poniedziałek, 4 kwietnia 2016

MOTYW XXV - CZERWONE RAJSTOPY

Po niewyobrażalnie długich bojach, problemach i przeszkodach (za które przepraszam), w końcu udało się zebrać i opublikować poniższe opowiadania. Endżojcie!

Autor: KRASNOLUD


Najpierw patrzę za okno. Nareszcie. Spadł śnieg, pierwszy śnieg tej zimy, a termometr za oknem wskazuje temperatury ujemne. Cieszy mnie to, bo mogę bezkarnie ubrać się w czerwone rajstopy, założyć je pod spodnie, tak by nikt nie widział. Może to głupie nosić coś, co ma przyciągać wzrok ukryte, ale to mi bardziej odpowiada. Nie chcę, by ktoś zwracał na mnie uwagę, a noszenie kolorowych rzeczy sprawia mi radość. Dzięki temu czuję się silniejsza, ładniejsza, bardziej przebojowa. Nawet jeśli nikt nie może tego zobaczyć. A dziś tej siły bardzo potrzebuję, bo na czwartej lekcji jest klasówka z trzeciej wojny światowej, do której się nie nauczyłam.
Jem płatki kukurydziane, które kukurydzę widziały tylko na własnym opakowaniu, biorę plecak i wychodzę. Śnieg wciąż pada, więc cieszę się jak dziecko, póki mogę, bo dobrze wiem, że gdy wejdę do szkoły, mój dobry humor się ulotni. Idę pieszo, bo to tylko 13 minut, a zima znów pewnie zaskoczyła drogowców i transport miejski. Zresztą tak mogę patrzeć jak śnieg ginie we fraktalowym kanionie, który ciągnie się wzdłuż chodnika. Nie mam pojęcia o dzieje się z rzeczami, które tam znikają, nikt nie wie, ale fascynują mnie nieziemskie kolory, kłębiące się i pochłaniające spadające płatki. Kilka metrów dalej dwójka dzieciaków rzuca śnieżki przez barierkę i bawi mnie wizja, że gdzieś na drugim końcu świata, jakiś kosmita dostaje nagle ziemską śnieżką. Nie mogę się jednak zatrzymywać na długo, bo jest zimno i zaczynają się lekcje.

Jacek siedział dwie ławki za nią i nie mógł się skupić na teście. Nie pamiętał jaki kraj rozpoczął tę wojnę, ani kto dowodził polską armią. Historia nigdy nie była jego mocną stroną. A dziś w ogóle nie mógł się skupić na lekcjach. Cały czas patrzył na Agnieszkę siedzącą dwie ławki przed nim. Dlaczego akurat dziś, dlaczego akurat na klasówce?  Od tego egzaminu zależała jego ocena półroczna, a rodzice nie będą zadowoleni, jeśli będzie mieć pałę na pierwszy semestr. Zresztą, to może zaważyć na statusie całej rodzinie i nie mógł sobie na to pozwolić. Pół godziny skupienia i będzie po wszystkim…
 - Hej. Wracasz autobusem? – Jacek zebrał się by podejść do Agnieszki dopiero w szatni.
 - Nie. Trzy razy zdążę wrócić do domu, zanim autobus przyjedzie.
 - Mieszkasz blisko?
 - Chodzisz ze mną do klasy od trzech lat.
 - I jestem łosiem, bo nawet tego nie wiem.
 - Jesteś. Ale wszyscy bywamy.
Ktoś go zawołał i nie zorientował się nawet kiedy Agnieszka wyszła. Nie zdążył jej zaproponować, że ją odprowadzi.

