Ruszyła maszyna po szynach ospale, szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem...
Jak łatwo się domyslić, zmotywowanie się po tak długiej przerwie nie przychodzi łatwo, w tym tygodniu nadeszły tylko trzy zgłoszenia. Nie uważam tego jednak za powód do narzekania - i wyjątkowo cieszy mnie to, że jest co publikować.
Oto efekty!
Autor: KRASNOLUD
Wrzask
Wrzask!
WRZASK!!!
Budzi mnie czyjś krzyk, zwielokrotniony przez echo w pustej sali,
korytarzu i mojej głowie. Spokojną czerń zamkniętych oczu zajmuje
wrzaskliwa, rozedrgana biel. Ostre światła lamp, biały sufit bez
jednej rysy. Zapach chloroformu jest tak przenikliwy, że czuję go
aż w ustach. I nie tylko chloroformu. Pachnie spirytusem, chemią,
płynem do podłóg, a każda nuta tego zapachu wdziera się do
najmniejszego nawet zakątka ciała wraz z jaskrawą, pustą bielą.
Ignorując zmysły, biel wdziera się przez nos, zapachy atakują
oczy. Tylko obcy, a jednocześnie tak bardzo mój wrzask wytrwale
trawi moje uszy. W końcu niechętny mózg łączy fakty w jedność
i wielkim, czerwonym napisem oznajmia mi: SZPITAL.
Boże, jestem w szpitalu. Wzrok trochę mi się
klaruje i zaczynam dostrzegać więcej szczegółów. Szyby pod
sufitem, przez które patrzą na mnie rzesze nieprzyjemnych ludzi.
Widzę ich pożądliwy wzrok, widzę jak bardzo pragną być tuż
przy mnie. W miejscu chirurgów...
Dopiero teraz ich dostrzegam, dopiero teraz wyłonili
się z morza mgły. Maski zasłaniają twarze, ale w oczach grają im
perwersyjne ogniki, oczy zdradzają drapieżne uśmiechy, gdy kroją
moje podbrzusze. W co oni się tak wpatrują, cóż oni mogą tam
widzieć? Próbuję przezwyciężyć ołów, żelazo, rtęć w mojej
głowie i podnieść się. Zobaczyć wielką tajemnicę życia
pogrzebaną w moich trzewiach.
- O, nasz pacjent się obudził – jaskrawozielona
ironia ścieka z jego ust i kapie na mnie. Czuję jej żrące krople
na sobie. Zatruwa mnie. Widzę zbliżającą się do mojej twarzy
plastikową maskę gazową. W świetle lamp błyszczy jak posypana
brokatem – Licz od 10 w dół.
Nie chcę mu pomagać, czuję, że gdy zasnę stracę
niepowtarzalną i jedyną szansę dowiedzenia się, co się we mnie
kryje. Stracę kontrolę nad chciwymi oczami, nigdy nie znajdę sensu
życia zagrzebanego gdzieś pod nerkami. Wytną mi go, będą trzymać
w formalinie, pokazywać tłumom studentów, prowadzić setki badań,
a ja zostanę kaleką. Nie mogę im na to pozwolić, ale jestem tak
senny jak zimowy niedźwiedź. Nie mam sił walczyć z losem, z
lekarzami, z lekami, z powiekami...
- Nic... nie...będę...mówił – szepczę,
prawie bezgłośnie.
- O. Zasnął.
Ostatnim co słyszę jest bezbrzeżny wrzask.
***
Pierwszym, co czuję tuż po przebudzeniu jest
pustka. Poczułem ją jeszcze przed głodem i pragnieniem. Czegoś
mi brakuje i nie jestem już cały. Nie jestem tym, kim byłem.
Przede mną stoi lekarz z wystudiowanym uśmiechem,
który nie sięga oczu. Gdy patrzę w nie głęboko widzę tylko
zmęczonego życiem człowieka, który chciałby być gdzieś
indziej. Poznaję te oczy, które tak drapieżnie wpatrywały się we
mnie w czasie operacji, ale teraz nie ma w nich śladu tej
pożądliwości. Teraz, w świetle poranka, leżąc na normalnym
łóżku, nie jestem nawet pewien czy kiedykolwiek istniała. Już
niczego nie wiem, wszystko się rozmywa.
- Operacja się udała, nie ma żadnych powikłań
– mówi, a w jego głosie wyczuwam nutkę dumy. – Potrzymamy pana
jeszcze kilka dni na obserwacji, ale niedługo będzie mógł pan
wrócić do domu.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Mam wrażenie, że nie
pamiętam o czymś straszliwie istotnym. Coś o... sensie życia? Nie
wiem. Milczymy przez jakiś czas. Płyn z kroplówki obok mnie
monotonnie kapie, wsączając się w moje żyły, a ja pragnę znów
zasnąć. Oczy mi się kleją, a przez półprzymknięte powieki
widzę lekarza, który łagodnie na mnie patrzy. Widzę jego troskę
i choć coś we mnie się buntuje, czuję że ufam mu. Bezgranicznie.
- O. Zasnął.
Mam wrażenie deja vu, gdy na chwilę przed
zaśnięciem słyszę czyjś bezbrzeżny wrzask.
Autor: PUDEL
Gdzieś w oddali
zaskowyczał kojot.
Tomasz rozejrzał się,
jak gdyby w tym właśnie momencie pustynny krajobraz miał rozstąpić
się i ukazać jego oczom coś, czego nie potrafił nazwać.
Oczywiście były to tylko omamy, wynikające z głodu, pragnienia,
niewyspania, być może szaleństwa. Nie pamiętał już, kiedy
ostatnio wiedział kim jest, gdzie się znajduje i skąd się tam
wziął – jego życie składało się z krótkich, niepowiązanych
ze sobą urywków i zawartego w każdym z nich Dążenia.
