Autor: MŁOTEK
Dostałem kiedyś kartkę urodzinową od dawnej przyjaciółki. Na siedemnaste urodziny. Było na niej siedemnaście życzeń. Jedno brzmiało: „I żebyś tak dużo nie myślał. Nie ma nic złego w bezcelowym patrzeniu na muchę, która chodzi po suficie”. Spodobał mi się ten tekst. Totalnie nie odkrywczy, ale jednocześnie nadający lżejsze podejście do życia. Więc patrzę. Patrzę na muchę wspinającą się po ścianie naprzeciw łóżka. Idzie powoli, a kiedy dociera do ramki obrazu, reprodukcji pewnych „Powidoków” Strzemińskiego, wzlatuje w powietrze i po chwili ląduje na samym płótnie. Kroczy wzdłuż niebieskiej, zakręcającej wielokrotnie linii. Przyglądam się zegarkowi. Odwracam głowę i spoglądam na moją żonę, a przynajmniej tam gdzie powinna być. Znowu nie może spać i wnioskując z zapachu przyrządza z samego ranka omlet mięsny. Coś się stało. Jeszcze wczoraj, jak i poprzednie pięć lat była wegetarianką.
A ja nie jadam omletów.
(…)
Śpię.
Coś za jasno. Serce by chciało, ale nie ciało. Jeszcze za wcześnie.
(…)
Nie pomyliłem się, w kuchni wita mnie Alicja w szortach i
koszulce z podobizną Mozarta. Stoi przy kuchence i robi omlet. Na stoliku
zwyczajne okrągłe talerze i zwyczajne przeźroczyste szklanki. Sok gruszkowy.
Ciepłe, letnie powietrze wraz z rykiem samochodów wpada przez uchylony balkon
do naszego jedynego pokoju. Kuchnia to za dużo powiedziane, od sypialni
oddziela ją meblościanka. Mieszkamy w kawalerce.
- Jak tam kochanie, idziesz dziś się wspinać? Marek dzwonił
i dopytywał o ciebie.
- Czemu smażysz omlety? Nie lubię omletów. – pytam prawie
obrażonym głosem.
- Wiem, są dla mnie. – twarz Alicji staje się wyraźnie
przygaszona.
- Przecież ty nie jesz mięsa. I nie, nie idę.
- Szkoda, że nie idziesz. A nie skoczyłbyś do sklepu po masło?
Akurat się skończyło. Wrócisz, pogadamy.
- Dobrze. – odpowiadam i całuję ją w policzek. Ubieram się
pospiesznie i wychodząc wołam - Będę za pięć minut! Pędzę po starych,
drewnianych schodach. Mijam pająka uważnie tworzącego swoją sieć. Nie zauważa
mnie, ale tornado przelatuje przez jego pajęczynę. Gdyby mógł mnie zbluzgać
pewnie by wykrzyczał „Spieprzaj dziadu! Zajęty jestem, a ty mi robotę
niszczysz!”. To pająk z polskim charakterem.
(…)
Nadal za
jasno. Nie mogę się już
doczekać.
(…)
Wracam po dziesięciu minutach, w sklepie była kolejka. Pająk
znów złorzeczy pod nosem, gdy mijam go w biegu. Otwieram z niepokojem drzwi
mieszkania. Omlet podany na talerzu, na nim karbowana, zgięta w pół, zielona
kartka. Zapisana. Niedobrze. Chowam masło do lodówki. Jednocześnie wyrzucam
spleśniałą paprykę. W koszu na śmieci widzę dwie nieodpakowane kostki masła. No
tak. Odeszła.
„Odchodzę. Kocham Cię, ale nie mogę z Tobą być. Popadłeś
przy mnie w stagnację. Nie rozwijasz się, nie robisz nic ponad pracę i jakieś
proste przyjemności jak wspinaczka. Ja się cały czas starałam, zachęcałam cię
do nowych aktywności, wyciągałam na imprezy czy inne ciekawe spotkania,
warsztaty. Umarłeś wewnątrz siebie mając trzydzieści lat. Nie potrafię tak żyć.
Po prostu muszę coś zrobić nowego. Cierpię, ale odchodzę. Nie szukaj mnie.
