poniedziałek, 21 grudnia 2015

MOTYW XX - MANUSKRYPT I PIKLE

Na jubileuszowy motyw przyszło jedno opowiadanie więcej, także parafrazując paskudne reklamy - brawo my.

Zanim jednak przejdziemy do głównego dania, informacja. Z powodu świąt: Bożego Narodzenia, Trzech Króli oraz mniej świętego Sylwestra po drodze, ogłaszam PRZERWĘ w działaniu bloga. Z nowym motywem wracamy w nowym roku, 10.01.16

Nie trzymając was już dłużej w niepewności, oto efekty:

Autor: MŁOTEK
Tytuł: Skrzynia umarlaka
 

- Słuchaj, Marcin, mam pomysł na powieść! – wykrzyczał z kuchni Dawid, przerzucając  naleśnika  na patelni.
- No, dawaj, tylko niech tym razem będzie naprawdę dobry. – Marcin półleżał na kanapie paląc gibona. Na brzuchu rozsypane miał chrupki. Telewizor miał zbity ekran, jednak jemu nie przeszkadzało to w odtwarzaniu z pamięci ulubionego momentu z „Piratów z Karaibów”.
- Pamiętasz jak byłem kelnerem w tej restauracji, naprzeciwko urzędu miasta? Wszyscy tam przychodzili. Urzędnicy, doktorzy, studenci, młode i stare pary. Nawet żule czasem chciały się wpakować.
- No pamiętam i  co, będziesz o klientach pisał? – Jack Sparrow całował Elizabeth Swann na statku.
- Nie no, o całej restauracji z punktu widzenia głównego bohatera, który będzie uosobieniem mnie. Opiszę całą swoją karierę, różne wpadki i wypadki, sukcesy, wielkie rezerwacje, wypady do klubu ze znajomymi po pracy czy dzikie romanse. Wiesz takie „Zaklęte Rewiry 2” tyle że w dwudziestym pierwszym wieku. – opowiadał zafascynowany Dawidson, aktualnie trener na siłowni, pisarz bez debiutu z wielkimi ambicjami.
- Yhym, jasne. Co dalej? – chrupanie chrupków przeszkodziło Sparrowowi usłyszeć wielkiego krakena, który się za nim wynurzył. Zdziwiony odwrócił się w jego stronę. Potwór żonglował piłeczkami przy pomocy kilku macek. Kapitan Czarnej Perły nie był zaskoczony tym widokiem.
- Dalej Krzysiek, tak nazwę bohatera, będzie w wolnym czasie pisał opowiadania, ale bardzo słabe opowiadania. Pewnego dnia, przygotowując rezerwację na piętrze i roznosząc czekadełka przed głównym daniem, ogórki z kapustą, zwane nie wiadomo dlaczego piklami, dostanie olśnienia. Wpadnie na pomysł aby napisać wielką epopeję kosmiczną. Od tego momentu powieść zacznie przeplatać się z przygodami kosmicznego jeźdźcy, Demetria. Jeden rozdział tu, drugi z powrotem w rzeczywistości. –  Do gotowych naleśników dołączył kolejny, nieco spalony- I tak mu się życie potoczy, że uda mu się tę powieść wydać. Skosi na niej niezły hajs. I  jak, podoba się?
- Jest wporzo. – Jack Sparrow jeździł na monocyklu żonglując kilkoma pokładowymi deskami. Kraken poczuł się pokonany i rozwarł paszczę na znak swej przegranej. Pirat zeskoczył z jednośladu na pokład i przygotowywał się do skoku. Wewnątrz monstra znajdowała się złota, żonglerska maczuga. Tylko ten kto okaże się być lepszym w sztuce kuglarstwa od niego, będzie mógł ją zdobyć. Jack wreszcie miał swoja szansę.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? – Dawid przyszedł z naleśnikami  i całą potrzebną zastawą, a siadając przed  Marcinem zasłonił mu telewizor. – W ogóle daj bucha. Smakówa.
- No ej!  Jack  miał właśnie…  a z resztą, nieważne.- może i nie zobaczył swojej  ulubionej sceny, ale właśnie zobaczył obiad- No dobra, historia niegłupia, ale jak ją nazwiesz? Masz już  jakiś pomysł?
- Ta, mam. „Manuskrypt i pikle”. Wiesz, to od tego, że jak rozkładał pikle to…
- Wiem od czego, aż tak się  jeszcze nie zjarałem leszczu. Zajebiste naleśniki.
- Dzięki.
- Ale tytuł gówniany, nikt ci tego nie wyda. A jak wyda, to się nie sprzeda.
- Yhym – kolejny kęs, kolejny buch Dawida – zobaczymy.