Oczywiście pierwszy śnieg stopniał, bo nigdy nie utrzymuje się długo. Jest za ciepło, by nosić coś pod spodem, zwłaszcza w szkole. Poza tym dziś jest wf i głupio… w każdym razie decyduję się po prostu na skarpetki w łosie.
Na śniadanie znów są płatki, bo nic innego nie ma w domu. Uśmiechnięta kukurydza patrzy na mnie obłąkańczym wzrokiem i rozmyślam co przyświecało autorowi tego obrazka. Zastanawiam się też, czy dziś także Jacek do mnie zagada, ale staram się nie poświęcać temu zbyt dużo uwagi. Posiadanie oczekiwań nieuchronnie prowadzi do zawodu.
Na ulicy leżą wpół roztopione zaspy, w kolorze starych firanek, na szczęście samochody mnie nie ochlapią. Wirujące fraktale bardzo skutecznie uniemożliwiają używanie jezdni. Dziś są szare, już dawno zauważyłam, że kolory się zmieniają w zależności od pogody. Można by pomyśleć, że znajdzie się ktoś by badać to zjawisko, ale wszyscy milczą o tym fenomenie. W ogóle nikt nie rozmawia o fraktalach. Patrzę na drzewa rosnące wzdłuż drogi, które desperacko próbują zakwitnąć. Rośliny zgłupiały, jakby nie zdawały sobie sprawy z rozpoczynającej się zimy. Może tak właśnie jest. Wszyscy trochę zgłupieli w dzisiejszych czasach i nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda świat. Tak samo jak drzewa desperacko trzymają się dawnych czasów i zwyczajów, choć przecież widzą, że w lipcu pada śnieg.

Jacek spóźnił się na lekcje, jak zwykle zresztą. Nie miało znaczenia, o której zaczynał, prawie zawsze zdołał zaspać, autobus mu nie przyjeżdżał lub łapał gumę albo działo się coś jeszcze dziwniejszego. Usiadł w swojej czwartej ławce, jak zwykle, pod oknem i rozejrzał się po sali.
Zabawne. Dziś Agnieszka nie przykuwała jego wzroku. W każdym razie nie aż tak bardzo. Jasne, zauważał gdzie siedzi, choć na każdym przedmiocie zmieniała miejsce, ale mógł się skupić na lekcjach. Świetnie, najważniejszy sprawdzian w tym półroczu i nie może się ogarnąć na jedną lekcję, a następnego dnia jest spokój.
Na drzewach za oknem było widać tylko resztki wczorajszego śniegu, jeden z najbardziej przygnębiających widoków. W ogóle cały ten dzień był jakiś nijaki, lekcje nudne, znajomi zbytnio nie chcieli gadać. Jacek po prostu miał nadzieję dotrwać do końca zajęć. Nie podszedł do Agnieszki, bo jakoś było mu głupio. Ale na przerwie między dwoma polskimi zdołał spojrzeć w dziennik i zobaczyć gdzie mieszka.

Dziś śnieg nie pada ale musiał spaść w nocy, bo cały świat jest biały. To znaczy widzę tylko kamienicę naprzeciwko i kawałek podwórka, ale są w całości przysypane śniegiem. Drobnym i jeszcze nienaruszonym. Oprócz tego widzę białe niebo. To okna pokoju mamy wychodzą na ulicę i ona może zauważyć, czy fraktale też zmieniły kolor. Termometr pokazuje ujemne temperatury, a dziś jest historia i może są wyniki sprawdzianu. Dlatego zakładam fioletowe rajstopy i czuję się trochę pewniej w swoim życiu, uśmiechając się ironicznie, sama z siebie. Bo przecież to głupie, żeby coś takiego dodawało mi pewności siebie.
Znowu jem płatki i widzę, że się kończą. To niedobrze, bo mama będzie mogła coś kupić dopiero pod koniec tygodnia. Czyli za trzy dni. Jem miękką papkę i wychodzę na zajęcia. Wszystko jest pokryte delikatną warstwą śniegu, że wręcz lśni. Trzepak na podwórku, kosze na śmieci… cała ta proza życia jest jakby odnowiona. Nie widzę dużo więcej, bo unosi się mgła i ulica za bramą niknie w niej. Widzę tylko, że stoi tam jakaś postać. Dopiero gdy wychodzę z podwórka zauważam, że to Jacek, który stoi na chodniku, oparty o barierkę. Nie mam pojęcia skąd się dowiedział, gdzie mieszkam, ani jak długo tu stoi. Uśmiecha się, trzymając w ręku torbę z jakiejś cukierni i patrzy na mnie. A ja nie wiem jak zareagować, zwłaszcza na ciastka. Bo kto może pozwolić sobie teraz na słodycze?