Smacznego”
Żadnego podpisu. Tylko smacznego. Zjebałem. Nie szkodzi.
Cały list brzmi fałszywie, sztucznie. Nieprawda. Poszukam jej.
(…)
Dziesięć godzin nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
Zadzwoniłem do wszystkich naszych wspólnych znajomych. Wypiłem trzy piwa.
Bezskutecznie. Humor mi się nie poprawił, a Alicja się nie znalazła. Wypłakałem
dużo łez. Teraz nie mogę płakać. Piję piąte piwo i czytam notkę kolejny raz.
Dalej brzmi sztucznie. Dopiero teraz wpadam na pomysł by zadzwonić do jej
siostry. O to co słyszę po drugiej stronie słuchawki:
-Daj sobie spokój. Pewnie znowu znalazła innego i do niego
leci. Już raz tak zrobiła, przed tobą. Rzuciła swojego narzeczonego i pojechała
do Anglii do swojej nowej miłości. A po miesiącu wróciła bo facet okazał się
totalnym niewypałem. I wtedy poznała ciebie.
- Nie wspominała mi o tym.
- A ty byś wspominał na jej miejscu?
- Nie, pewnie nie. Wiesz gdzie jest teraz?
- Leci do Stanów. Mówiła mi, że możemy się Auu! Cholera, osa
mnie ugryzła! Mówiła mi ostatnio, że możemy się dosyć długo nie zobaczyć, gdy
poszła do łazienki, przegrzebałam jej portfel i zobaczyłam bilet do USA. Dobra,
muszę kończyć bo mi ręka puchnie. Dzwonię na pogotowie. Kurde, a miałam iść na
basen.
- Wiesz czy już poleciała?
- Nie, nie pamiętam godziny odlotu. Mam dla ciebie jedną
radę. Daruj sobie. Ona zawsze coś odwala.
- Tak, wiem. Mówiłaś mi to na początku znajomości. A potem
wziąłem z nią ślub. Idę jej szukać. Trzymaj się.
Wychodząc z domu trzaskam drzwiami. Mamy jedno lotnisko w
mieście. Biorę taksówkę.
(…)
Wreszcie
chłodniej. I tak jakby ciemniej. O, widać już
gwiazdy. Zobaczę, co na zewnątrz.
(…)
Wracam do domu zmęczony poszukiwaniami. Siedzę na kanapie i
myślę o życiu. Jest już dwudziesta trzecia. Bez sensu. Nie ma jej. Odleciała w
południe. Balkon dalej otwarty.
(…)
Ile świateł! A co wyżej?
Też światła! A co to tak w oddali świeci?
Zobaczę. Jaka piękna
kula! Okrągła! Świeci
tak ładnie!
A z drugiej strony? Też świeci.
Nie mogę wlecieć
do środka! Ale chcę.
Jeszcze raz! Jeszcze! JESZCZE!
(…)
Włączam telewizor z kolejną puszką piwa w ręce.
Dziesiątą.
Przysypiam.
(…)
A co tak świeci
inaczej? Takie długie.
Sprawdzę.
O ciemno! Jasno!, znowu ciemniej. A tam dalej? Jak błyska! BOSKO! Tyle
szczęścia! Euforia, błysk za błyskiem.
Znowu ciemniej. Oj, coś zepsułam? Jak to. Działaj.
Świeci!!! Znowu świeci.!
Migocze! Umieram w ekstazie.
(…)
Budzę się. Ciemno za
oknem, w pokoju jasno. Wyłączam telewizor i zabijam ćmę. Chuj. Jutro do pracy.
(…)
Stoję na lotnisku w Bufallo. Patrzę na otaczający mnie świat
i coś mi nie pasuje. Na przykład brak obecności mojego męża. Uświadamiam sobie,
że kocham tego idiotę i nie jestem w stanie bez niego żyć. Dzwonię do niego. Ta
rozmowa zje mi wszystko co mam na koncie. Wreszcie odbiera:
- Tak? Kto mówi?
- Kochanie, śpisz jeszcze? Spóźnisz się do pracy. Wstawaj.
- Alicja?
- Wracam.
