć. Wtedy jeszcze sądziłem, że gdzieś tam jest ktoś, komu nie będę musiał tego wyjaśniać. Ktoś, kto od razu będzie wiedział. A może po prostu bardzo chciałem by taka osoba stanęła na mojej drodze? Nie wiem tego. Uświadomiłem sobie jednak, że jestem jedyny. Co więcej, zaakceptowałem to. Sztuka nie jest poszukiwaniem zrozumienia. Sztuka to samotność.
Ludzie są ślepi. Ich umysły są zbyt ograniczone, by docenić prawdziwy kunszt. Żyją według schematu narzuconego im przez poprzednie pokolenia. Dostosowują się do systemów, przepisów i zasad. Czy w obecnym świecie można inaczej? Oczywiście, że nie. Dlatego ucieczki należy szukać w innych światach. W tych stworzonych przez artystów lub w tych stworzonych przez siebie. Długo zastanawiałem się, dlaczego inni tego nie rozumieją. Dlaczego zamykają się szczelnie w przestrzeni, która jest ich życiem, nie próbując nawet wyobrazić sobie innej. Dlaczego decydują się na drogę prowadzącą przez kręte korytarze i pomieszczenia pełne wyzwań i przeszkód, skoro mogą wyjść przez okno i zwyczajnie je ominąć. Sztuka nie jest walką. Sztuka to wyzwolenie.
Niektórzy szukają w sztuce przyjemności i rozrywki. Później odchodzą zawiedzeni, gdyż uważają, że skoro ich nie odnaleźli, nie rozumieją jej. To błąd. Sztuka nie powstaje po to, aby zabawiać widownię, choć widownia jest jej potrzebna. Sztuka karmi się uwagą i podziwem. Błędy popełniają również artyści, którzy uważają, że to oni tworzą sztukę. Tak naprawdę, po prostu pozwalają jej się uwolnić. Często wymaga to on nich lata wyrzeczeń i poświęcenia.
Sztuka nie daje wytchnienia. Sztuka jest cierpieniem.
Sztuka jest istotnym elementem tworzącym świat i podobnie jak on, cały czas się zmienia. Jej obraz faluje jakby odbijał się od tafli wody. Sztuka nie trwa wiecznie. Sztuka jest mgnieniem.

Koncert trwa. Jest zbyt głośno. Mam wrażenie, że Ian Mosley zamiast na perkusji stojącej przed nim na scenie, rytm wybija bezpośrednio na moich bębenkach usznych. Uśmiecham się. Już niedługo ten łomot zostanie stłumiony przez prawdziwą muzykę. Powoli przedzieram się przez tłum widowni. Teraz, gdy pozbyłem się już całej mojej torby, idzie mi się o wiele lżej. Można powiedzieć, że Marillion daje czadu. Krzyki fanów przebijają się nawet przez ścianę dźwięku emitowaną przez głośniki. Jakiś pijany chłopak wpada na mnie, gdy próbuję przebrnąć między gromadą nastolatek, a spoconym grubasem w za ciasnym, o, co najmniej dwa rozmiary podkoszulku z logiem zespołu. Bełkocze coś do mnie, zapewne przeklina, jego słowa giną jednak w wszechobecnym hałasie. Wzruszam tylko ramionami i idę dalej. Pod ścianą widzę dziewczynę z rozmazanym makijażem. Jedną ręką przyciska kolorową apaszkę do czoła, a drugą odpycha od siebie natrętnego faceta, który krzyczy coś do niej zaaferowany. Gdy podchodzę bliżej widzę, że spod apaszki wypływa krew. To prowizoryczny bandaż. Pewnie przewróciła się gdzieś pod sceną i została podeptana. Biedna dziewczyna. Już niedługo jednak rana na głowie przestanie jej przeszkadzać. Wkrótce zobaczy, czym jest prawdziwa sztuka.
Idę w górę, na trybuny. Chcę mieć dobry widok.
Ostatni raz przebiegam wzrokiem po plątaninie rąk i nóg, która kotłuje się na dole. Już niedługo to będzie prawdziwa plątanina rąk i nóg.
Sztuka to wybuch.

Autor: KRASNOLUD



Wewnętrzna szyba jest popękana, na zewnętrznej gromadzą się krople. Deszcz, kto by pomyślał. Latarnia oświetla ścianę pod katem, nie widzę źródła światła. Za to szyba wygląda jakby ktoś obsypał ją jarmarcznym, złotym brokatem. Widok, który nawet mógłby być malowniczy.
Za moimi plecami barman czyści szklanki. Mechanicznie przeciera je ścierką by zabić czas, nie drobnoustroje. Z tych samych przyczyn siedzę przy oknie i bawię się szklanką, sporadycznie pijąc bardzo paskudne piwo. Zabijam czas, czekając aż czas zabije mnie.
(Gdzie byłem w trakcie tragedii? Jezu, dzieciaku nie masz lepszych pytań? Nie wiem, co to ma za znaczenie. Nie pamiętam. Jak to wszyscy pamiętają?! Ja nie pamiętam)

Barman oszczędza prąd, mimo że pobliska elektrownia sprawnie go nam dostarcza. Na sali świecą się tylko dwie żarówki. Oszczędza też wodę, ale to akurat ma więcej sensu, bo wodociągi przestały działać. Być może mógłby nałapać deszczówki, ale cholera wie, czy to pitna woda. Nie znalazł się odważny, żeby wyjść na zewnątrz i sprawdzić. W pomieszczeniu panuje półmrok, który ułatwia obserwowanie kropel na szybie i ulicy za nią. Ale nie interesuje mnie mokry, pusty, martwy asfalt. Przynajmniej dopóki jest właśnie taki.
(Pierwsze dni? Spytaj jakichś staruszków, którzy nie mają nic do roboty. Jak to ja jestem najstarszy?! To dlatego tak się przyczepiłaś?)