 - Cześć. Ciasteczko?  - spytał Jacek, wyciągając przed siebie torbę z cukierni.
 - Skąd masz te ciastka? – spytała Agnieszka spoglądając ostrożnie do środka. Były tam jakieś nieforemne kruche ciastka, pojedyncze, malutkie pierniczki i nierówno polukrowane kwiatki. Dosyć nietypowy miks.
 - Moi rodzice pracują w wyżywieniu. Mama w cukierni, więc jak im zostają jakieś wczorajsze albo szef stwierdzi, że mu dana seria nie pasuje, przynosi trochę do domu. Tata pracuje w rzeźni, więc stwierdziłem, że to mało romantyczne.
 - Romantyzm romantyzmem, a szynkę ciężko dostać.
 - Babcia mówi, że to co tata przynosi to kiedyś się kotu dawało. Więc ja bym się aż tak nie cieszył. Proszę, częstuj się.
 - Wiesz, ja to czwarty dzień z rzędu jem płatki kukurydziane. Także każdy skrawek mięsa to jakaś odmiana – powiedziała, losując pierniczka z torby. – Długo tu stoisz?
 - Jakieś 10 minut? Może nawet mniej. Choć i tak muszę przyznać, że zmarzłem. Chodźmy, lekcje się zaczynają.
 - Czyżbyś miał plan się nie spóźnić?
 - Ja zawsze mam plan się nie spóźnić. Tylko on nigdy nie wychodzi. Zobaczysz.
Ruszyli chodnikiem w stronę szkoły, Jacek od strony barierki. Szli w ciszy przerywanej przez dalekie odgłosy autobusów i pojedynczych samochodów jadących sąsiednimi ulicami oraz szelest papierowej torby z ciastkami. Zaczął prószyć drobny śnieg.
 - Powiedz mi, - zaczęła nagle Agnieszka -  czy u ciebie w domu też nikt nie mówi o fraktalach?
 - Tak. Jak byłem bardzo mały, to nawet przez moment się zastanawiałem, że może tylko ja je widzę. – Jacek uśmiechnął się. – To takie zaklinanie rzeczywistości. Że jak nie będą o tym mówić, to to zniknie.
 - Właśnie. Zamiast coś z tym zrobić, przynajmniej zbadać, postawili barierki i są z siebie dumni. A zauważyłeś, że fraktale zmieniają kolor, zależnie od pogody? Dzisiaj są białe.
 - Czy ja wiem? Dla mnie są fioletowe.