Autor: MITOZA
Tytuł: Barszcz z uszkami


„Drogi Theo.
Stworzyć coś własnego, nieprzewidywalnego, to moje marzenie. By na starość zobaczyć podziw w oczach swoich wnuków, by wszyscy wiedzieli kim jest ten brodaty mężczyzna bez jednego ucha. Tyle już obrazów namalowałem, a w każdym pozostawiam cząstkę siebie. Jednak nadal nie dane mi było stworzyć arcydzieło. Ludzie i tak nie potrafią docenić mojej sztuki.
Pamiętasz tego francuskiego plamiarza płócien, Gauguina (oby umarł na tyfus)? Nie potrafił pojąć, kto jest lepszy, a wiadome było, że ja. Jego kolory zlewały się w jedną,  bezsensowną,  nic nie mówiącą kałużę. Wspominał coś o malowaniu żółtych ludzi. Pokłóciliśmy się. Miałem go dość i groził mi swym wyjazdem, ale przez trzy tygodnie nie mógł się zebrać. Przy kolejnej awanturze, groziłem mu brzytwą. Miałem nadzieję, że zrozumie aluzje. Dałem mu czas na rozmyślania, idąc do burdelu. Tam naszedł mnie genialny pomysł. Utnę sobie kawałek ucha, wtedy na pewno weźmie mnie za wariata i nie ma mowy, aby chciał zostać ze mną na miejscu. Tak też się stało. Pamiętam jak zbudziłem się w szpitalu. Podobno blisko było mi do śmierci, a czułem się jakbym zwyczajnie spał. Spytałem pensjonat gdzie Gauguin się podział. Odpowiedziano mi, że wyjechał do Paryża. Udało się, o jednego kłamcę w pobliżu mniej.
Tylko co dalej? Doceniam, że wspierasz mnie finansowo i mogę dzięki Tobie oddawać się mym pasjom. Powinniśmy się spotkać i porozmawiać, dawno Cię nie widziałem Bracie. Ludzie myślą, że jestem niestabilny psychicznie i mają rację. Lecz muszę ci się przyznać, że połowa tych przypadków była mym zwyczajnym udawaniem, w nadziei na odnalezienie natchnienia w szpitalach. Obserwując innych chorych mogłem oddać się artystycznej zadumie, toczyć wewnętrzne dysputy nad istotą piękna.
Ostatnio poczęstowano mnie dziwnymi ogórkami. Bez skórek i nasion, w paski pocięte. Miały taki dziwny, lekko chemiczny, trudny do wyrażenia smak. Nigdy wcześniej nie jadłem warzyw przyprawionych w ten sposób. Co ciekawe nie strułem się nimi w żaden sposób, choć częstował mnie nimi chłopak na bogatego nie wyglądający. Olśniło mnie wtedy i zrozumiałem co muszę namalować. Ogrody warzywne, lecz nie te co w Montartre. Poczekam aż nadejdzie lato i wyruszę w poszukiwaniu dostojnych upraw prostych chłopów. Tymczasem pochwalę Ci się: udałem się wczoraj do tego chłopaka od ogórków i zapytałem go jaki jest sposób ich przyrządzania. Dowiedziałem się, że porozcinał stare ogórki i wyciął wszystkie nadpsute kawałki a potem”
„Zaginiony list Van Gogha do jego brata! Czy to oni nauczyli świat przyrządzania pikli?” – tak zatytułowany artykuł przedstawiał dokładnie cały zachowany fragment listu. Redaktorzy zamiast skupić się na udawanym szaleństwie Vincenta, czy malarskich planach postawili na jego gastronomiczną działalność. Może za trzysta lat wspomną go jako ogórkowego artystę.