Tak samo teraz – jakaś
niemożliwa do opisania siła ciągnęła go w kierunku rysujących
się na horyzoncie gór. Nie był pewien, czego może się tam
spodziewać, ale co innego miał zrobić? Do wyboru milion kierunków,
z których większość wiodła ku pewnej śmierci. Jeśli miał
wybrać jeden z nich, równie dobrze mógł podążać za tym samym
instynktem, który prowadził go w pozostałych urywkach życia.
W końcu – jakby nie
spojrzeć – jeszcze żył.
Gdzieś w oddali rozległ
się odgłos pracującego silnika.
Mdłe
światło latarni sprzed co najmniej pół wieku nie pozwalało wiele
zobaczyć – ale nie przeszkadzało mu to. W zasadzie nie odczułby
żadnej różnicy, gdyby tego światła nie było – prócz tego, że
zapewne świat wokół niego wyglądałby odrobinę bardziej
realistycznie.
Kilkanaście metrów przed
nim szła ubrana na czarno postać. Nie był pewien, czy jest
świadoma tego, że ktoś za nią podąża, ale to również mu nie
przeszkadzało. Obecnie jakaś część jego podświadomości
nakazywała mu podążać za nią, dowiedzieć się, dokąd zmierza,
a potem z nią porozmawiać – choć jeszcze nie wiedział, o czym.
I – to zapewne brzmi jeszcze bardziej fantastycznie – tym też
się nie przejmował.
Jego umysł wypełniał
nieograniczony spokój – uczucie tego, że znajduje się na swoim
miejscu i robi to, co do niego należy.
Ryk silnika stawał się
coraz bliższy – bez problemu dostrzegł zmiany w oswietleniu
ulicy. Z nie do końca jasnych przyczyn zaczął się niepokoić. Nie
oglądał się za siebie, ale Czuł, że samochód jedzie w jego
stronę.
Odruchowo przyspieszył
kroku.
Postać zdała sobie
sprawę z jego obecności.
Zaczęła biec.
Samochód był coraz
bliżej.
Zamknął oczy.
Gdzieś w oddali zapewne
toczyło się życie.
Krążył po labiryntach
identycznych, białych korytarzy. Nie wiedział, czego szuka –
rozsądek podpowiadał, że wyjścia. Budynek milczał, co tylko
potęgowało jego ogrom. Tomasz nie otwierał żadnych z tysiąca
drzwi. Był pewien, że będzie Wiedział, jak wyglądają te
właściwe.
Co jakiś czas w
głośnikach rozlegały się zapewnienia: „Sytuacja już opanowana,
uciekinier został złapany, możecie czuć się bezpieczni”.
Nie czuł się.
Gdzie był? Kto go tu
uwięził? Czego od niego chcieli? Nie miał wpływu na swoją
wyobraźnię – a ta podpowiadała mu makabryczne obrazy. Był
jednak świadom tego, że przez kilkanaście ostatnich minut nie
zobaczył nawet śladu ludzkiej obecności, co dawało mu nadzieję,
że nie spotka tu nikogo.
Jakaś mała część jego
umysłu sugerowała, że nie skończyłoby się to dla niego dobrze.
Gdzieś w oddali rozległ
się krzyk.
Autor: MŁOTEK
Krzyknął! Tylko tyle i aż tyle. Nie wiedział, co więcej mógł
zrobić, widząc przed swymi przekrwionymi oczami odciętą głowę
psa. Jego psa, Arnika. Nie miał pojęcia kto i dlaczego mógłby
zrobić coś takiego. Nie brutalnego, ani obrzydliwego, lecz tak
samolubnego. Zabić psa i zostawić samą głowę. „Z czego ja
teraz zrobię obiad?” – pomyślał John stojąc i patrząc na
samochód zanikający w ciemniejącej łunie lasów Sherwood.
Trwa instalowanie komentarza...
OdpowiedzUsuńProszę czekać...
Generalnie jestem bardzo zadowolony z tego, co wpłynęło w tym tygodniu. Opowiadania wyszły nam różne od siebie (chociaż moje niektórym czytelnikom skleiło się z Młotkowym ;) ), co jest plusem, i jak dla mnie przyjemnie się czytają.
Krasnoludu - widzę odejście od konwencji dialogowej, i wychodzi całkiem nieźle. Styl czasami jest twardy, trudny, ciężki - to jedno, czego mogę się przyczepić - ale sam wiem, jak trudno jest wyważyć - a przeszkadzało mi to tylko trochę.
Pomysł bardzo udany, pasjonujący, i nie wiedzieć czemu przemówił do mnie.
I uwielbiam "echa" w tekście. Kupiłaś mnie ;)
Jestem na TAK.
Młotek - krótki tekst z dobrym zakończeniem. Od momentu, kiedy go pierwszy raz zobaczyłem, zostałem fanem.
Jedno, co u nas się zupełnie nie zgadza - u mnie zawsze informacji jest mało, u Ciebie jest jak dla mnie za dużo. Nie wiem, co dokładnie wnosi do tekstu nazwa lasu na samym końcu, a bardzo zwraca moją uwagę.
I nie wiem, czym jest łuna lasów ^^"
Dzięki Wam, do następnego!
Też nie wiem czym jest łuna lasów, a nazwa miała lasu, cóż, walnąłem ja celowo, cieszy mnie że zwróciło twą uwagę (chyba poswiadomie mialem to na myśli)
UsuńAle kulfoniasto napisałem zdanie powyżej, sorki
Usuń