Tytuł: Zaćmienie
Idzie. Na czwartek przyjdzie,
Wieczorem, w nocy.
Gdy gwiazdy zasłona zakryje.
Abażur nowy.
Ćmy zapomnienia
Przy światła refleksach
Znikną. Zgasną.
W bitwie o tandetną lamperię
Autor: MITOZA
Tytuł: Kodeks ćmy
I.
Nie pływaj w wodzie. Ćmy nie pływają. Ćmy toną.
II.
Szanuj Atlasa swego, umrze szybciej niż ty,
kolego.
III.
Światło daje szczęście, jest narkotykiem. Żyj
nocą. Jest go mniej.
IV.
Nie lataj za dnia, umrzesz.
V.
Śpij gdzie popadnie, cały świat jest Twój.
VI.
Mistrz Karpediem wie wszystko. W razie pytań do
niego.
VII.
Wybory na kolejnego Karpediema odbywają się
natychmiast po śmierci poprzedniego.
VIII.
W nocy też jest dużo światła. Baw się, ale
uważaj. Na gigantów szczególnie. U nich strasznie świeci.
IX.
Ćmy przychodzą i odchodzą. Bardzo szybko. Nie
opłakuj ćmy swej kolego.
X.
Kropka. Kropka na skrzydle jest normalna. Nie
przejmuj się.
- No i jak moje poczwareczki? Wszystko jasne?
- Taaaak! – odpowiedziały głośnie kolorowe gąsienice zebrane wśród traw.
- A kim jest Atlas? – spytał Enteuch.
- Atlas drogi chłopcze, to nasz kuzyn z dalekich krajów. Gdy już stanie się stuprocentową ćmą, nie może jeść z miłości. Dosłownie. Szuka partnerki a ta niego. Umrą w ciągu kilku dniu, albo znajdą się i po stworzeniu potomstwa umrą. Tyle że z miłości. Szczęśliwi.
- Ojej, to straszne. – odrzekła Heliozela.
- To niesamowite. I dlatego szanujcie Atlasa. Ty na przykład masz przed sobą jeszcze cały rok życia po przemianie. A on kilka dni głodówki. I jest największy. Mógłby was wszystkich unieść na swoich skrzydłach.
-Łaaał- Słońce świeciło całą swą mocą. Na szczęście mistrz był motylem.
-Dobrze, czy są jeszcze jakieś pytania, bo muszę lecieć…polatać. Nie? Świetnie.
- Mistrzu Karpediemie! Mistrzu Karpediemie! – Zawołał za odlatującym Enteuch. Ale mistrz już nie słyszał. Nie dowiedział się, że chłopiec chciałby spytać się o gigantów. Ale nie zdążył. Wszyscy poszli spać do kokonów, aby zbudzić się jako stuprocentowe ćmy.
Tylko Enteuch nie śpiewał. I cały czas myślał, ale nie wymyślił i zasnął.
Osiem miesięcy później zachodzące słońce oświetlało dziką jabłoń nieopodal równie dzikiej gruszki. Dwa dostojne drzewa pocierały o siebie gałęziami jakby grały w berka. Na jednej z nich wisiały kokony. Niegdyś było ich pięć. Ale teraz, po ostatnich wichurach ostały się tylko trzy. Heliozela, Stigmella c. i jej siostra Stigmella p. wychodziły by pierwszy raz wzbić się w powietrze.
- Ale jak mam latać?! – Panicznie pytała Stig p. - Normalnie – rzuciła jej siostra i radośnie wzbiła się w powietrze.
Ale Stig c nie wiedziała co znaczy normalnie. Spróbowała, spadła z gałęzi i się zabiła. Cóż, bywa.
Jej siostra i Helia poleciały w szaloną nocną przygodę szukać swoich partnerów życia.
Enteuch nie przeżył przepoczwarzenia. Piąta gąsienica, Ichneumonoidea, w skrócie Idea, okazała się być gąsienicznikiem.
W oddali Atlas błądził nad drzewami szukając małżonki. A ona jego. Wielkie,barwne skrzydła łopotały w powietrzu wypełnionym ciszą.
