poniedziałek, 16 maja 2016

MOTYW XXVII - ZABAWA

Mimo wszystko, jednak, pomimo i inne zaimki - jesteśmy. I dalej publikujemy.

Autor: KRASNOLUD

Imprezy zazwyczaj powodują, że chce mi się rzygać – i ilość spożytego alkoholu nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu odrzucają mnie ludzie, którzy udają, że czerpią z tego przyjemność. Nie przeszkadzają mi puste laski, czy równie puści faceci, do których nie dociera nic bardziej. Nie przeszkadzają mi normalni ludzie, którzy lubią podrygiwać w rytm muzyki. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że każdy kto lubi popić sobie do dźwięków wydawanych przez źle używane winyle jest gorszym człowiekiem. Po prostu przeraża mnie, bardzo trzewnie, ilość pozerstwa i udawania. Mnóstwo ludzi udaje, że im się tu podoba, że mają z tego… fun. Polskie słowo „zabawa” niespecjalnie oddaje ten sens. Większość ludzi wolałaby robić coś innego, coś mniej szalonego albo bardziej. Ten kompromis „dzikiej imprezy” nie odpowiada nikomu. Podejrzewam, że dlatego leje się tyle alkoholu.
Biorę więc piwo z lady i przeciskam się przez tłum. Jestem hipokrytą, bo mimo całego marudzenia nie odrzucam zaproszeń. Może jestem próżny, a może po prostu głupi.
Dlatego stoję w kącie klubu, piję kolejne piwo  i patrzę na tłum ludzi. Tłum jest mną niezainteresowany, ale wypluwa z siebie jedną osobę, która zmierza w moim kierunku.
 - Chodź! – Dziewczyna, próbuje przekrzyczeć hałas. Jest na moim roku, kojarzę ją z wykładów i absolutnie nie mam pojęcia jak ma na imię.
 - Piję piwo! – odpowiadam niesamowicie kreatywnie. Jest nawet niezła, ale nie lubię zbytnio tańczyć. Poza tym czekam na kogoś.
 - Piwo nie zając! A piosenka się skończy za chwilę!
 - Będzie następna! A mnie nie stać na kolejne piwo!
Wzrusza ramionami i odchodzi. Odwraca się, ale kręcę głową. Czuję się nawet nieco głupio, że się nie zgodziłem, ale trudno. Może innym razem.
Czekam na kogoś. W końcu przyznałem się do tego, nawet jeśli tylko przed samym sobą. Dopiero robi mi się głupio. Żebym jak jakiś szczyl uganiał się za nieznaną laską. Przychodzi na niektóre imprezy, za każdym razem wygląda inaczej. Strój, kolor włosów, czasem mam wrażenie, że nawet rysy twarzy, ale zawsze ją poznaję. Pojawia się, bawi się przez kilka tańców i wychodzi, za każdym razem z innym facetem.
 - Stary, chodź. – Nawet nie zauważyłem, że utwór się skończył, a tłum tym razem wypluł mojego znajomego, który mnie tutaj wyciągnął. Nie lubię się aż tak zawieszać. – Popilnuję ci piwa, a ty idź się bawić. Nie możesz przez całą imprezę podpierać ściany.
 - Dlaczego nie?
 - Jeżu kolczasty, czy ja zawsze muszę cię wyciągać do chętnych dziewczyn? Jak wychodzimy to zazwyczaj nie marudzisz. – Mateusz nawet nie patrzy w moim kierunku. Nie może się odkleić wzrokiem od parkietu.
 - Chyba mnie z kimś mylisz. Albo nie słuchasz.
 - Dobrze. Udawaj sobie dalej, że jesteś ponad tym wszystkim. I tak nic ci z tego nie przyjdzie. I nikt.
Przyjaciel zwiał, zanim zdążyłem mu się odwinąć. Fuck. Nienawidzę jak ludzie czytają ze mnie jak z otwartej księgi.
Nie, nie chcę się z nią przespać. Znaczy, chcę, ale nie jako jednorazowy numerek. Ci faceci? Nie gadałem z nimi, nie znam ich, ale gdy ich później widywałem, byli inni, coś się w nich zmieniło. Miałem wrażenie, że za tą dziewczyną kryje się coś więcej. Miałem wrażenie… a zresztą, nie muszę się sam przed sobą tłumaczyć.
Mijał czas. Wbrew sobie poszedłem na parkiet, bo jeśli jest coś czego nie trawię na imprezach bardziej niż sztuczności, to nudy. Ile można stać pod ścianą, zwłaszcza jeśli nie stać cię na kolejny alkohol. Zabijałem czas, aczkolwiek unikałem zarówno mojego przyjaciela jak i dziewczyny z roku. Chyba nie chciałem robić jej zawodu albo dorabiam ideologię do tego, że nie chciałem do niej podejść. Zaczynałem już nawet wątpić, że przyjdzie ta, na którą czekam. Nagle poczułem, że ktoś mnie puka w ramię.
 - Twój znajomy rzyga w ubikacji. Myślę, że potrzebujesz go odprowadzić do domu.