Autor: MAGDALENA IRENA

Beata bardzo dobrze rozpoczęła poniedziałkowy poranek. Zdołała szybko i bezboleśnie wstać z łóżka, zrobić i zjeść śniadanie a nawet wziąć prysznic. Gdy zapakowała do plecaka tysiąc potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy, zamknęła na dwa razy trzy zamki w drzwiach do swojej skromnej kawalerki i spokojnym krokiem poszła na przystanek autobusowy. Po chwili czekania stała już w zatłoczonym do granic możliwości autobusie linii 58, który miał zawieźć ją do centrum. Po przejechaniu jednego przystanku rozpoczęła się kontrola biletów. Beata zaśmiała się pod nosem słysząc jak brodaty facet (ubiór 9/10, włosy 7/10, uroda 8/10 w skali atrakcyjności) mamrocze, że znowu go złapią bez biletu. Nie do pomyślenia było dla niej to, jak ludzie potrafią bezmyślnie stracić pieniądze. Przecież 250zł piechotą nie chodzi, a tyle właśnie kosztowała jazda bez opłaconego przejazdu. Beata wiedziała, że pieniądze na drzewach rosną jedynie w Simsach, więc każdego piętnastego dnia kolejnego miesiąca z jej konta bankowego automatycznie wykonywał się przelew do transportu miejskiego. Było to bardzo wygodne, ale należało pamiętać, aby na koncie było wystarczająco dużo pieniędzy. Niestety w miniony piątek, Beata, korzystając z wielkiej promocji kupiła kozaki. Według reklamy zaoszczędziła 50 zł, ale w rzeczywistości straciła dużo więcej. Przelew na migawkę nie mógł zostać zrealizowany, gdyż na koncie była niewystarczająca kwota.
Beata stojąc w pobliżu drzwi zastanawiała się jak długo będzie musiała stać w swoich nowych, nierozchodzonych kozaczkach. Rozglądając się po autobusie, czy gdzieś nie zwolniło się miejsce zauważyła starą kobietę w łachmanach. Dziewczyna widywała już wcześniej tę kobietę, na przykład w kolejce w sklepie mięsnym (gdy jakiś młody-gniewny wyrwał Beacie portfel z rąk) czy w Tesco, kiedy zawalił się na nią regał z puszkami groszku, kukurydzy oraz fasoli i boleśnie ją posiniaczył. Widziała ją też w Karpaczu, w czasie nauki jazdy na snowboardzie, tuż przed tym jak skręciła kolano, a także wiele innych razy, kiedy po jakimś przykrym incydencie Beata myślała czy da się cofnąć czas. Gdy dziewczyna spojrzała na nią tego ranka poczuła chłód w sercu, chłód który zwiastował coś złego.
W końcu podszedł do niej kontroler biletów (mniej niż zero w skali atrakcyjności) i dziewczyna szybkim ruchem podała mu swoją migawkę. Kanar wyszczerzył pożółkłe zęby w pogardliwym uśmiechu i poinformował Beatę, jak i cały autobus, że nie ma ona ważnego biletu. Dodał też, że jest złodziejką i oszustką, która jak sęp żeruje na funduszach biednego transportu miejskiego. Beata zmieszała się i gdy zarumieniona rozejrzała po autobusie zauważyła, że wszyscy pasażerowie skierowali na nią swój wzrok. Ale tylko jedne oczy przykuły jej uwagę. Były to oczy przepełnione smutkiem oraz nienawiścią i należały do starej kobiety w łachmanach.  Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, kanar złapał dziewczynę mocno za ramię mówiąc, że takiego ładniutkiego ptaszka trzeba mocno trzymać, aby czasem nie wyfrunął. Beata zobaczyła, że obojętnym wzrokiem patrzy się na nią Miłosz, w którym durzyła się od dłuższego czasu. Początkowo mieli się ku sobie, ale nagle to się zmieniło, bo chłopak twierdził, że jej nie zna. Sytuacja w autobusie była dla Beaty nie do wytrzymania. Z jednej strony obleśny kanar, z drugiej łachmaniarka, a przyglądał się temu obiekt jej westchnień. Zapragnęła cofnąć się w czasie. Chłód, który czuła w sercu pogłębił się, a w czaszce rozległ się głos, jak dzwon skrzeczący „Uważaj czego pragniesz kochanieńka!”. Beata poczuła szarpnięcie w okolicy pępka, jakby ktoś docisnął jej kolczyk, który zrobiła sobie kilka miesięcy temu. Ucisk kanara zaczął maleć, odtrąciła jego rękę. Czuła, że świat wiruje i zapadła się w ciemność.