Autor: ŁUCZNICZKA

Stuk Stuk Stuk
Słyszę jak moje podeszwy odbijają się ciężko od blachy korytarza technicznego. Biegnę, nie zważając na echo niosące się po całym kadłubie. Biegnę, choć czuję, że moje płuca zaraz eksplodują z nadmiaru gorąca. Biegnę, a w oczy razi mnie migające pomarańczowe światło, świadczące o niedającej się naprawić awarii.
Kapitan dawno już wyłączył przeszywające dźwięki syreny alarmowej, która i tak na nic się nie przydawała, poza potwornym łupaniem w czaszce. Cóż z tego, że powinniśmy udać się do kapsuł ratunkowych, skoro ich nie posiadamy.
Wpadam do podręcznego magazynu, mieszczącego się najbliżej kwater załogi. Ledwo zdążę przestąpić próg, a Jim już wciska mi w ręce ciężki karabin plazmowy.
- Strzelałeś już wcześniej?
- Pewnie – mówię, choć nie przypominam sobie, żeby wcześniej trzymał coś takiego w dłoni. Cieszę się, że migające lampy dają zbyt mało światła, by zobaczył, że kłamię.
Waha się chwilę.
Pewnie zastanawia się czy dam radę. Jak na mój gust trochę za bardzo się o mnie troszczy.
- Tylko nie przekręcaj zielonego pokrętła.
- Jasne – Staram się brzmieć jak najbardziej beztrosko
Odwraca się i zarzuca sobie na ramię taki sam karabin.
- Musimy dostać się do drugiego hangaru.
Nie czeka na moją odpowiedź i rusza w labirynt stalowych korytarzy.
Podążam za nim bez słowa. Jim zna statek jak własną kieszeń. Odbył na nim więcej rejsów niż nasz obecny kapitan. Orientuję się, że nie mam pojęcia kto teraz dowodzi. Po pierwszej salwie prawie nic nie zostało z mostka.
Staram się przyspieszyć kroku. Jim jest ode mnie nie tylko wyższy, ale też dużo szybszy. A ja bardzo bym nie chciałbym się tutaj zgubić. Ścinam ostro zakręt i wpadam na mojego przewodnika.
- Sorki – wykrztuszam, jednocześnie próbując złapać oddech
- Zawsze musisz się tak guzdrać?
Chcę odburknąć coś zjadliwego, ale sobie odpuszczam. Uspokajam oddech.
Powinniśmy biec dalej, tylko, że drogę zagradza nam kawał grubej na metr blachy z wymalowaną wielką szóstką.
 Jim wpatruje się w dotykowy panel z boku. Marszczy czoło jakby usilnie starał sobie coś przypomnieć. Kiedy oddycham już zupełnie normalnie, w końcu się odzywa.
- Otworzę gródź, a ty strzelisz, jeśli cokolwiek będzie po drugiej stronie.
Kiwam głową.
Jim klęka pod panelem i  majstruje przy splątanych kablach, których jeszcze przed sekundą tam nie było. Chce otworzyć gródź awaryjnie. Nie mam pojęcia jak to zrobi. Po zamknięciu przejść z mostka, teoretycznie nie można  otworzyć ich ręcznie. Jim jednak… Cóż po prostu wydaje się wiedzieć o statku więcej niż ktokolwiek.
Nie mam bladego pojęcia co będziemy mogli zrobić w hangarze, ale skoro Jim mówi, że tam trzeba iść, znaczy że nie ma innego wyjścia.
Staje w pozycji bojowej (a przynajmniej tak mi się wydaje). Kładę palec na spuście i czekam. Serce wali mi w piersiach jak młot.
Jeśli coś się poruszy, nie zawaham się. Nie będzie czasu na takie rzeczy. Od razu strzelę.
Wreszcie gródź ustępuje. Wrota powoli się rozsuwają. Pocą mi się dłonie. Czas niemiłosiernie zwalnia. Cały drżę, ale przeszywam wzrokiem ciągnący się przede mną korytarz.
Nic.
Tylko stal i migające pomarańczowe światło. Rozluźniam się.
- Wolne – mówię i jestem zdziwiony jak słaby jest mój głos.
- Idziemy – Jim podnosi się z klęczek i  rusza przed siebie.
Idzie jeszcze szybciej niż poprzednio. Nie mogę dotrzymać mu kroku. Zostaję w tyle.
Widzę jak  nie rozglądając się przechodzi przez rozwidlenie.
Puff
Wybucha. Rozsypuje się w jasny pył.
- Jim ! – krzyczę.
Łapię karabin tak ja do strzału. Wpadam w drugi korytarz. Składam się do strzału. Widzę jeszcze tylko dwie przeraźliwie chude sylwetki obcych w błyszczących kombinezonach. Nawet nie celuję i pociągam za spust.
W jednej chwili zamiast przybyszów z innej części kosmosu mam przed sobą dwie pary czerwonych rajstop. Opuszczam broń. Przechodzę nad wątpliwie komfortową odzieżą …
Czekaj!
Rajstopy?!
Przecież to niemożliwe! Po strzale powinny tu leżeć dwa pozaziemskie trupy. W sumie to powinienem strzelić dwa razy, skoro miałem przed sobą dwa cele. Momentalnie przestaję wierzyć w otaczająca mnie rzeczywistość.
Jak na zawołanie wszystko się rozmywam. Wynurzam się z głębin mojej podświadomości.
Budzę się. Niemrawo otwieram oczy i patrzę na stojący blisko łóżka budzik. Jest 4:37. Znaczy, że spokojnie mogę przewrócić się na drugi bok.


Autor: MAGDALENA IRENA
Tytuł: Czerwona Rajstopka


Była sobie raz nadzwyczaj urodziwa dziewczyna. Najbardziej kochała ją Babcia, która rozpieszczała ją na wszelkie możliwe sposoby. Dawała wysokie kieszonkowe, gotowała ulubione potrawy, broniła przed Mamą i robiła prezenty bez okazji. Najnowszym podarkiem były czerwone rajstopy - ostatni krzyk mody. I za to wszystko Babcia oczekiwała tylko jednego, a mianowicie, cotygodniowej wieczornej wizyty.