Dawno nie czułem tylu emocji naraz. Byłem już lekko wcięty po trzech piwach, przede mną stoi dziewczyna, którą po jeszcze większej ilości alkoholu nazwałbym dziewczyną moich marzeń, na którą czekam stanowczo za długo. Tymczasem szczątki sumienia każą mi iść zaopiekować się kumplem, co, nie ukrywam, lekko mnie wkurwia. Stoję i się waham, tymczasem dziewczyna, która dziś jest blondynką, patrzy na mnie z ironicznym uśmiechem. W końcu odwracam się i idę w stronę toalet.
 - Spokojnie. Jeszcze po ciebie wrócę – mówi.
 - To ja po ciebie wrócę. – Słyszę jej śmiech, którym reaguje na mój komentarz.
Rzeczywiście w męskim kiblu spotykam Mateusza, który wygląda jakby alkohol zrobił mu z żołądka jesień średniowiecza.
 - Wstawaj. Idziemy stąd. A jak wytrzeźwiejesz, to pożałujesz, że wytrzeźwiałeś.
Jest na tyle pijany, że się nie opiera, co nie jest dobrym znakiem. Zazwyczaj protestuje najgłośniej przeciwko wychodzeniu z pubów przed drugą. Kierujemy się do wyjścia, gdy spostrzegam tę wyczekaną blondynkę. Tańczy na parkiecie, ale co jakiś czas spogląda w moim kierunku. Podejmuję decyzję. Siadam kumpla na krześle przed wyjściem i szukam wzrokiem dziewczyny ze studiów. Znalazłem.
 - Hej. Potrzebuję twojej pomocy. - Patrzy na mnie dziwnie, ale potakuje.
 - Super. To jest Mateusz. Mieszka trzy przecznice stąd. Możesz go odprowadzić? Jest mało przytomny…
 - A ty?
 - A ja muszę coś załatwić. Nie stać mnie na kolejne piwo. – Patrzy na mnie nierozumnym wzrokiem, a mnie nie chce się tłumaczyć idiotycznego żarciku sprzed półtorej godziny. Budzę Mateusza, który zdążył już zasnąć.
 - Hej. Wstawaj. Znalazłem ci laskę, która cię odprowadzi.
 - Brh? Aa. Dobrz. Dobrz. – Nieco przytomnieje, wstaje i kieruje się w stronę drzwi. Dziewczyna się boi, ale nie protestuje. Może obwody asertywności jej się zawiesiły. Wychodzę z nimi na świeże powietrze, głównie po to, by ustawić kumpla twarzą w odpowiednią stronę. Wygląda nieco lepiej, więc wierzę, że dotrą do celu. Żegnam się z nimi i wracam do środka, zanim zdążą się zorientować, co właściwie się stało.
Rozglądam się po klubie. Mam wrażenie, że zrobiło się tu tłoczniej i ciemniej, nie mogę zobaczyć tych blond włosów. Z przemożną myślą, że zrobiłem z siebie idiotę, gówniarza i tępego chuja, który wystawił kumpla do wiatru, przeciskam się między ludźmi i szukam jej. Nie znajduję, więc pytam barmana, czy ją widział.
 - Wyszła przed chwilą.
Klnę i biegnę do wyjścia.
Oczywiście nikogo nie widzę na ulicy. Klnę jeszcze bardziej.
 - Nie zaufałeś mi. Kobiety tego nie lubią. Musisz się nauczyć cierpliwości. – Słyszę jej głos tuż przy moim uchu. Głos, który słyszałem raz w życiu, ale wbił się w moją pamięć.
Nie odwracam się. Wiem, że za mną nikogo nie ma. Klnę jeszcze bardziej, wkurwiony na siebie, na Mateusza, na Bogu ducha winną dziewczynę ze studiów. Klnę, ale ruszam w stronę, w którą poszli naprawić przynajmniej jeden błąd. Poza tym, nie mam już tutaj co robić.

Autor: MAGDALENA IRENA

Pewni piechurzy przechadzając się po Podkarpaciu pomyśleli o pięknych, piaszczystych plażach. Postanowili pojechać pociągiem pośpiesznym na Pomorze. Po przybyciu, poszli w pozdzieranych pantoflach poprzechadzać się po promenadzie. Przed południem propagowali piłkę plażową i pomagali policji. Pilnowali porządku: przeganiali prostytutki, pouczali podrostków, przeparkowywali pojazdy. Po południu próbowali podrobione paprykarze, popijali piwo i pisali pocztówki pacjentom poradni psychologicznej. Potem próżnowali, plażowali, pochłaniali polukrowane pączki i puszczali piosenki z playlisty PoloTV. Pływali pontonami, przemęczeni i przemoczeni powrócili o przyzwoitej porze do pensjonatu.
A morał tej historii? Żaden, to tylko zabawa :)!

1 komentarz:

  1. Magda - propsy za utrzymanie konwencji i "morał". Krótkie, zabawne i wystarczy. Mam tylko wrażenie że "próbowali podrobionych paprykarzy" jest poprawne, więc wkradł ci się błąd.

    OdpowiedzUsuń