Beata czuła wszechogarniające zimno i zmęczenie. Otworzyła oczy i natychmiast je zamknęła. To co ujrzała nie mogło być prawdą. Pamiętała nieprzyjemne zajście w autobusie, a teraz leżała na ubitym końskimi kopytami śniegu wśród pachnących sosen i świerków.  Zaczęły drętwieć jej palce u rąk i stóp, więc szybko wstała. Usiłowała sobie przypomnieć, co zrobiłby Człowiek, który przetrwa wszystko albo Bear Grylls. Namiętnie oglądała ich programy na Discovery. Przypomniała sobie, że jedną z podstawowych zasad było nieodpoczywanie w zimnie. Ze zmęczenia mogłaby zasnąć i już się nie obudzić. Musiała więc iść do przodu. I nie tracić nadziei, bo tylko ona utrzymywała ją w marszu..
 Słońce wznosiło się w najwyższym punkcie nieba, gdy Beata padła na miękki puch. Zdawało jej się, że słyszy dzwoneczki. Wydało jej się śmieszne, że ostatnim, co usłyszy będzie taki wesoły dźwięk. Roześmiała się po cichu i usłyszała zawołanie: „Paniczu! Tam, w śniegu, ktoś leży!”. Ostatkiem sił poczuła, że czyjeś silne dłonie podnoszą ją ze śniegu i ponownie zapadła w ciemność.
Beatę obudził trzask ognia. Leżała przykryta trzema kołdrami, a obok niej w bujanym fotelu siedziała starowinka i haftowała przy świetle ze świec. Gdy zauważyła, że dziewczyna nie śpi, podała jej miskę bardzo tłustego rosołu, pikle oraz  ziołowy napar, po którym Beata ponownie zasnęła.
Gdy się obudziła, był ranek. W kominku wesoło trzaskał ogień, widać, że ktoś musiał o niego dbać w ciągu nocy. Beata powoli wstała, w śnieżnobiałej koszuli nocnej długiej aż do kostek podeszła do kominka. Podłoga zaskrzypiała i do komnaty weszła starowinka niosąc naręcze ubrań.
Dobry dzień, panienko, dobrzeć, że panienka juże wstała. Pomogie panience się przyodziać.” Po chwili Beata miała na sobie białe, gryzące pończochy, trzewiki do połowy łydki, bielunkę i pięknie haftowany wełniak. Zastanawiała się, dlaczego starowinka nazywa ją panienką i dziwnie mówi. Na dalsze rozmyślania nie miała czasu, gdyż kobieta poprowadziła ją do innego pomieszczenia, w którym czekało dwoje mężczyzn. Jeden z nich był stary i pomarszczony, w niebieskiej szacie aż do ziemi. Drugi, Miłorad, był  w kwiecie wieku, miał czarne niczym węgiel, kręcone włosy. Wypytywał ją, kim jest i skąd się wzięła. Beata powiedziała mu swoje imię i to, że prawdopodobnie zjawiła się tu z przyszłości. Bała się to wyznać, pomyślała, że stwierdzą u niej chorobę psychiczną. Mężczyzna stwierdził, że nie ma takiego imienia, że pomieszały jej się zmysły i ma na imię Beatrycze.
Stary mężczyzna w długiej szacie, którego dziewczyna w myślach przezwała czarodziejem, rozkazał przynieść wszystko, co przy niej znaleziono. Starowinka weszła do komnaty z dwudziestopierwszowiecznym plecakiem. Mężczyzna, który miał na imię Merlin, bez pytania o pozwolenie wyciągnął z niego kalendarz Beaty.  Po chwili rzekł coś, czego dziewczyna nie zrozumiała: „Miłoradzie, dzięki dziewczynie przywołam Twojego syna. Wezwij chłopaka”.  Gdy wspomniany wszedł do komnaty Beacie zakręciło się w głowie. To był Miłosz. Podbiegł do niej i chwycił w ramiona gdy zemdlona leciała na podłogę.
Beata poczuła w nozdrzach okropnie duszący zapach. To Merlin obudził ją dając do powąchania mieszankę ziół. Dziewczyna rozejrzała się. Obok niej siedział Miłosz. Byli w chłodnym pomieszczeniu, jakby piwnicy. Przy ścianach stały regały z księgami oprawionymi w skórę, czuć było zapach stęchlizny. Podszedł do nich Merlin trzymając w ręku manuskrypt. Polecił im trzymać się z daleka od jego żony, a jeśli tylko ją zauważą zakrzyknąć „a ty poczywaj!”. Rozkazał im złapać się za ręce. Miłosz założył plecak Beaty i razem słuchali tajemnych słów z manuskryptu. Poczuli szarpnięcie w okolicy pępka i  po chwili spacerowali po ulicy Piotrkowskiej podziwiając świąteczną iluminację.