Dziewczyna ubrała te szałowe rajstopy, małą czarną i niesamowite szpilki i niechętnie  sięgnęła po koszyk z serem, owocami, pasztetem z królika i winem truskawkowym. Pomyślała, że szkoda tracić taki ładny wieczór dla Babci. O wiele lepiej byłoby iść na potańcówkę! Niestety, ceną za prezenty była cotygodniowa męka, a dzisiejsza miała się zacząć już za godzinę.
Dziewczyna wzięła koszyk i wybiegła z domu na tramwaj, który jak na złość odjechał przed czasem. Nagle zagadał do niej facet:

- Gdzie tak kopytkujesz piękna gazelo? Powiedz mi, bolało jak spadałaś z nieba?
- Niestety, muszę iść do mojej Babci na imieniny. Luudzie, jestem ciekawa, czy kiedykolwiek wyrwałeś już kogoś na ten żałosny tekst.- Odparła dziewczyna.
- Nie, ale nic nie szkodziło spróbować. Przynajmniej zwróciła na mnie uwagę taka piękna i wystrojona laska. Jaka szkoda, że w ten piękny dzień, musisz iść do jakiejś staruchy na drętwe imieniny! Dziewczyno! Przejdziemy się na balety? - zapytał facet, który w swoim czarnym skórzanym płaszczu wyglądał jak Neo z Matrixa. -Wolf jestem - dodał, szarmancko całując dziewczynę w rękę.
- Możesz do mnie mówić Rajstopka, odpowiedziała dziewczyna. Nooo w sumie..- wyjęła wino z koszyka, radośnie opróżniła pół butelki jednym haustem. - Idziemy podbić miasto! Prowadź, Wolf! Zawołała Rajstopka.
- Pojedziemy na Pietrynę, tam jest pub Keja, gdzie chcieli zrobić ze mnie geja. Chłopakom gały wyjdą na wierzch jak zobaczą, jakiego lachona przyprowadziłem na tańce! Chodź - powiedział ciągnąc dziewczynę do stojącego na przystanku tramwaju.

Po chwili wysiedli przy ulicy Piotrkowskiej i wbili do klubu. Dziewczyna, upojona winem, tańczyła jak szalona do białego rana. Nawet nie zauważyła kiedy Wolf zabrał jej torebkę i pobiegł do domu jej Babci. Gdy się wytańczyła i zgubiła wystrzałowe szpilki uznała, że już się zabawiła i teraz może w odwiedziny. Wtoczyła się na drugie piętro babcinej kamienicy i zaczęła walić w drzwi pięścią, aby je otworzono. Po chwili weszła do mieszkania i przeżyła szok, który na chwilę ją otrzeźwił. W pokoju było pełno krwi, a meble były poprzewracane. Z bijącym sercem przeszła dalej, do kuchni i zobaczyła potłuczone naczynia, porozrzucane garnki. Ale najgorsze, że noże i tasak, które były przyczepione do listwy magnetycznej zniknęły. Dziewczyna odwróciła się i chciała uciekać, ale zobaczyła, że w drzwiach zastawił jej drogę Wolf, stojący w zakrwawionym ubraniu z nożami w ręku.
-Teraz, droga Rajstopko, zabawię się z Tobą.

Zaniepokojeni hałasem sąsiedzi wezwali policję. Funkcjonariusze znaleźli jedynie pusty koszyk, podarte czerwone rajstopy i zakrwawioną babciną piżamę.

5 komentarzy:

  1. Łuczniczko - Fajne jest w tym opowiadaniu to, że jesteśmy rzuceni w środek akcji, nic się nie wyjaśnia, zadziwiające rzeczy się dzieją i jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym. Pojawiły się jakieś drobne błędy, ale są pomijalne. Natomiast mam jeden duży zarzut i brzmi on: zakończenie. Nie wiem, jak często takie zakończenie, że "to wszystko jest snem i tyle" rzeczywiście się zdarza, ale jest jak granie Whisky przy ognisku. Człowiek ma nadzieję, że już jest jakaś akcja, fascynujący świat, a nagle dostaje łopatą w twarz, że nic z tego nie jest prawdziwe. Mnie się osobiście nie podoba, nie uważam tego za dobry chwyt i rzutuje mi to na odbiór całego opowiadania, które poza tym jest niezłe.
    Jeszcze jako drobna uwaga, zastanawiam się, czy da się we śnie dostrzec jego nielogiczność. Śniło mi się dużo głupich rzeczy, srogo bezsensownych i nie pamiętam ani jednego momentu, żebym zdała sobie z tego sprawę w trakcie snu.
    I, jeśli masz za dużo czasu albo po prostu, zaintrygowało cię, jak wiele takich motywów jest: http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/AllJustADream to w ogóle dobra rzecz do poczytania jeśli chodzi o motywy w (pop)kulturze, ale zżera czas.