Oprócz mnie siedzi tu jeszcze kilku klientów, część z nich drzemie przy stołach, część z tym samym znudzeniem, które jest widoczne także na mojej twarzy, patrzy przez szyby. Czasem ktoś zawoła o kolejne piwo, budząc tym samym śpiącą część sali. Wieczór powoli przechodzi w noc, deszcz się uspokaja, ja nie. Nie daję się nabrać na pozorny spokój na zewnątrz ani wewnątrz.
(Pogrzało cię, nie będę ci teraz pokazywać jak działa pistolet! Ani maska. Nigdy nie wiem, kiedy może się przydać, nie będę rozkręcał potrzebnego mi sprzętu!)

Kątem oka wychwytuję ruch. Jakaś postać skrada się i kryje w cieniu, ale moje oczy się doskonale przyzwyczajone do wychwytywania takich postaci. Nie pierwszy raz podchodzą pod bar. Nie ostatni. Leniwie, ale ostrożnie i cicho otwieram okno. Do środka wpada chłodne powietrze, obwieszczając wszystkim, że dostrzegłem ich. Podmuch budzi śpiących i orzeźwia czuwających przy szybach. Na zewnątrz i w środku panuje półmrok i cisza. Przez uchylone okno wysuwam lufę pistoletu i celuję w niewyraźną plamę cienia.
(Jak było kiedyś? Dzieciaku, przestań mnie pytać o takie rzeczy. Lepiej było. Dobrze, nawet. Można było wyjść z domu, bez obawy że jakiś idiota cię zastrzeli, nie pytając nawet, czy jesteś skażony. Spieprzaj w ogóle, a nie mi się tu plączesz!)

Plama cienia upada, a ja czekam na następne. Oni zawsze atakują w grupach.
Czekam.

3 komentarze:

  1. Po przeczytaniu tych opowiadań cieszę się, że zrezygnowałam z klimatu barowego i poszłam innym tropem. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to podobieństwo pomiędzy opowiadaniami Zygfryda i Krasnoluda. Można nawet pomyśleć, że ich akcja ma miejsce w tym samym miejscu, tylko liczba żarówek się nie zgadza. Oba mi się podobają. Opowiadanie Zygfryda mogłoby być spokojnie rozdziałem jakiegoś dłuższego tworu. Szczególnie podoba mi się pomysł z "walutą".
    Krasnoludzie, mam dwie uwagi. Po pierwsze płeć adresata wypowiedzi z nawiasów nie zgadza się z płcią narratora. Być może chodzi o inne osoby, wprowadza jednak trochę dezorientacji. Po drugie, z jednej strony "nie znalazł się nikt odważny, żeby wyjść na zewnątrz", z drugiej główny bohater otwiera okno i wpuszcza powietrze do środka.
    Wiem, czepiam się ;)
    Kawka

    OdpowiedzUsuń
  2. First things first. Narrator w nawiasach zwraca się do innej osoby - dziecka o płci żeńskiej. Nie jest to ważne ale wydało mi się logiczne.
    Drugi zarzut słuszny, you got me.

    Kawka, rzeczywiście fajnie że klimat nie był barowy, choć, być może niesłusznie, miałam trochę rozdźwięk. Marillion znam jako zespół lat 80 i ani koszulki z logo ani samobójcze zamachy do mnie nie przemawiają - choć może to być moje spaczone podejście.
    Fajne jest zestawienie filozoficznych przemyśleń z akcją, a właściwie jej zapowiedzią. Pierwszy akapit to taki balans na krawędzi pouczania, kiczu a trafnych bolesnych przemyśleń o ludzkości. Czasem z tej cienkiej krawędzi zdarzyło ci się spaść. Gdzieś w jednym zdaniu zaplątały się przecinki. Sama koncepcja suicide bombera... przemawia do mnie średnio. Jest dobrze zrobiona, ale nie do końca mi odpowiada. Bardzo podoba mi się, natomiast, opis ludzi kłębiących się pod sceną. Tu spocony grubas, tu dziewczyna z krwawiącą głową... nie wiem co się zdarzyło, mijam te osoby idąc "swoim życiem", dzięki czemu świat przedstawiony nabiera głębi i prawdziwości. Gdzieś tam toczy się życie i to jest świetne.

    Zygfryd. Strasznie trudno mi coś powiedzieć, może dlatego że tak podobne. Zdarzyły ci się potknięcia stylu ("nie utrzymywał się , nawet jeśli [...], jeśli okradał"). Spotkanie z motocyklistami było fajne, zwłaszcza przełamanie konwencji. Całość niezła, choć mogłaby być wyszlifowana. Natomiast mam wrażenie, że był pomysł na klimat, po czym wsiąkł gdzieś w trakcie.

    A swojego, jak zwykle, nie oceniam

    OdpowiedzUsuń
  3. Na swoje usprawiedliwienie mam, ze pierwszy akapit jest monologiem osoby lekko chorej psychicznie, nie chodzilo mi o to, zeby mial sens, bardziej zeby oddawal jej stan umyslu. Poza tym narrator nie jest samobojca, porozkladal ladunki wybuchowe blisko sceny, a pozniej poszedl na trybuny/sektor zeby wszystko widziec z gory. ;) K.

    OdpowiedzUsuń