Autor: KRASNOLUD
- Karczmarzu! Piwo dla mojej kompanii!
- Już podaję. A pieniążki są?
- Są, są. – Podróżnik niechętnie sięgnął do sakwy i pochylił się w stronę oberżysty. – A nie dałoby się na kredyt?
Karczmarz pokazał kartkę nad ladą, ale wojownik albo nie bardzo umiał czytać albo bardzo nie chciał umieć.
- Nie dałoby się. Myślisz, że mało tu takich co chcą mi płacić przyszłym złotem? I jak myślisz, ilu z nich wróciło z leża smoka, by uregulować dług?
- Ale z nami będzie inaczej! Jesteśmy chronieni od ognia w siedemdziesięciu pięciu procentach!
Karczmarz chciał spytać, czy rozmówca w ogóle wie co to jest procent i ile go powinno być. Oraz czy są chronieni od zębów chociażby w jednej dziesiątej. Ale stłumił te chęci, bo wojownik jednak płacił, był prawdopodobnie najbardziej inteligentny z całej swojej bandy, a ta była dosyć spora. Była szansa zarobić, zanim pójdą próbować nie dać się zabić smokowi.
- Wolałbym żebyście zapłacili już teraz. Ale jeśli ubijecie smoka, chętnie dam wam stuprocentowe ceny.
Przywódca całej kompanii (choć może herszt bandy byłby lepszym określeniem) uśmiechnął się szeroko.
- To w takim razie jeszcze jakąś kolację. Musimy mieć sporo energii, by pokonać smoka.
***
- Karczmarzu, piwa! Ino żwawo. Podajcie do stołu.
Monety zabrzęczały na kontuarze zanim gospodarz zdążył coś powiedzieć, głównie dlatego, że był w szoku. Do jego zajazdu weszła grupa sześciu kobiet, w skórzanych i metalowych zbrojach. Był już niemłody, bez jednej nogi zjedzonej przez smoka dwadzieścia lat temu, oraz w żałobie po zmarłej niedawno żonie, ale ich widok i tak pobudził… pewne jego części, o których zapomniał.
- Tato. Może ja to załatwię – odezwał się dziewczęcy głos za jego plecami.
- Dobrze córeczko. Jestem już za stary na to wszystko.
Dziewczyna wzięła piwo i podeszła do stołu.
- Wasze piwo.
Cztery kobiety wzięły piwo i odsunęły się na drugi koniec stolika i szybko pogrążyły się w rozmowie, usilnie starając się zignorować świat dookoła.
- Jak masz na imię? – spytała przywódczyni całej grupy.
- Lymantria.
- Możesz stąd uciec, Lymantrio. Karczmarz nie ma prawa cię tu trzymać. Jeśli tylko źle cię traktuje, powiedz cokolwiek.
- Nie! To mój ojciec, poza tym…
- Nie możesz się zgadzać na takie traktowanie, weź przyszłość w swoje ręce. – Dowódczyni wydawała się nie słyszeć córki karczmarza.
- Ale mnie tu jest dobrze.
- Podróżuj z nami, w naszej grupie zawsze znajdzie się miejsce dla kobiety uwolnionej od męskiego reżimu.
- Ona mnie nie słyszy? – spytała do jedynej dziewczyny, która wydawała się słuchać.
- Boi się, że wypadnie z rytmu. Strasznie nie idą jej improwizowane przemowy, więc w końcu napisałyśmy jedną. Nauczyła się na pamięć, słowo w słowo, ale nie lubi żeby jej przerywać. Marnuje się tutaj, ze swoją pamięcią.
- Nie wydajesz się bardzo przekonana do pomysłu poszukiwania przygód.
- Wychowałam się na wsi, jestem tu tylko dlatego, że ojciec chciał mnie wyswatać z sąsiadem, do którego nic nie czułam. Banał. I teraz zastanawiam się czy dobrze zrobiłam. Próbuje mnie przekonać, że owszem, ale jakoś to do mnie nie przemawia. A teraz jeszcze ta sprawa ze smokiem…
Lymantrię przeszedł zimny dreszcz. W młodej dziewczynie wyczuła bratnią duszę, a żyła w gospodzie odpowiednio długo, by wiedzieć, jak kończą się próby wejścia do jaskini smoka.