Autor: KRASNOLUD

Autor pragnie wyraźnie zaznaczyć, że między opowiadaniem, a aktualnymi wydarzeniami zachodzi jedynie przypadkowa zbieżność i nic w poniższym tekście nie jest prawdą. Może szkoda.

18 listopada, Pałac Prezydencki, piwnica, 01:07
Premier Hanna Worek siedziała przy pustym stole, porządkując notatki. Prezes zwołał to spotkanie w nocy, by zmniejszyć ryzyko podsłuchu. Miał słabość do pory nocnej, zwłaszcza ostatnio. Razem z informacją o spotkaniu, wewnętrzny goniec partyjny przekazał także plik kartek, z którymi wszyscy powinni się zapoznać. Oczywiście zostały dostarczone na kilka godzin przed zebraniem. Prezes niewątpliwie przewidywał ruchy opozycji na kilka w przód, ale czasem zahaczało to o paranoję. I znacznie utrudniało życie.
Dlatego premier siedziała w pustym pomieszczeniu, godzinę przed wyznaczonym spotkaniem, czytając notatki i od czasu do czasu bawiąc się broszką. Czy to była kwestia późnej pory, czy stresu związanego z zaprzysiężeniem, w każdym razie słowa na kartkach zatracały sens z każdym kolejnym czytaniem, całkiem jak ustawy sejmowe.
- O cholera! Myślałem, że nikogo tu nie będzie. – Drzwi otworzył minister Kamyk. -  Chciałem to przeczytać. Wiesz, zabiegany jestem, koordynacja służb specjalnych to ciężki kawałek chleba. Wieczorne spotkania z Alojzym i prezesem… Ciężko znaleźć nawet chwilę.
Kamyk rzeczywiście wyglądał na zmęczonego, nawet oczy miał podkrążone, zresztą o ich dwójce było głośno w mediach. O nich wszystkich było głośno w mediach. Ten szum medialny… Hanna wolałaby, żeby wszystkie zmiany odbywały się po cichu, ale prezes zarządził.
To był dla niej największy szok, gdy po raz pierwszy porozmawiała z prezesem prywatnie. Okazał się być spokojnym, inteligentnym, opanowanym człowiekiem, jakby spadała z niego jakaś maska. Znikali „Polacy gorszego sortu”, czerwoni zdrajcy, czy obwianie o wszystko Partii Rządzącej Znacznym Elektoratem Demokratycznym. Dlaczego nie chciał tego pokazać w debacie publicznej? Tego Hanna nie widziała.
Kamyk usiadł naprzeciwko, wyciągnął notatki i jakieś ogórki kiszone, czy inne pikle.
 - Przepraszam, ale jestem w niedoczasie i do tego głodny. Chcesz?
 - Chętnie.
Siedzieli w milczeniu, pochylając się nad planami prezesa. Kamyk wyglądał na coraz bardziej przerażonego. Minuty upływały w ciszy, przerywanej sporadycznymi chrupnięciami ogórków, aż usłyszeli pukanie do drzwi.
 - Proszę!
Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Fabian Kobza.
 - Witajcie. A gdzie reszta?
 - Nie wiemy czy w ogóle ktoś jeszcze przyjdzie. Czekamy na prezesa.
 - A Bąbel?
 - Alojzy ma inne sprawy do załatwienia – powiedział minister Kamyk.
 - Przeczytałeś? – spytała Hanna.
 - Tak. Ale nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem. Mam szczerą nadzieję, że nie.
 - Na szczęście, Fabianie, jestem już, by ci wszystko wytłumaczyć – Kobza usłyszał głos prezesa za swoimi plecami. – Naprawdę, ile razy mówiłem wam, że w trakcie tajnych spotkań drzwi się zamyka?
Prezes wszedł do środka, spojrzał z niesmakiem na pikle Kamyka i zamknął drzwi.