    Magda - Z jednej strony podoba mi się uwspółcześnienie Kapturka, przy jednoczesnym zachowaniu jakiejś jego bajkowości (bardziej rozumianej jako nierealność). Zakończenie jak najbardziej okej. Natomiast irytuje mnie język, zwłaszcza wypowiedzi Wolfa, które są cały czas tak samo żałosne i zastanawiam się nad poziomem desperacji, jaki musi prezentować GB, żeby z nim pójść. Bo jest to dla mnie naciągane, nawet w kontekście odwołania się do baśni.
    Dygresja, Keja nie jest na Pietrynie. Nie żeby to coś zmieniało, ale i tak.

    Swojego nie komentuję, jak zwykle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o nielogiczności w czasie snu, to zdarza mi się je dostrzegać i zazwyczaj zaraz się po tym budzę.

      Usuń
  2. Po pierwszym czytaniu:
    Krasnylud - boże, czasem piszę ze mnie wzieło. ALE To MNIE WZIĘŁO!! Nie wiem co jest w tym opowiadaniu. Ten styl pisania, i podejscie bohaterów typu "trochę mi to wisi" "niech myślą co chcą" a jednocześnie przełamują tę niewidzialną scianę myślenia. I postapokalipsa przedstawioan w tak naturalny sposób, wrzuceni w sroek histori, który toczy sie swoim życiem i to na dodatek w taki spokojny sposób. A to jednak był prawie koniec świata. I czym są te fraktale? Lubia u ciebie narrację bo narrator wszystkiego nie wie, a jak wie to nie zdradza, po prostu opowiada nam historię. Nie do końca rozumiem co, ale zaczarowało mnie. Ulotne ipresjonistyczne wręcz.

    Łucznicznka - Bardziej dynamiczne niż u krasnyluda, ale rownież jesteśmy wrzuceni w środek wydarzeń, dzieje się, ale tak jak wcześniej my tylko patrzymy. Dobrze się to czyta, po prostu lecie z przyjemnością. Jakoś we mnei nie wzbudziło większych emocji ale również odnajdywałem radość w tym czytaniu. Tylko koncpecja pobudki i "wszystko było snem" nigdy do mnie nie przemawiała i tego nie lubiłem.
    Magda - Początek i ja myślę "o niezła perwersja bedzie"
    Kolejne wersy i z przyjemnością pochłaniam nową wersje czerwonego kapturka, bardzo na plus szybkie tempo i akcja wydarzeń oraz całkowita obcesowość, bezczelność. Koncówka, choć jej się nieco spodziewałem, zawiała grozą (naprawdę!) Tylko ostatnia dłuższa część narracyjna, gdzie jest powro kaputrka do babci jakoś mi zgrzyta, cieżko się czyta tate zdania, nie współbrzmią z resztą.
    Młotek

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie obciachowe teksty Wolfa były celowym zabiegiem stylistycznym ^^. I nadawały pewien specyficzny klimat całości.
    Zuuu

    OdpowiedzUsuń
  4. Krasnylud - podobało mi się, zwłaszcza te zmieniające kolory fraktale. Niby nic szczególnego się nie dzieje, a cieszy czytelnika. Nie jestem pewna jak z tymi kwitnącymi drzewami w lipcu, wydaje mi się, że jest to też uzależnione od temperatury. Świat zwariował, więc jest ok.

    Magda - nigdy nie sądziłam, że ktoś użyje w opowiadaniu tekstu o gazeli. Poza tym, świetny pomysł na nowoczesnego kapturka. Chociaż łatwość z jaką Rajstopka idzie z nieznajomym na imprezę jest trochę irytujący.

    OdpowiedzUsuń