- Musisz ją przekonać, że to niebezpieczne. Nikt go jeszcze nie pokonał.
- Wiem. Mówiłam. Wszystkim im mówiłam. Ale są przekonane, uparte, a większość z nich doświadczona. Ja nie.
Córka karczmarza popatrzyła na zrezygnowaną twarz dziewczyny.
- Możesz tu zostać. „Pod Ćmą” to bardzo porządna gospoda, przyda się więcej obsługi, a mnie ktoś w moim wieku. Do pogadania.
- Przecież nie mogę uciec. Gdzie? Znajdą mnie od razu.
- Możesz… możesz schować się u mnie w pokoju. – powiedziała Lymantria patrząc gdzieś w bok. Wojowniczka dalej mówiła o możliwościach kierowania swoim życiem, jeśli tylko przyłączy się do ich grupy. – Albo, jeśli rzeczywiście mówią prawdę, powiedz im, że to nie dla ciebie. Że nie jesteś typem, który macha mieczem i chcesz zostać. Albo… albo oczywiście odejść. Jeśli nie chcesz tu zostawać…
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Tak zrobię. To nie są złe osoby. Ani głupie. Tylko mają własne spojrzenie na świat, którym chętnie zaraziłyby resztę. Ale zrozumieją. Z chęcią zostanę z tobą. Pogadać. – Dziewczyna dalej się uśmiechała, a po chwili także twarz Lymantrii rozjaśnił uśmiech.
***
- Karczmarzu! Piwa!
- Już nalewam. Też na smoka?
- A i owszem, pomyślałem, że spróbuję szczęścia. Sławny się zrobił na cały kraj, tak jak i bogactwo, które ma w jaskini.
- Naprawdę? No kto by pomyślał.
- Już niedługo ta nędzna kreatura będzie was nawiedzać.
- Ale on nas nie nawiedza.
- Jak to? – spytał zdziwiony przybysz.
- Ano roztył się i urósł od zjadania tych wszystkich śmiałków i nie może wyjść z jaskini.
Gość patrzył się tępo w oberżystę i usiadł na stołku przy barze.
- Jak się w ogóle nazywasz? – spytał uprzejmie właściciel, podając mu piwo.
- Wątek. To taki dowcip, bo wszyscy w rodzinie są krawcami. Ja też. Bardzo śmieszne.
Tym razem karczmarz popatrzył tępo na swojego gościa. Wyglądał na biednego i absolutnie nieprzygotowanego, ale… słyszy się historie. Nie można długo prowadzić gospody w pobliżu leża smoka i nie przysłuchiwać się opowieściom bardów. A w tych opowieściach to zawsze tacy pokonują gada jakimś naciąganym sposobem.
- I w tym plecaku masz pewnie jakąś pułapkę na smoka?
- Tak. Człowiekopodobny kształt w sukni, wiadomo smok, dziewica, te sprawy. Jest wyładowany, kształt, nie smok, ostrą przyprawą z mojej wioski, z krzewów kapasainowych. Gad miał zeżreć, wybiec z jaskini, opić się wody i umrzeć z przewodnienia, ale jak nie jest w stanie wyjść ze swojego leża…
- Ty mi powiedz, co kazało ci sądzić, że nakarmienie ziejącego ogniem smoka czymś ostrym jest dobrym pomysłem?
Wątek ponuro patrzył w swoje piwo. Ale, jak wiadomo, po kilku głębszych przychodzą do głowy najlepsze pomysły i krawiec spytał:
- Nie chcesz może kupić pięciu korców przyprawy?
- Korców królewskich czy nadmorskich?
***
- Karczmarzu! Piwa dla mojej drużyny.
- Już podaję. A pieniążki są?
- Oczywiście. Za kogo mnie masz? – Rzeczywiście, rycerz wyglądał znacznie porządniej niż inni podróżnicy. W sumie, nie wyglądał jak rycerz, lekki półpancerz służył ochronie, ale nie pasował do postaci. Zachowywał się bardziej jak wielmoża na letnim pikniku.