5 grudnia, Pałac Prezydencki, piwnica, 02:12
Premier Worek znów siedziała sama w pustym pomieszczeniu, na godzinę przed wyznaczonym spotkaniem, ale tym razem nie miała ze sobą żadnych notatek. To znaczy spoczywały one w torbie, na krześle obok, ponieważ nie chciała podpaść prezesowi. Nie mogła jednak zmusić się do czytania. Wcześniej przejrzała pobieżnie plan na nadchodzący tydzień (tydzień! Kiedyś planowali na miesiąc w przód i niewiele się zmieniało, zwłaszcza że opozycja nie reagowała), gdzieś między wypowiedzią dla TVP a konferencją prasową, ale nie miała siły na nic więcej. Zjawiła się godzinę wcześniej, by uniknąć jakichkolwiek spotkań, marzyła by odpocząć od politycznego zgiełku. Zawsze była raczej skromną osobą, nieśmiałą nawet. Rodzice, choć bardzo z niej dumni, powiedzieli, że jej nie poznają. Nie uświadomiła im, jak bardzo ją to zabolało. Ale cóż, jeśli chciała wygrać z Beatą i partią PRZED, a teraz nie mogła się wycofać z troskliwie stworzonego wizerunku. Zresztą, zawiodłaby w ten sposób prezesa, a tego nie chciała. Czuła do niego duży szacunek, który wzrastał za każdym razem, gdy z nim rozmawiała. Tylko dalej nie mogła zrozumieć jaki ma cel w tym całym… szumie i krzyku. Coraz więc Polaków odwracało się od Partii Ponad Podziałami, idąc w stronę emerytowanego porucznika Bluzy. Na razie odpływ poparcia był strumyczkiem, ale mógł zmienić się w prawdziwą Wisłę płynącą hej! po polskiej krainie, jeśli nie będą ostrożni. A nie byli. Prezesowe umiłowanie do nocy kazało im późno głosować nad ustawami, więc wszyscy byli nieprzytomni i gadali głupoty.  Fabian nie zaprzysiągł sędziów Trybunału i choć oczywiście było to słuszne (wybrała ich partia PRZED, może nie łamiąc, ale naginając konstytucję), to nie pomogło wcale na PR ich partii. A teraz jeszcze to…
 - Hanka, czy ty to czytałaś? – Do środka niemal wpadł minister Kamyk.
 - Nie do końca…
 - To jest jeszcze gorsze niż to co zrobiliśmy do tej pory! Zaprzysiężenie sędziów po nocy? Zapomnij. Baśka ma zrobić szum wokół wyroku trybunału, nawet zagrozić niewydrukowaniem. Alojzy ma wejść do siedziby NATO. Po nocy! Dlaczego wszystko robimy w nocy? Hanka oni nas znienawidzą. Zjedzą nas tam.
 - Mój drogi Marianie – odezwał się głos prezesa za plecami – nie wiesz, na czym polega dywersja? Media i opozycja skupią się na czymś innym, a my będziemy mogli zająć się naszym prawdziwym celem.
 - Ale, panie prezesie. Co jest naszym prawdziwym celem?
 - Tego, mój drogi Marianie, dowiesz się później. Tymczasem, Fabian już jest, zacznijmy nasze spotkanie.