- Ha! Zdziwiłby się pan, jak wielu chce płacić nieposiadanym jeszcze złotem. Od rana ustawiają się kolejki chętnych do zabicia smoka. A wszyscy goszczą w mojej karczmie.
- Interes się kręci, jak widzę. Cóż, ja nie przyjechałem zabić smoka.
Po tylu latach mieszkania pod górą zamieszkaną przez smoka karczmarz nauczył się rozpoznawać złe przeczucia. Ostatnim razem miał je, gdy smok jeszcze był w stanie wypełznąć z jaskini. W nocy wylazł i rzucił się na pierwszych spotkanych ludzi. Na szczęście byli to rycerze czekający na swoją kolej zabicia gada, a karczmarz z rodziną krył się w lesie.
- Co z tym piwem? No! – Wielmoża wyciągnął z sakwy pieniądze i rzucił dokładnie odliczoną sumę, nawet nie patrząc. Pieniądze wyglądały na świeżo wybite i nie używam. Karczmarzowi zrobiło się słabo. „To musi być mag” pomyślał.
- Przepraszam! – wykrzyknął za odchodzącym gościem. – W takim razie po co przybyliście?
- Ach, to proste. Jestem poborcą podatkowym.
Gospodarz odruchowo się napiął.
- Płacę wszystkie daniny. Mam na to księgi.
Komornik uśmiechnął się.
- Chętnie w nie spojrzę. Ale później. Nie przyjechałem po ciebie. Po prostu smok nie okazał rozliczenia majątkowego, nie płaci również podatku dochodowego. Skarb państwa nie może nie wykorzystać takiej okazji do wzbogacenia się. Zanieś, proszę, to piwo do naszego stołu.
***
- Karczmarzu! Pokoje dla mnie i mojej drużyny. Tym razem bez piwa, musimy być trzeźwi, by dobrze upilnować daniny. Poza tym, moje fundusze są już na wykończeniu – poborca podatkowy uśmiechnął się. Gdy to czynił nie wyglądał na komornika, ani, jak się zdawało, na jedynego pogromcę smoka
- Hej! Karczmarzu! Co się stało?
Do zdębiałego gospodarza podeszła córka i delikatnie posadziła ojca.
- To szok. Czy rzeczywiście udało wam się ściągnąć podatek ze smoka? Jest całkiem przywiązany do swojego złota.
- Był. Niestety, to przywiązanie okazało się być jego zgubą. Gdy tylko powiedziałem mu, że prawnie 16% całego skarbu należy do króla, nie mówiąc już o zaległych odsetkach, stałym podatku dochodowym, a także grzywnach za nierozliczenie poprzednich lat… cóż, padł na serce. Trochę to smutne, ale dzięki temu zdołamy spłacić dług publiczny. Dla was to dobra nowina, od dzisiaj, dzięki interwencji państwowych urzędników już nie musicie żyć w strachu! Jesteście bezpieczni od groźby smoka. Dlaczego cały czas mdlejecie?
Mitoza - początek udany, miło czyta się kodeks ciem. Potem dosyć krótki ale przyjemny opis i dialog z Karpediemem. Ale. No właśnie, ale. Ale ale. Strasznie dużo tego ale w Twoim tekście. I zakończenie takie gwałtowne, jakby w połowie odechciało ci się pisać.
OdpowiedzUsuńKrasnolud - świetnie wykorzystany motyw. Różne opowieści z jednej karczmy, które łączy wątek smoka. Przeniesienie problemów XXI wieku w tamtejszy świat, świetne. Feministki czy poborca podatkowy. Całość trzyma lekki, zabawny klimat.Groteskowo. Powiedziałbym nawet, że taki Pratchettowy, ale nie nigdy go nie czytałem. Czy ostatnio popularny Smok Bagińskiego/allegro iał wpływ na tworzenie się opowiadania?
I dalej Mitoza- podoba mi się kreacja Mistrza Karpediema który musi lecieć... polatać :)
UsuńKrasnolud - Najbardziej urzekło mnie zakończenie, sposób zwalczenia smoka i turystyczny upadek karczmy, więcej takich. Kupuję cały tekst nie potrafię sie przyczepić. Na początku wiało tylko naiwnością i odcinaniem kuponów ot Krakowa, a potem okazuje się, że nie, że jest świetnie.