20 grudnia, Pałac Prezydencki, piwnica, 01:53
Hanna spała przy stole, w dosyć niewygodnej pozycji, ale musiała odespać ostatnie tygodnie. Przed domem prezesa odbywały się demonstracje! I to przed upływem miesiąca po zaprzysiężeniu jej rządu! Żadne prognozy nie były ją w stanie na to przygotować. Pracowali ciężko i do późna, swojego męża nie widziała już czwarty dzień, dlatego łapała każdy możliwy moment na sen. Pozostali członkowie tajnych obrad chyba też nie wyrabiali się z czasem, bo nikt jeszcze nie przyszedł.
Na pięć minut przed czasem pojawił się minister Kamyk, usiadł bez słowa i zaczął przecierać okulary. Hanna obudziła się i spojrzała na towarzysza tych nocnych spotkań. Gdyby nie one, nie polubiłaby chyba tego miłego człowieka, który całkiem nieźle lawirował między władzami różnych służb specjalnych i był drugim człowiekiem, po prezesie, który był w stanie utemperować Alojzego Bąbla.
 - Czekamy jeszcze na prezesa i Fabiana – powiedział.
 - On tu mieszka, więc ma całkiem blisko.
 - Pewnie dlatego zawsze przychodzi tuż przed prezesem – uśmiechnął się Kamyk. Często to robił.
Równo o czasie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie prezydent Fabian Kobza w towarzystwie prezesa. Usiedli przy stole i zapadła cisza. Wszyscy patrzyli z uwagą na prezesa, żeby dowiedzieć się jakie są plany na koniec roku i jaki cel wszystkiego co się teraz działo w Polsce. Jaka będzie reakcja Partii Ponad Podziałami na demonstracje KOTów?
 - Witajcie. Chciałbym wam na wstępie życzyć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, jest to ostatnie nasze spotkanie przed nimi. Chciałbym też wyjaśnić jaki jest prawdziwy cel mojego dojścia do władzy. Nie zrozumcie mnie źle, leży mi na sercu dobro Polski, ale cel z jakim wszedłem do polityki był inny. Wydawać by się mogło, że bardziej prozaiczny. Dawniej, gdy z bratem byliśmy jeszcze mali, zawsze na święta były pikle w zalewie miodowo-musztardowej. Smakowały niesamowicie, przepis przekazywany z dziada pradziada, nam akurat przez matkę. Potem przepis… ukradziono. Brzmi paranoicznie, ale taka jest prawda, żadne zgubienia, czy tam zalania sosem pomidorowym. Nie ma nigdzie kopii. Ten przepis, moi drodzy, musimy odzyskać. To jest dziedzictwo narodowe i ta kradzież to akt terroryzmu. Winnych trzeba znaleźć i prawomocnie ukarać.
 - Czyli te wszystkie cyrki są po to, żeby uzyskać przepis na ogórki?!
 - Nie na ogórki, tylko na pikle. W zalewie miodowo-musztardowej. To nie jest tylko obraza mojej rodziny. To udowodnienie, że złodzieje i terroryści mogą bezkarnie chodzić po polskiej ziemi. Chcę ten przepis odzyskać i ponadto upublicznić. Spróbujesz to zrozumiesz.
 - Panie prezesie. Z całym szacunkiem, ale po tym co robimy, nikną nasze szanse na reelekcję.
 - Nie chodzi o to, żeby nas wybrali na drugą kadencję. Chodzi o to, by teraz zebrać maksimum władzy, która będzie nam potrzebna, by znaleźć manuskrypt z przepisem i móc zatuszować nasz udział w tej sprawie. Teraz zarzucają nam niedemokratyczność i łamanie prawa, ale jeśli się dowiedzą, że to wszystko dla pikli… słodko-ostrych, rozpływających się w ustach pikli, przypominających smak dzieciństwa, którym nikt nie może się oprzeć… jeśli się dowiedzą, zarzucą nam niezrównoważenie psychiczne i odbiorą władzę już teraz. Dlatego musimy mieć media po swojej stronie, już podjęliśmy działania w sprawie przejęcia KRRiT, a dopóki tak nie będzie, niech zajmują się czym innym.
 - Panie prezesie. Z całym szacunkiem, ale jeśli dalej będziemy się tak zachowywać, to już nie będzie to kwestia reelekcji, ale dotrwania do końca tej kadencji. Nastroje społeczne nam nie sprzyjają.
 - Dlatego teraz będziemy łagodzić nasz wizerunek. Marianie, pilnuj proszę, by Alojzy nie wypowiadał się w mediach. Barbara wydrukowała w końcu wyrok TK, w czasie na to przeznaczonym, co podkreślimy. I przede wszystkim, w święta stajemy się spokojniejsi i bardziej uprzejmi dla opozycji. To jest oficjalna wytyczna dla wszystkich, wam teraz tylko przypominam.  Polacy mają krótką pamięć, zapomną co robiliśmy na początku, jeśli później będzie lepiej. Trzeba tylko dogadać się z Bluzą, żeby aż tak nam nie przeszkadzał, przejąć media, żeby pokazały nas w dobrym świetle i wszystko będzie dobrze. Zdobędziemy pikle, a i może nawet lepszą Polskę gdzieś znajdziemy.
 


4 komentarze:

  1. Nie chciałam komentować pierwsza, ale widzę, że ktoś musi zacząć.
    Mitozo, uwielbiam Vincenta van Gogha i troszkę się doczepię :). Widzę kilka niedużych błędów interpunkcyjnych, ortograficznych i literówek, a także różnice ze stanem rzeczywistym. Odnoście różnic odnoszę wrażenie, że specjalnie pominęłaś czy przekształciłaś fakty, aby powstało to opowiadanie. Prawda :)?
    PS Nie widzę motywu manuskryptu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, kilka faktów pominęłam. "Zapytałem pensjonat", brzmi okropnie, następnym razem lepiej sprawdze tekst. Sam manuskrypt to inaczej rękopis, a większość treści opowiadania to list Van Gogha ;p.
      A jak odczucia po przeczytaniu?

      Usuń
  2. Skrzynia umarlaka jest takim prostym opowiadaniem, też kiedyś popełniłam opowiadanie o pisaniu opowiadań. Jest kilka fajnych motywów, jak oglądanie Jacka Sparrowa w wersji high (i zasłonięcie telewizora - duży plus), ogólna atmosfera leniwego popołudnia. Zazgrzytał mi Dawidson, bo ta ksywka pojawia się znikąd i to jeszcze od narratora, a bardziej pasowałaby do dialogu. Końcówka bardzo fajna, całość bez szału, ale fajna.

    Barszcz z uszkami. Ja od razu powiem, że nie znam się na malarstwie w żaden sposób. A ten manuskrypt jest "trochę" naciągany :) (zresztą nie wiem, czy nazwałabym list rękopisem), ale nie bądźmy tacy drobiazgowi.
    Wkradło się trochę błędów, np. groził mi swym wyjazdem, chociaż bohater tego chce. Podobnie jak Młotkowe, nie rzuca mnie na kolana, ale jest fajne i proste. Duży plus za redaktorów, taki ładny pstryczek w dzisiejsze dziennikarstwo, które skupia się zupełnie nie na tym, na czym powinno i za "plamiarza płócien", bo to ładne.

    Magda - moje pierwsze przemyślenie mówi, że to jest strasznie chaotyczne. Do momentu szarpnięcia za pępek (a mówienie o tym kolczyku tylko spowodowało, że myślałam, że ktoś jej go wyrwał albo przynajmniej uderzył w niego), nawet nie było źle, ale potem... Poza tym, za dużo tego wszystkiego - tu jakaś staruszka (która myślałam, ze jest tą samą staruszką co później), tu Merlin, randomowe podróże w czasie... Jeśli, jak mówiłaś, chcesz zrobić z tego dłuższą całość, to zwolnij i nie wprowadzaj wszystkiego naraz. Teraz zrobił się chaos, zbyt szybko dotarliśmy do końca (który, cóż, wygląda na taki z dupy), nie uzyskujemy odpowiedzi na żadne pytania, dlaczego staruszka jej nienawidzi, Miłosz nagle przestał kojarzyć, a potem znajduje się w przeszłości i ląduje w przyszłości i nic sobie z tego nie robi, skąd wiedziała, że drugi człowiek ma na imię Miłorad.
    Rozumiem, że to koncepcja, ale wstawienie dialogów, takich tradycyjnych, od myślnika, też pomogłoby na płynność czytania.
    I na wszystkich lokalnych bogów DWÓCH mężczyzn, nie dwoje.
    Z rzeczy, które mi się spodobały, to ocena ludzi w skali atrakcyjności, "trzymanie ptaszka, żeby nie wyfrunął" i ta tajemnica, którą owiana jest staruszka. Dlaczego zawsze jest tam gdzie coś się dzieje? Kupujesz tym zainteresowanie czytelnika, tworzysz świat tego opowiadania. Z tego samego powodu odwołania do simsów i pokazanie nr autobusu.
    I niechże ona tyle nie mdleje i nie zasypia.
    Opowiadanie niezłe, ale do dopracowania

    OdpowiedzUsuń
  3. Mitoza - fajnie się czyta, nic szczególnego, Poprzedniczki wypisały już błędy.
    Magdalena Irena - początek ze staruszka przynosząca pecha fajny. A potem. Wielki wybuch. 10 postaci na sekundę podróże w czasie. szarpanie za pępki, jedna starowinka druga starowinka. Cytując G.F. Darwin: "Panie Juliuszu. Yyy... jajko? Pingwin... Prościej. Naprawdę, tak jakby Mickiewicz to napisał."

    Krasnolud- nie znam sie na polityce i za bardzo w niej nie siedzę. Kilku podtekstów lub aluzji mogłem nie zrozumiec ale podobało mi się. Przed, czy nocne posiadówki. Jedzenie ogórków po nocy również. Ale manuskrypt z piklami jako prawdziwy cel nowej władzy nie przemawia do nie. Gryzie mi się z całą resztą wykreowaną.

    OdpowiedzUsuń