Mitoza - kodeks ciem bardzo zacny, tak samo nazwy-imiona owdów. I gąsiennicznik. Oraz mistrz Karpediem. W skrócie bardzo podobają mi się takie drobiażdżki. I kreacja świata. I dzikie drzewa. I humor. Hm... po prostu podoba mi się całe opowiadanie, bo jest takie lekkie i zabawne, a długość mi nie przeszkadza. Tylko kilka błędów językowych się wkradło.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, Młotku, że takie małe rzeczy, jak smażenie omletów i wyrzucanie masła są bardzo złowrogie. Tak samo "polski" pająk i użarcie przez osę w trakcie rozmowy telefonicznej. Oraz zdawkowe "zabijam ćmę. Chuj." Właśnie takie drobiazgi. A z większych rzeczy, to przeplecenie całości myślami ćmy. Końcówka mi nieco zgrzyta, bo wydaje się nieprawdopodobna. Dziwaczna. Naiwna chyba najbardziej. I nie wiem co mam z tym zrobić.
'Kocham cię, ale odchodzę' to irytujący koncept, ale przynajmniej dwukrotnie w tym roku moi znajomi nim dostali, więc jakkolwiek głupi, jest prawdopodobny.
Co do wiersza to podoba mi się pierwsza linijka. Całość już niespecjalnie, a końcówka strasznie zgrzyta w porównaniu z całością. W sensie że coś nie pasuje do reszty tekstu.
Zadziwiająco koncept powstał zanim obejrzałam "Smoka" Bagińskiego, ale widocznie na dobre pomysły wpada się synchronicznie :D. Jeśli jest zabawnie, groteskowo i nawet Pratchettowo, to pełny sukces.
Nazwy owadów są jak najbardziej prawdziwe,tylko Karpediema wymyśliłam. :)
UsuńMłotku, jeśli przyjrzeć się bliżej twoim opowiadaniom, to ich zakończenia zawsze zostawiają czytelnika, albo w zamyśleniu, albo zakłopotaniu, co z tym zakończeniem zrobić. Czasami są bez sensu jak to tutaj. Ten miłosny telefon Alicji wydaje mi się dodany na siłę. Piszesz naprawdę nieźle, ale zdarzają ci się problemy z zakończeniami. Wiersz mi się podobał, choć faktycznie wersy się ze sobą gryzą, nie współbrzmią.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, jest u mnie kilka błędów, przepraszam, postaram się następnym razem lepiej dopracować tekst. Dziękuję za miłe słowa o opowiadaniu. Fajnie wiedzieć, że innym się podoba i, że nie krytykują, żeby krytykować, tylko dawać rady. :)
Co do Krasnoluda: 75% ochrony od ognia nadzwyczaj mi się spodobało. Od razu skojarzyło ze starymi RPG'ami. Nie rozumiem jednak stuprocentowych cen. Przyjemnie mi się Ciebie czyta. Masz lekkie pióra. Zdania lecą, blog się przewija i nagle już koniec. Bardzo spodobały mi się drobne smaczki pokroju tego rpg'a czy Dratewki, choć nie rozumiem dowcipu z wątkiem. Każde kolejny Twój tekst pochłaniam z uśmiechem na twarzy. Nie przestawaj pisać.
Co do nazw ciem - domyśliłam się i googlałam :). I skąd się wziął Karpediem też się domyślam.
UsuńMówią, że tłumaczenie dowcipów jest jak sekcja żaby, ale mimo to to uczynię. Stuprocentowe ceny to takie naśmiewanie się przez karczmarza z biednego wojownika, który nie zorientował się, że 100% to tyle co normalnie płaci. A Wątek to też jest odwołanie do szewczyka Dratewki. Dratwa to nić szewska, wątek to część tkaniny. Jeśli nie było śmieszne ani zrozumiałe, cóż... przykro, nie wyszło.
Rozumiem. Jednak pojęłam pierwszy żart, po prostu szukałam drugiego dna. Co do wątków, po prostu nie wiedziałam co to jest.
OdpowiedzUsuń